Secrets of London
[12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Little Hangleton (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=24)
+--- Wątek: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? (/showthread.php?tid=4026)

Strony: 1 2


[12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Thomas Figg - 08.10.2024

adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

12.08.1972
"Posiadłość" Morpheusa w Little Hangleton



Następnego dnia, tak jak się umówił z wujkiem Morpheusem, Thomas zjawił się w Little Hangelton w umówionym miejscu. Z cichym pyknięciem tuż przed posiadłością mężczyzny. Rozejrzał się po okolicy i faktycznie zauważył rzeźbę w ogrodzie, ale nie rozumiał co też wuj miał na myśli, kiedy napisał mu, że to szumna nazwa określanie tego posiadłością. Nie była to rozklekotana chatka z patyków i strzechą ze słomy, ani namiot rozstawiony naprędce, żeby deszcz na głowę nie kapał. Wymagał oto zapewne nieco pracy, ale od czego byłą magia, remonty z nią nie trwały znowu tak długo.
Otrzepał niewidziany kurz z przodu swojej kolorowej koszuli, ciemnożółtej z niebieskimi wzorami dopełnionymi panterką i spojrzał jeszcze na swoje buty, był przed chwilą w Dolinie w Kocim Sanktuarium i nie chciał nanieść brudu do nowego domu wujka.
Pomacał się po kieszeni z lewej strony spodni i wyczuł, że sygnet znajduje się w środku, a raczej dwa sygnety. Uśmiechnął się przebiegle, dwie bezsenne noce były warte tego co przygotował dla starszego Longbottoma. Ruszył w stronę drzwi wejściowych i po prostu wszedł do środka - nie musieli przecież bawić się w takie konwenanse jak pukanie do drzwi i czekanie na łaskawe otworzenie drzwi - w jego naiwnym umyśle nawet przez chwilę nie zakwitło, że może nadziać się na jakieś zbereźne lub inne traumatyczne widoki.
- Wujku Morpheusie? Jesteś w domu? To ja Thomas! - zawołał przekraczając próg.


RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Morpheus Longbottom - 08.10.2024

Jeśli Thomas obawiał się o pobudzenie podłogi w holu, to spóźnił się dokładnie dwanaście dni, ponieważ drzwi niemal wypadające z zawiasów, przeżarte przez korniki, otworzyły się aż za nadto lekko, na dość sporych rozmiarów hol, wyłożony starymi płytkami pokrytymi liśćmi, brudem, kurzem oraz... Krwią i piórami przepiórki w samym centrum. Na środku, w załamaniu posadzki, gdzie psuła się woda deszczowa, trwały pozostałości po jakimś rytuale, w którym ktoś złożył w ofierze kurę albo inne ptactwo. O rytuale świadczyły zaś resztki świec i paleniska.

Posiadłość była w opłakanym stanie, kopuła nad holem rozpadła się, wystawiając wnętrze na wilgoć i inne przykrość pogody, tynk łuszczył się i czasy jej świetności minęły, jakby się mogło zdawać, bezpowrotnie. Ogród zarósł chwastami, a jedyne wykarczowane miejsce było przygotowywane pod ustawienie posągu. Dworek wujka Morpheusa idealnie pasował do okoliczności przyrody Lasu Wisielców i mglistej atmosfery Little Hangleton.

Echo głosu młodego Figga potoczyło się po wysokiej przestrzeni, odbiło od dwóch przejść, zabłądziło do niedużej wieżyczki, a następnie powróciło do niego z pośpiesznym skrzypieniem desek, buntujących się na ciężkie kroki Longbottoma. Morpheus pojawił się na schodach na wprost od wejścia, zakładający wierzchnią szatę na ramiona i podkoszulek. Był umorusany na nosie, a do idealnie zaczesanych do tyłu włosów przylepiła się pajęczyna. Jego gładko ogoloną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

Thomas! Jestem jestem. Nie wchodź na górę! — ostrzegł go, po czym przypomniał sobie, że w przeciwieństwie do Warowni, tutaj mógł się teleportować, jak tylko chciał, więc dokładnie to zrobił, rezygnując ze spróchniałych schodów, aby zjawić się tuż przed Thomasem. Uwielbiał uczucie, gdy czas zamiera, a przestrzeń kurczy się, rozciąga, przemienia i nagle staje się zupełnie inna. Poprawił mankiet oberżynowej szaty która podkreślała niewyspane spojrzenie, w sposób nadający się do romantycznych obrazów, które za kanon piękna uznawały gruźliczą bladość, aby zasłonić zabandażowane przedramie.

Tutaj — wskazał na przestrzeń między schodami i dwoma drzwiami, teraz zabitymi deskami. — Będzie stała Atena z wielką złotą włócznią. Za nią będzie gabinet dzienny z jednej strony, a zbrojownia z drugiej. A tam... — obrócił się i pokazał przejście do wieżyczki. — Pracownia badawcza i astronomiczna.

