• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 Dalej »
[04.1972], Pan Mruczkens, zaułek między Pokątną a Nokturnem, Brenna & Daisy

[04.1972], Pan Mruczkens, zaułek między Pokątną a Nokturnem, Brenna & Daisy
Wścibska dziennikarka
Granica między fantazją, a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana.
Daisy to ładna dziewczyna o rozmarzonych, zielonych oczach. Kiedy na kogoś patrzy, tej osobie może się wydawać, że nagle stała się całym światem dla młodziutkiej dziennikarki. Na tle innych czarownic wyróżnia się gęstymi, kręcącymi się rudo-brązowymi włosami. Chętnie nosi je zaplecione w kucyk. Nie jest ani przesadnie wysoka (mierzy ok. 165 cm wzrostu), ani krzepko zbudowana. Choć lubi ładnie wyglądać, ceni sobie wygodę. Zazwyczaj można ją spotkać albo z aparatem fotograficznym u szyi, albo z notatnikiem i piórem w ręku. Pojawia się na większości istotnych, publicznych uroczystości w Ministerstwie Magii.

Daisy Lockhart
#1
13.01.2023, 02:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2023, 17:43 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty

wiadomość pozafabularna
PAN MRUCZKENS
Znajdowałeś się na Ulicy Pokątnej. W jednym z zaułków blisko Nokturnu zauważyłeś jakiś ruch, a następnie usłyszałeś pisk małego dziecka. Postanowiłeś zbadać sprawę. Kiedy znalazłeś się bliżej, twoim oczom ukazała się mała dziewczynka próbująca złapać naprawdę szybkiego kocura. Po chwili namysłu, zapłakana i spuchnięta, prosi cię o pomoc w schwytaniu swojego ukochanego przyjaciela.

Daisy nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem znalazła się w tym miejscu swojego życia, w którym się właśnie znalazła. Trudno powiedzieć czy bardziej jeszcze trzymała się jedną ręką drabiny, a drugą ściskała miauczącego w niebogłosy, wściekłego, wyrywającego się kotka czy też zwisała smętnie ostatkiem sił walcząc zaciekle o życie z potworem wcielonym zaklętym w niezbyt miękkie, futrzaste, małe ciałko.
Tak czy inaczej w tej chwili gorąco nienawidziła pchlarza, którego jakimś cudem udało jej się złapać i przeklinała własną głupotę, która nakazała jej pomóc zapłakanej smarkuli. Prywatnie nawet nie lubiła jakoś specjalnie kotów. Dzieci też nie lubiła. Zwłaszcza małych, zapłakanych, spuchniętych dziewczynek, które tak naprawdę były w zmowie z kotami i od samiutkiego początku musiały planować zamordowanie młodej i ambitnej dziennikarki.
- Zrobisz krzywdę panu Mruczkensowi! – zawołała z dołu mała płaksa.
Daisy zaklęła cicho pod nosem, myśląc tylko o tym, że zaraz krzywda spotka właśnie ją. I za co? Za to, że chciała zachować się jak dorosła, młoda, odpowiedzialna i dobra osoba. Tylko los był w jej przypadku jakiś taki podły, przewrotny i kompletnie nie doceniał starań, które wkładała w to, by być przyzwoitym człowiekiem.
A zaczęło się niewinnie. Wracała właśnie z całkiem ciekawego wywiadu, który miał się ukazać w przyszłotygodniowym numerze „Czarownicy”, gdy usłyszała dziecięcy pisk. Wiedziona głupotą (teraz wiedziała, że to była skrajna głupota a nie jakiś heroizm), pobiegła sprawdzić co się stało. Oczyma wyobraźni już widziała złoczyńcę, który próbował porwać małe dziecko i siebie heroicznie stawiającą mu czoło… Tak naprawdę to nie. Po prostu chciała sprawdzić, co się dzieje i może bezpośrednio zainterweniować (jeśli niebezpieczeństwo nie byłoby zbyt duże), a może tylko upewnić się, że wszystko było w porządku.
Znalazła się w zaułku między ulicą Pokątną a Nokturnem. W tym miejscu, do którego sama z siebie w życiu by nie przyszła, bo wyglądało parszywie i śmierdziało tu zgniłym jedzeniem. Zaułek był dość wąski, najwyżej szeroki na dwa metry. Stały tu kontenery na śmieci dla mieszkańców pobliskich budynków mieszkalnych i znajdującego się tuż obok baru z podejrzanie tanim jedzeniem. Wszystkie przepełnione tak bardzo, że worki z resztkami stały także obok nich (a przynajmniej jeden został przez jakieś zwierzę rozdarty a jego zwartość rozwleczona dookoła). Nie dostrzegła żadnego szaleńca próbującego porwać dziecko. Nie zauważyła nawet matki, która obsztorcowywałaby płaczącą dziewczynkę.
