13.01.2023, 02:40 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2023, 17:43 przez Morgana le Fay.)
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty
wiadomość pozafabularna
PAN MRUCZKENS Znajdowałeś się na Ulicy Pokątnej. W jednym z zaułków blisko Nokturnu zauważyłeś jakiś ruch, a następnie usłyszałeś pisk małego dziecka. Postanowiłeś zbadać sprawę. Kiedy znalazłeś się bliżej, twoim oczom ukazała się mała dziewczynka próbująca złapać naprawdę szybkiego kocura. Po chwili namysłu, zapłakana i spuchnięta, prosi cię o pomoc w schwytaniu swojego ukochanego przyjaciela.
Daisy nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem znalazła się w tym miejscu swojego życia, w którym się właśnie znalazła. Trudno powiedzieć czy bardziej jeszcze trzymała się jedną ręką drabiny, a drugą ściskała miauczącego w niebogłosy, wściekłego, wyrywającego się kotka czy też zwisała smętnie ostatkiem sił walcząc zaciekle o życie z potworem wcielonym zaklętym w niezbyt miękkie, futrzaste, małe ciałko.
Tak czy inaczej w tej chwili gorąco nienawidziła pchlarza, którego jakimś cudem udało jej się złapać i przeklinała własną głupotę, która nakazała jej pomóc zapłakanej smarkuli. Prywatnie nawet nie lubiła jakoś specjalnie kotów. Dzieci też nie lubiła. Zwłaszcza małych, zapłakanych, spuchniętych dziewczynek, które tak naprawdę były w zmowie z kotami i od samiutkiego początku musiały planować zamordowanie młodej i ambitnej dziennikarki.
- Zrobisz krzywdę panu Mruczkensowi! – zawołała z dołu mała płaksa.
Daisy zaklęła cicho pod nosem, myśląc tylko o tym, że zaraz krzywda spotka właśnie ją. I za co? Za to, że chciała zachować się jak dorosła, młoda, odpowiedzialna i dobra osoba. Tylko los był w jej przypadku jakiś taki podły, przewrotny i kompletnie nie doceniał starań, które wkładała w to, by być przyzwoitym człowiekiem.
A zaczęło się niewinnie. Wracała właśnie z całkiem ciekawego wywiadu, który miał się ukazać w przyszłotygodniowym numerze „Czarownicy”, gdy usłyszała dziecięcy pisk. Wiedziona głupotą (teraz wiedziała, że to była skrajna głupota a nie jakiś heroizm), pobiegła sprawdzić co się stało. Oczyma wyobraźni już widziała złoczyńcę, który próbował porwać małe dziecko i siebie heroicznie stawiającą mu czoło… Tak naprawdę to nie. Po prostu chciała sprawdzić, co się dzieje i może bezpośrednio zainterweniować (jeśli niebezpieczeństwo nie byłoby zbyt duże), a może tylko upewnić się, że wszystko było w porządku.
Znalazła się w zaułku między ulicą Pokątną a Nokturnem. W tym miejscu, do którego sama z siebie w życiu by nie przyszła, bo wyglądało parszywie i śmierdziało tu zgniłym jedzeniem. Zaułek był dość wąski, najwyżej szeroki na dwa metry. Stały tu kontenery na śmieci dla mieszkańców pobliskich budynków mieszkalnych i znajdującego się tuż obok baru z podejrzanie tanim jedzeniem. Wszystkie przepełnione tak bardzo, że worki z resztkami stały także obok nich (a przynajmniej jeden został przez jakieś zwierzę rozdarty a jego zwartość rozwleczona dookoła). Nie dostrzegła żadnego szaleńca próbującego porwać dziecko. Nie zauważyła nawet matki, która obsztorcowywałaby płaczącą dziewczynkę.
Dziewczynkę wyglądającą dokładnie tak, jak powinno wyglądać dziecko mieszkające w tej niezbyt przyjemnej okolicy. Widząc, że chodziło tylko o jakieś wyimaginowane nieszczęście, Daisy była gotowa wycofać się chyłkiem i zapomnieć o całej sprawie, ale… ale wtedy właśnie płacząca ją zobaczyła.
- Pomocy! – wychlipiała. Miała czerwoną od płaczu buzię a z nerwów aż trzęsły się jej ręce. – Pan Mruczkens próbował uciec! A teraz tam utknął! – Dziewczynka pokazała palcem na siedzącego na zdezelowanym śmietniku małego kota.
- Eeee, to kot – powiedziała mało rezolutnie Daisy. – Kiedy mu się zechce to zejdzie na dół.