W końcu skupił swoje spojrzenie na Figgu i uścisnął go.

Dobrze cię widzieć.




RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Anthony Shafiq - 08.10.2024

– Wszystko załatwione, mam Twoje dokumenty So...!– mówił bardzo głośno, traktując zmurszałe drzwi z tak zwanego "kopa", ale urwał w pół słowa, gdy przekroczył w końcu próg i zobaczył przytulających się mężczyzn. – Przepraszam, nie mówiłeś, że będziesz z kimś – już miał się wycofać, gdy rozpoznał w końcu w towarzyszu Morpheusa znanego sobie klątwołamacza. Jego lekko kpiące oblicze rozpogodziło się momentalnie, a osoba Figga warta była ubrudzenia sobie podeszw butów, gdy sprężystym krokiem Shafiq podążył do niego, aby uściskać mu dłoń.

Ubrany był w kremowe, lniane spodnie, jego jedwabna koszula zachwycała dwoma złocistymi chińskimi smokami, które leniwie kokosiły się swoim haftem na przydużym kołnierzu. Górne dwa guziki były rozpięte, wydłużając i tak już długą szyję mężczyzny. Jego skóra obecnie przyjemnie brązowa, obsypana była piegami, zdradzając częsty jego pobyt na otwartej przestrzeni ale też fakt, że z jakiś powodów nie ukrywał tej skandalicznie chaotycznej skazy magią Potterów.

– Thomas! Nie pamiętam kiedy ostatnio mieliśmy przyjemność? A cóż to za spotkanie, czyżbym zapomniał z piwnicy zabrać jakiś mocno przeklęty artefakt? – Wyprostował się i wsunął swobodnie ręce do kieszeni. Był promienny, był uśmiechnięty, emanował nieskrępowaną młodzieńczą radością, którą ostatnio chyba Morpheus miał okazję u niego obserwować w Hogwarcie, kiedy pewien cymbał Gryfon znów dał mu książkę o niczym, z jakimiś półnagimi mięśniakami ganiającymi za skrzyniami skarbów, kto to w ogóle czyta?

[inny avek]https://i.pinimg.com/564x/b1/b6/c9/b1b6c9454a09eca72f0110b7ebd5463c.jpg[/inny avek]


RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Thomas Figg - 09.10.2024

Z każdym krokiem w środku "posiadłości", a zrobił ledwie dwa nim usłyszał krzyk Morpheusa, zrozumiał dlaczego w liście określił to "szumnie nazwaną" posiadłością. Zapewne ktokolwiek inny spojrzałby oceniając po wnętrzu i zastanawiał się jak Longbottom pragnie naprawić to wszystko bo była to niemalże istna ruina, która wypadałoby zrównać z ziemią i postawić na nowo. Jednak Thomas doceniał historię danego miejsca, jeżeli coś nie było nowe nie znaczyło wcale, ze było gorsze. Te ściany widziały już wiele rzeczy, a teraz dane im będzie poznać Jeszce więcej, kiedy skończą renowację.
No ale jego wzrok padł na miejscu, które jednoznacznie wskazywało na rytuał. Więc jego uwaga została szybko przykuta na tym miejscu. Skierował tam swoje kroki i z zaciekawieniem przyglądał się co też tutaj się zadziało, próbował odgadnąć co takiego tutaj zostało odprawione. Czy dałby radę rozpoznać to po ułożeniu świec? Bo linie kręgu zostały chyba już dawno zatarte. Westchnął czując, że jego ciekawość nie zostanie zaspokojona. Ale wtedy to właśnie pojawił się wuj.
- Czyżbym w czymś przeszkodził? Mogę wrócić za pięć minut, lub godzinę - zażartował na widok tego w co ubrany jest jasnowidz.
- Atena? Ciebie w pierwszej kolejności podejrzewałbym raczej o Sybillę, ale rozumiem ten wybór. Ciebie też miło widzieć - odpowiedział i odwzajemnił uścisk mężczyzny. Oczami wyobraźni widział wielki posąg Ateny, która niczym stróż chroni nowego domu Morpheusa. Chciał już powiedzieć coś o sygnecie, który miał dla niego, ale przerwane mu zostało przez pojawienie się osoby, której zupełnie się tutaj nie spodziewał.
- Anthony? Cóż za spotkanie! - zapytał zaskoczony, bo kogo jak kogo ale wpadnięcie na Shafiqa podczas wizyty u Longbottoma to się nie spodziewał. Nie widzieli się już ładny kawał czasu, ale byłą to jedna z tych niewielu znajomości, gdzie po prostu upływający między spotkaniami czas zdawał się być ledwie chwilą. Czasami miał wrażenie, że okres pomiędzy jednym i drugim spotkaniem odwieszają jak pelerynę na kołku i po prostu widząc się kolejny raz ją zdejmują, ale nic się nie zmienia. - To było jeszcze w Meksyku? Albo w Peru, nie pamiętam teraz. - jak zawsze na ustach Thomasa gościł uśmiech, które nie schodził mu z nich odkąd zobaczył pierwszego z mężczyzn. Oczy aż mu błysnęły, gdy połączył fakty.
- A więc wujek kupił to od ciebie? To tłumaczy stan tego miejsca - kim byłby, gdyby nie pozwolił sobie na drobną, przyjacielską uszczypliwość. - Ale niestety nie jestem tutaj, żeby po tobie sprzątać, chyba - ostatnie dodał zezując na Morpheusa jakby oczekując od niego potwierdzenia, ale nim napłynęła odpowiedź wyjaśnił.
- Jestem tutaj żeby przekazać sygnet, o który mnie prosiłeś wuju. Udało się go wykonać tak jak chciałeś - sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścień otrzymany sową już jakiś czas temu. na wyciągniętej dłoni podał go jasnowidzowi. - Wystarczy, że mając go na dłoni potrzesz kosę kciukiem drugiej dłoni i przekształci się on w rapier z koszem obłękowim ,tak jak chciałeś. Runy wyryłem wewnątrz sygnetu, żeby z zewnątrz nie widać było, że jest szczególny - może i nie było wiele osób w Anglii, które zajmowały się pieczęciami, jednak runy znało już więcej osób, kwestie bezpieczeństwa i zaskoczenia były w nadchodzących czasach będą bardzo w cenie.


RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Morpheus Longbottom - 23.10.2024

Resztki po rytuale były bardzo ogólne, ale obeznany ze światem Thomas szybko mógł połączyć kropki. Nie tak dawno było Lammas, a ustawienie świec i wszelkie pozostałości runiczne opiewały na ochronne zaklęcia i rytuały powiązane ze świętem plonów. Krew i pióra natomiast sugerowały jakąś starodawną formę rytuału dziękczynnego i ochronnego ku domostwu, bardziej starożytną magię, niż współczesne im palenie chujoświeczek i jedzenie obfitego śniadania w ramach dnia wolnego, bo tak robili zawsze rodzice. Ktoś tutaj mocno się przyłożył, aby odegrać całość zgodnie ze starodawnym sacrum, ale nie dotknął już profanum sprzątania i używania miotły i mopa. Zbyt zaawansowane wynalazki.

Nie, walczyłem właśnie z magimchami, które obrastają prześliczną wannę na lwich nóżkach.

Jeśli Morpheus zajmował się pracą fizyczną, a przynajmniej tak twierdził, to musiało być źle. Wujek nigdy tego nie robił, wolał się teleportować milę dalej, niż ją przejść. Coś musiało zaprzątać mu głowę i potrzebował się wyżyć. Czasami robił tak walcząc szablą, jak czasami z Erikiem czy ojcem, czasami zapadając się w ramiona kochanków i kochanek, co w obecnej sytuacji było wykluczone całkowicie. I co było powodem jego generalnie złego stanu mentalnego. Thomas nie musiał jednak o tym wiedzieć.

Dla Thomasa mógł być tym najmłodszym prawie wujkiem, który kupował im papierosy, krył tyłki przed babcią, mówiąc że byli całą noc grzecznie w Warowni, a nie włóczyli się po Londynie i przemycał alkohol w powłóczystych szatach i tylko czasami, czasami patrzył na nich wszystkich dziwnie, jakby nie był częścią obrazu, na którym się znajdowali i tylko ktoś go wyciął z gazety i przykleił.

Brwi Morpheusa uniosły się w zdziwieniu. Nie spodziewał się ani obecności Antoniusza ani tego, że jego Anam Cara i koci prawie-bratanek się znają, a nawet wymieniają dość zażyłe uprzejmości. Miał nadzieję, że Erik był jedynym chłopakiem Antoniusza spośród jego bliskich, ale możliwe że się mylił. Chociaż nigdy nie miał wrażenia, nie zobaczył Widzeniem niczego, co mogłoby zasugerować, że Figg buja się w tę stronę.

I bardzo, bardzo go drażniło, że tego nie wie. Nie lubił nie wiedzy. Drażniła go, jak głębokie zadrapanie, którego nie można podrapać, a które ropieje i goi się paskudnie, wzbudzając swędzenie i dyskomfort. I można go pokonać jedynie drapiąc i drapiąc, aż pójdzie krew.

Cieszę się, że nie muszę was sobie przedstawiać... Pokaż, co tam zrobiłeś — Morpheus ujął delikatnie sygnet i obejrzał go w świetle, ale nie skupiał się za bardzo na inskrypcji. Niepokój całokształtu tego miesiąca i ostatnich dni zwłaszcza, skumulował się w ogromnej niecierpliwości. Morpheus koniecznie chciał go wypróbować już teraz. Miał przestrzeń i chęci.

