Secrets of London
[14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Little Hangleton (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=24)
+---- Dział: Las Wisielców (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=32)
+---- Wątek: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine (/showthread.php?tid=3180)

Strony: 1 2


[14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Geraldine Yaxley - 29.04.2024

adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic

—14/07/1972—
Little Hangleton, Zagajnik zaklętych drzew
Florence Bulstrode & Geraldine Yaxley



Namówienie Florence Bulstrode na spacer po lesie mogło się równać z prawdziwym cudem. Geraldine miała tego świadomość, postanowiła jednak podjąć próbę, w końcu kto nie próbuje ten szampana nie pije. Po krótkich podchodach, serii listów, w których próbowała wzbudzić zaciekawienie uzdrowicielki miejscem, do którego chciała ją zabrać, jakoś udało jej się ją wyprosić o to, żeby poszła tam z nią. Wydawało jej się, że będzie do tego idealnym kompanem, bo Flo przecież zawodowo zajmowała się klątwami, miała doświadczenie, które mogło im się przydać podczas wizyty w lesie. Yaxley słyszała opowieści o tym miejscu, w końcu sama chciała sprawdzić, czy faktycznie jest takie straszne, jakim je ludzie malowali.

Widziała w swoim życiu wiele lasów, nie bała się ich wcale, były dla niej drugim domem, nie sądziła, że mogłoby być inaczej, dlatego też chciała faktycznie to sprawdzić, z czystej, ludzkiej ciekawości.

Pojawiła się o odpowiedniej porze na rozstaju dróg, przed wejściem do zagajnika. Nie wybrała dzisiaj miotły, skorzystała z teleportacji, jak cywilizowany człowiek. Miotła mogła być ciężarem podczas wędrówki. Wyglądała zwyczajnie. Włosy miała spięte w niezbyt elegancki kok, z którego uciekało kilka pasm falowanych włosów, z racji na pogodę ubrana była w lnianą koszulę, z długim rękawem, odpuściła sobie swój skórzany płaszcz, na nogach oczywiście spodnie, ciemne, najprawdopodobniej również ze skóry i te buty, których chyba nigdy nie ściągała, które prosiły się o to, żeby ktoś je porządnie wyszorował. Przy pasku od spodni miała srebrny sztylet, była to jedyna broń, jaką ze sobą zabrała dzisiaj do lasu, w końcu nie szła na polowanie (oczywiście poza różdżką).

Oparła się o drzewo, wsadziła sobie papierosa w usta i czekała, aż Florence do niej dołączy. Odpaliła go niezbyt pospiesznie, aż wreszcie zaciągnęła się dymem. Humor chyba miała nie najgorszy, bo uśmiechała się sama do siebie.




RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Florence Bulstrode - 30.04.2024

To nie tak, że Florence Bulstrode nie lubiła lasów. Uważała, że te są bardzo przydatne i przyjemne dla oka, istotne dla natury, zapewniające czyste powietrze i składniki eliksirów, ale wolała podziwiać je ze skraju, ewentualnie spacerując wytyczonymi, wydeptanymi ścieżkami, w nieśpiesznym tempie i na niezbyt długich odległościach. Nie była człowiekiem stworzonym do przedzierania się przez chaszcze, potykania się na korzeniach, odpychania gałęzi, wplątujących się we włosy i zdzierania z siebie pajęczyn, które jakimś cudem zawsze znajdowały się na trasie tak, że wchodziło się prosto w nie i to zwykle twarzą. W lesie było pełno insektów, much, kleszczy, a Florence nie lubiła robaków.
Geraldine udało się jednak skłonić ją do tej małej wycieczki. Złożyły się na to trzy czynniki. Po pierwsze, oczywiście, Geraldine była przyjaciółką, a dla krewnych i nielicznych przyjaciół Bulstrode miewała miękkie serce. Nie wystarczyłoby to do zmuszenia jej do zrobienia czegoś, czego robić bardzo nie chciała, ale dochodziły jeszcze punkty numer dwa i trzy. Po drugie, i tak tego ranka Florence odwiedzała w Little Hangleton ciotkę Lavinię i była w pobliżu. Po trzecie, hasło „przeklęte drzewa” zadziałało na jej wyobraźnię.
Niektórzy kolekcjonowali pluszowe zabawki, inni porcelanowe słonie. Byli tacy, którzy w ramach hobby wędkowali albo którzy fascynowali się dalekimi podróżami. Florence natomiast fascynowały klątwy. Była uzdrowicielką i lubiła swoją pracę, jej prawdziwym powołaniem jednak było klątwołamanie, a nieposkromione ambicja i pragnienie wiedzy pchały ją do badania klątw i szukania nowych sposobów ich łamania. I to była jedna z niewielu rzeczy, która mogła zmusić ją do takich rzeczy, jak fizyczny wysiłek: nie dało się pewnych rzeczy zbadać w zaciszu własnego gabinetu, pośród ksiąg i notatek.
Pojawiła się ubrana, rzecz jasna jak zwykle ubrana bardzo starannie, chociaż już nie był to strój jakoś szczególnie elegancki – przynajmniej nie według standardów Florence. Założyła wygodne buty na grubej podeszwie, jedyne takie, jakie miała w swojej kolekcji, ciemne spodnie oraz szarą, lnianą koszulę. Było ciepło, ale długie rękawy i długie nogawki miały ją chronić przed gałęziami i kolcami. Włosy związała w bardzo ciasny warkocz, i przewiązała przez głowę jasną chustę, by w ten sposób chronić się przed wplątaniem we włosy pajęczyn i innych świństw. Przez ramię przerzuciła niewielką torbę – w środku miała swój podręczny zestaw, bez którego rzadko ruszała się z domu.
– Witaj, Geraldine – powiedziała, podchodząc. – Jak daleko stąd do tych przeklętych drzew?