- Niee! On nie zejdzie! – zaszlochała dziewczynka. – Proszę pomóż mi!
To był ten moment, w którym dziennikarka powinna powiedzieć stanowcze: nie. Tylko, że tego nie zrobiła. Zamiast tego ruszyła żwawo w stronę pana Mruczkensa, z zamiarem złapania go za wszarz i oddania płaczącej.
Ale kot okazał się zaskakująco szybki i bezczelnie nieskory do tego, by go chwycić. Najpierw najeżył się groźnie, potem machnął pazurzastą łapką w stronę Daisy ostrzegawczo a na końcu zrobił zgrabnego susa by wspiąć się po schodach przeciwpożarowych do góry.
I tak sprawa schwytania małego pchlarza stała się nagle bardzo osobista. Pan Mruczkens rzucił rękawicę a Daisy czuła się w obowiązku by ją podjąć. Zazwyczaj unikała wysiłku fizycznego i to jej unikanie, miało się teraz srodze zemścić. Kiedy wreszcie udało jej się wleźć na śmietnik, kot czmychnął kilka kolejnych szczebelków wyżej, kiedy ona wdrapała się na drabinę, on już spoglądał na nią z wyzwaniem czającym się w kocich ślepiach z czyjegoś zdezelowanego balkonu.
- Niedoczekanie twoje – wymamrotała młoda dziennikarka.
Dopiero na drabinie, kiedy nieopatrznie spojrzała w dół, dotarło do niej jak wysoko się znalazła. Tak naprawdę to nie tak bardzo wysoko, najwyżej cztery metry nad ziemią, ale Daisy miała lęk wysokości od czasów, gdy za dzieciaka spadła z miotły. Pozieleniała na twarzy. Zagryzła wargi. Wspinała się po szczeblach już tylko siłą woli. Nawet kot, sprawca całego zamieszania, zamiast uciekać dalej, patrzył na nią z osobliwym zainteresowaniem.
I tylko dlatego udało się jej wreszcie oderwać rękę od szczebla i złapać drania. Stojąca bezpiecznie na ziemi dziewczynka zaklaskała z radości a Daisy poczuła się jakby zdobyła przynajmniej Mont Everest i na moment nawet zapomniała, że od wysokości kręciło jej się w głowie i miała ochotę zwymiotować śniadanie. Była to wielka chwila jej chwały, która zakończyła się dużo szybciej niż powinna. Kot zamiauczał głośno, zaczął prychać i wierzgać jak szalony. Jakimś cudem udało mu się nawet drapnąć Daisy w policzek, ale ona trzymała go mocno, teraz już ze strachu przed upadkiem niż z jakiegokolwiek innego powodu.
Dziecko znowu zapiszczało, jej serce podeszło do gardła. Nogi, którymi do tej pory całkiem twardo opierała się na jednym ze szczebli, odmówiły posłuszeństwa. Zawisła.
Tak czy inaczej w tej chwili gorąco nienawidziła pchlarza, którego jakimś cudem udało jej się złapać i przeklinała własną głupotę, która nakazała jej pomóc zapłakanej smarkuli. Prywatnie nawet nie lubiła jakoś specjalnie kotów. Dzieci też nie lubiła. Zwłaszcza małych, zapłakanych, spuchniętych dziewczynek, które tak naprawdę były w zmowie z kotami i od samiutkiego początku musiały planować zamordowanie młodej i ambitnej dziennikarki.
- Zrobisz krzywdę panu Mruczkensowi! – zawołała z dołu mała płaksa.
Daisy zaklęła cicho pod nosem, myśląc tylko o tym, że zaraz krzywda spotka właśnie ją. I za co? Za to, że chciała zachować się jak dorosła, młoda, odpowiedzialna i dobra osoba. Tylko los był w jej przypadku jakiś taki podły, przewrotny i kompletnie nie doceniał starań, które wkładała w to, by być przyzwoitym człowiekiem.
A zaczęło się niewinnie. Wracała właśnie z całkiem ciekawego wywiadu, który miał się ukazać w przyszłotygodniowym numerze „Czarownicy”, gdy usłyszała dziecięcy pisk. Wiedziona głupotą (teraz wiedziała, że to była skrajna głupota a nie jakiś heroizm), pobiegła sprawdzić co się stało. Oczyma wyobraźni już widziała złoczyńcę, który próbował porwać małe dziecko i siebie heroicznie stawiającą mu czoło… Tak naprawdę to nie. Po prostu chciała sprawdzić, co się dzieje i może bezpośrednio zainterweniować (jeśli niebezpieczeństwo nie byłoby zbyt duże), a może tylko upewnić się, że wszystko było w porządku.
Znalazła się w zaułku między ulicą Pokątną a Nokturnem. W tym miejscu, do którego sama z siebie w życiu by nie przyszła, bo wyglądało parszywie i śmierdziało tu zgniłym jedzeniem. Zaułek był dość wąski, najwyżej szeroki na dwa metry. Stały tu kontenery na śmieci dla mieszkańców pobliskich budynków mieszkalnych i znajdującego się tuż obok baru z podejrzanie tanim jedzeniem. Wszystkie przepełnione tak bardzo, że worki z resztkami stały także obok nich (a przynajmniej jeden został przez jakieś zwierzę rozdarty a jego zwartość rozwleczona dookoła). Nie dostrzegła żadnego szaleńca próbującego porwać dziecko. Nie zauważyła nawet matki, która obsztorcowywałaby płaczącą dziewczynkę.
Dziewczynkę wyglądającą dokładnie tak, jak powinno wyglądać dziecko mieszkające w tej niezbyt przyjemnej okolicy. Widząc, że chodziło tylko o jakieś wyimaginowane nieszczęście, Daisy była gotowa wycofać się chyłkiem i zapomnieć o całej sprawie, ale… ale wtedy właśnie płacząca ją zobaczyła.
- Pomocy! – wychlipiała. Miała czerwoną od płaczu buzię a z nerwów aż trzęsły się jej ręce. – Pan Mruczkens próbował uciec! A teraz tam utknął! – Dziewczynka pokazała palcem na siedzącego na zdezelowanym śmietniku małego kota.
- Eeee, to kot – powiedziała mało rezolutnie Daisy. – Kiedy mu się zechce to zejdzie na dół.
- Niee! On nie zejdzie! – zaszlochała dziewczynka. – Proszę pomóż mi!
To był ten moment, w którym dziennikarka powinna powiedzieć stanowcze: nie. Tylko, że tego nie zrobiła. Zamiast tego ruszyła żwawo w stronę pana Mruczkensa, z zamiarem złapania go za wszarz i oddania płaczącej.
Ale kot okazał się zaskakująco szybki i bezczelnie nieskory do tego, by go chwycić. Najpierw najeżył się groźnie, potem machnął pazurzastą łapką w stronę Daisy ostrzegawczo a na końcu zrobił zgrabnego susa by wspiąć się po schodach przeciwpożarowych do góry.
I tak sprawa schwytania małego pchlarza stała się nagle bardzo osobista. Pan Mruczkens rzucił rękawicę a Daisy czuła się w obowiązku by ją podjąć. Zazwyczaj unikała wysiłku fizycznego i to jej unikanie, miało się teraz srodze zemścić. Kiedy wreszcie udało jej się wleźć na śmietnik, kot czmychnął kilka kolejnych szczebelków wyżej, kiedy ona wdrapała się na drabinę, on już spoglądał na nią z wyzwaniem czającym się w kocich ślepiach z czyjegoś zdezelowanego balkonu.
- Niedoczekanie twoje – wymamrotała młoda dziennikarka.
Dopiero na drabinie, kiedy nieopatrznie spojrzała w dół, dotarło do niej jak wysoko się znalazła. Tak naprawdę to nie tak bardzo wysoko, najwyżej cztery metry nad ziemią, ale Daisy miała lęk wysokości od czasów, gdy za dzieciaka spadła z miotły. Pozieleniała na twarzy. Zagryzła wargi. Wspinała się po szczeblach już tylko siłą woli. Nawet kot, sprawca całego zamieszania, zamiast uciekać dalej, patrzył na nią z osobliwym zainteresowaniem.
I tylko dlatego udało się jej wreszcie oderwać rękę od szczebla i złapać drania. Stojąca bezpiecznie na ziemi dziewczynka zaklaskała z radości a Daisy poczuła się jakby zdobyła przynajmniej Mont Everest i na moment nawet zapomniała, że od wysokości kręciło jej się w głowie i miała ochotę zwymiotować śniadanie. Była to wielka chwila jej chwały, która zakończyła się dużo szybciej niż powinna. Kot zamiauczał głośno, zaczął prychać i wierzgać jak szalony. Jakimś cudem udało mu się nawet drapnąć Daisy w policzek, ale ona trzymała go mocno, teraz już ze strachu przed upadkiem niż z jakiegokolwiek innego powodu.
Dziecko znowu zapiszczało, jej serce podeszło do gardła. Nogi, którymi do tej pory całkiem twardo opierała się na jednym ze szczebli, odmówiły posłuszeństwa. Zawisła.