Więc żeby uruchomić zaklęcie nie potrzebuję używać czarów, świetnie — powiedział, zakładając sygnet tam, gdzie nosił go zwykle, na mały palec lewej dłoni, zrobił kilka kroków w tył i potarł kciukiem kosę na herbie.




RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Anthony Shafiq - 24.10.2024

Znali się stanowczo za długo, żeby mogło to umknąć Morpheusowi, zwłaszcza teraz gdy od lat trzymający karty przy orderach Anthony się wygadał. Kiedy, skoro raz zaczął mówić, to ciężko było mu się zamknąć i nagle może nie tyle słowa, ale wymowne spojrzenia, ciche westchnięcia, pełne oburzenia sapnięcia i cały pakiet kolorowych odpowiedzi padał na różne uwagi dotyczące jego słonecznego bożka, który w swej łaskawości dwa tygodnie temu postanowił zejść z nieboskłonu i utopić się w jego ogrodzie, w stanie żałośnie upodlonym.

Anthony miał typ i Thomas wpisywał się w ten typ, ale absolutnie nie musiał znać powodów, dla których starszy czarodziej na pewnym etapie życia postanowił założyć w swojej skrytce gringota nieoficjalne stypendium dla młodego klątwołamacza znikąd. Choć "znikąd" mogło okazać się mało precyzyjne. Ów klątwołamacz był w końcu kociakiem z Warowni. Shafiq nigdy z resztą nie oczekiwał od niego tego typu wdzięczności. Miał dla niego dużo poważniejsze zlecenia, żeby psuć tę relację niepotrzebnymi awansami ze swojej strony.

Nie dało się ukryć, że czuł się w towarzystwie Thomasa całkiem swobodnie. Choć częstokroć znajdowali się w relacji zleceniodawcy i zleceniobiorcy, mieli za sobą wyprawę czy dwie, na której byli "kolegami". Możliwe, że w bardziej oficjalnych okolicznościach nie pozwoliłby sobie na takie spoufalanie, ale tutaj? Gdzie indziej jak tutaj?
– Ode mnie? Och nie nie, kupił to od Algernona Corneliusa Septimusa Cuthberta Blackthorn von Wittermore, który odszedł niestety zeszłej zimy – mówił to tak, jakby był to najprzedniejszy żart. To było najlepsze
fałszowanie dokumentów w jego życiu. Dawno się tak nie ubawił, w tej szaradzie gdzie obaj wiedzieli, że zameczek jest "domkiem ogrodnika" na tyłach posiadłości Shafiqa, ale Anthony dla rozrywki przyjaciela opakował to w zupełnie odmienną opowieść pełną upiorów, boginów, sal tortur i przeklętych obrazów.

– Nowa zabawka? – uniósł wysoko brwi przypatrując się sytuacji. Samemu przekręcił kciukiem na serdecznym palcu stalowy pierścień z celtycką inskrypcją ochronną, który robił absolutnie nic, przynajmniej w sferze fizycznej. Emocjonalnie jego sygnet, jego obrączka, palił go brakiem rozmowy i zrozumienia dla całej sytuacji.

Przełknął ślinę, mimowolnie napiął się i momentalnie odwrócił głowę widząc magiczny rapier. Longbottomowie i ich fiksacje – niemal wywrócił oczami, zastanawiając się czemu właściwie sobie to robił.

[inny avek]https://i.pinimg.com/564x/b1/b6/c9/b1b6c9454a09eca72f0110b7ebd5463c.jpg[/inny avek]


RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Thomas Figg - 25.10.2024

Uniósł brwi, najpierw na podłodze znajduje ślady po rytuale przeprowadzanym według praktycznie zapomnianej już modły, a teraz takie rewelacje? Morpheus sprzątający coś samodzielnie, bez użycia magii, ale żeby zejść na dół to używał teleportacji. Nie trzeba tu było detektywa z Brygady Uderzeniowej, żeby poskładać jedno z drugiem. Jednak Thomas nie był wścibski i rozumiał potrzeby innych do własnych spraw, dlatego też zazwyczaj nie wściubiał nosa tam gdzie nie powinien.
- I wygrywasz wujku? - zapytał niewinnie, ile razy to słyszał kiedy za młodu uczył go grać w szachy i gdy potem widział, że z kimś gra partię. Z drugiej jednak strony, poszanowanie dla cudzej prywatności gryzło się z faktem, że Thomas nie mógł przejść obojętnie obok osoby, która potrzebowała pomocy, a już szczególnie nie jeśli był to ktoś mu bliski. A jednak przyszywany wujek był kimś istotnym w jego życiu, jakby na to nie patrzeć.
Ale przed pytaniami ze strony Figga uratowany Morpheus został poprzez pojawienie się Shafiqa, przy kolejnej osobie nie chciał wypytywać go o samopoczucie, wszak to co innego niż rozmowa w cztery oczy.

