![]() |
[Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Retrospekcje i sny (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=25) +--- Wątek: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki (/showthread.php?tid=4932) Strony:
1
2
|
[Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Brenna Longbottom - 23.06.2025 – Uważam, że powinniśmy co roku rozdawać pierwszorocznym mapki. Chociaż nie, same mapki nie wystarczą, bo przecież schody się ruszają, niektóre drzwi prowadzą w inne miejsca we wtorki i tak dalej… Powinniśmy rozdawać im książeczki instruktażowe. Z zaznaczonymi różnymi kolorami trasami do najważniejszych klas i do ich pokoi wspólnych, i z przydatnymi wskazówkami, takimi jak „profesor od numerologii to tak naprawdę benshee udająca tylko człowieka”. Jak w ogóle można oczekiwać, że sami znajdziemy drogę i że wszyscy odkryjemy sekret pani profesor dostatecznie szybko, żeby nie wpaść w pułapkę i nie wybrać jej przedmiotu? Brenna Longbottom, jak niemal zawsze, gadała jak najęta. Gadanie jak najęta było dla niej stanem naturalnym, i przestawała gadać głównie wtedy, gdy czekała, żeby ktoś jej odpowiedział – ale jeżeli ta osoba się nie kłopotała, to po prostu plotła dalej – albo kiedy jadła. Poszukiwania Flory Plum z Ravenclawu oraz Briana Putcha z Gryffindoru sprawiły, że drugi prefekt został chwilowo skazany na jej wysłuchiwanie. Dwójka pierwszorocznych nie wróciła do pokoju wspólnego na noc i nie pojawiła się rano na pierwszej lekcji, ostatecznie więc nauczyciele zaczęli ich szukać, i do sprawdzenia różnych zakątów zamku posłano także prefektów. Poza tym, że Brenna gadała, wykonywała powierzone im zadanie z dużym zaangażowaniem: próbowała otworzyć każdy schowek, który mijali, zaglądała za wszystkie gobeliny (ku oburzeniu niektórych uwiecznionych na nich postaci) i grzecznie zagadywała portrety, czy przypadkiem nie widzieli… - …takich dwóch dzieciaków, jedno blond, drugie rude? Jak to co mieli na sobie, no szkolne szaty. Tak, wiem, że wszyscy nosimy szkolne szaty ten zamek jest pełny dzieciaków, nie, tak naprawdę nie oczekiwałam, że pomożecie, ale wiecie, nie zaszkodzi spytać – westchnęła, kiedy postacie z portretu przedstawiającego kilku mnichów okazały się bardzo mało pomocne. I ruszyła po prostu dalej, oglądając się na Krukona. – Nie uważasz, że Hogwart ma strasznie niskie standardy bezpieczeństwa? Właściwie jak tak sobie myślę, to cud, że tutaj co roku ktoś nie umiera, bo jak się zastanawiam, gdzie te dzieciaki mogą być, to mogły utknąć w jakimś schowku, albo trafić do Zakazanego Lasu, albo wpaść do jeziora… cholera, nie, myślenie pozytywne, na pewno nie wpadły do jeziora. Może po prostu od wczoraj szukają drogi do Pokoi Wspólnych i są zbyt nieśmiałe, żeby kogoś spytać – wymruczała, przyspieszając kroku, gdy wędrowali fragmentem korytarza absolutnie pozbawionym miejsc, w których mogłaby utknąć dwójka pierwszaków. Wbrew całej swojej gadaninie, była całkiem o młodych zmartwiona: Hogwart był duży, i niby bezpieczny, ale jak tak się nad tym zastanawiała, to wystarczyłby jeden wkurzony, starszy uczeń i pusty korytarz, żeby któregoś młodzika spotkała jakaś krzywda. RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Cassian Blishwick - 23.06.2025 Cassian szedł obok Brenny, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie szaty, krokiem spokojnym i wyważonym. Milczał długo, zerkając spod ciemnych brwi na korytarze Hogwartu – znajome, a jednak jakby za każdym