Dziewczynkę wyglądającą dokładnie tak, jak powinno wyglądać dziecko mieszkające w tej niezbyt przyjemnej okolicy. Widząc, że chodziło tylko o jakieś wyimaginowane nieszczęście, Daisy była gotowa wycofać się chyłkiem i zapomnieć o całej sprawie, ale… ale wtedy właśnie płacząca ją zobaczyła.
- Pomocy! – wychlipiała. Miała czerwoną od płaczu buzię a z nerwów aż trzęsły się jej ręce. – Pan Mruczkens próbował uciec! A teraz tam utknął! – Dziewczynka pokazała palcem na siedzącego na zdezelowanym śmietniku małego kota.
- Eeee, to kot – powiedziała mało rezolutnie Daisy. – Kiedy mu się zechce to zejdzie na dół.
- Niee! On nie zejdzie! – zaszlochała dziewczynka. – Proszę pomóż mi!
To był ten moment, w którym dziennikarka powinna powiedzieć stanowcze: nie. Tylko, że tego nie zrobiła. Zamiast tego ruszyła żwawo w stronę pana Mruczkensa, z zamiarem złapania go za wszarz i oddania płaczącej.
Ale kot okazał się zaskakująco szybki i bezczelnie nieskory do tego, by go chwycić. Najpierw najeżył się groźnie, potem machnął pazurzastą łapką w stronę Daisy ostrzegawczo a na końcu zrobił zgrabnego susa by wspiąć się po schodach przeciwpożarowych do góry.
I tak sprawa schwytania małego pchlarza stała się nagle bardzo osobista. Pan Mruczkens rzucił rękawicę a Daisy czuła się w obowiązku by ją podjąć. Zazwyczaj unikała wysiłku fizycznego i to jej unikanie, miało się teraz srodze zemścić. Kiedy wreszcie udało jej się wleźć na śmietnik, kot czmychnął kilka kolejnych szczebelków wyżej, kiedy ona wdrapała się na drabinę, on już spoglądał na nią z wyzwaniem czającym się w kocich ślepiach z czyjegoś zdezelowanego balkonu.
- Niedoczekanie twoje – wymamrotała młoda dziennikarka.
Dopiero na drabinie, kiedy nieopatrznie spojrzała w dół, dotarło do niej jak wysoko się znalazła. Tak naprawdę to nie tak bardzo wysoko, najwyżej cztery metry nad ziemią, ale Daisy miała lęk wysokości od czasów, gdy za dzieciaka spadła z miotły. Pozieleniała na twarzy. Zagryzła wargi. Wspinała się po szczeblach już tylko siłą woli. Nawet kot, sprawca całego zamieszania, zamiast uciekać dalej, patrzył na nią z osobliwym zainteresowaniem.
I tylko dlatego udało się jej wreszcie oderwać rękę od szczebla i złapać drania. Stojąca bezpiecznie na ziemi dziewczynka zaklaskała z radości a Daisy poczuła się jakby zdobyła przynajmniej Mont Everest i na moment nawet zapomniała, że od wysokości kręciło jej się w głowie i miała ochotę zwymiotować śniadanie. Była to wielka chwila jej chwały, która zakończyła się dużo szybciej niż powinna. Kot zamiauczał głośno, zaczął prychać i wierzgać jak szalony. Jakimś cudem udało mu się nawet drapnąć Daisy w policzek, ale ona trzymała go mocno, teraz już ze strachu przed upadkiem niż z jakiegokolwiek innego powodu.
Dziecko znowu zapiszczało, jej serce podeszło do gardła. Nogi, którymi do tej pory całkiem twardo opierała się na jednym ze szczebli, odmówiły posłuszeństwa. Zawisła.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
14.01.2023, 17:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 13:26 przez Brenna Longbottom.)  
Tego dnia służba była – jak na standardy ostatnich miesięcy – bardzo spokojna. Brenna uzupełniła raporty, przesłuchała jedną osobę, a wreszcie niemal na koniec dyżuru przyjęła zgłoszenie od pani Turpin. Tym razem dotyczyło sąsiada spod siódemki, który zdaniem pani Turpin założył nielegalny dom publiczny. Brenna aportowała się tam pod kamienicą głównie po to, aby stanęło w raporcie, że faktycznie zareagowali, bo ani myślała biednego sąsiada spod siódemki dręczyć. Była więcej niż pewna, że rzeczony sąsiad nie miał domu publicznego w swoim mieszkaniu, tak samo jak sąsiadka spod numeru pięć nie prowadziła nielegalnej hodowli matikor, sąsiad spod trójki nie był czarnoksiężnikiem, a sąsiad spod dziewiątki nie zamordował swojej żony.
Zasadniczo wciąż czekała na dzień, w którym sąsiedzi wreszcie złożą zawiadomienie o nękaniu.