Wbrew podejrzeniom Morpheusa, jego koci bratanek wcale nie grał w te stronę, ale zapewne to co powiedział wcale nie pomogło rozwiać wątpliwości Longbottoma. Zapewne pomogłoby, gdyby w końcu w jego życiu pojawiłaby się jakaś kobieta, ale na to musieli wszyscy czekać, bo Thomas nie szukał aktywnie miłości. Pasywnie w sumie też nie, już dawno się z tym poddał.
- Ale muszę ci powiedzieć, że po ostatnim razie to przez tydzień miałem problemy z siedzeniem, następnym razem trzeba być ostrożnym - co prawda było to związane z wyjątkowo upartymi skaczącymi kaktusami, na które wpadli niespodziewanie podczas wędrówki w Meksyku.

Relacja z Anthonym była dla niego dziwna i ekscytująca zarazem. Choć często występowali w sytuacji, kiedy to młodszy mężczyzna po prostu był zatrudniony przez starszego, to odrzucenie konwenansów było dość proste dla Thomasa. W końcu trudno jest zachować rezerwę, kiedy znajomość spędzasz od spędzenia z kimś kilkunastu godzin w zamkniętym grobowcu z marną wizją wydostania się na zewnątrz - takie rzeczy zbliżają.
- To jakaś osoba, której rodzice robili zawody z rodzicami Dumbledora kto nada dziecku dłuższe imię? - parsknął i pokręcił głową na boki, kiedy usłyszał od kogo wuj kupił ten posiadłość.

Przypatrywał się Morpheusowi, który testował swój sygnet. Starał się go zrobić jak najłatwiejszym do używania, biorąc pod uwagę to w jakim celu został poproszony o jego stworzenie. Wpatrywał się jak sygnet zmienia się w rapier z koszem obłękowym, tak jak otrzymał informację w liście wraz z rzeczonym sygnetem. Czekał na werdykt, czy przedmiot sprawdza się z tym czego oczekiwano od jego pracy.

- Nową zabawką będzie to - powiedział sięgając po jeszcze jeden sygnet i podał go tym razem drugiemu z mężczyzn. Był to zwykły srebrny sygnet z runą wyrytą na górze. Dobrze przemyślaną runą, która oznaczała ni mniej ni więcej jak bezpieczną podróż. Uśmiechnął się niewinnie i cofnął o dwa kroki. - Tak samo jak z tym drugim, załóż i potrzyj runę kciukiem drugiej dłoni - zwrócił się do Anthonego z tym niewinnym uśmiechem, który obaj mężczyźni mogli zidentyfikować. Był to ten specyficzny uśmiech, który gościł mu na ustach, kiedy wiedział, że zaraz nastąpi kulminacyjna cześć żartu.




RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Morpheus Longbottom - 31.10.2024

Była cała masa momentów, gdy pomimo zdroworozsądkowych założeń, Morpheus pchał się w niebezpieczeństwo, tylko dlatego, że byłby fizycznie chory, gdyby nie rozwiązał problemu. Wnikał, sprawdzał, aby znaleźć odpowiedź twardą i konkretną. To jednak nie był jeden z nich. Longbottom uznał, że to jest moment, w którym słodka ignorancja, z nutami goryczy, będzie idealnym napojem zapomnienia. Po prostu nie chciał wiedzieć, co łączy Antoniusza i Thomasa, aby nie dowiedzieć się za dużo.

Zresztą, nie obchodziło go to aż tak bardzo, gdy miał nową rzecz do wypróbowania.

Ciekawie obserwowało się próbę broni Morpheusa.

Transformacja sygnetu w piękny, elegancki rapier wyryła na twarzy mężczyzny zachwyt nad magią, niemal niewinny, jak Kopciuszek, szykujący się na bal, gdy wróżka chrzestna tworzy z niczego cudowną suknię, najpierw ze srebra, później ze złota, a na końcu z gwiazd. Tym razem wróżką był Thomas, brakowało mu jedynie uroczych skrzydełek i unoszącego się dookoła niego brokatu.

Każdy, kto widział częściej Morpheusa, który czaruje i walczy lub był odrobinę bardziej spostrzegawczy, niż przeciętny posiadacz oczu, mógł dostrzec, że te dwie czynności u niego nie różniły się zbytnio. Czarował tak samo, jak władał magią, czy nawet więcej, z drewnem czy metalem, tak samo nisko atakował, miał taką samą postawę. Epitom faktu, że nie trzeba czarnej magii, aby kogoś zabić.

Pragnienie Morpheusa, aby jego ojciec go pokochał było tak głęboko w nim zakorzenione, że odzwierciedlało się nawet w późnej dorosłości, gdy ten nosił już pierwszą stalową siwiznę z godnością kogoś, kto się z nią pogodził. Dlatego ruchy szpady, ostre zakończenia gestów przy czarach, stanowiły ten sam język, nawet gdy Morpheus tylko przywoływał księgę z górnej półki lub dzbanuszek z herbatą i filiżankę. Biorąc pod uwagę to, że Longbottom nie był nigdy jakimś przykładnym wojownikiem i oddanym Sparcie mieszkańcem Warowni, to wrażenie było niemal niepokojące.