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Geraldine Yaxley - 30.04.2024

Wiedziała, że możliwość spotkania się z kolejną klątwą będzie dla Florence dobrym pretekstem do wejścia do lasu. Miała świadomość, że nie wszyscy, jak ona muszą kochać te miejsce. Niektórzy nie pasowali do dziczy wcale, nie uważała tego, za coś złego, każdy przecież był inny. Florence świetnie odnajdywała się w szpitalu, w którym z kolei Yaxley czuła się jak zwierze zamknięte w klatce, zaczynała panikować, gdy tylko znajdowała się w środku, bała się, że kiedyś ktoś zechce zatrzymać ją tam na dłużej, a tego by chyba nie zniosła. Dlatego strasznie unikała takich miejsc.

Nie musiała długo czekać, Bulstrode pojawiła się o czasie. Geraldine zdążyła dopalić fajkę, nim się z nią przywitała. Zdeptała niedopałek po czym ruszyła w stronę zbliżającej się do niej sylwetki, nadal z tym ogromnym uśmiechem na ustach. Naprawdę cieszyła się, że przyjaciółka zgodziła się jej towarzyszyć w tej małej eskapadzie.

- Cześć Florence. - Przywitała się krótko i zmierzyła przy tym kobietę wzorkiem. Przygotowała się do tej wyprawy, ale nadal była taka idealna, jakby wszystko musiało do siebie pasować. Była pod tym względem jej przeciwieństwem, zresztą jak chyba we wszystkim, aż dziwne, że potrafiły się przy tych różnicach całkiem lekko dogadywać.

- Z tego, co się orientuję, musimy wejść trochę w las i powinien być ten zagajnik, mam nadzieję, że jesteś gotowa na krótki spacer, znaczy widzę, że jesteś, ale jakby coś się działo to mów. - Wtedy ona się tym zajmie. Lasy bywały niebezpieczne, zdawała sobie z tego sprawę. Miała jednak nadzieję, że dzisiaj nic ich nie zaskoczy, że wszystko pójdzie gładko i znajdą to, czego szukają.

Weszła w las pierwsza, wydawała się wiedzieć dokąd mają iść. Tempo chodu jakie im narzuciła było raczej wolne, jak na nią, nie chciała przegonić Florence po tej dziczy.

Szła przed siebie w milczeniu, nie była dobra w pogawędkach, wreszcie znalazły się w głębi lasu, ten zagajnik powinien być już niedaleko.


!magicznedrzewa


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Pan Losu - 30.04.2024

Drzewa zaczynają mówić jedno przez drugie.
Odnosisz wrażenie, że są to głosy ludzi, których znasz lub kojarzysz z własnej przeszłości. Niektórzy proszą cię o pomoc, inni oskarżają cię o każde swe niepowodzenie. Nie wiesz, czy to prawda, czy iluzja. Czy dasz się zwieść tym słowom?