Gdy już zapewniła panią Turpin, że śladów żadnego zamtuza nie stwierdzono (tak, jestem pewna, pani Turpin, nie, na pewno nie schował dziwek w szafie, pani Turpin, pański sąsiad ma dziewięćdziesiąt lat i odwiedziły go wnuczki), miała zamiar udać się do punktu aportacyjnego. Wzdychała trochę w duchu nad tym, że jutro będzie musiała sporządzić krótką notkę na temat tego zgłoszenia - by dołączyć ją do coraz grubszej teczki, zawierającej informacje o domniemanych przestępstwach mieszkańców kamienicy pani Turpin. (Mogła kiedyś przydać się w sądzie. Gdy już ta sprawa o nękanie ruszy. Albo kiedy sąsiedzi zamordują panią Turpin w afekcie, posłuży jako okoliczność łagodząca, zmniejszająca szansę na to, że biedacy dostaną dożywocie w Azkabanie.) Przeszkodziły jej jednak dźwięki, które usłyszała z jednego z zaułków. Brzmiały jak miauczenie, pisk, potem czyjś krzyk. Zaintrygowała Brenna skręciła w tamtą stronę.
Najpierw dostrzegła dziecko, zapłakane, opuchnięte i podrapane. Przystanęła skonfundowana i trochę przerażona, że je napadnięto, odruchowo rozglądając się, gotowa rzucać się na potencjalnego napastnika. W pobliżu jednak nikogo nie było. Mała za to musiała usłyszeć i Brennę, bo najwyraźniej uznając, że Daisy nie radzi sobie z misją dostatecznie, po chwili namysłu wskazała palcem w górę.
Dopiero w tej chwili Brenna dojrzała kota. Kota, który bardzo, bardzo nie chciał zostać złapany.
I przede wszystkim: zobaczyła pannę Lockhart, wiszącą na drabinie.
- Pomóż panu Mruczkensowi!!! Prooooszę, ratuj pana Mruczkensa!!!
O jasny szlag, pomyślała Brenna, już w biegu. Nie z powodu kota, bo chociaż owszem, pewnie jej natura zmusiłaby ją do wsparcia biednej, małej dziewczynki, której uciekł kotek, to jeżeli wisząca na drabinie dziewczyna nie miała na imię Pan Mruczkens, w tej chwili tnie kot martwił Brygadzistkę. Bo wisiała trochę za wysoko. Cztery metry niby nie były odległością śmiertelną, ale drobna Daisy z daleka w oczach kobiety wyglądała jak drugi dzieciak, może nastolatka, która spadając z tych paru metrów mogła zrobić sobie krzywdę. I jak wykazywała fachowa ocena Brenny, która miała za sobą wspinaczkę po różnych drabinach, dachach, drzewach i ogólnie wszystkim w Dolinie Godryka, na co mogła wejść mała dziewczynka, wcale nie wyglądała, jakby zaraz miała zeskoczyć na ziemię z kocią gracją. W tej chwili Longbottom myślała więc raczej o tym, aby próbować ją łapać, gdyby się puściła, a jeżeli nie – rzucić jakiś czar, który pomógłby dziewczynie stamtąd zejść.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wścibska dziennikarka
Granica między fantazją, a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana.
Daisy to ładna dziewczyna o rozmarzonych, zielonych oczach. Kiedy na kogoś patrzy, tej osobie może się wydawać, że nagle stała się całym światem dla młodziutkiej dziennikarki. Na tle innych czarownic wyróżnia się gęstymi, kręcącymi się rudo-brązowymi włosami. Chętnie nosi je zaplecione w kucyk. Nie jest ani przesadnie wysoka (mierzy ok. 165 cm wzrostu), ani krzepko zbudowana. Choć lubi ładnie wyglądać, ceni sobie wygodę. Zazwyczaj można ją spotkać albo z aparatem fotograficznym u szyi, albo z notatnikiem i piórem w ręku. Pojawia się na większości istotnych, publicznych uroczystości w Ministerstwie Magii.

Daisy Lockhart
#3
17.01.2023, 01:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.01.2023, 02:13 przez Daisy Lockhart.)  
wiadomość pozafabularna
Rzut T 1d100 - 80
Sukces!
- jak to chęć przeżycia, wygrywa z kompletnym brakiem sprawności fizycznej oraz lękiem wysokości. Rzut szedł na to, czy Daisy utrzyma się i nie spadnie.

Super, zostaw mnie samą, ty mała, parszywa, podła, smarkulo! – pomyślała Daisy, gdy zapłakana dziewczynka pobiegła szukać ratunku gdzieś indziej. Na dobrą sprawę i ona w tej chwili bardzo chętnie jednak oddałaby swoje życie w ręce kogoś kompetentnego. A na pewno bardziej kompetentnego niż ona sama i dziecko.