Lekkie przesunięcie po herbie z kosą i już, pierścień przemienił się w broń, ciążącą wygodnie w jego ręce, chociaż musiał jej się nauczyć. Przyjął pozycję początkową do sparingu szermierczego i wykonał kilka pchnięć w stronę wyimaginowanych przeciwników, z dala od Thomasa i Antoniusza.

Dobra robota, Thomasie. Jak się ją chowa? — zapytał, podekscytowany,. próbując odgadnąć, gdzie Figg ukrył zaklęcia przywracające oryginalny wygląd sygnetu.

Był małym chłopcem, który dostał wymarzoną zabawkę i nic nie mogło popsuć jego dobrego nastroju w tym konkretnym momencie. W czasie jednego z ruchów, podomka Morpheusa nieco się odchyliła, prezentując obu mężczyznom skaryfikację w kształcie runy przy obojczyku. Ale przecież jej tam nigdy nie było, a to nie wyglądała jak świeża rana, raczej wieloletnia blizna.




RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Anthony Shafiq - 08.11.2024

Anthony z natury był człowiekiem szczycącym się perfekcyjną samokontrolą. W ostatnim czasie oczywiście okoliczności drastycznie nie sprzyjały temu, ażeby się nią chlubić, wciąż jednak spiżowy filar jego osobowości, samozadowolenia i ogólnie postrzegania siebie nie zmienił się. W sytuacjach kryzysowych, w sytuacjach społecznych, publicznych, ale też domowych, przeznaczonych dla bliskiego nawet kręgu znajomych Shafiq był powściągliwy w okazywaniu emocji, lub nieco teatralny w wyrażaniu swojego zdania, jeśli taka była konieczność. Większość jednak rdzenia pozostawała nieuchwytna, w pewien sposób również dla niego samego.

Był to rdzeń wrażliwy, był to rdzeń pozbawiony twardej skorupy, który przeznaczony był tylko dla nielicznych, ukazywany raczej przypadkiem i z przymusu, jak wtedy, gdy niezapowiedziany przyszedł do niego Selwyn, by wyciągnąć go z alkoholowego ciągu. Lub wtedy, gdy po niechlubnej stypie zwanej weselem, razem z Morpheusem patrzyli w gwiazdy, rozważając naturę ich dusz. To nie musiało być cierpienie, rozdzieranie szat, nie musiała być tragedia złamanego, odrzuconego serca, aby ów miękkość się pojawiła. To mogła być też cisza podczas urodzinowego spotkania, możliwość zdjęcia z siebie ciężaru osoby, która zawsze powinna stać na piedestale, wieść prym w rozmowie, nigdy nie być nudną.

Teraz jednak nie było przestrzeni na tę wrażliwość, na okazanie emocji tak łatwo wywołanych dwoma magicznymi sygnetami, nawet jeśli oba wywoływały w nim nieprzyjemny uścisk żołądka.

Pierwszy - niczym wyrzut podświadomości, najgłębiej zakorzenionego lęku przed własną, fizyczną indolencją. Latami zaniedbywał się fizycznie i teraz powoli zaczął płacić za to różnymi dolegliwościami - bólami mięśni, nagłymi skurczami przy większym wysiłku, nawracająca bezsennością, problemami ze wzrokiem... Wymieniać by długo, ale najbardziej jaskrawym dowodem na to czego Shafiq obawiał się najbardziej był jego bogin. Czy Thomas miał świadomość, że ledwie kilka tygodni temu ten stwór objawił się Anthony'emu właśnie przy takim chodziku?

Stalowe oczy patrzyły na stalowe ramy, pozwalające człowiekowi przemieszczać się, gdy nogi odmówiłyby mu już posłuszeństwa. To oczywiście nie był jeszcze ten wiek - czarodzieje żyli zdecydowanie dłużej (przynajmniej ci, którzy nie ryzykowali zbytnio), istniało wiele eliksirów wspomagających funkcjonowanie. Ale dla Anthony'ego kluczowe było w tym wszystkim słowo "jeszcze". Teraz już organizm nie regenerował się tak łatwo. Teraz już potrzeba było więcej zaangażowania czasu i energii, aby naoliwić tę starą maszynę, by nie dopuścić do zardzewienia stawów.

Odraza afirmująca swoje istnienie nieprzyjemnym dreszczem nakazała magowi wypuścić piekielne ustrojstwo, lecz lata doświadczeń wykrzywiły mu twarz w pobłażliwym uśmiechu.
– Ach to poczucie humoru... – mruknął zjadliwie, przez moment zapominając, że trafił tu przypadkiem, że wcale nie był umówiony, a "żart" wymierzony był w Longbottoma, a nie jego osobę.

