Secrets of London
[Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Dolina Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=23)
+---- Dział: Knieja Godryka (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=31)
+---- Wątek: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind (/showthread.php?tid=4942)



[Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Samuel McGonagall - 30.06.2025

09.09

ranek, dość zaawansowany w swoim stadium

Wrzosowiska

Gdyby został zapytany o swoje ulubione miejsce na świecie, z pewnością nie wymieniłby tego punktu. Spomiędzy kwiatów wzrastały kamienne ruinki, ciche wspomnienia minionego czasu, kiedy ludzie próbowali bardziej zaprzyjaźnić się z Knieją, być bliżej niej. Dawne czasy dawnej wioski, która przeniosła się nieco dalej, w sąsiedzkim szacunku spoglądając na wiekowe drzewa otaczające tę przestrzeń wydartą dzikiej naturalnej magii dla nich - dla ludzi.

Czy jednak wciąż uważał się za część "ich"? Rozdarcie światów, widma, straszliwe bestie pożerające dusze drzew... To było przerażające, to było odpychające, lecz miłość winna działać tak, że nie stawia warunków. Samuel wciąż nie rozumiał jak to jest między ludźmi. Mógł jednak przyjąć miłość do lasu, do dziczy, do Kniei, jako powrót do domu, uczucie jasne i czytelne w swoim wyrazie. Niezachwiane.

Gdyby został zapytany o swoje ulubione miejsce na świecie, nie wymieniłby tego punktu, ale teraz siedział w nim od jakiegoś czasu obracając w palcach okrągłą błyskotkę zwieńczoną kilkoma kamieniami, które miały kiedyś - zgodnie ze słowami jubilera - zmienić swój kolor. Londyn spłonął. Ludzie wystąpili przeciwko ludziom, podpalając i karząc za coś, czego McGonagall nie był w stanie do końca zrozumieć. Jego dusza znajdowała się na pograniczu, między człowieczeństwem a dziczą, tak jak teraz siedział właśnie tu, na pograniczu cywilizacji i nękanej czarną magią dziczy.

Gdyby został zapytany...

... ale pytać mógł go tylko wiatr dudniący między nadkruszonymi zębem czasu kamiennymi ścianami. Wciąż był brudny od sadzy i pyłu, wciąż czuł posmak spalenizny. Za jego plecami, tam - w Dolinie Godryka też spłonęły domy. Spłonął jego warsztat. Spłonęły marzenia. Przyszłość. Zasłonił powiekami umęczone, przekrwione błękitne oczy, czując jak wiatr dął i zabierał z niego popiół. Mógłby zmienić się w krogulca, i wzlecieć wysoko w niebo aż zabraknie tchu. Mógłby zmienić się w niedźwiedzia i powrócić do Kniei, na dobre i na złe, niepomny na ostrzeżenia i to czego doświadczył sam. Mimo wszystko pozostał w ludzkiej formie, czując, że jest ona w tym wszystkim najbardziej odpowiednia.

Czekał, jakby byli umówieni, choć w ogóle nie rozmawiali z sobą, nie mógł być pewien, że nic się jej nie stało, na rozum. Na czucie, miał w pamięci jak rozrywało mu klatkę wspomnienie tamtej nocy, przekonanie, że grozi jej coś straszniejszego niż śmierć. Od wczoraj zmieniło się wiele, ale ten dojmujący strach nie powrócił, dlatego siedział i czekał. Choćby sam miał obrosnąć korą i zmienić się w drzewo. Cóż... Trochę przecież tak już się działo.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Roselyn Greengrass - 24.07.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/1200x/75/72/ae/7572ae9ffe1c016b4c0cfdc4fdbe063a.jpg[/inny avek]

Sunęła przez wrzosowiska niczym zjawa. Miękko stawiała stopy, odziane w buty, które były niegdyś błyszczące i jasne. Teraz jednak dominowała na nich czerń. Czerń i szarość - pozostałości popiołu i sadzy, których nie dało się zmyć nawet, gdyby próbowała. Jej dłonie, jej przedramiona, skóra, twarz: wszystko było naznaczone minioną nocą. Włosy potargane, splątane, a na twarzy wyraz dojmującego zmęczenia.