Nie miała wielkich wymagań. Ratujący nie musiał być wysportowanym, przystojnym, bogatym czarodziejem (akurat przypadkiem przechodzącym w pobliżu) bądź potężną czarownicą, która przez jakieś swoje tajemnicze sprawy zaplątała się do tej fatalnej uliczki. Kwestie płci, urody, pieniędzy, nawet inteligencji i potęgi magicznej, nie grały dla niej żadnej roli. Wystarczyło by ratujący potrafił ją ściągnąć z tej przeklętej drabiny i postawić bezpiecznie na ziemi. A po tym ściągnięciu miałaby jeszcze całe ręce, nogi i głowę. Naprawdę nie wymagała zbyt wiele.
Póki co jednak sama musiała toczyć swoją walkę o przetrwanie. A ta nie należała do najłatwiejszych. Po pierwsze było jej coraz ciężej utrzymać się na tej przeklętej drabinie. Po drugie, za żadne skarby nie mogła spojrzeć w dół, bo przed oczami stawały jej właśnie te obrazy z przeszłości, których za wszelką cenę nie chciała wspominać, a które nierozerwalnie były związane z rozbitym nosem, połamaną ręką i mnóstwem, całym morzem, strachu. Po trzecie, wciąż dzielnie trzymała wyrywającego się, parskającego, szalejącego kota.
Gdyby Daisy miała choć odrobinę czasu na spokojnie przemyślenie sytuacji, zaczęłaby się zastanawiać jak to możliwe, że taki mały, niepozorny futrzak miał w sobie aż tyle energii. Może właśnie i jemu całe życie zaczęło nagle przelatywać przed oczami?
Tymczasem dyndała coraz bardziej. Ze strachu serce próbowało jej wyrwać się z piersi. Z jednej strony miała ochotę się rozpłakać z nieszczęścia, z drugiej głośno przeklinać. Nie robiła ani tego, ani tego, bo jakaś część umysłu młodziutkiej dziennikarki wiedziała, że jeśli tylko przestanie się tak bardzo koncentrować na trzymaniu się szczebla drabiny, poleci w dół. I nie będzie to zeskok pełen kociej gracji, ale mało subtelny lot worka pełnego kartofli. A potem rozkwasi sobie nos, złamie rękę i może w ogóle umrze.
Wszystko przez to, że chciała być porządną czarownicą i złapać małego kotka dla malutkiej dziewczynki. A trzeba było się odwrócić na pięcie i aportować do redakcji. Jak brzmiało ulubione powiedzenie ojca: wszystkie dobre uczynki zawsze zostaną odpowiednio ukarane. Ten musiał być wybitnie dobrym uczynkiem, skoro los aż tak bardzo próbował jej dopiec.
Daisy tylko słyszała nadciągającą Brennę. Skupiona tak bardzo na drabinie, nie próbowała zerkać w dół by przekonać się kogo tym razem zwabiło dziecko. Dobrze wiedziała zresztą, że kolejne spojrzenie w dół mogło skończyć się w jej wypadku tylko i wyłącznie zawrotami głowy i upadkiem. Zdradzieckie, nieprzyzwyczajone do jakichkolwiek ćwiczeń ciało, męczyło się coraz bardziej. Próbowała sięgnąć nogami z powrotem do drabiny, ale nic z tego nie wyszło. Pot spływał jej po plecach, pociły się też jej ręce, jakby szybciej od całej reszty rozumiejące, że czas najwyższy było zaprzestać walki i poddać się nieuchronnemu losowi.
Jeszcze wisiała, ale nie wiedziała na jak długo.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
17.01.2023, 02:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.01.2023, 02:35 przez Brenna Longbottom.)  
- Pan Mruczkens! Pan Mruczkens zaraz spaaaadnie! - zawyło dziecko z rozpaczą, biegnąc za Brenną na krótkich nóżkach. Gdzieś przez głowę Brenny przebiegło, że Pan Mruczkens to akurat świetnie sobie poradzi, za to ta czarownica...
- Nie ruszaj się i po prostu trzymaj! - zawołała Brenna. Daisy zdawała się radzić sobie całkiem dzielnie, Brygadzistka zrezygnowała więc z rzucenia czaru, który mógłby być ryzykowny - bo jednak lewitowanie człowieka nie było równie łatwe, jak lewitowanie pióra w hogwarckiej klasie. Zamiast tego schowała różdżkę i weszła na kosz na śmieci ze sprawnością kogoś, kto zwiedził jeżeli nie korony wszystkich drzew w Dolinie Godryka, to na pewno większości z nich.
Ze ściągnięciem Daisy i kota mogło być trochę gorzej, ale w najgorszym wypadku Brenna była gotowa zamortyzować upadek.
