23.06.2025, 10:45 ✶
– Uważam, że powinniśmy co roku rozdawać pierwszorocznym mapki. Chociaż nie, same mapki nie wystarczą, bo przecież schody się ruszają, niektóre drzwi prowadzą w inne miejsca we wtorki i tak dalej… Powinniśmy rozdawać im książeczki instruktażowe. Z zaznaczonymi różnymi kolorami trasami do najważniejszych klas i do ich pokoi wspólnych, i z przydatnymi wskazówkami, takimi jak „profesor od numerologii to tak naprawdę benshee udająca tylko człowieka”. Jak w ogóle można oczekiwać, że sami znajdziemy drogę i że wszyscy odkryjemy sekret pani profesor dostatecznie szybko, żeby nie wpaść w pułapkę i nie wybrać jej przedmiotu?
Brenna Longbottom, jak niemal zawsze, gadała jak najęta. Gadanie jak najęta było dla niej stanem naturalnym, i przestawała gadać głównie wtedy, gdy czekała, żeby ktoś jej odpowiedział – ale jeżeli ta osoba się nie kłopotała, to po prostu plotła dalej – albo kiedy jadła. Poszukiwania Flory Plum z Ravenclawu oraz Briana Putcha z Gryffindoru sprawiły, że drugi prefekt został chwilowo skazany na jej wysłuchiwanie. Dwójka pierwszorocznych nie wróciła do pokoju wspólnego na noc i nie pojawiła się rano na pierwszej lekcji, ostatecznie więc nauczyciele zaczęli ich szukać, i do sprawdzenia różnych zakątów zamku posłano także prefektów.
Poza tym, że Brenna gadała, wykonywała powierzone im zadanie z dużym zaangażowaniem: próbowała otworzyć każdy schowek, który mijali, zaglądała za wszystkie gobeliny (ku oburzeniu niektórych uwiecznionych na nich postaci) i grzecznie zagadywała portrety, czy przypadkiem nie widzieli…
- …takich dwóch dzieciaków, jedno blond, drugie rude? Jak to co mieli na sobie, no szkolne szaty. Tak, wiem, że wszyscy nosimy szkolne szaty ten zamek jest pełny dzieciaków, nie, tak naprawdę nie oczekiwałam, że pomożecie, ale wiecie, nie zaszkodzi spytać – westchnęła, kiedy postacie z portretu przedstawiającego kilku mnichów okazały się bardzo mało pomocne. I ruszyła po prostu dalej, oglądając się na Krukona. – Nie uważasz, że Hogwart ma strasznie niskie standardy bezpieczeństwa? Właściwie jak tak sobie myślę, to cud, że tutaj co roku ktoś nie umiera, bo jak się zastanawiam, gdzie te dzieciaki mogą być, to mogły utknąć w jakimś schowku, albo trafić do Zakazanego Lasu, albo wpaść do jeziora… cholera, nie, myślenie pozytywne, na pewno nie wpadły do jeziora. Może po prostu od wczoraj szukają drogi do Pokoi Wspólnych i są zbyt nieśmiałe, żeby kogoś spytać – wymruczała, przyspieszając kroku, gdy wędrowali fragmentem korytarza absolutnie pozbawionym miejsc, w których mogłaby utknąć dwójka pierwszaków. Wbrew całej swojej gadaninie, była całkiem o młodych zmartwiona: Hogwart był duży, i niby bezpieczny, ale jak tak się nad tym zastanawiała, to wystarczyłby jeden wkurzony, starszy uczeń i pusty korytarz, żeby któregoś młodzika spotkała jakaś krzywda.
Brenna Longbottom, jak niemal zawsze, gadała jak najęta. Gadanie jak najęta było dla niej stanem naturalnym, i przestawała gadać głównie wtedy, gdy czekała, żeby ktoś jej odpowiedział – ale jeżeli ta osoba się nie kłopotała, to po prostu plotła dalej – albo kiedy jadła. Poszukiwania Flory Plum z Ravenclawu oraz Briana Putcha z Gryffindoru sprawiły, że drugi prefekt został chwilowo skazany na jej wysłuchiwanie. Dwójka pierwszorocznych nie wróciła do pokoju wspólnego na noc i nie pojawiła się rano na pierwszej lekcji, ostatecznie więc nauczyciele zaczęli ich szukać, i do sprawdzenia różnych zakątów zamku posłano także prefektów.
Poza tym, że Brenna gadała, wykonywała powierzone im zadanie z dużym zaangażowaniem: próbowała otworzyć każdy schowek, który mijali, zaglądała za wszystkie gobeliny (ku oburzeniu niektórych uwiecznionych na nich postaci) i grzecznie zagadywała portrety, czy przypadkiem nie widzieli…
- …takich dwóch dzieciaków, jedno blond, drugie rude? Jak to co mieli na sobie, no szkolne szaty. Tak, wiem, że wszyscy nosimy szkolne szaty ten zamek jest pełny dzieciaków, nie, tak naprawdę nie oczekiwałam, że pomożecie, ale wiecie, nie zaszkodzi spytać – westchnęła, kiedy postacie z portretu przedstawiającego kilku mnichów okazały się bardzo mało pomocne. I ruszyła po prostu dalej, oglądając się na Krukona. – Nie uważasz, że Hogwart ma strasznie niskie standardy bezpieczeństwa? Właściwie jak tak sobie myślę, to cud, że tutaj co roku ktoś nie umiera, bo jak się zastanawiam, gdzie te dzieciaki mogą być, to mogły utknąć w jakimś schowku, albo trafić do Zakazanego Lasu, albo wpaść do jeziora… cholera, nie, myślenie pozytywne, na pewno nie wpadły do jeziora. Może po prostu od wczoraj szukają drogi do Pokoi Wspólnych i są zbyt nieśmiałe, żeby kogoś spytać – wymruczała, przyspieszając kroku, gdy wędrowali fragmentem korytarza absolutnie pozbawionym miejsc, w których mogłaby utknąć dwójka pierwszaków. Wbrew całej swojej gadaninie, była całkiem o młodych zmartwiona: Hogwart był duży, i niby bezpieczny, ale jak tak się nad tym zastanawiała, to wystarczyłby jeden wkurzony, starszy uczeń i pusty korytarz, żeby któregoś młodzika spotkała jakaś krzywda.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.