razem inne. Gdy Brenna mówiła, przyglądał się jej kątem oka z lekkim, nieco rozbawionym wyrazem twarzy, który szybko przygasał, gdy wspominała o zagrożeniach. – Mapki, książeczki, instrukcje… a potem i tak każdy znalazłby własną ścieżkę i pułapkę – odezwał się w końcu cicho, z typowym dla siebie tonem zamyślonego dystansu. – Hogwart chyba właśnie na tym polega, Brenno. Że nie da się przygotować na wszystko. Nawet na panią od numerologii. Zatrzymał się na moment przy jednym z zakrętów, rzucając ciche Lumos by rozświetlić różdżką najbliższy schowek. Gdy zaklęcie nie dało żadnego rezultatu, wznowił marsz. – Ale przyznaję, standardy bezpieczeństwa mogłyby być wyższe. Czasem zastanawiam się, czy ten zamek nie jest żywym organizmem, który testuje nas na własny sposób. Jakby sprawdzał, kto da radę przeżyć pierwsze miesiące. Kącik jego ust drgnął w cień ironii, choć w oczach czaiła się autentyczna troska. – Może masz rację. Może po prostu błąkają się po korytarzach, bo boją się zapytać o drogę. W takim razie szukamy nie tylko uczniów, ale i odwagi, której im brakło. Może powinniśmy spróbować na wyższych piętrach? Lub przy kuchni – czasem głód bywa silniejszy od strachu. Przystanął na chwilę przy jednym z portretów, odchrząknął i skinął głową do uwiecznionego na nim czarodzieja w turbanie. – Dobry człowieku, czy widział pan dwójkę dzieciaków? Pierwszoklasiści, nieco zagubieni? Blond i rudy, w szkolnych szatach? Portret odburknął coś niezrozumiałego o „smętnych czasach, gdy nawet duchy nie mają spokoju”, na co Cassian pokręcił głową i ruszył dalej. – Nawet obrazy mają już dość tej gonitwy. Póki co znaleźliśmy tylko echo własnych kroków i twoich trosk – dodał z lekkim, ciepłym uśmiechem, który miał na celu choć trochę rozładować napięcie. RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Brenna Longbottom - 23.06.2025 – Ale jestem pewna, że liczba pierwszaków spóźniających się na zajęcia spadłaby o jakieś dwadzieścia procent! – zapewniła Brenna entuzjastycznie, w istocie pochłonięta już myślą o tym, aby faktycznie przygotować trochę takich mapek i na początku przyszłego roku rozdać je świeżo upieczonym Gryfonom. Lubiła działać, i właściwie planowała coś przez cały czas, więc przeszukiwanie teraz zamku za dwójką pierwszorocznych nie przeszkadzało jej w kombinowaniu, kogo tutaj dopaść, aby jej pomógł, bo ona niestety w rysowaniu była raczej słaba… – Naprawdę? A myślałam, że na tym, żeby nas przygotować do egzaminów i do bycia produktywnymi członkami społeczeństwa – oświadczyła, naśladując przy tym głos McGonagall, która kiedyś powiedziała do niej może nie dokładnie coś takiego, ale całkiem podobnego. Zatrzymała się na moment i spojrzała nieco podejrzliwie na ściany oraz na sufit, gdy Cassian wspomniał o swojej teorii odnośnie żywego organizmu. Brenna, chociaż kochała książki miłością gorącą, zwłaszcza te fabularne, nie miała zbyt artystycznej duszy i czasem kiedy drugi prefekt mówił takie rzeczy, nie była pewna, co jest metaforą, a co nie. – Mam nadzieję, że nie, bo wtedy wiedziałby o nas trochę za dużo – oceniła w końcu, uznając, że gdyby Hogwart naprawdę był żywy, to ktoś by o tym wiedział i powiedział innym. Prawda…? Prawda? – Pod kuchnię chyba posłali prefektów Puchonów. Jestem pewna, że skorzystają z okazji i wycyganią parę ciasteczek. Puchoni niby tacy niewinni, a zawsze umieją się ustawić – dodała, z pewnym żalem, bo ach, sama też chętnie zaopiekowałaby się kilkoma ciasteczkami. Zaraz