—14/07/1972—
Little Hangleton, Zagajnik zaklętych drzew
Florence Bulstrode & Geraldine Yaxley
Namówienie Florence Bulstrode na spacer po lesie mogło się równać z prawdziwym cudem. Geraldine miała tego świadomość, postanowiła jednak podjąć próbę, w końcu kto nie próbuje ten szampana nie pije. Po krótkich podchodach, serii listów, w których próbowała wzbudzić zaciekawienie uzdrowicielki miejscem, do którego chciała ją zabrać, jakoś udało jej się ją wyprosić o to, żeby poszła tam z nią. Wydawało jej się, że będzie do tego idealnym kompanem, bo Flo przecież zawodowo zajmowała się klątwami, miała doświadczenie, które mogło im się przydać podczas wizyty w lesie. Yaxley słyszała opowieści o tym miejscu, w końcu sama chciała sprawdzić, czy faktycznie jest takie straszne, jakim je ludzie malowali.
Widziała w swoim życiu wiele lasów, nie bała się ich wcale, były dla niej drugim domem, nie sądziła, że mogłoby być inaczej, dlatego też chciała faktycznie to sprawdzić, z czystej, ludzkiej ciekawości.
Pojawiła się o odpowiedniej porze na rozstaju dróg, przed wejściem do zagajnika. Nie wybrała dzisiaj miotły, skorzystała z teleportacji, jak cywilizowany człowiek. Miotła mogła być ciężarem podczas wędrówki. Wyglądała zwyczajnie. Włosy miała spięte w niezbyt elegancki kok, z którego uciekało kilka pasm falowanych włosów, z racji na pogodę ubrana była w lnianą koszulę, z długim rękawem, odpuściła sobie swój skórzany płaszcz, na nogach oczywiście spodnie, ciemne, najprawdopodobniej również ze skóry i te buty, których chyba nigdy nie ściągała, które prosiły się o to, żeby ktoś je porządnie wyszorował. Przy pasku od spodni miała srebrny sztylet, była to jedyna broń, jaką ze sobą zabrała dzisiaj do lasu, w końcu nie szła na polowanie (oczywiście poza różdżką).
Oparła się o drzewo, wsadziła sobie papierosa w usta i czekała, aż Florence do niej dołączy. Odpaliła go niezbyt pospiesznie, aż wreszcie zaciągnęła się dymem. Humor chyba miała nie najgorszy, bo uśmiechała się sama do siebie.