- No, chodź tutaj, obiecuję, że cię nie wypuszczę - poleciła, sięgając ku pannie Lockhart, by pomóc jej złapać równowagę i potem wesprzeć w przemieszczeniu się w miarę bezpieczne miejsce... czyli w tej chwili na koszu na śmieci. Mówiła tonem uspokajającym i stanowczym, jaki wyrobiła sobie przez parę lat służby Brygadzistki.
Cała operacja powiodła się zapewne po części dlatego, że Brenna była sporo wyższa i cięższa od Daisy, w razie potrzeby była więc w stanie bez większych problemów ją nawet utrzymać.
Brenna nie rozpoznała w Daisy reporterki z balu. Miała pamięć do twarzy, ale dziewczyna mignęła jej w tłumie może ze dwa razy, poza tym Longbottom niezbyt mogła teraz się panience przyglądać - gdy balansowały pośród koszy na śmieci. Sama Brenna na pewno prezentowała się inaczej niż na balu, ubrana w strój Brygadzistki, nieumalowana i rozczochrana jak nieboskie stworzenie. Nie. Zdecydowanie nie była przystojnym, młodym czarodziejem o tajemniczej przeszłości, któremu Daisy mogłaby wpaść prosto w ramiona, by odmienić swoje i jego życie, a niewykluczone, że gdzieś po drodze uratować także świat. (Ewentualnie dorobić się armii wrogów, gdyby okazało się, że tajemniczy czarodziej to bardzo popularny aktor, gracz quidditcha lub jedyny dziedzic bogatego rodu czystej krwi.)
- Paaanie Mruczkens! - jęknęło dziecko, przybiegając pod kosz na śmieci, kiedy Daisy i kota udało się na niego ściągnąć.
Tyle że Pan Mruczkens najwyraźniej nie miał specjalnej niechęci wracać w lepkie łapki dziewczynki. Och nie, on miał zupełnie inne plany. Chociaż kiedy Daisy była ściągana z drabiny siedział zadziwiająco spokojnie, to teraz, gdy Brenna spróbowała go przejąć, by podać dziewczynce, zaczął gwałtownie się wyrywać...

Rzut na akcję ze ściąganiem Daisy z aktywności fizycznej:
Rzut Z 1d100 - 92
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wścibska dziennikarka
Granica między fantazją, a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana.
Daisy to ładna dziewczyna o rozmarzonych, zielonych oczach. Kiedy na kogoś patrzy, tej osobie może się wydawać, że nagle stała się całym światem dla młodziutkiej dziennikarki. Na tle innych czarownic wyróżnia się gęstymi, kręcącymi się rudo-brązowymi włosami. Chętnie nosi je zaplecione w kucyk. Nie jest ani przesadnie wysoka (mierzy ok. 165 cm wzrostu), ani krzepko zbudowana. Choć lubi ładnie wyglądać, ceni sobie wygodę. Zazwyczaj można ją spotkać albo z aparatem fotograficznym u szyi, albo z notatnikiem i piórem w ręku. Pojawia się na większości istotnych, publicznych uroczystości w Ministerstwie Magii.

Daisy Lockhart
#5
18.01.2023, 01:35  ✶  
Ratunek przybył!
Gdyby nie strach i skupienie, zajęczałaby z ulgi.
I dobrze, bo ciało Daisy coraz bardziej odmawiało posłuszeństwa. Pot spływał jej po rękach, te bolały coraz bardziej, kot dalej walczył jakby był co najmniej tygrysem a ona zaczynała się już powoli godzić z myślą, że za chwilę umrze. Umrze i to będzie koniec. Zginie z haniebnie skręconym karkiem, a łamiąc kark, pewnie jeszcze wpadnie do obrzydliwego kosza pełnego śmieci i nikt nigdy nie odnajdzie jej ciała, bo zjedzą je szczury albo coś.
Tylko czemu ten kobiecy głos wydał się Daisy niepokojąco znajomy? Zieleniejąc na twarzy zerknęła w dół by dostrzec znajdującą się niżej Brennę Longbottom. Akurat Brennę Longbottom. Ze wszystkich czarodziei i czarodziejek, akurat Psuje z balu. I chociaż teraz miała kojący głos, to puszczenie się szczebli sporo kosztowało dziennikarkę. Jej lęk wysokości, nerwy a pewnie również czające się gdzieś w umyśle przekonanie, że skoro brygadzistka nie potrafiła upilnować gości na swoim balu to teraz na pewno nie da rady jej złapać, robiło swoje.
Pisnęła spadając w objęcia Brenny. W jej locie (całe szczęście, że dość krótkim i zamortyzowanym panną Longbottom) nie było nawet grama finezji, nie było też próby pomocy Brennie, bo Daisy zbyt się bała. I może nawet doceniłaby kota, to że nagle się uspokoił, ale decydując się na puszczenie szczebli, przestała o nim myśleć.