Knieja umierała, a teraz umierał także czarodziejski świat, który znała.

Umierali po kolei wszyscy, których kojarzyła i szanowała. Pojedynczy ludzie z instytutu, część służby, znajomi... Czy byli bezpieczni? Czy ogień ominął ich domy, tak jak to zrobił z rezydencją Greengrassów? Oszczędził ich dom, to prawda, ale Roselyn nie czuła się tam bezpiecznie. Flora, Ambroise, rodzice, wszyscy członkowie rodziny Greengrass: wszyscy byli bezpieczni, ale dom... Nie mieli już domu. Nie dało się tam przebywać bez żalu i paniki, która ściskała gardła i wdzierała się do serc, sprawiając że te na moment przestawały bić.

Idąc przez wrzosowiska, które kiedyś były jej bezpieczną przystanią, nie czuła się jak w domu. Rośliny zdawały się płakać nad tym, co się stało, a ona... Ona czuła pustkę. Kolejny cios zadany w jej duszę sprawił, że wycofała się w głąb siebie, nie wiedząc co i jak ma robić. Sama prawie zginęła, widziała tej nocy tyle zła, że to był swego rodzaju mechanizm obronny. Tak jak wtedy, w Kniei, gdy z Ambroise płakali niemo, bez łez, w jej pokoju, zanim przyszedł Samuel.
- Sam - pojawiła się za jego plecami nie jak duch, a jak przyjaciółka. Musiał słyszeć jej kroki, szmer brudnych ubrań ocierających się o rośliny. Jej oddech, jej zapach: wszystko to mieszało się w jedno - popiół i dym. Mimo tego wycofania Roselyn poczuła ulgę, że McGonagall był cały i zdrowy, przynajmniej fizycznie. Do tej pory nie martwiła się o Dolinę Godryka, bo myślała, że ogień strawił tylko Londyn. Dopiero nad ranem przekonała się, jak bardzo w błędzie była.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Samuel McGonagall - 28.07.2025

Pogrążony w myślach, pogrążony w żałobie, pogrążony w otumanieniu, we wszechobecnym zapachu zgnilizny, którą wypleniał z jego ubrań wiatr. Na pograniczu życia i śmierci, na pograniczu dziczy i cywilizacji, siedział zasępiały tylko po to, by w końcu przestać, a przynajmniej w drobnym stopniu rozpromienić się.

Nie wiedział co to za magia, która przecinała ich ścieżki znów i znów. W sierpniu czuł nocą tę szarpiącą więź, która wyrwała go z okowów snu i kazała gnać na złamanie karku ku Kniei. Wtedy wiedział, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Teraz, mimo straszności nocy, mimo pożaru, chaosu i krzyku, jego dusza nie rwała się tak, nie błagała, nie skamlała o to, by był w innym miejscu. Może nie powinien tak ufać temu głosowi, ale nie zdziwił się, że jej nic mimo wszystko nie jest.

Wstał. Objął ją. Nici pękały, te łączące go z ludźmi, ze społecznością. Jego warsztat przestał istnieć, podobne pasmo sadzy i zniszczenia wątpliwie zdobiło Dolinę Godryka, którą obejrzał sobie z krogulczego lotu i tylko dzięki ptasiej formie zapałakał nad zakresem przeraźliwych zniszczeń. Tak jak straszliwa bestia orała Knieję, tak teraz przeorało miasto. Nigdy nie lubił tych domów, tych które mają cztery ściany z oknami nie wychodzącymi na wszechobecną zieleń. Ściany które teraz śmierdziały, płakały, dusiły śpiących i poranionych. Czuł się dobrze tu, pośród wrzosów. Tu, u wejścia do Kniei, wejścia, którego nie mógł przekroczyć. To tam był jego dom, który zawłaszczyły widma. Tam był jej dom, z niepewnością jutra z powodu żerującego pośród drzew predatora.