jednak potrząsnęła głową, odpychając od siebie myśli o ciasteczkach z czekoladą, bo przecież musieli się tutaj skupić, a nawet Skupić. – Możemy poprosić o pomoc prawdziwe duchy. Potrafią przechodzić przez ściany, jeśli oni gdzieś utknęli, to mogłoby być przydatne. Tylko jeśli trafimy na Szarą Damę, to ty musisz z nią rozmawiać, bo ona podobno odzywa się tylko do Krukonów. Na mój widok zawsze lewituje w drugą stronę… – plotła, po czym podeszła i szarpnęła za drzwi jednego ze składzików. Rozległ się czyjś pisk. Brenna zatrzasnęła drzwiczki. – Przepraszam! – zawołała, cofając się gwałtownie. I ruszyła dalej, chociaż zanim otworzyła drzwi do jednej z klas, tym razem grzecznie zapukała, na wypadek, gdyby i tam całowała się jakaś para. – Nie jestem zatroskana. Jestem… tylko trochę zaniepokojona. Na pierwszym roku oczywiście, że musiałam pójść do Zakazanego Lasu. Co jak oni też są tak głupi jak ja i tam poszli? – zastanowiła się. – Faktycznie, można iść na wyższe piętro. Powinniśmy jeszcze sprawdzić te schody ze znikającym stopniem, kiedyś tam utknęłam na dwie godziny, zanim znalazł mnie Vinc… RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Cassian Blishwick - 23.06.2025 Cassian kroczył obok Brenny, a ich kroki rozbrzmiewały głucho na kamiennych płytach korytarza, ginąc w głębokiej ciszy zamku. Światło pochodni tańczyło na ścianach, rzucając migotliwe cienie, które zdawały się poruszać tuż poza granicą wzroku. Zamek wokół nich milczał, jakby obserwował ich wędrówkę, czekając, aż sami zgubią drogę w labiryncie jego sekretów. Słowa Brenny o mapkach i książeczkach odbiły się echem w tej ciszy, wypełniając przestrzeń między jednym a drugim skrzypnięciem starej podłogi. Cassian przystanął na moment, przesunął wzrokiem po wysokich sklepieniach i zgaszonych oknach, za którymi czaiła się noc. Kurz, chłód kamienia i aromat wypalonych świec unosiły się w powietrzu, mieszając się z zapachem starych ksiąg skrytych gdzieś za zamkniętymi drzwiami. – Mapy w Hogwarcie… chyba każda jest trochę jak pisanie po wodzie – mruknął cicho, bardziej do siebie niż do niej. – Ten zamek lubi zmieniać zasady, gdy tylko próbujesz je uchwycić. Ale może właśnie na tym polega jego urok. Zatrzymali się przy kolejnym zakręcie. Cassian uniósł głowę, wciągając głęboko zapach zamku, jakby chciał zapamiętać ten moment: chłód nocnego powietrza, delikatny smużek dymu z oddalonego kandelabru, cichy trzask drewna w jednej z belek sufitu. Głos Brenny przywołał wspomnienia – nocnych patroli, echa kroków na schodach ze znikającym stopniem, ciszy tak głębokiej, że każde skrzypnięcie własnych butów wydawało się zdradą. – Choć… masz rację. Może warto próbować. Nawet jeśli mapa nie zatrzyma ruchomych schodów, to zawsze coś, od czego można zacząć – dodał, tym razem zwracając się już wprost do niej. Szli dalej, mijając rząd zniszczonych zbroi, które stały w niszach niczym strażnicy dawno zapomnianych dni. Jedna z nich trzymała miecz przekrzywiony, jakby znudzona wiecznym czuwaniem. Cassian przesunął palcami po poręczy schodów, czując pod dłonią chłód wyślizganego kamienia. – Puchoni to mają zmysł praktyczny – rzucił półżartem. – Pewnie już siedzą przy ciasteczkach, a my będziemy tu krążyć do świtu. Gdy Brenna wspomniała o Szarej Damie, Cassian zatrzymał się na chwilę, spojrzał w stronę ciemnego korytarza, gdzie w głębi coś drgnęło w mroku – może cień, może tylko gra świateł. – Może się uda. Z duchami nigdy nic nie wiadomo, ale spróbować