Zaraz potem Morpheus zaczął zabawiać się swoją szpadą i to jeszcze bardziej pogorszyło Antoniuszowi Humor. Był to aspekt rodziny Longbottomów, z którym miał spory problem, przez niemal wszystkich członków tej czystokrwistej rodziny. Zamiłowanie do wojaczki, czyniło z nich wojowników, osoby zwykle sprawnie fizyczne, mogące stanąć w szranki na pojedynkach szermierczych z najznamienitszymi postaciami tego szlachetnego sportu. Anthony'emu zbyt jednak kojarzyło się to z Godrykiem, we własnej osobie, z dumą zakrawającą o pychę, gdy pyszałkowato przechwalał się swoim dziedzictwem. Jeśli Anthony kiedykolwiek uważał się za smoka, Godryk był niczym święty Jerzy, z mieczem swojego imiennika, zamiast lancą. Drugi powód niechęci do tego zajęcia był bezpośrednio związany z czerwcową wybitnie nieudaną lekcją szermierki właśnie. W desperackim braku kreatywności Shafiq uciekł się do fortelu, znalazł powód by nie zaproponować Erikowi spotkania wprost, a poprosić go o drobną przysługę. Jego 'nauczyciel' zdecydowanie nie poszczycił się zdolnościami pedagogicznymi, nie pozostawiając na ego Anthony'ego suchej nitki.

Mógłby powiedzieć, że nic tak nie boli bardziej niż urażona duma, a jednak odrzucenie jego oferty pozostania na kolacji piekło dotkliwiej. Dwa aspekty jednego spotkania splotły się ciasno w jedną traumę, która nie chciała się tak łatwo wygasić, pomimo dwóch miodowych tygodni, w czasie których ich znajomość wbrew wszelkim oczekiwaniom rozkwitała przyjemnym ciepłym blaskiem sierpniowego słońca. Oczywiście nie rozmawiali o tym, oczywiście Anthony nie chciał przyznać się Słonecznemu Bóstwu jak bardzo zranił go tamtego popołudnia. Jak wielką cenę płacił za nie przez cały lipiec.

Teraz zaś widząc Morpheusa przymierzającego się do szpady, te wszystkie myśli uderzyły w niego w jednej i tej samej chwili, w połączeniu z chodzikiem dotykając zbyt wielu wrażliwych, czy nawet nadwrażliwych punktów na posiniaczonej duszy sąsiada Longbottoma.

– Och Thomas, jak zawsze popisujesz się, jakaż to szkoda, że jako laik nie mogę ocenić jak świetnie wyważona jest to broń – pozwolił sobie na ciepłą uwagę, skutecznie zasłaniając rosnącą gulę w żołądku. Ćwiczył. Wyginał ciało, rozciągał czakry, biegał, skakał, wygłupiał się i pocił w paskudnych dresach, które po każdym użyciu nadawały się tylko do wyrzucenia. Brakowało mu do tego, żeby być szermierzem, w głębi duszy czuł że powinien jak najszybciej znów wskoczyć na tego "konia", znów ćwiczyć, aby choć trochę zaimponować bratankowi swojego przyjaciela, ale gorycz była zbyt wielka. Nagle zrozumiał, że nie ma ochoty tu być, nie ma ochoty wzbudzać niepokoju w sercu Somni, że znów coś jest nie tak, że Erik powiedział coś nie w tę stronę "i należy mu się łomot". To leżało po jego stronie, emocje z którymi zwykle radził sobie wybornie maskowaniem, teraz rozpaczliwie domagały się posłuchu częściej niż zwykle, a dyplomata nie mógł dopuszczać do tego, aby nagle w każdej sytuacji życia musiał borykać się ze swoim sentymentalizmem.

– Wpadnij do mnie potem. Od Lammas czuję... mmm... brak energetycznej symetrii w moim domu. Potrzebowałbym jednego więcej zabezpieczenia, szczególnie teraz jak taki nieokrzesany brutal zamieszkał mi przez płot. – Kiwnął na Morpheusa, pozwalając sobie na ten jakże wysublimowany żart. – Robota na godzinę dwie, zobacz dwa koguty jednym kamieniem ubite. – już się wycofywał, pozostawiając niechlubne artefakty w rękach Somni. – A my widzimy się później sąsiedzie, ogarnąłem już świstokliki do Pragi – przyłożył dwa palce do czoła, nieco po jankesku odmeldowując się i rakiem wyfocując do wyjścia rudery. Nie chciał być zatrzymywany, nie chciał by ktoś zobaczył lęk przed starością pogrążoną w ciemności. On był, cały czas był i czaił się i podgryzał, domagając się krwawej ofiary. Anthony liczył, że zdąży doprowadzić się do ładu, gdy Thomas zrobi tu na miejscu to co miał do zrobienia. Nie... nie liczył.