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Florence Bulstrode - 30.04.2024

Na całe szczęście, Geraldine nie poganiała. Inaczej Florence pewnie nie omieszkałaby spytać, czy to jakieś wyścigi i jaka nagroda czeka na mecie, bo mogła ostatecznie spacerować niespiesznym tempem po Lesie Wisielców, ale na pewno nie zamierzała po nim biegać. Do tego mogłyby zmusić ją dwie rzeczy – ktoś ranny w sercu lasu albo ucieczka przed jakimiś potworami.
Bulstrode, która do tej pory Las Wisielców oglądała zaledwie z jego obrzeży, dość szybko pojęła, że to miejsce nie było podobne ani do całkowicie niemagicznej, podlondyńskiej puszczy, ani do Kniei Godryka, jedynych dwóch lasów, w jakich w ostatnich miesiącach była. Coś w tym miejscu wywoływało dreszcze, a Florence – która nie była aż taką ignorantką, gdy szło o przyrodę, bo chociaż rzadko obcowała z nią osobiście, jako uzdrowiciel uczyła się przecież sporo – miała wrażenie, że rośliny zaczynają wyglądać jakoś inaczej, i nie mogła zapamiętać drogi, którą przemierzały.
A potem zobaczyła pierwszą twarz w drzewie.
Przystanęła, odruchowo sięgając po różdżkę. Widok był zarazem przerażający i fascynujący: faktura kory układała się tak, że zdawało się, że drzewo naprawdę ma oczy, usta otworzone do krzyku, nos, zarys policzków.
– Zaczekaj, Geraldine, chciałabym to zbadać – poprosiła Florence, przystając. – To mogą być po prostu magiczne drzewa, rosnące w ten sposób, może jakieś zaklęcie, które je odmieniło… a może naprawdę klątwa kogoś uwięziła. Lepiej ich nie dotykać, na wypadek, gdyby chodziło o to ostatnie – zastrzegła. Drzewa były stare, jeżeli więc rzucono przekleństwo, mogło stracić moc… ale istniały klątwy, które działały przez całe dekady i…
Florence nie zdążyła rzucić pierwszego czaru, który mógłby pomóc jej w znalezieniu śladów magii klątw.
Wzdrygnęła się i cofnęła o krok, gdy zdało się jej, że jedna z gałęzi pobliskiego drzewa dziwnie się porusza, sięga ku niej: a Florence wiedziała, że z takimi rzeczami nie ma żartów. Nim jednak otworzyła usta, by choćby spróbować ostrzec swoją towarzyszkę. Jedno z drzew odezwało się bowiem pierwsze.
Pomóż mi, szepnął głos, który brzmiał jak jedna z jej kuzynek: Regina Rowle? A może było to złudne podobieństwo?
To twoja wina! – dobiegł gdzieś z boku okrzyk, który mogłaby zidentyfikować jako należący do jednego ze szkolnych kolegów. Nigdy nie przyszedłbym tutaj, gdybyś kiedyś nie nazwała mnie tchórzem…
Umieraj, umieraj, umierajcie…, powtarzało kolejne drzewo, a jeden z pni zaczął się otwierać, ukazując dziurę pod korą.


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Geraldine Yaxley - 01.05.2024

Miała świadomość, że nie wszyscy byli takimi wprawionymi piechurami, jak ona. Nie zamierzała doprowadzać do tego, żeby biegali za nią po lesie. Szczególnie, że przecież nie spieszyły się nigdzie, nikt nie oczekiwał pomocy kobiet, miało to być jedynie małe rozeznanie. Miały czas.

Nawet Yaxley czuła w tym miejscu dziwny niepokój, a bywała w wielu lasach, były jej niczym dom, bezpieczne miejsce, azyl. Ten las się różnił od tych wszystkich, w których przyszło jej przebywać. Nie bała się jednak jakoś specjalnie, chociaż była bardziej czujna niż normalnie.

Trafiły wreszcie do miejsca, które je interesowało. Znalazły drzewa, które wyglądały, jakby ludzkie twarze zostały w nich zatopione. Nie był to przyjemny widok. Może faktycznie to była jakaś dziwna magia, która mogła wpoić ludzi w drzewa? Nie była specjalistą od klątw, nie zdawała sobie sprawy, z czym mogą mieć do czynienia.