warto – powiedział spokojnie, jakby bardziej stwierdzając fakt niż rozważając szanse. - Jeszcze nie miałem okazji by z nią porozmawiać, ale słyszałem, że jest to doświadczenie iście... unikatowe. - dodał jeszcze, wcześniej ważąc w myślach dobór odpowiedniego słowa. Cassian odruchowo zerknął ponad ramieniem Brenny, gdy uchyliła drzwi, a widok, który się ukazał, wyrwał go z zadumy jak dobrze wymierzony cios zaklęciem. Para uczniów w objęciach, oderwana od świata, nieświadoma, że oto właśnie nadeszła ich chwila wstydu. Krukon zamarł, a potem gwałtownie odwrócił wzrok, jakby nagle najbardziej fascynująca na świecie stała się pajęczyna w rogu korytarza. Jego policzki zasnuły się różem, nie przesadnie intensywnym, ale dość mocno kontrastującym z jego blada skórą. Tym samym obraz poważnego, zadumanego prefekta nieco się załamał, a głos, gdy próbował coś powiedzieć, zabrzmiał zaskakująco niezręcznie. – Eee… no cóż, przynajmniej wiemy, że nie wszyscy pierwszoroczni się zgubili... chociaż... to znaczy... oni chyba... to nie są ci, których szukamy, prawda? Odchrząknął i przez chwilę studiował intensywnie wzór na kamiennej ścianie, jakby właśnie dostrzegł w nim tajemne runy, które umknęły badaczom od wieków. – Może lepiej... zostawmy ich... w spokoju. Tak, zdecydowanie. Szukajmy dalej. I ruszył przed siebie odrobinę za szybko, jakby chciał uciec przed własnym zażenowaniem. Gdy dotarli do schodów ze znikającym stopniem, Cassian pochylił się, jakby chciał dostrzec coś więcej w szarości kamienia. Przez chwilę wsłuchiwał się w ciszę, którą przerywało jedynie dalekie kapanie wody i szelest czegoś drobnego, co przemknęło między ścianami. – Te schody… no, mamy stare rachunki do wyrównania. Raz mnie już zatrzymały na dobre pół nocy – mruknął, bardziej do siebie. – Chodźmy, sprawdźmy. Mogli się tu zaplątać, jak nic. Już miał ruszyć, gdy z góry doszedł ich głuchy stuk — dźwięk ciężkiego przedmiotu upadającego na kamień, stłumiony, ale wyraźny w tej ciszy. Cassian uniósł głowę, napięty, czujny. Przez moment zdawało się, że zamek wstrzymał oddech wraz z nimi. – Słyszałaś? – zapytał cicho. RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Brenna Longbottom - 24.06.2025 – Nie no… klasy zwykle stoją w tych samych miejscach. Tylko ze schodami trzeba uważać – oceniła Brenna. Sama przestała się gubić gdzieś tak na drugim roku. Pierwsza klasa oznaczała ciągłe skręcanie w złe korytarze i błaganie o pomoc portrety oraz duchy, co czasami było dość zabawne, ale już szlabany od McGonagall za spóźnianie się na lekcje zabawne ani trochę nie były. A przecież nauczycielka powinna rozumieć, że trudno oczekiwać od nowych, że sami znajdą od razu drogę, prawda? – O, widzisz, takie podejście lubię. Myślę, że zacznę je rysować niedługo, żeby mieć je gotowe dla pierwszaków we wrześniu. Takie proste, z pokazaniem drogi do klas i dużymi napisami „A TU PRZYPADKIEM NIE WCHODŹ”. Na wszelki wypadek te napisy będą też czasem na naprawdę nudnych miejscach, żeby nie przyszło im do głowy sprawdzać wszystkich… Chociaż może po prostu tych, do których nie powinni wchodzić pierwszoklasiści w ogóle nie oznaczać? Chcesz pomóc? Nie poświęcała wiele uwagi zbrojom czy pochodniom, na portrety spoglądając głównie, gdy mogła zapytać któryś z nich o drogę. To nie tak, że nie lubiła ładnych rzeczy – lubiła, ale na pewno nie miała takiego wyczucia jak Cassian, poza tym trochę jak ci Puchoni, pozostawała praktyczna do bólu i w tej chwili całkowicie skupiona