Włosami pogładził jej włosy, dziwnie spokojny teraz, gdy trzymał kobietę w objęciu.
– Czułem, że nic Ci się nie stało. Nie wiem jak Roselin. Ale czułem to. – Uśmiechnął się niepewnie, a potem szybko uciekł wzorkiem w bok. Ulga szybko została przesłonięta tym co utracone. I choć jemu nic się nie stało, to jego życie... jego życie drastycznie zmieniło się po tej nocy. – Mabel nic nie jest. Nawet Karl nie przypalił sobie wąsów. Londyn... nie wygląda dużo lepiej niż Dolina. Byłem tam, gdy to wszystko się zaczęło. Byłem na Pokątnej. – przysiadł znów na ziemi, dłonie wsunął pomiędzy źdźbła, palcami szukał gruntu. Nie zamierzał klątwie uaktywnić się teraz, nie zamierzał nikogo skrzywdzić. To tylko obrazy, to tylko koszmar, który o poranku okazał się prawdą, ale.. przeminął. Domy były gaszone. Czerń czekała na sprzątanie. Odbudowę. – A Ty? Widziałem, ze Twój dom stoi? Byłaś tam? Bezpieczna?


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Roselyn Greengrass - 19.08.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/1200x/75/72/ae/7572ae9ffe1c016b4c0cfdc4fdbe063a.jpg[/inny avek]

Zdziwiła się na ten akt czułości. Wiedziała, że Samuel nigdy nie należał do ludzi, którym to przychodziło łatwo. Skąd to wiedziała? Bo był jej anam cara, a ona była taka sama. Dotyk nie należał do tego rodzaju ekspresji, które uwielbiała. Owszem, przytulała się do rodziców, do brata, ostatnio nawet do Anthony'ego. Ale żeby dotykać innych, musiała ich poznać - przekonać się do tych osób, sprawić że im w jakimś stopniu zaufa. Czy to oznaczało, że Sam w końcu ufał jej?

Jak miałby nie? Po tym, co wspólnie przeszli?

Jej chude ręce objęły McGonagalla mocno, na tyle mocno na ile szczupła kobieta dała radę. Milczała, gdy mówił że nie było nic Mabel. Milczała, gdy mówił o Karlu. Milczała, gdy w końcu wyswobodzili się z uścisku, a potem wspólnie usiedli na ziemi.
- Byliśmy na Pokątnej - poprawiła go, nie bez zaskoczenia odkrywając, że on także tam był. Na tej samej ulicy. Nie widzieli się, a byli przecież tak blisko siebie. Sięgnęła po papierosa, uciekając wzrokiem do linii drzew. Ten widok zawsze sprawiał, że czuła spokój. Teraz jednak... Nie potrafiła czuć spokoju. - Byłam wtedy u Roise, gdy pojawił się ogień i popiół. Mieszkanie jest zniszczone, tak jak cały budynek. Ledwo uszłam z życiem, na szczęście Matka ma mnie w swojej opiece i podsunęła mi odpowiednich ludzi, którzy mi pomogli.
Roselyn zaciągnęła się dymem. Ten z papierosów był całkiem inny niż ten, który wdychała 8 września i palił jej płuca oraz szczypał w oczy. Ten obiecywał jej ukojenie.
- Jest nadpalony i w środku jest sadza, ale chyba będzie dobrze. Tak myślę. Rodziców nie ma, na szczęście. Moja mam jest w ciąży, lepiej żeby nie wracała do Anglii przez jakiś czas. Nie wiem, jak ten dym by wpłynął na jej dziecko i nią samą. A... Ty? Jak twój dom? Jak warsztat? - spojrzała na niego z taką czułością, z jaką można było patrzeć na swoją drugą połówkę duszy. Bez miłości takiej, jaką darzy się mężczyznę: tylko jak na samą siebie.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Samuel McGonagall - 19.08.2025

Gdybym tylko wiedział

przeszło mu przez myśl, choć absolutnie nie wypuszczał jej z ramion, gładząc jej plecy jak gładzi się korę brzozowego pnia. Jej energia, jej wewnętrzne ciepło przywracało równowagę, jej dziedzictwo wibrowało kojąco i tak jak ona czuła niepokój spoglądając na Knieję, tak on chłonął spokój, chłonął moc drzewa zaklętego w jej duszy. Czy pomogli jej Ci sami ludzie, którzy tak obficie później wypełniali klubokawiarnię? A może więcej mrówek zadziałało w chwili kryzysu, wynosząc dobytek, osłaniając najcenniejsze jaja i królową, gdy umykała z tego mrowiska.

