12.08.1972
"Posiadłość" Morpheusa w Little Hangleton
Następnego dnia, tak jak się umówił z wujkiem Morpheusem, Thomas zjawił się w Little Hangelton w umówionym miejscu. Z cichym pyknięciem tuż przed posiadłością mężczyzny. Rozejrzał się po okolicy i faktycznie zauważył rzeźbę w ogrodzie, ale nie rozumiał co też wuj miał na myśli, kiedy napisał mu, że to szumna nazwa określanie tego posiadłością. Nie była to rozklekotana chatka z patyków i strzechą ze słomy, ani namiot rozstawiony naprędce, żeby deszcz na głowę nie kapał. Wymagał oto zapewne nieco pracy, ale od czego byłą magia, remonty z nią nie trwały znowu tak długo.
Otrzepał niewidziany kurz z przodu swojej kolorowej koszuli, ciemnożółtej z niebieskimi wzorami dopełnionymi panterką i spojrzał jeszcze na swoje buty, był przed chwilą w Dolinie w Kocim Sanktuarium i nie chciał nanieść brudu do nowego domu wujka.
Pomacał się po kieszeni z lewej strony spodni i wyczuł, że sygnet znajduje się w środku, a raczej dwa sygnety. Uśmiechnął się przebiegle, dwie bezsenne noce były warte tego co przygotował dla starszego Longbottoma. Ruszył w stronę drzwi wejściowych i po prostu wszedł do środka - nie musieli przecież bawić się w takie konwenanse jak pukanie do drzwi i czekanie na łaskawe otworzenie drzwi - w jego naiwnym umyśle nawet przez chwilę nie zakwitło, że może nadziać się na jakieś zbereźne lub inne traumatyczne widoki.
- Wujku Morpheusie? Jesteś w domu? To ja Thomas! - zawołał przekraczając próg.