na ich zadaniu. – Mam nadzieję, że to w ogóle nie są pierwszaki – powiedziała z pewnym przerażeniem, gdy zatrzasnęła już drzwi schowka i się od niego wycofała. Nie przyjrzała się zamkniętej tam parze, a oni nie wychodzili, może dalej się całując, a może tylko dlatego, że były im teraz trochę głupio, nie miała więc pojęcia, kto dokładnie tam siedział. – No bo… wiesz… jedenaście lat… i od razu do szafy? – wyszeptała z pewną zgrozą i podrapała się po głowie. Nie żeby uważała, że uczniowie Hogwartu powinni skupiać się tylko na nauce (nawet jeżeli sama, mimo szesnastu lat na karku, skupiała się poza nauką głównie na zwiedzaniu okolic zamku i zawracaniu głowy znajomym, i randki zupełnie nie były jej w głowie), ale jednak pierwszaki były w jej oczach w tej chwili strasznymi maluchami. – I mam nadzieję, że tamta dwójka robi teraz coś innego. Coś zupełnie innego – oświadczyła zdecydowanie, nim szybkim krokiem ruszyła dalej. – Ciebie też dorwały? Zasługują na skopanie. Tylko to zaboli nas bardziej niż je. Myślisz, że jeżeli umieścimy wielkie ostrzeżenie czerwoną farbą, że te schody to dranie i mają znikający stopień, to McGonagall bardzo się wkurzy? Uważam, że szkodliwość społeczna takiego napisu jest mniejsza niż niecne więzienie dzieci wbrew ich woli – plotła, słów takich jak „szkodliwość społeczna” używając, bo rzecz jasna nauczyła się ich w domu pełnym glin. – Em? Słyszałam? – zdziwiła się. Zatrzymała się i zamilkła, nasłuchując odgłosów, o których mówił Cassian. RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Cassian Blishwick - 24.06.2025 Cassian szedł obok niej, wsłuchując się w jej głos, który rozpraszał ciszę korytarza niczym zaklęcie rozpraszające mrok. Migotliwe światło pochodni tańczyło na kamiennych ścianach, malując fantastyczne kształty na wyślizganych przez wieki płytach. Czasem wydawało mu się, że sam zamek słucha ich kroków, cierpliwie czekając, by podsunąć im kolejną zagadkę lub drobne niebezpieczeństwo. Słysząc propozycję pomocy przy mapach, uniósł lekko brwi i uśmiechnął się blado, nieco z zakłopotaniem. – Rysowanie map to chyba nie jest moje powołanie – przyznał półgłosem. – Ale jeśli będziesz czegoś potrzebować… wiesz, towarzystwa albo dodatkowej pary oczu… jestem do dyspozycji. Nie patrzył na nią wprost, raczej śledził wzrokiem cienie poruszające się w rytmie ich kroków, jakby właśnie tam, w tańcu światła i ciemności, szukał odpowiednich słów. Kiedy Brenna zatrzasnęła drzwi schowka i podzieliła się swoją obawą, jego twarz lekko pobladła, a spojrzenie uciekło gdzieś w bok. Odchrząknął, próbując odzyskać równowagę myśli, które nagle rozsypały się jak stos niedbale ułożonych pergaminów. – Tak, oczywiście masz rację… to na pewno nie pierwszaki – wydusił, a potem zamilkł, czując, że każde kolejne słowo mogłoby go tylko bardziej pogrążyć. To nie tak, że wcześniej wierzył w wygłoszoną teorię, zwyczajnie plótł cokolwiek, żeby ukryć swoje zakłopotanie. Skupił się więc na kroku przed siebie, udając, że całe jego zainteresowanie pochłonęła faktura kamienia pod stopami Szli dalej, mijając rząd starych zbroi, z których jedna zdawała się patrzeć na nich z wyrzutem spod podniesionej przyłbicy. Cassian przesunął dłonią po chłodnej poręczy schodów, przyjmując jej stabilność jak ciche zapewnienie, że cokolwiek czeka ich wyżej, nie są z tym sami. Potem padła uwaga o ostrzeżeniu i na chwilę się zadumał. – Gdybyśmy naprawdę to zrobili? Myślę, że pani profesor znalazłaby sposób, by