Ulica Pokątna jak zawsze tętniła życiem. Czarownice i czarodzieje przechadzali się pomiędzy sklepami lub też biegali za swoimi sprawunkami. Ktoś się śmiał, ktoś przeklinał, a ktoś zachęcał do wstąpienia do takiego i nie innego sklepu, by zakupić najlepsze egzemplarze, Merlin wie czego.
Regina nie oswoiła się jeszcze z tym natężeniem ludzi i hałasów. Nieco przytłoczona, stwierdziła, że do banku Gringotta może trafić też naokoło. Nadłoży trochę drogi, ale nie była też w jakimś znacznym pośpiechu.
Uliczka nie była pusta, ale zdecydowanie mniej zaludniona, co Olbrzymka przyjęła z ulgą. Przystanęła przy jakimś fikuśnym straganie, z którego wraz z katarynkową muzyką, wydobywały się też smugi dymu z palonych kadzideł. Nieopatrznie zaczerpnęła powietrza i ruszyła dalej, nic sobie nie robiąc z dziwnego zapachu, jaki osiadł na jej podniebieniu.
Gdzieś w połowie drogi zauważyła, że coś jest nie tak. Uliczka jeszcze przed momentem nie była długa, bo mogła ze spokojem zobaczyć jej zakończenie i kolejną ulicę pełną ludzi. Nagle budynki zaczęły się do niej przysuwać, a uliczka wydłużyła się na taką odległość, że Regina nie widziała jej końca. Co gorsza, nie mogła się zatrzymać, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa i poniosły ją dalej.
Uliczka znienacka się skończyła i wypluła Rowle na alejkę spacerową. Może i nawet ucieszyłaby się, gdyby nie to, że było tutaj całkowicie pusto i cicho. Poczuła się nieswojo, bo o tej porze dnia magiczny Londyn nigdy nie świecił pustkami.
— Regina?
Znajomy głos sprawił, że serce na chwilę zamarło, a później puściło się galopem. Bardzo powoli i całkowicie wbrew sobie obróciła się, ale alejka nadal pozostawała pusta.
— Regina, gdzie jesteś?
Głos zdawał się dobiegać zewsząd jednocześnie. Kobiecy, miękki głos, za którym szaleńczo tęskniła, rozbrzmiewał z każdego kierunku i sprawiał, że serce wyrywało się z klatki piersiowej.
— Regina nie stój tak, chodź szybko!
I znowu ruszyła, choć nie z własnej woli. Przeszła kilkadziesiąt metrów, w ogóle nie rozpoznając miejsca, w którym się znalazła i zaraz jakaś nienamacalna siła wciągnęła ją w kolejną ciemną uliczkę.
Ściany budynków sięgały tak wysoko, że światło ledwie muskało bruk, przez co Olbrzymka szła po omacku, co chwila się potykając. By nie rąbnąć na wznak, przyłożyła dłoń do ceglanego budynku, ale ta nagle ugięła się pod jej ciężarem i Regina poleciała w dół ze zdławionym krzykiem.
Kiedy na powrót otworzyła oczy znowu była w tej uliczce, ale teraz zalewało ją dziwne czerwone światło, dobywające się z przeciwległego końca. Kobieta ruszyła w tamtą stronę żwawym krokiem i zaraz biegiem, przekonana, że zmierza w kierunku wyjścia.
— To twoja wina Rowle. — dobiegło zza jej pleców.
Zatrzymała się w jednym momencie, a w drugim obróciła. Kilka metrów za nią stała znajoma kobieta o kręconych brązowych włosach i grymasem złości na twarzy.
— Nieprawda… — wycisnęła z siebie to jedno słowo, ale jej głos zupełnie nie brzmiał jak jej.
— Tak, to twoja wina. Zostawiłaś mnie, bo bałaś się konsekwencji!
Kobieta postąpiła krok w jej stronę, na co Regina cofnęła się o dwa kroki, mówiąc:
— Nie, to nie było tak…
— Było, dobrze wiesz, że gdybyś mnie nie zostawiła, żyłabym! Pojechałaś na drugi koniec świata, żeby uciec przed własnym sumieniem i problemami. Nawet pół słowa nie napisałaś!
Kolejny krok do przodu i kolejny krok w tył. Serce Reginy biło szaleńczo, a umysł zalewały bolesne wspomnienia. Chciała wykrzyczeć, że to nieprawda, że wcale tak nie było, ale stojąc oko w oko ze swoją przeszłością, nie mogła nic składnego z siebie wydobyć.
— Nawet nie pofatygowałaś się, żeby przyjechać, kiedy leżałam chora. Nie zrobiłaś nic, żeby mi pomóc.
Nie. Nie! Nienienienie, to nie było tak! Gula w gardle pojawiła się znienacka i urosła do wielkości piłki golfowej. Rowle znowu się cofnęła, bo podświadomie czuła, że najgorsze i najbardziej bolesne słowa dopiero usłyszy. Jeden krok w tył, drugi, trzeci i czwarty. Plecy natrafiły na zimną ścianę i nie było już miejsca, dokąd mogłaby uciec, by uniknąć tego, co nadchodziło.
— Zostawiłaś mnie samą! Wszystko, co mówiłaś, było kłamstwem! A kiedy przestało ci się podobać, zniknęłaś!
Regina pochyliła głowę, by jakoś ukryć szklące się oczy. Poczuła, jak na ramiona napierają ściany uliczki, ściskają ją, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Starała się je odeprzeć, zatrzymać przed zgnieceniem, ale wreszcie usłyszała to, co prześladowało ją po nocach.
— Nawet nie było cię na moim pogrzebie.Zaszlochała, tracąc resztki sił i przestała walczyć. Ściany zwaliły się na nią bezgłośnie, zalała ją ciemność i ciężki zapach kadzidła wypełnił nozdrza oraz usta. Wepchnął się do gardła, co wywołało u niej okropny kaszel i groziło zwróceniem śniadania.
Osunęła się po zimnym murze zaułku, oszołomiona tym, co się właśnie stało. Obfite łzy ciekły jej po policzkach i spływały na kurtkę. Usiadła na brudnej ziemi i zaszlochała cicho, chowając twarz w dłoniach.