Był tego pewien.

Postać opuszcza sesję



RE: [12.08.1972] Merlinie, tak tu mieszkasz? - Thomas Figg - 10.11.2024

Z uwagą przyglądł się Morpheusowi kiedy ten testował  swoją nową zabawkę, choć raczej nie będzie tego używał do zabawy. Choć z drugiej strony, któż to wiedział? Ale znając wujka to raczej nie będzie się bawił nową zabawką, no może pierwszy tydzień czy dwa będzie próbował nią poszpanować, oby tylko nie wyniknęła z tego większa niż zwyczajowa liczba pojedynków na broń białą.
Zadowolenie z wykonanego sygnetu było dodatkową zapłatą, bo jakżeby inaczej ta została mu przekazana wprost na konto. Trudno się dyskutowało z Longbottomami, ze od rodziny nie bierze pieniędzy, kiedy ci po prostu wpłacali galeony na jego konto w Gringottcie.
Zostawił go jednak z nowa bronią, aby mógł się oswoić i przetestować czy wszystko odpowiada potrzebom jakie Longbottom miał do samej broni. Thomas nie był ani szermierzem ani kowalem i nie wiedział czy wszystko wyszło idealnie tak jak powinno.

Skupił się za to na Anthonym, który przypadkowo stał się ofiarą żartu, który wycelowany był w czarodzieja atakującego rapierem wyimaginowanych przeciwników. Thomas nie był okrutny, dlatego gdyby tylko wiedział o boginie mężczyzny to nigdy w życiu by mu nie dał tego drugiego sygnetu, ale na nieszczęście dla Shafiqa nie miał pojęcia o nim.
- No nie? Skoro wujek zamierza biegać z rapierem i dokazywać to może przydać mu się to wcześniej niż myśli - powiedział nie do końca wyczuwając gorycz w głosie Shafiqa, no ale Thomas nie by tak dobry w rozgryzaniu innych ludzi i czasami nie wiedząc o czymś wprost potrafił to zwyczajnie przeoczyć. Szczególnie, ze został on zupełnie przypadkowo ofiarą tego wyrafinowanego żartu.

- Wydaje mi się, że wyważona jest idealnie, kupiłem go w mogolskim sklepie i przerobiłem na sygnet, dlatego powinien się dobrze spisywać - odpowiedział zerkając na Morpheusa, czy faktycznie dobrze mu idzie i rapier nie sprawia problemów.

- Na spodzie głowicy znajdziesz kosę, która była na sygnecie, musisz zrobić to samo co wcześniej i wróci do poprzedniej formy - poinstruował wuja i zerknął na niego badawczo. - Czyli wszystko w porządku? Żadnych niedoskonałości? - zapewne nie byłoby przed nim ukrywania, że coś jest do poprawki, jednak musiał zapytać, lepiej się upewnić, ze wszystko jest tak jak być powinno. W końcu od tej broni kiedyś mogło zależeć życie Longbottoma.

Zerknął zaciekawiony na Shafiqa i pokiwał głową, na moment przeniósł wzrok na Longbottoma i wrócił do zapraszającego go mężczyzny swym spojrzeniem. W sumie to nigdy nie wiedział jaka relacja łączy tych dwóch, przyjaźń? Bo na pewno nie byli zwykłymi znajomymi, ale czy przyjaciółmi? Chyba te nie do końca. No cóż, nie była to jego sprawa, obaj byli dorośli, mogli robić co chcieli, jak chcieli i nikomu nic do tego nie było. A przynajmniej dopóki nie krzywdzili osób postronnych swoich zachowaniem, a na to nie wyglądało. Schował ten "zabawny" sygnet do kieszeni, w sumie to nie wiedział co z nim zrobi, pewnie rzuci gdzieś w głębiny swojego kufra i będzie tam porastać kurzem.
- Pewnie, jak tylko skończymy to wpadnę do ciebie i zajmiemy się tym tematem, abyś mógł spać spokojnie - rzucił jeszcze żartobliwie za wychodzącym Shafiqiem z nowego domu Morpheusa. Dlatego też przeniósł swoje spojrzenie na czarodzieja, z którym tu zostawał. Nawet jeśli z Anthonym było coś nie tak, to Thomas nie był raczej najlepszą osobą do ciągnięcia go za język i wyciągania co mu leży na wątrobie - łącząca ich relacja może i nie była typowa ale z drugiej strony.
Popatrzył na Morpheusa, z którym to został sam w domu.
- Czy  z czymś jeszcze mogę ci pomóc wujku? - kwestia sygnetu nie wymagała zbyt wiele wyjaśniania, przemienianie z jednej formy na drugą było proste i w sumie to tyle, ile miał mu do przekazania, ale może Longbottom potrzebował czegoś jeszcze? Wszak skoro zamierzał tu mieszkać...