nas ukarać. A schody i tak by się obraziły i przeniosły na inne piętro – wygłosił nieco fatalistyczną wizje – Chociaż teraz zacząłem się zastanawiać, czy przez te wszystkie lata ktoś tego próbował. Byłoby nieco zaskakujące, gdybyś była pierwszą, która na to wpadła nie sądzisz? Potem nastała cisza. Odgłos, który wcześniej wyłowił z mroku, powrócił — głuchy stuk, jakby coś ciężkiego przesunęło się po kamieniu. Cassian odruchowo uniósł głowę, spojrzenie przygasło, a twarz stężała w skupieniu. – Coś stuknęło ale to chyba nie był przeciąg – rzucił zerkając w kierunku źródła dźwięku. Chwilę potem dźwiek się powtórzył. Z wolna ruszyli przed siebie, kroki stawiając cicho, ostrożnie. Korytarz zdawał się jeszcze bardziej opustoszały, a mrok gęstniał wokół, rozcinany tylko nikłym światłem pochodni. Po kilkunastu metrach natknęli się na duży portret w ciężkiej, drewnianej ramie. Cassian przystanął, marszcząc brwi. Obraz przedstawiał elegancki gabinet, wysokie okna i rzeźbiony fotel... pusty. Po postaci gospodarza nie było śladu. Cassian przybliżył się o krok, jakby chciał dostrzec coś więcej w cieniu malowidła. – Hm. Czyj to był portret... – mruknął, bardziej do siebie niż do Brenny. – I gdzie zniknął... Akurat mógłby nam coś powiedzieć RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Brenna Longbottom - 25.06.2025 – Będę musiała dopaść jakiegoś Bagshota – oceniła więc Brenna, z pewnym zamyśleniem, i można by pomyśleć, że planowała w tej chwili napaść na takiego, zamknięcie w piwnicy i pogróżki, dopóki nie namaluje jej kilku map. Chociaż w istocie myślała raczej o przekupstwie przy użyciu dużej ilości cukierków oraz oferty korepetycji z transmutacji, zwykle działało to lepiej niż zastraszanie (do którego zresztą nadawała się raczej słabo). – Em… wiesz co? Po prostu o tym nie myślmy. Umówmy się, że niczego nie widzieliśmy i o tym zapomnijmy. Ja już zapomniałam o czym miałam zapomnieć – oświadczyła jeszcze zdecydowanie, kiedy Cassian uznał, że to na pewno nie były pierwszaki. Cóż, ich koledzy mieli szczęście, że „przyłapała” ich właśnie ta dwójka prefektów, bo większość Ślizgonów i przynajmniej kilku Gryfonów na pewno nie dałoby im po tym wszystkim żyć. – A wiesz co… musiałaby najpierw nas przyłapać – stwierdziła, obracając się na moment i uśmiechając do niego łobuzersko. Czy chodziło jej po głowie, by faktycznie umieścić taki napis? Być może. Jeśli coś ją powstrzymywało, to trochę myśl o tym, że jednak miała tę ładną, błyszczącą odznakę, i chyba nie do końca wypadało, trochę, że pewnie woźny i tak niecnie ten napis usunie – chociaż naprawdę, nie rozumiała, czemu w takim wypadku nie usunięto znikającego stopnia! Chyba że zdołałaby wymyśleć jakiś sposób, aby litery były trwałe… – Czemu to byłoby takie zaskakujące? Mam wrażenie, że dużo osób, które wpadły na coś po raz pierwszy, były bardzo zaskoczone, że nikt inny wcześniej na to nie wpadł… Zamilkła jednak zaraz, nasłuchując tych dźwięków, które dobiegły uszu Krukona, a potem ruszyła za nim, w ciemny korytarz. Nie bała się – Brenna tak naprawdę nie do końca nauczyła się jeszcze odczuwać strach i wciąż jeszcze żyła w szczeniackich iluzjach i poczuciu bezpieczeństwa – ale jakoś odruchowo starała się stąpać ciszej i nawet wstrzymywała oddech, aby lepiej słyszeć wszystkie odgłosy. No coś stukało, rzeczywiście. Ale gdy dotarli do końca korytarza, był tam tylko portret, nic, co mogłoby wydawać takie dźwięki. – Hm… może go sprawdźmy. Jak nawet niczego nie ma za nim, to właściciele tych portretów mają tendencję, że przybiegają z krzykiem, jak ruszasz ich ramy – oświadczyła, bezceremonialnie chwytając za ramę i postanawiając sprawdzić, czy czegoś nie ma za nią. Czy liczyła na jakieś tajne przejścia i tak dalej? Niekoniecznie, ale brała to pod uwagę – to w końcu był Hogwart. Czy coś jest za portetem? 