- Oczywiście, zaczekam, rób swoje. - Przystanęła nieco dalej, aby Florence miała możliwość zrobić swoje. Miała na pewno ku temu lepsze predyspozycje niż Geraldine. Obserwowała ją, kiedy wyciągnęła różdżkę, tyle, że Bulstrode nie zdążyła nawet rzucić zaklęcia.

Ger usłyszała głos, a nawet kilka głosów. Znajomych. Na pewno je kiedyś słyszała.

Regina? Skąd ona by się tutaj wzięła i dlaczego mogła chcieć jej pomocy, przecież jej nie znosiła. Musiało być z nią źle, skoro chciała, żeby Ger jej pomogła. Nie miała w zwyczaju odmawiać pomocy - komukolwiek. - Już, zaraz tam wejdę. - Zrobiła krok w przód, żeby wejść w stronę drzew. Wtedy doszedł do niej kolejny głos, tym razem brzmiał oskarżycielsko, ktoś sugerował, że przez nią się tutaj znalazł. Było to prawdopodobne, bo Ger miała w zwyczaju zachęcać innych do robienia głupot. Znowu krok w przód. - Florence, muszę im wszystkim pomóc. - Rzuciła jeszcze do przyjaciółki wcale nie patrząc w jej stronę. Skupiona była na tych drzewach, bardzo chciała uratować każdego, kto tego od niej oczekiwał.




RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Florence Bulstrode - 03.05.2024

Już same głosy, rozbrzmiewające w zagajniku, wystarczyły, aby po kręgosłupie Florence przebiegł zimny dreszcz, a nadgarstek odruchowo niemalże zmienił pozycję – z gotowości do rzucenia zaklęcia, które miało ułatwić diagnostykę, do pozycji pozwalającej na utkanie czaru obronnego. A potem Geraldine nagle spróbowała ją minąć, kierując się ku pniom jak zaczarowana.
Może była zaczarowana.
Może głosy nie były tylko głosami, ale wpływały jakoś na umysł?
– Ani się waż! – powiedziała Bulstrode ostro, wyciągając lewą rękę gwałtownym gestem, by chwycić Yaxley za nadgarstek. Nie miała szans zatrzymać ją siłą, z nich dwóch to absolutnie Geraldine była tą sprawniejszą fizycznie, ale musiała przecież przynajmniej spróbować. Opcja związania kobiety była jednak ostatecznością, zwłaszcza w obliczu tego, że gałęzie drzew zdawały się poruszać, sięgać ku nim. – Otrząśnij się natychmiast, Geraldine Yaxley, to jakieś zaklęcie! Jak chcesz im pomóc?
Tak naprawdę nie wiedziała, czy twarze w drzewach to fałsz, jakaś sztuczka, czy prawdziwi nieszczęśnicy, uwięzieni w pniach. Nie miała pojęcia, czy można im jakoś pomóc i bardzo chciałaby sprawdzić. Czy tkwili w tych drzewach i wciąż można było ich uwolnić? Czy te pochłonęły ich i jedyne, co mogłyby dać tym „ludziom” to łaska śmierć? Czy może to było czarnoksięskie zaklęcie, złożono tu ofiary, a ludzie nie żyli od dawna? Ale podstawową zasadą pracy uzdrowiciela było zadbanie o bezpieczeństwo własne oraz otaczających cię osób, a jej bardzo, bardzo nie podobało się, że jeden z pni rozwarł się, jakby chciał je pożreć.
I Geraldine ewidentnie nie była sobą.
Spróbowała rzucić tarczę, kiedy jedna z gałęzi ruszyła w ich kierunku, ale czar nie zadziałał, czy to przez brak należytego skupienia, czy przez to, że Florence jednocześnie próbowała wycofać się i odciągnąć Geraldine dalej.
– Spójrz na to wielkie drzewo. Ono się otwiera – powiedziała Bulstrode naglącym tonem. Nie wiedziała, jak te głosy brzmią w głowie Geraldine: być może gdyby usłyszała tutaj nawołujących ją braci czy Laurenta albo Vincenta, i sama dałaby się zwieść…


[roll=PO]


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Geraldine Yaxley - 03.05.2024

Nie było to wcale takie proste, ignorowanie tego, co działo się wokół. Szczególnie, kiedy przez te szepty zaczął przebijać się głos Astarotha. Jej brata, kochanego młodszego braciszka. - On tu jest, znowu, nie zawiedź mnie teraz. - Wiedziała o kogo chodzi, ten wampir zabrał mu życie. Tylko, co właściwie robił tutaj Astaroth o tej porze, może niepotrzebnie się w coś wplątał, może te drzewa skutecznie dawały cień, który chronił go od słońca, które mogło przynieść mu śmierć.