- J-ja mam l-lęk w-w-wysokości – wymamrotała, wczepiając się w brygadzistkę, jakby nagle ta stała się dla niej jakąś ostatnią ostoją bezpieczeństwa. Uratowała ją. Daisy nie zginęła. Nie złamała sobie nosa, ręki, karku, nie wpadła do kosza pełnego śmierdzących, rozkładających się śmieci. Walić pana Mruczkensa. Walić małe dziewczynki, które nie potrafiły upilnować swoich zwierzątek domowych.
Daisy czuła jak tłumiony strach rozlewał się po jej umyśle coraz bardziej. Ze zdenerwowania zaczęły trząść się jej ręce a zęby szczękać. Niby była już bezpieczna, ale strach jeszcze się w niej wzbierał. Nogi ciągle się pod nią uginały, ale miała to gdzieś. Mogła nawet usiąść obok worka pełnego nadgniłych marchewek, byle tylko znaleźć się tyłkiem na bezpiecznej ziemi.
I może przez to z mniejszym zaangażowaniem niż wszystko co do tej pory zrobiła, podała Pana Mruczkensa Brennie. Miała dość tego kota. Niech sobie ucieka do swojego kociego piekła, z którego się wcześniej wynurzył. Patrzyła zrezygnowana na poczynania kota i walczącą z nim brygadzistkę.
- A może ona krzywdzi tego kota i dlatego on się tak wyrywa? – zapytała wreszcie, a potem spojrzała na popiskującą dziewczynkę. – Co musiałaś mu zrobić, że aż tak nie chce do ciebie wrócić?
- Nic! – odpowiedziało dziecko. – To mój nowy kotek. Dopiero co go znalazłam!
Daisy odwróciła głowę, żeby nie było widać, że na jej twarzy pojawił się histeryczny uśmiech. No naprawdę? Naraziła swoje zdrowie i życie dla bezpańskiego, dzikiego kota? Gdzie była sprawiedliwość na tym świecie?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
18.01.2023, 01:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 02:09 przez Brenna Longbottom.)  
Rzut Z 1d100 - 62
Sukces!
-> rzut na utrzymanie kota.

Brenna nie była świadoma, kim jest Daisy. Ani że została rozpoznana, nie mówiąc już o tym, że nie miała zielonego pojęcia, jak złą opinię ma o niej młoda dziennikarka. W jej oczach Lockhart wyglądała na przerażoną nastolatkę, która zdobyła się na pokaz odwagi, by pomóc małej dziewczynce uratować kotka. Dlatego, gdy ta wyznała, że ma lęk wysokości, mocniej ją podparła. Dostrzegała też takie objawy, jak drżenie rąk, szczękanie zębów – oj, to był naprawdę poważny lęk wysokości.
- Już dobrze – zapewniła łagodnie. – Byłaś bardzo dzielna.
Przejęła kota. Tyle że kot nagle zamienił się w rozzłoszczony kłębek furii. Chwilę temu naprawdę spokojny w jej ramionach, teraz furią drapał. Brenna zdołała go utrzymać chyba tylko dlatego, że miała pewne doświadczenie z obezwładnianiem ludzi.
Ale musiała przyznać, że ten kot był gorszy niż Mały Johnny z Nokturna, który miał prawie dwa metry wzrostu i którego musiała obalić na ziemię po tym, jak naćpał się eliksirami. Poważnie, z tamtym poradziła sobie dużo łatwiej. I było mnie krwawo, bo teraz jej ręce i nadgarstki pokryły zadrapania.
– On chyba bardzo nie chce do ciebie wracać – przyznała z wahaniem, a kot jakby na potwierdzenie nieco zmniejszył częstotliwość wyrywania się. Gdyby nie to, że Brenna w domu miała już trzy psy (albo cztery, albo pięć, albo sześć, w zależności od tego, czy liczyć Thomasa, Erika i ją samą), prawdopodobnie zamiast oddawać go temu szalonemu dziecku, zabrałaby kota do domu.
Ale kot w domu pełnym psów nie byłby dobrym pomysłem.
– Ale on mi ucieeekł!
- I ucieknie znowu – mruknęła Brenna, ostatecznie nie podając kotka prosto dziecku.
Odstawiła go na skraj kubła.
Adopcja bezdomnego kota była doskonałym pomysłem, ale gdy ten kot nie nienawidził cię szczerze. Ach i kiedy twoi rodzice się zgodzili. Nie wspominając o tym, że dziecko chyba też zostało podrapane…
Zwierzak, jakby nie wierząc własnemu szczęściu, najpierw spojrzał na Brennę, a potem zeskoczył z kubła i niby błyskawica pobiegł do wylotu uliczki. A dzieciak, popisując, pognał za nim na krótkich nóżkach. Brenna czułaby wyrzuty sumienia, że zawiodła dziecko, ale była pewna, że to nie zdołałoby ot tak donieść tego Pana Mruczkensa do domu… Skoro ona ledwo go utrzymała, jak miałaby to zrobić dziewczynka?