- Nie zostało nic. - Wymamrotał w jej ramie, ale głos mu się nie złamał. To był od początku zły pomysł a świat, los, opatrzność, Matka, Knieja... kosmiczna energia, czy może ta absolutnie lokalna, ziemska... wszystko pokazało mu, że to nie była jego droga, nie było to jego przeznaczenie. Czy to dobrze, czy to źle - to się okaże - tak powtarzał mu przed laty ojciec, dając podstawy do stoicyzmu syna, możliwego do osiągnięcia pośród szumiącej puszczy, tak trudne do przypomnienia pośród poszumu miasta. - Nigdy tam nie wrócę. Do Londynu. Może... może tylko do pana Ollivandera na nauki, ale nie chcę... nie chcę nigdy więcej myśleć, że Londyn jakkolwiek jest dla mnie Roselin. - mimowolny wstrząs przeszedł mu przez plecy, ale nie na wspomnienie pożaru, krzyków, poparzonych skór i rozpaczy. Tamtej nocy, TEJ nocy, przed momentem minionej nocy spłonęło coś więcej niż pół Anglii. Spłonęła jakakolwiek wizja na przyszłość. Jak ziarno rzucone na kamienną ziemię. Szybko wzrosło, ale bez możliwości wbicia korzeni w skałę obumarło, a miasto było takie i dokładnie takie jak sądził wcześniej. Wrogie mu.

Ale nie miało to teraz znaczenia, gdy wiatr wiał od przeklętego lasu, siedliska pierwotnego zła pożerającego drzewa, niósł jednak ze sobą znajomą wilgoć, znajome zarodniki i nadzieję, że kiedyś będzie mógł tam powrócić. Do leśniczówki, nad grób ojca. Ukryć się. Powrócić i umrzeć tak jak było mu to pisane od samego początku klątw złożonych na jego głowę.

- Musimy odzyskać Knieję. - szeptał, choć przez ten szept przebijaa pewność, z jaką dawno nie mówił, odwaga, której dawno nie okazywał. To była ich obietnica u samego początku, tej dziwnej, magicznej unii wiążącej ich życia do końca ich trwania, to powinna być ich droga, a nie zaręczyny, nie mieszkanie brata, nie cukiernia, cudze, cywilizowane życia.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Roselyn Greengrass - 15.09.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/1200x/75/72/ae/7572ae9ffe1c016b4c0cfdc4fdbe063a.jpg[/inny avek]

Gdyby wiedział... Gdyby ona wiedziała. Ale była przekonana, że Samuel był bezpieczny. Czuła, że jest bezpieczny - czyżby ich więź została osłabiona przez to, że Knieja była niedostępna? Nawet nie chciała o tym myśleć. Przecież wtedy, gdy razem z Ambroise, Knieja ich wezwała, zjawił się też on: jej bratnia dusza, jej anam cara. Chciała - nie, musiała wierzyć, że jej serce i dusza wiedziały, że Samuelowi nic się nie działo i był zaopiekowany. Tylko w ten sposób była w stanie zapewnić sobie jasność umysłu i nie zwariować.