Musiała działać, nie mogła stać jak kołek wiedząc, że coś mu grozi. Nie mogła go zawieść po raz kolejny, już raz nie zdążyła go uratować, przez to teraz nie żył tak do końca. To była jej wina, tylko i wyłącznie jej wina. Na pewno nie pozwoli na to, żeby się to powtórzyło.

Usłyszała głoś Florence. Przez co zatrzymała się nim weszła głębiej. Poczuła jej palce zaciskające się na swoim nadgarstku. Bulstrode od zawsze była trochę jej sumieniem, głosem rozsądku, którego jej brakowało, jednak czy i w tym momencie powinna jej posłuchać. - Astaroth mnie potrzebuje, muszę mu pomóc. - Powinna zrozumieć, na pewno zrozumie, co jeśli chodziłoby o Oriona, czy Atreusa, na pewno też nie stałaby w miejscu. Yaxley wydawała się być o tym święcie przekonana.

Odwróciła się do niej, kiedy ta zwróciła się do niej imieniem i nazwiskiem. Odetchnęła głęboko. Może miała rację? Czy to możliwe, że w tym miejscu znalazło się tyle znajomych jej osób, które nagle potrzebowały jej pomocy, w tym jej młodszy brat wampir? Nie, to nie było możliwe. Dała się oszukać, to nie mogła być prawda. Jeszcze chwilę temu była skłonna wejść tam bez mniejszego oporu, teraz jednak wiedziała, że nie może tego zrobić. Coś z niej drwiło, te szepty wiedziały, gdzie uderzyć. Tylko jak to w ogóle było możliwe?

Gałąź ruszyła w ich kierunku, nie mogła pozwolić na to, by Florence stała się krzywda. Gdyby była tutaj sama, zapewne po prostu by odskoczyła, ale nie była. Wiedziała, że tym razem musi postąpić inaczej. Zawtórowała Bulstrode i machnęła różdżką, chciała wyczarować ścianę, która oddzieli je od tej gałęzi.

- Czy chce nam coś pokazać, a może wpakować nas do środka, byśmy stały się jednym z takich drzew? - Nie miała pojęcia, jak one właściwie działają, ale też chyba wolałaby tego nie sprawdzić na swojej własnej skórze.


[roll=Z] kształtowanie, wyczarowanie ściany oddzielającej gałąź od kobiet


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Florence Bulstrode - 04.05.2024

– Tutaj nie ma twojego brata – powiedziała Florence ostrym tonem, palce wciąż kurczowo zaciskając na nadgarstku Yaxley. Tak naprawdę nie była tego wcale pewna, ale dlaczego Astaroth Yaxley miałby trafić do zagajnika zaklętych drzew w Lesie Wisielców tuż przed nimi?
Bulstrode nie należała do osób nie znających lęku. Nie panikowała nigdy: była uzdrowicielką i osobą z rodu, który spoglądał w przyszłość. Potrafiła zachować zimną krew niemal w każdej sytuacji – nie oznaczało to jednak, że się nie bała. W tej chwili chłodne macki strachu zaciskały się na jej duszy, tym silniejsze, że Geraldine zachowywała się, jakby była pod wpływem jakiegoś zaklęcia. A Florence bała się, że tutaj zginą – i jeszcze bardziej, że utkną w tych drzewach. Bała się i tego, że odejdą, a okaże się, że wśród tych drzew naprawdę był ktoś, kogo Yaxley znała. Że to jednak nie zaklęcie i że skażą bliską kobiecie osobę na los gorszy od śmierci.
Nie powinna była w ogóle zgadzać się tutaj przyjść.
Z jej płuc wydostało się wstrzymywane dotąd powietrze, gdy Yaxley uniosła różdżkę, i przed nimi nagle pojawiła się ściana, o którą uderzyły gałęzie. Otrząsnęła się. Dobrze. Florence puściła jej nadgarstek, obracając się gwałtownie, gdy zdało się jej, że z innej strony słyszy jakiś dźwięk. Ponownie machnęła własną różdżką, wyczarowując wokół nich tarczę.
– Myślę, że chcą nas zabić, Geraldine – oświadczyła, bardzo spokojnym tonem, chociaż spokoju wcale nie czuła. Zdawało się jej, że teraz wszystkie drzewa w okolicy poruszają się, że choć nie ma wiatru, ich gałęzie tańczą, a wokół narasta coraz większy szum, wywoływany przez natarczywe głosy i liście wprawiane w ruch.
Tak bardzo chciałaby zbadać to miejsce, ale rozsądek podpowiadał, że nie zdoła tego zrobić, gdy drzewa starają się je porwać.
– Powinnyśmy się stąd teleportować – powiedziała. Nie znikła jednak od razu: nie było mowy, aby zabrała się stąd bez Geraldine, a Florence nie była pewna, na ile ta otrząsnęła się z tej dziwnej magii, która na moment opanowała jej umysł.


