30.06.2025, 12:17 ✶
09.09
ranek, dość zaawansowany w swoim stadium
Wrzosowiska
ranek, dość zaawansowany w swoim stadium
Wrzosowiska
Gdyby został zapytany o swoje ulubione miejsce na świecie, z pewnością nie wymieniłby tego punktu. Spomiędzy kwiatów wzrastały kamienne ruinki, ciche wspomnienia minionego czasu, kiedy ludzie próbowali bardziej zaprzyjaźnić się z Knieją, być bliżej niej. Dawne czasy dawnej wioski, która przeniosła się nieco dalej, w sąsiedzkim szacunku spoglądając na wiekowe drzewa otaczające tę przestrzeń wydartą dzikiej naturalnej magii dla nich - dla ludzi.
Czy jednak wciąż uważał się za część "ich"? Rozdarcie światów, widma, straszliwe bestie pożerające dusze drzew... To było przerażające, to było odpychające, lecz miłość winna działać tak, że nie stawia warunków. Samuel wciąż nie rozumiał jak to jest między ludźmi. Mógł jednak przyjąć miłość do lasu, do dziczy, do Kniei, jako powrót do domu, uczucie jasne i czytelne w swoim wyrazie. Niezachwiane.
Gdyby został zapytany o swoje ulubione miejsce na świecie, nie wymieniłby tego punktu, ale teraz siedział w nim od jakiegoś czasu obracając w palcach okrągłą błyskotkę zwieńczoną kilkoma kamieniami, które miały kiedyś - zgodnie ze słowami jubilera - zmienić swój kolor. Londyn spłonął. Ludzie wystąpili przeciwko ludziom, podpalając i karząc za coś, czego McGonagall nie był w stanie do końca zrozumieć. Jego dusza znajdowała się na pograniczu, między człowieczeństwem a dziczą, tak jak teraz siedział właśnie tu, na pograniczu cywilizacji i nękanej czarną magią dziczy.
Gdyby został zapytany...
... ale pytać mógł go tylko wiatr dudniący między nadkruszonymi zębem czasu kamiennymi ścianami. Wciąż był brudny od sadzy i pyłu, wciąż czuł posmak spalenizny. Za jego plecami, tam - w Dolinie Godryka też spłonęły domy. Spłonął jego warsztat. Spłonęły marzenia. Przyszłość. Zasłonił powiekami umęczone, przekrwione błękitne oczy, czując jak wiatr dął i zabierał z niego popiół. Mógłby zmienić się w krogulca, i wzlecieć wysoko w niebo aż zabraknie tchu. Mógłby zmienić się w niedźwiedzia i powrócić do Kniei, na dobre i na złe, niepomny na ostrzeżenia i to czego doświadczył sam. Mimo wszystko pozostał w ludzkiej formie, czując, że jest ona w tym wszystkim najbardziej odpowiednia.
Czekał, jakby byli umówieni, choć w ogóle nie rozmawiali z sobą, nie mógł być pewien, że nic się jej nie stało, na rozum. Na czucie, miał w pamięci jak rozrywało mu klatkę wspomnienie tamtej nocy, przekonanie, że grozi jej coś straszniejszego niż śmierć. Od wczoraj zmieniło się wiele, ale ten dojmujący strach nie powrócił, dlatego siedział i czekał. Choćby sam miał obrosnąć korą i zmienić się w drzewo. Cóż... Trochę przecież tak już się działo.