1 – tak, 2 – nie [roll=1d2] RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Cassian Blishwick - 25.06.2025 Cassian uśmiechnął się lekko, słysząc jej uwagę o dopadnięciu Bagshota. Nie odezwał się od razu, bo w myślach aż za dobrze zobaczył tę scenę: Brenna z miną pełną determinacji, uzbrojona w worek cukierków zamiast różdżki, próbująca przekupić któregoś z tych nieco oderwanych od rzeczywistości mapotwórców. Uśmiech znikł jednak szybko, gdy wspomniała o zapominaniu. Skinął głową, jakby przyjmował jej słowa za oczywistą prawdę, choć w duchu czuł, że pewnych obrazów nie da się tak łatwo wymazać. Sam miał już w głowie ten pusty schowek i dziwną ciszę, jaka po nim zapadła. Kiedy Brenna chwyciła za ramę portretu, zatrzymał się tuż obok niej, unosząc brwi z lekkim zaskoczeniem — choć właściwie powinien się tego spodziewać. – W sumie… masz rację. Sprawdzić nie zaszkodzi – mruknął, przesuwając palcami po chłodnym kamieniu obok obrazu. Jego dłoń odruchowo szukała jakiegoś śladu, rysy, szczeliny – czegokolwiek, co mogłoby zdradzić tajemnicę muru. Rama portretu zaskrzypiała, a potem, ku ich zdziwieniu, odchyliła się kawałek wraz z fragmentem ściany, ukazując przejście. Powiało od niego chłodem, suchym i pachnącym kurzem tak starym, że wydawał się częścią samego zamku. Strużka powietrza omiotła ich twarze, jakby zapraszała do środka. W ciemności majaczył wąski korytarz, ledwie szerszy niż ramię Cassiana, ginący gdzieś dalej w mroku. Nachylił się, próbując dostrzec coś więcej. – Wygląda na stare przejście służbowe... albo coś, czego dawno nikt nie używał – szepnął, czując, jak serce bije mu odrobinę szybciej. – Myślisz, że mogli tam wejść...? Zerknął na nią kątem oka, cień uśmiechu drgnął mu w kąciku ust. – I wtedy wstąpili w mrok, gdzie cisza miała głos, a cień znał ich imię – mruknął pod nosem, jakby bardziej do siebie niż do Brenny, przywołując słowa któregoś z dawnych poetów, których czytał nocami. A może własne? – Mam iść przodem? RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Brenna Longbottom - 26.06.2025 Z ust Brenny wyrwał się cichy, pełen zaskoczenia okrzyk, kiedy rama obrazu poruszyła się pod wpływem ich wspólnego wysiłku. Tak, sama postanowiła ją przesuwać, ale tak naprawdę chyba nie sądziła, że coś znajdą. I, ponieważ Brenna była Brenną, niemal natychmiast obok pewnej obawy o poszukiwanych uczniów, pojawiła się ekscytacja, bo Natknęli Się Na Tajne Przejście, Którego Nie Znała! – Nie mam pojęcia, czy mogli tam wejść, ale ja bardzo chcę tam wejść – oświadczyła natychmiast, bo była w końcu Gryfonką, nie jakąś tam rozsądnie myślącą Krukonką i skoro stanęła przed tajnym przejściem, to przecież było absolutnie oczywiste, że po prostu musiała je zbadać. Wykazała jeszcze jednak tyle rozsądku, że wyciągnęła z kieszeni swoją sakiewkę – akurat praktycznie pustą, bo zapomniała ją napełnić – i rzuciła pod wejście, tak na wypadek, gdyby portret miał się za nimi zamknąć, i za jakiś czas zaczęła ich szukać kolejna grupa poszukiwawcza. – Myślałeś, żeby pisać książki? – wypaliła jeszcze, zerkając na Cassiana, bo wprawdzie wątpiła, żeby cienie