Paliła więc papierosa, tkwiąc w ramionach Samuela, i czując się zaskakująco dobrze. Tak jak jej dziedzictwo go uspokajało, tak jego silne przywiązanie do natury i Kniei samej w sobie sprawiało, że Roselyn czuła, że jest to uścisk braterski. Byli rodzeństwem z innych rodziców, rodziną którą połączyła Knieja, a nie krew. Ona nie lubiła dotyku, ale Ambroise i Samuel byli chlubnymi wyjątkami, poza oczywiście rodzicami, którym pozwalała na tę bliskość. Ostatnio łamała się też w sprawie Anthony'ego, ale na tę znajomość na razie chciała spuścić zasłonę milczenia.
- Nic... - powtórzyła cicho, jakby nie wierząc w to, co powiedział. - Londyn nie jest dla nas.
Potwierdziła cicho, chociaż głos jej się nie łamał. Wiedziała to od zawsze - miasta nie były dla takich jak oni.
- Odzyskamy ją. Ale... Do tej pory musisz mieć gdzie mieszkać. Ambroise mieszka w Londynie, a ja... Ja nie wiem, co zrobię. Pewnie razem z resztą rodziny będziemy mieszkać u Rowle'ów, mama pochodzi z tego rodu. Ale jeżeli chcesz, to Flora zostaje w posiadłości, mamy szklarnie. To nie jest wygodne łóżko i miejsce, gdzie można spać, ale skoro spłonęło wszystko... Będziesz mieć dach nad głową.
Wyswobodziła się z jego uścisku. Był kojący, ale to nie ukojenia teraz szukała. Spojrzała na Samuela poważnie.
- Zostałam zaatakowana, ludzie mówią, że to czystokrwiści stoją za podpaleniem. Ja... Myślę, nie - wiem, że to dzieło tych, którzy są zwolennikami tego, który zwie się Czarnym Panem. Londyn i Dolina Godryka nie są już bezpieczne. Mam silne podejrzenia, że to co się stało w Kniei, jest powiązane z pożarem. I Beltane. Musimy zacząć działać, Sam, żeby odkryć co dzieje się w Kniei. Czym są te stwory, które widzieliśmy. I jak je przepędzić, żeby odzyskać to, co jest nasze.

Sęk w tym, że nie miała nawet pojęcia, od czego zacząć.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Samuel McGonagall - 20.09.2025

Samuel nie rozumiał tej więzi, która ich połączyła, a może była od samego początku. Nie rozumiał, ale nie potrzebował jej rozumieć, aby żyć, aby funkcjonować, aby mieć czasem wrażenie, że i w jego żyłach zamiast krwi krąży życiodajny sok karmiący liście, płaczący za wyrwanymi z właściwej ziemi korzeniami.

Nie wiedział, że Roselyn nie lubiła dotyku, że nie lubiła mężczyzn, że do obcych podchodziła z niechęcią. Nigdy nie dała mu tego odczuć bo przecież... bo przecież oni dla siebie nigdy nie byli obcy, poza pierwszym zaskoczeniem wtedy, w Kniei, gdy wzięli wzajem siebie za intruzów. Pierwsze minuty dawno odeszły w zapomnienie. Skóra jak kora, głos jak szelest liści nad głową.

– Londyn nie jest dla nas – powtórzył za nią, czując jak wszystko rozluźnia się w nim teraz, gdy nie musiał zmuszać się do zmiany. Do przeszczepu, do wbijania się w cudzą tkankę własną, tak bardzo nie pasujacą. Dobrze czuł się tylko w pracowni pana Ollivandera... otoczony drewnem i słodką wonią herbaty. Prawie jak w Kniei. Prawie, ale niezupełnie.

– Odzyskamy... – mruczał w szczupły bark, nie zauważając nawet jak stał się wierzbą płaczącą, otulającą współcierpiącą siostrę. Jasne jak letnie niebo oczy spowiła szarość smutku i żałoby, ból bezsilności wyciskał z niego kolejne i kolejne łzy. Usta mimowolnie pocałowały skórę gładką i białą jak płat otulający brzozę.