Brygadzistka tylko westchnęła i zwinnie zeskoczyła z kubła na ziemię, a potem wyciągnęła dłonie do Daisy. Co za dzień!
- Dawaj rękę, młoda, pomogę ci stąd zejść. Bardzo cię podrapał? – spytała, bo zauważyła, że policzek dziewczyny pokrywają krwawe pręgi.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wścibska dziennikarka
Granica między fantazją, a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana.
Daisy to ładna dziewczyna o rozmarzonych, zielonych oczach. Kiedy na kogoś patrzy, tej osobie może się wydawać, że nagle stała się całym światem dla młodziutkiej dziennikarki. Na tle innych czarownic wyróżnia się gęstymi, kręcącymi się rudo-brązowymi włosami. Chętnie nosi je zaplecione w kucyk. Nie jest ani przesadnie wysoka (mierzy ok. 165 cm wzrostu), ani krzepko zbudowana. Choć lubi ładnie wyglądać, ceni sobie wygodę. Zazwyczaj można ją spotkać albo z aparatem fotograficznym u szyi, albo z notatnikiem i piórem w ręku. Pojawia się na większości istotnych, publicznych uroczystości w Ministerstwie Magii.

Daisy Lockhart
#7
18.01.2023, 03:00  ✶  
Bywały takie momenty w życiu, w których nawet obecność Psuja pokroju Brenny Longbottom była mile widziana. I tak właściwie to Daisy zazwyczaj uważała się za niezwykle dzielną. Ale nie tym razem. W tej chwili była przekonana, że jest parszywym tchórzem, który niepotrzebnie pchał się do ratowania kota, który wcale nie chciał być uratowany.
I im dłużej o tym myślała, tym bardziej to do niej docierało. Cała ta historia z łapaniem kotka od początku była podejrzana. Niby dlaczego ukochany mruczek miałby uciekać przed swoją właścicielką? Ale takie myśli pojawiły się w głowie Daisy dopiero po czasie, kiedy wreszcie było po wszystkim i mogła bezpiecznie usiąść na ziemi.
Obserwowała Brennę, dziewczynkę i kota z nieodgadnionym wyrazem twarzy. O ile ją samą korciło wypuszczenie kota w cholerę a potem obserwowanie ryku małej, o tyle nie spodziewała się, że Brenna Longbottom może zrobić coś podobnego.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, gdy zwierzę uciekło a zaraz za nim pobiegła mała płaksa. Czyli nawet Psuja potrafiła czasem czymś przyjemnym zaskoczyć. Oczywiście nie zmieniało to tego, że Daisy prawidłowo oceniła ją podczas balu. Po prostu teraz przeszło jej przez myśl, że nawet Psuja czasem mogła nie być taka najgorsza.
- Trochę ręce – wyjaśniła, łaskawie przyjmując pomoc i wstając. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z krwawiącego policzka. Inna sprawa, że po wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatniego pół godziny, Daisy w ogóle wyglądała tak, jakby przeszła przynajmniej jedną bardzo zaciekłą walkę ze szwadronem podejrzanych typków. – W życiu nie spotkałam się jeszcze z tak wściekłym małym kotem. Szkoda, że nie pomyślałam, żeby zapytać dziewczynkę o to, czy jest jego właścicielką zanim postanowiłam… - wzdrygnęła się.
Popatrzyła na śmietnik, drabinę i balkon. I pomyśleć, że naprawdę wlazła aż tak wysoko, żeby złapać bezpańskiego kota! Zamrugała szybko. Sama siebie nie podejrzewała o podobną brawurę, dzielność i głupotę.
- Chyba powinnam teraz napisać artykuł o tym, jak szybka i jak sprawnie działająca jest Brygada Uderzeniowa – podsumowała, skupiając uwagę na mundurze Brenny.
Razem z nią skierowała się do wyjścia z zaułku.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
18.01.2023, 13:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 13:51 przez Brenna Longbottom.)  
Był to jeden z tych rzadkich przypadków, gdy dwie osoby postąpiłyby tak samo, choć kierowane zupełnie innymi pobudkami. Brenna wypuściła kota, bo uznała, że ten podrapie dziewczynkę i znów ucieknie. Nie była też pewna, czy kocur nie należy do któregoś z mieszkańców pobliskiej kamienicy, a dziecko nieświadomie nie próbuje dokonać właśnie kociego porwania. Daisy zaś zapewne kierowałaby czysta mściwość wobec tego, w co ją wrobiono.