RE: [14.07.1972] Szepczące drzewa | Florence & Geraldine - Geraldine Yaxley - 05.05.2024

- To brzmiało strasznie realnie, jakby Astaroth naprawdę do mnie mówił. - Próbowała wyjaśnić Bulstrode dlaczego tak zareagowała. W końcu to był jej młodszy brat, nie mogła zignorować, jego prośby o pomoc, musiała reagować, szczególnie po tym, jak już raz go zawiodła. Kiedy myślała nad tym dłużej to faktycznie było nieprawdopodobne, aby znalazł się w tym lesie. O tej porze musiał być w jej mieszkaniu, nie wychodził nigdzie w dzień, bo przecież słońce mogło go zabić w ledwie kilka sekund. Ależ była głupia, że w to uwierzyła. Dała się nabrać, jak dzieciak.

Florence okazała się być jej kotwicą, która łączyła ją z tym, co działo się naprawdę, a z tym, co było nierzeczywiste. Nie miała pojęcia, czy to było zaklęcie, czar, czy może coś większego. Może to całe miejsce było jakoś przeklęte, może te drzewa były czymś więcej niż tylko drzewami? Nie była to dziedzina magii, w której specjalnie się odnajdywała, wszak ona walczyła głównie z tym, co było prawdziwe, co można było złapać, czemu można było odciąć łeb i się tego pozbyć w najbardziej banalny sposób - siłą. W tym była dobra, a nie w jakichś magicznych sztuczkach.

Udało jej się wyczarować ścianę, która oddzieliła je od sięgających w ich stronę gałęzi. Otrzeźwiło ją to już konkretnie, głosy, które chwilę wcześniej słyszała stały się mocno przytłumione, już ich nie słuchała. Odetchnęła z ulgą, była naprawdę bliska temu, żeby wejść do tego zagajnika, na szczęście tego nie zrobiła, bo mogła skończyć jako jedno z tych drzew, na zawsze uwiązana do tego lasu.

- Myślę, że śmierć nie byłaby najgorszym rozwiązaniem, wolałabym nie utknąć tutaj na zawsze. - Najwyraźniej zgadzały się co do tego, jakie zamiary wobec nich miały te magiczne drzewa. Musiały stąd odejść, jak najszybciej. Nie dać się im złapać.

- Uważam, że to świetny pomysł, chyba jedyny właściwy, może powiemy komuś o tym co się tutaj dzieje? - Nie do końca wiedziała komu, może ministerstwo już się zainteresowało tematem. Pewna była jedynie tego, że to miejsce było bardzo niebezpieczne, mogło otumanić naprawdę każdego, no może poza Florence, która wydawała się rozsądnie podchodzić do tematu. Lepiej by było jednak, żeby ktoś się zajął tym problemem, nie wiadomo, czy te drzewa nie są czyimiś bliskimi, którzy przepadli nie wiadomo gdzie.

Florence puściła jej nadgarstek, nie musiała już jej za niego przytrzymywać, bo Yaxley otrzeźwiała. Głosy ponownie próbowały do nich dotrzeć, naprawdę lepiej by było, gdyby się pospieszyły, bo kto wie, może znowu uda się im je, albo przynajmniej ją otumanić, szczególnie, że za pierwszym razem poszło im to całkiem łatwo.

- Teleportujmy się, może każda do siebie, później się dogadamy, co właściwie się tutaj wydarzyło i co powinnyśmy z tym zrobić. - Musiały w jakiś sposób zareagować, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości, póki co jednak, chciała się upewnić, że Astaroth faktycznie jest cały i zdrowy, śpi sobie w swojej trumnie, znaczy na kanapie, czy coś. Później będzie mogła nad tym myśleć.