znały jej imię, ale miała wrażenie, że w jakiejś powieści o potężnym czarodzieju, badającym starożytne ruiny, wzniesione oczywiście przez jego przodków, cienie to imię mogłyby znać i tam świetnie by to brzmiało. I mówiła absolutnie serio, bez choćby śladu szyderstwa, bo naprawdę lubiła takie książki. – No chyba cię… – prychnęła, kiedy spytał, czy ma iść przodem i oczywiście sama natychmiast wypchnęła się na przód, pakując do środka jako pierwsza, tak by nie dać mu szansy wejść tam najpierw. Był chłopcem i był rok starszy, ale to niewiele zmieniało w oczach Brenny, która miała pewne rzeczy po prostu we krwi: mogła to być wrodzona durnota Longbottomów, a może tylko bohaterskie ciągoty, ale sama znalazła to przejście i na pewno nikt nie będzie wchodził tam przed nią! To mogłoby się przecież okazać niebezpieczne! Brenna wyciągnęła różdżkę i jej końcówka zapłonęła, rozświetlona zaklęciem lumos. Korytarz był wąski, trochę wilgotny i duszny. Spodziewała się pajęczyn – w książkach zawsze w takich miejscach były pajęczyny – ale żadnych nie dostrzegła, może dlatego, że pająki umarłyby tu z głodu. Wędrowała do przodu, dość powoli, spoglądając na ściany i podłogę, bo mimo wszystko była córką gliny i naczytała się książek: więc wietrzyła podstęp. – Flora?! Brian?! – zawołała w głąb korytarza, nim ruszyła dalej. Bardziej z poczucia obowiązku niż naprawdę zakładając, że znajdą tu dzieciaki. Czy rama zamknie się za nimi, gdy od niej odejdą? 1 – tak 2 – nie [roll=1d2] Co kryje się w korytarzu? 1 – na końcu jest zagadka 2 – schody wiodące w górę w końcu doprowadzają do wieży astronomicznej 3 – znajdują coś, co mogły zgubić pierwszaki [roll=1d3] RE: [Hogwart, 1961] Wszystko przez te wścibskie dzieciaki - Cassian Blishwick - 26.06.2025 Cassian przyglądał się, jak Brenna znika w przejściu, nie próbując jej już zatrzymywać. Gdy tylko rama obrazu zatrzasnęła się za nimi z głuchym, nieprzyjemnym odgłosem, przeszył go lekki dreszcz. Chłód korytarza zdawał się nagle jeszcze głębszy, a cisza gęstsza, jakby zamek z satysfakcją przyjął ich w swoje sekrety. – No i oto jesteśmy, uwięzieni w historii, którą sami zaczęliśmy pisać – mruknął, bardziej do siebie niż do Brenny. Przesunął dłonią po ramie obrazu, jakby chciał się upewnić, że nie da się go łatwo ponownie otworzyć. Nic z tego. Zamek, jak zawsze, miał swoje kaprysy. Ruszył za nią, starając się stawiać kroki równie cicho, co ona. Światło jej różdżki rozcinało mrok, tańcząc na wilgotnych ścianach i odkrywając nierówności kamienia, drobne rysy i ślady po dawnych naprawach. Powietrze było ciężkie, pachniało kurzem, stęchlizną i czymś jeszcze — wspomnieniem świec woskowych albo może starych pergaminów. Cassian uniósł różdżkę i szepnął zaklęcie, by jego koniec również rozświetlił się delikatnym blaskiem. Nie chciał polegać wyłącznie na jej świetle. – Książkę? Oh... Wątpię abym dość sprawnie posługiwał się słowem... – odezwał się w końcu, uśmiechając się blado – Miłuje się jednak w poematach. Być może jakiś tomik w końcu wyjdzie spod mego pióra. Schody, które pojawiły się przed nimi, wiły się stromo w górę. Spojrzał na nie i rzekł. – Każdy stopień to kolejny wers tej opowieści, Brenno. Krocząc po nich, piszemy ją dalej Ruszył ostrożnie za nią, czując, jak w piersi narasta mieszanka niepokoju i ekscytacji - Mam jednak coraz silniejsze przeczucie, że nie trafimy tam na naszych zaginionych. Choć jestem ciekawy na co trafimy. Flora! Brian! Zawtórował jej nawoływaniom. |