– W Dolinie jest wielu ludzi, którzy byli dla mnie dobrzy. Jestem ptakiem, jestem niedźwiedziem, mogę mieszkać choćby i tutaj Rose... Zobaczę... zobaczę czy Vlad nie będzie miał dla mnie miejsca, pośród hipogryfów. Hodowla była na uboczu, gdy kluczyłem nad Doliną widziałem, że nic jej się nie stało. Mam tam brata... brata niedźwiedzia, osieroconego i wyrwanego z korzeni jak my, choć z zupełnie innej ziemi, dalekiej wschodniej. – Nikolai z pogranicza łączności człowieka i przyrody był w spektrum fauny nie flory. Tak jak Rose sprawiała, że czuł się bardziej drzewem niż człowiekiem, tak obecność Niko ciągnęła go ku animalistycznym zapędom. Jak niedźwiedź z niedźwiedziem. – Kiedyś ukradnę Cię z wielkich łóżek, wyłuskam Cię ze złota pokaże Ci kawałek mojego świata. Kiedyś. Jak posprzątamy gruzy i wejdziemy do Kniei. Jak będzie znów nasza. Pokażę Ci las naszymi oczyma, gdy wiatr rozwiewa sierść, a pęd uderza w nozdrza milionem zapachów, kwintesencją życia... – Nie stracił wszystkiego. Przycisnął ją mocniej do piersi. Nie stracił wszystkiego tej nocy. Nie mógł pozwolić sobie tak myśleć, bo jeśli podąży za tym, to wstanie i kroki poprowadzą go w głąb lasu ku drzewu w którego korzeniach ułożył ciało swojego ojca.

Nie chciał żeby się odsuwała, ale nie miał sił protestować, ani prosić by wróciła ku niemu. Rękawem otarł twarz, rozmazując sadze.
– Tak. Też tak... tak słyszałem. Dużo ludzi tak myśli. – Cóż, zważywszy na fakt, że większość Spalonej nocy spędził w klubokawiarni, to się sporo na ten temat nasłuchał. Nawet jeśli wolał by było jak teraz. By słuchać wrzosów. By słuchać żałobnej pieśni drzew nękanych widmami. – Przykro mi, że ktokolwiek mógł myśleć, że to Ty jesteś temu winna. Nie wiem jak ktokolwiek co wie co zadziało się z Knieją mógłby obwiniać kogokolwiek z Twojego rodu Roselyn. To tak jakby mówić, że ja spaliłem Londyn. Albo Longbottomowie.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Roselyn Greengrass - 01.10.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/1200x/75/72/ae/7572ae9ffe1c016b4c0cfdc4fdbe063a.jpg[/inny avek]

Czy chciała być porwana z wielkiego, miękkiego łóżka, na materacu którego się zapadała, by przykryć się naturalną pierzyną? Czy przełożyłaby co innego nad luksusy, wśród których dorastała? Może i byli bratnimi duszami, może i byli tacy sami, lecz jednak byli także kompletnie inni. Ona, dziedziczka rodu, ze skrzatem domowym, otoczona jedwabnymi sukniami - i chociaż spotkać ją można było i wśród listowia, to jednak należała do innego świata. Świata, w którym woń dębów mieszała się ze szkłem i ciężką ziemią oraz odczynnikami chemicznymi.
- Dolina już nie jest bezpieczna. Przestała być, gdy zamknięto Knieję. Londyn przestał być bezpieczny, gdy spowiły go płomienie. Musimy odzyskać to, co nasze, Sam. Nie możemy uciekać - powtarzała to jak mantrę, bo bała się, że sama zapomni o tej powinności. Nie znała Nikolaia, nie wiedziała kim jest Vlad, ale znała pojęcie rezerwatu. Skinęła głową, bo poczuła ulgę, że Samuel będzie bezpieczny. Był ptakiem, ale był też drzewem. Był pełen wykluczających się cech.

Gdy powtórzył jej obawy, wykrzywiła zmęczoną twarz w brzydkim grymasie.
- Niech myślą co chcą, póki nie startują do mnie z łapami. Miałam szczęście, że odnalazłam Ambroise - powiedziała, odruchowo unosząc dłoń do głowy. Nadal ją bolało to miejsce, którym zaryła w ścianę, gdy Atreus ją ratował z płonącego mieszkania brata na Pokątnej. - Ludzie to proste stworzenia, Sam. Zawsze szukają winnych, a ponieważ zwolennicy tego całego Pana są nieuchwytni... To szukają winnych wśród tych, których mogą wskazać palcem.
Roselyn odwróciła głowę, zaciągając się dymem. Zakaszlała, ale to nie przeszkodziło jej w trzymaniu między palcami papierosa. Ten dym był o niebo lepszy od tego, który wdychała w Londynie.
- Chciałabym tam wrócić. Do Kniei - powiedziała w końcu po chwili milczenia. Anthony jej zabronił, ale nie miał nad nią władzy. Mógł jej naskoczyć, szczególnie teraz. - Nie dzisiaj, nie jutro. Ale niedługo. Ministerstwo się tym nie zajmie, czuję to. Jesteśmy zdani na siebie.


RE: [Jesień 72, 09.09 Roselyn & Samuel] Gone with the wind - Samuel McGonagall - 02.10.2025

Chciałabym tam wrócić

Powiedziała, a on niemal poderwał się do lotu.

Nie dziś

Zatrzymał się więc, wrósł w ziemię. Znów czekanie. Znów i znów.

A może Nora miała rację? Może brakło mu własnej decyzyjności? Może był za miękki? Niezdolny obronić kogokolwiek.

Odsunął się więc od Roselyn. Zacisnął szczękę odwracając się ku lasowi. Mógł z niego nigdy nie wychodzić i może tak byłoby lepiej? Może tak rodziły się nowe widma? Na ciałach tych, których pochłonęły? Czy dusza zamordowanego drzewa, którego mordu byli świadkiem, żyła teraz w bestii? Czy bestia należała do Kniei już wcześniej? Może była ucieleśnieniem wściekłej Kniei, która złościła się na nich bo dali jej plagę widm?

Gdzie było jej leże, stracił je z oczu wtedy, ale dzisiaj, gdy było widno, może byłby w stanie ją wytropić? Cóż miał do stracenia na obecnym etapie? Szarpało jego duszą przekonanie, że i tak nikt go tutaj nie chciał. Słowa matki ostrzegające go przed innymi sprawdzały się punkt po punkcie. Niedopasowany, inny, odmieniec porośnięty mchem stanowiący wciąż zagrożenie dla siebie i innych. Nieprzydatny.

Nie mogli uciekać. Ale uciekali. Ona do swoich miękkich pościeli i koronek. On do ciasnego pokoju na poddaszu cudzego domu. Uciekali do jutra. Nie! Pojutrza. I nie robili absolutnie nic. Stali bezczynnie jak kołki, jak wiotki wrzos łaskoczący ich stopy i patrzyli na szumiące, usychające od panoszącej się zarazy drzewa.

Może gdyby był wychowany jako Black, machnąłby na to ręką. Może przez rodzinę znalazłby możliwość wsparcia dla swojej przyjaciółki, która po śmierci stanie się drzewem. Może tak samo jak ona, byłby dziedzicem z orientalną przypadłością, spędzającym dzień i noc w notatkach na temat klątwy, w roślinach, które powoływała emanacjami surowej magii do życia i możliwych zastosowaniach tejże.

Ale nie był Blackiem. Nie był naukowcem. Był Samem z Kniei i do Kniei powinien wrócić. Powziął postanowienie spoglądając na śliczne oblicze Roselyn, które mimo znojów minionej nocy jawiło mu się wciąż jako mityczny kwiat paproci leczącej wszystkie rany.

Pamiętał jak bolało ją ostatnio, gdy to zrobił. Musiał więc poczekać.

– Roselyn... Masz jak się tam dostać? Tam do tych Rowle'ów? Może poszedłbym tam na moment z Tobą, żeby zobaczyć gdzie ewentualnie Cię szukać. Ja... nie martw się, nie wejdę do środka. – Dodał, wiedząc już o świecie tyle, że miał świadomość swojego miejsca w tej bajce. Księżniczka i żebrak. Nie chciał by miała przez niego problemy.