Chociaż Brenna pewnie by to zrozumiała. Pannie Lokhart w końcu mogła stać się krzywda. A kot, jak się okazało, naprawdę nie potrzebował pomocy. Nie schodził, bo nie chciał zostać złapany…
- Proszę, krwawi ci też policzek – powiedziała Brygadzistka, gdy Daisy już stała bezpiecznie, wyciągając z przepastnej kieszeni marynarki chusteczkę. Nosiła po kieszeniach płaszcza i marynarki różne rzeczy, które uznawała za przydatne w pracy. Włącznie z kilkoma świeczkami, co wprawiało w konsternację każdego, kto nie wiedział, że Brenna jest widmowidzem. – Obok jest apteka Lupinów, mają świetną maść na skaleczenia – dodała jeszcze. Episkey nie było niby skomplikowanym zaklęciem, ale wolała nie bawić się w leczenie przypadkowych osób, gdy nie była całkiem pewna powodzenia. Lepiej było, aby dziewczyna po prostu kupiła sobie maść.
Sama Brenna też chyba musiała o niej pomyśleć. Obejrzała swoje dłonie i nadgarstki, na których zostały krwawe pręgi, z pewną fascynacją. Nie spodziewała się, że tak małe stworzenie może narobić tylu szkód. Ewentualnie zdziwienie wynikało z tego, że z kotów znała głównie te Figgów. Te może podrapały ją razy czy dwa, w zabawie albo by okazać swoje niezadowolenie, ale nigdy nie próbowały jej poszatkować żywcem. Nie wydawała się jednak specjalnie przejęta obrażeniami. Kończyła pokaleczona czy posiniaczona dość często, i nawet na ogół nie przy okazji pracy, więc nie była to nowość, a maść na skaleczenia i siniaki Lupinów doskonale znała i często stosowała.
- Właśnie doszłam do wniosku, że koty mogą być narzędziem masowej zagłady – oświadczyła z pewnym podziwem, po czym spojrzała na Daisy, posyłając jej radosny uśmiech. W tej chwili cała ta sytuacja wydawała się Longbottom całkiem zabawna i nie mogła już doczekać się, kiedy wieczorem opowie o wszystkim Mavelle. – Jeśli cię to pocieszy, też bym na to nie wpadła. Pewnie od razu wlazłabym na tę drabinę.
Zasadniczo, nie wpadła i od razu rzuciła się na górę, chociaż akurat tu kierowało nią bardziej to, że Daisy miała zaraz spaść niż obawa o kotka. Ale nawet gdyby panna Lockhart tam nie wisiała, Brenna i tak rzuciłaby się ganiać zwierzaka.
Kiedy Daisy wspomniała o artykule, Brenna spojrzała na nią znowu, dopiero teraz uświadamiając sobie, że jednak chyba nie miała do czynienia z nastolatką z okolicy. Dobrze, że przypadkiem nie powiedziała wcześniej czegoś takiego, bo jeszcze by panienkę uraziła. (A nie lubiła urażać ludzi. I wciąż nie miała pojęcia, że jest panną Psują. Dalej też nie rozpoznała w Daisy reporterki z balu, bo ot było tam tylu ludzi, że skupiała się głównie na znajomych i najważniejszych gościach. A. I na bobrach.)
- Och, już widzę ten nagłówek w Proroku Codziennym. „Tańczący z kotami. Brygadziści sprawnie skaczą po koszach na śmieci, by bohatersko ocalić kota i jego niedoszłą ofiarę” – stwierdziła z rozbawieniem. Co za szczęście, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby zrobić zdjęcie, bo jeszcze Daisy naprawdę uznałaby za dobry pomysł pisanie takich artykułów. – Ale myślę, że akcja Brygady by uratować kota nikogo zbytnio nie zainteresuje, a ja nie nadaję się na okładki gazet.
Zdecydowanie częściej pojawiał się na nich Erik. Był bardziej medialnym tematem. A Brennie bardzo to pasowało. Nie bez powodu to jego wypychała zwykle do przodu. I to jego imieniem firmowała rodzinne inicjatywy.
Ot Longbottom był bardziej… reprezentacyjny niż ona. A i już wieku temu do upartej głowy Brenny wpadło, że jej brat wilkołak potrzebuje dużo pozytywnego PR, aby ludzie nie zwracali aż takiej uwagi na jego mały, futerkowy problem. Gdyby to on uratował kotka albo Daisy, uznałaby może artykuł za doskonały pomysł.
Opuściły zaułek. Brenna zamierzała skierować się do apteki Lupinów, zaopatrzyć się w maść. Zdawało się jej, że okrzyk „Pomóż panu Mruczkensowi!!!” znów dobiega z jednej z alejek, ale to była tylko wyobraźnia. Prawda? Na pewno.
Zupełnie nieświadoma, że kolejne osoby mogą paść ofiarą małej dziewczynki i jej kotka, którego ta koniecznie postanowiła adoptować, Brenna odeszła zalaną słońcem ulicą. Zakupić odpowiedni specyfik, nałożyć go na skaleczenia, a potem wrócić do Doliny Godryka i tysiąca innych spraw, czekających na załatwienie…

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2018), Daisy Lockhart (2184)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa