Secrets of London
[30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Aleja horyzontalna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=20)
+--- Wątek: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda (/showthread.php?tid=5053)

Strony: 1 2


[30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Hannibal Selwyn - 12.08.2025

30.09.1972, wieczór
The Globe


Hannibal wśród burzy oklasków zgiął się po raz nie wiadomo który w ukłonie, kropla potu z jego włosów kapnęła na deski sceny. Lewą ręką trzymał dłoń Lauretty, prawą - aktorki grającej Morganę, która z kolei ściskała za rękę Mathildę. Po obu stronach czwórki głównych bohaterów przedstawienia ustawieni byli pozostali wykonawcy.

Kochał tę robotę, żył dla takich chwil - przyjemne wyczerpanie, satysfakcjonujący, uwalniający napięcie ból mięśni, fragmenty tekstu krążące po głowie, atmosfera wyczekiwania - zakończone erupcją światła, ruchu i muzyki podczas premiery - i nieodmiennie sukcesem, podziwem publiczności, oklaskami, gratulacjami… Ale najbardziej kochał poczucie wspólnoty, jakie łączyło zespół teatralny podczas przygotowań. Pewność, z jaką patrzyli na siebie nawzajem, wiedząc, że nawet, jeżeli ktoś się potknie, inni poniosą spektakl dalej. Troskę, jaką wyrażali, kiedy istniało ryzyko, że ktoś naprawdę nie dowiezie, nawet, jeżeli to była troska o sukces przedstawienia, o cegiełkę do własnej kariery, a nie o człowieka jako takiego. Mogli się nie zgadzać, mogli się nie lubić i wojować ze sobą każdego dnia - ale pracowali dla wspólnego celu i na te krótkie chwile byli drużyną.
Iluzja? Być może. Ale iluzje też potrafiły być piękne.

Kurtyna opadła po raz ostatni i ledwo osłoniła ich przed wzrokiem publiczności, łańcuch rąk pękł na wiele pojedynczych ludzkich ogniw. Większość artystów na miękkich nogach udawało się za kulisy - mieli teraz chwilę przerwy na ogarnięcie się i przebranie przed bankietem. Niektórzy, ci bardziej zaprzyjaźnieni, gratulowali sobie nawzajem, ściskali dłonie, zadowoleni ze stworzenia nowego dzieła, o którym z pewnością będzie głośno jeszcze przez jakiś czas.

Hannibal poklepał się nawzajem po plecach z aktorami grającymi ojców Merlina i narzeczonej Merlina, i pocałował w policzek nieco zarumienioną odtwórczynię roli samej narzeczonej.
Uprzejmie, choć dość oficjalnie, ukłonił się Lauretcie, która obdarzyła go łaskawym “To był dobry performance, nie spieprz tego w kolejnych przedstawieniach” i doskonale wiedział, że to była najbliższa komplementu rzecz, która mogła przejść jej przez gardło.
Teatralna Morgana uśmiechnęła się do niego, gdy podziękował jej za dzisiejszy występ. Potem przyszła kolej na Mathildę.

- Zrobiliśmy to! - zawołał, porzucając pozę opanowanego i doświadczonego pana aktora, na rzecz dziecięcej, niepowstrzymanej radości, którą czuł. Przygarnął tancerkę do siebie, całkiem nieskrępowanie, między innymi dlatego, że wiedział, że jej nietypowy towarzysz znajduje się w tej chwili na drugim końcu Sali Wawrzynowej.
Byli spoceni, zmęczeni i - w przypadku Hannibala - także brudni, bo po scenie biczowania mial czas tylko na narzucenie czystej koszuli i ukrycie iluzją plam krwi na spodniach.
Ale czuli się zwycięzcami.


[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/80/49/21/804921e0d41049e337d18dea2456aa3f.jpg[/inny avek]


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Mathilda Quirrell - 16.08.2025

I nastała chwila, gdy każdy jak równy z równym stanęli ramie w ramie, aby oddać ostatni pokłon. Dźwięk oklasków odbijały się echem w jej uszach, mieszając się z przyśpieszonym stukotem serca.
Płytki oddech zdawał się z każdą chwilą wydłużać, a adrenalina opadać. Uśmiechnęła się radośnie, czując jak szklą jej się oczy z napływu emocji. Za każdym razem czuła w takich chwilach coś na wzór wzruszenia.
Oto spełniają się twoje marzenia - szeptało każde brawo, które utwierdzało ją w tym, że była częścią czegoś większego, że to już nie są jedynie dziecięce fantazje. To uczucie powracało za każdym razem, wraz z każdym występem, wraz z każdą chwilą triumfu, gdy czuła, że jest w stanie latać.
Ludzie zaczęli sobie gratulować. Bardziej lub mniej oficjalnie - wesołe chichoty, niewidoczne dygnięcia, uścisk dłoni - to te krótkie momenty zbliżały do siebie obecnych jak nic innego. I chociaż jutro powrócą do szarej rzeczywistości, dziś mogli świętować.
Wodziła spojrzeniem za sylwetkami do momentu, gdy jej oczy pochwyciły wzrok rozweselonego Hannibala.
A myślami powróciła do scen dla których mogłaby pożałować, że nie siedziała wśród widowni, która miała lepszy widok na całość niż obsada.
Zrobiliśmy to! - jej usta rozpromienił uśmiech, a Mathilda poczuła jakoby na powrót stała się małą dziewczynką.
-Udało! - pisnęła wesoło, rzucając chłopakowi w ramiona, a jej radosny śmiech rozdźwięczał niczym dzwoneczki. Może zbyt gwałtownie, może za bardzo dała ponieść się entuzjazmowi Hannibala, który okazał się nadto zaraźliwy, może nie powinna - byli wszak dorośli i nie przystało im, ale kogo to obchodziło. Nie ją, nie teraz.
Mathilda, twój kostium - ktoś upomniał, widząc, że Selwyn jest cały umorusany we krwi -  Ale to też nie miało znaczenia. Dzisiejszego dnia kurtyna już opadła, a do kolejnego razu zdąży się uporać ze sztuczna krwią.
Zadarła spojrzenie ku górze, a błękitne ślepia wyłapały ciemne tęczówki chłopaka
-Hannibalu Selwyn.. - zaczęła miękko, a jej dłonie przesunęły się z pleców Hannibala na jego policzki - Jestem z Ciebie dumna... Byłeś fantastyczny... - oświadczyła cicho, niemal szeptem, ani na moment nie gubiąc kontaktu wzrokowego, pozwalając utopić im się wzajemnie w zwierciadłach dusz. Była. Mogła być dumna, bo przyszło jej pracować z kimś takim jak On. Kimś, kto nie tylko błyszczał jako człowiek, ale lśnił również jako aktor. A mimo tego blasku - nie spłonął w nim, a zdawał się rozkwitać, nie gubiąc wartości, które przez tak wielu były gubione wraz z oklaskami publiki. I żywiła nadzieje, że tych wartości nie zgubi.
I była pewna, że Mona również była dumna... z ich obojga. I że razem, gdy to wszystko się skończy, może pójdą to opić bardziej wylewnie. Gdzieś, gdzie ciekawskie spojrzenia nie docierały, a maniery nie były aż tak potrzebne.
Powoli zsunęła ręce na jego ramiona, obserwując  przez krótką chwilę szkarłatne odciski własnych dłoni które przyozdobiły jego policzki sztuczną krwią.
-Chyba powinniśmy się przebrać na bankiet - stwierdziła, nie odrywając od niego spojrzenia- I doprowadzić Cię do porządku - dodała z niejakim rozbawieniem, kreśląc opuszkiem palca znak na jego skroni. Chociaż w szkarłacie było mu do twarzy i to nie podlegało dyskusji.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Hannibal Selwyn - 16.08.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/80/49/21/804921e0d41049e337d18dea2456aa3f.jpg[/inny avek]

Nie obracali się w tych samych kręgach w Hogwarcie, ale Hannibal nieraz widział w przelocie, jak Quirrel ćwiczy. Podziwu godna determinacja, szkoda, że na marne… - wzdychał wtedy, bo był przekonany, że bez znajomości młoda tancerka nie ma szans dostać się do pracy w teatrze. Jakże się zdziwił, kiedy istruktorka baletowa The Globe zatrzymała go po jednym z treningów w wakacje po piątym roku, by zapytać o ich wspólne lata w szkole.

Potem okazało się, że Mathilda nie tylko znalazła zatrudnienie, ale przebojem zdobyła serca widzów. A teraz stali razem na scenie, oklaskiwani, zachwyceni ruchem, pewni, że stworzyli hit. Kochał takie niespodzianki.

Impet tancerki zaskoczył go nieco i zmusił do cofnięcia się o krok, jej ciało docisnęło mokry materiał kostiumu do skóry.
Kątem oka złapał spojrzenie któregoś z aktorów. Oceniające, a może zazdrosne. Miał to gdzieś. Mathilda była cudowna, świetna tancerka, a przy tym bezpretensjonalna i urocza. Gdyby cały zespół baletowy składał się z takich ludzi, atmosfera na sali treningowej i w garderobach byłaby o niebo lepsza. Hannibal prawdopodobnie umarłby wtedy od nadmiaru słodyczy, ale chyba byłby gotów złożyć się w takiej ofierze.
To doprawdy tragiczne, że nie grali wcześniej w niczym tak dużych ról razem.
Wspaniale było dzielić z kimś ekscytację, przecież po to tu byli, by razem tańczyć i grać, i poruszać tłumy. Rozdzielać śmiech. Smutek. Zadumę. Spełnienie. Desperacje i ekstazę. Oczyszczające emocje. Strawa dla ducha.
Kochał tę robotę.

- Najpiękniejsza łabędzico - powiedział cicho, tak, żeby nikt postronny nie mógł tego usłyszeć - Byłaś niesamowita, ta sztuczka z piórami nie przestaje mnie zachwycać.
Niemal stykali się nosami i ta bliskość uderzała do głowy. Palce Quirrell pozostawiły mokre ślady na jego twarzy. Westchnął cicho. Czuł się cudownie sponiewierany, zachwycająco brudny. Szkoda, że nie włączyli tego do choreografii, takim powinni go oglądać widzowie.

- Ile ty tam wykręcasz tych piruetów, przyznaj się, pomagasz sobie magią? - uśmiechnął się łobuzersko, wygładzając dłonią pióra na jej ramieniu - całkiem niepotrzebnie, tylko po to, by jej dotknąć.
Rozwiązał troczki zbierające staromodną koszulę na klatce piersiowej, sięgnął za dekolt, zebrał trochę krwi na palec i zostawił nią ślad na nosie tancerki.
- Teraz oboje musimy się doprowadzić do porządku! - wymruczał, przymykając oczy pod pieszczotą - Słuchaj, moja “plus one” i Mona siedzą w jednej loży. Możemy iść razem. Mam garnitur u siebie w garderobie - jako syn dyrektora, Hannibal mógł cieszyć się całym pomieszczeniem jedynie na swoje potrzeby - niedużym, ale wciąż stanowiącym obiekt zazdrości większości kolegów z pracy.

- Chodź. Pomożesz mi się doczyścić i przebierzesz się w spokoju. Brzmi dobrze? - zaproponował, podając jej ramię, bo ani unurzanie we krwi, ani biczowanie nie było powodem, by zapominać o dobrych manierach.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Mathilda Quirrell - 17.08.2025

Najpiękniejsza łabędzico I przez krótką chwilę, zaledwie moment, w jej głowie pojawiła się myśl - być może chęć, tak bzdurna i irracjonalna, zwiastująca pęknięcie narracji której podlegali. Myśl, którą zdusiła, podsumowując krótkim uśmiechem.
Tłumacząc sobie jej zaistnienie wzniosłą chwilą i wyrzutem endorfin, które mieszały się z resztką adrenaliny co jeszcze nie zdążyła opaść.
-Cieszę się... - szepnęła i była to najszczersza prawda. Acz prawda ta była dużo głębsza niż te dwa słowa, miała wiele warstw i odcieni. W jego słowach czuła swoiste wsparcie, wsparcie które otrzymywała od tak nielicznych osób, wsparcie - którego nie zaznała nigdy od tych, którzy winni byli je zapewnić.
Zaśmiała się wesoło
-Nie, nie pomagałam sobie - wyznała z rozbawieniem, widocznie dumna z siebie, bo takie stwierdzenie jedynie podsycało jej przeświadczenie, że wypadło to dobrze - ale było to cholernie trudne z tymi skrzydłami - przyznała, czując ulgę. Ile razy podczas prób uderzyła z impetem o posadzkę ? Ile siniaków i stłuczeń musiała zaleczać po takich upadkach? Ile załamań nerwowych przechodziła z każdym takim upadkiem.
Skrzydła wyglądały majestatycznie, ale były równie ciężkie, a mechanizm potrafił być kapryśny. W dodatku pojawiały się w trakcie sekwencji. Każdy jej obrót, gdy piór pojawiało się więcej, był ryzykowny przez zmianę ośrodka ciężkości, który musiała zmieniać z każdym kolejnym obrotem - stabilność zależała od milimetrów, które elastycznie musiała dopasowywać pod coraz to większe i cięższe skrzydła - jeden źle wywarzony obrót i zaryłaby twarzą o podłogę. A jednak chciała by jej Ambicja posiadała krucze skrzydła, chciała błyszczeć, chciała aby była to jej zasługa, mimo że sugerowano jej pomoc. Z magią byłoby łatwiej utrzymać równowagę, ale Mathilda nie chodziła na skróty. Byłaby to dla niej porażka.

Jej wzrok podążył na koszulę chłopaka, przez moment nie rozumiejąc co ten wyczynia - dopiero gdy opuszek jego palca musnął nos jasnnookiej, ta zachichotała, świdrując go roześmianym spojrzeniem.
-Tak - przyznała, słuchając dalej jego słów. Plus one - myśli powtórzyły za nim ów słowo, pozwalając sobie na moment się zastanowić kim ta osoba mogłaby być. Szaleńczo ciekawym było z kim ten mógłby przyjść. Miał dziewczynę? Raczej nie, raczej Mona by coś wspominała, raczej i On by coś wspomniał, chociaż kto tam go wie. Może umyślnie chował ją przed światem? Ale czy wtedy przyprowadziłby ją tu? To tylko rozpaliło ciekawość Quirrell.
Skinęła głową na jego pomysł, zawieszając dłoń na przedramieniu Selwyna
-To twoja dziewczyna? - zapytała, ruszając razem z chłopakiem w kierunku garderoby. Po drodze oddaliła się na moment, aby zabrać swój strój.

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/8d/c2/09/8dc209e5c48e7c1b8b641c09820f09e3.jpg[/inny avek]


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Hannibal Selwyn - 17.08.2025

- Przyjaciółka - uśmiechnął się, pewien, że po bankiecie, na którym będą widziani razem, nie obędzie się bez plotek na ten temat.

Posiadanie własnej garderoby na wyłączność miało swoje niekwestionowane zalety. Można było w niej odespać zarwaną noc w przerwie w pracy. Można było spokojnie przygotować się do występu, przebrać, zrobić makijaż. Można było przyjąć gościa.
Tylko… najpierw trzeba było tam posprzątać.
Teatralne skrzaty zrobiły jednak dobrą robotę, jak zawsze. Przepocona po próbie koszulka zniknęła z szezlonga, kwiaty na stoliku zostały wymienione na świeże, a woda w karafce czekała na spragnionego, z jakiegoś powodu w towarzystwie dwóch - a nie jednej, jak zwykle - szklanek. Na wieszaku wisiał kremowy garnitur, najwyraźniej przygotowany do założenia.
Toaletka Hannibala, magiczny przedmiot należący od pokoleń do rodu Selwynów, pozostała nietknięta - obsługa teatru miała surowy zakaz ruszania czegokolwiek, co się na niej znajdowało. Utensylia do makijażu leżały w nieładzie, wśród nich poniewierały się grzebień i pojedynczy kolczyk. Za ramę lustra zatknięta była ususzona biała róża. Tuż obok tego zabytkowago mebla ktoś postawił mały stołeczek z miską wody i gąbką - pracownicy techniczni byli najwyraźniej dobrze poinstruowani. 

Selwyn puścił Mathildę przodem, zamknął za nimi drzwi i nie tracąc czasu zrzucił przez głowę górną część kostiumu Merlina. Jego plecy przedstawiały nieco makabryczny widok - rozmazana i zasychająca czerwona substancja, zmieszana z potem, znikała aż za paskiem spodni. Rozproszona iluzja odsłoniła ich opłakany stan. Cały strój nadawał się jedynie do prania. Hannibal beztrosko rzucił koszulę na podłogę, zerknął na tancerkę i pociągnął za sznurek od spodni, odruchowo rozwiązując go nieznośnie powolnym ruchem, jakby robił striptiz. Na tym jednak kokieteria się skończyła, bo wszak nie było na nią czasu. Po chwili spodnie dołączyły do koszuli, a Hannibal, w najmniejszym stopniu nieskrępowany, wykręcił się przed lustrem, żeby zobaczyć, jak wyglądają jego plecy. Jak można się było spodziewać, czerwonawe zacieki sięgały niemal do kolan. Szczęśliwie, nauczony doświadczeniem wcześniejszych prób do "Ekstazy", miał na sobie bieliznę obłożoną zaklęciem odpychającym płyny, ale przez to sztuczna krew mogła swobodniej spływać niżej. 

- To wygląda nie jakbym cierpiał za miliony, tylko jakbym był wykorzystany przez miliony - parsknął śmiechem - myślisz, że usłyszymy na bankiecie o fetyszyzacji cierpienia i odwoływaniu się do najniższych instynktów widza?

Na chwilę usiadł przy toaletce, zerkając uważnie na swoje odbicie w jej lustrze. Wprawnym, efektywnym gestem przesunął dłonią po szyi, przyjrzał się krytycznie efektowi i wstał. Okręcił się w stronę Mathildy, cały czas ubranej w swój pierzasty strój - Nie chcesz tego ściągnąć? Byłoby ci wygodniej.


[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/80/49/21/804921e0d41049e337d18dea2456aa3f.jpg[/inny avek]


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Mathilda Quirrell - 09.09.2025

Przyjaciółka - Na jej usta wpłynął typowy dla Quirrell senny uśmiech, który często gościł na jej twarzy niczym wizytówka.
Weszła do garderoby, oglądając się za Hannibalem, który przepuścił ją w drzwiach.
Czuła jak adrenalina powoli z niej uchodzi, serce z każdym stukotem staje się spokojniejsze, a napięcie związane z występem ulatuje na rzecz szczęścia i spokoju.
Powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, nie przykuwając jednak uwagi do niczego konkretnego, od tak zdawała się rozglądać, zapoznając z nowym miejscem.
-Ładnie tu się urządziłeś - podjęła, podchodząc do toaletki. Przesunęła palcami po lakierowanym blacie, zaraz uskakując spojrzeniem w kierunku Selwyna. Obserwowała jak ten z początku energicznie pozbywa się części garderoby, dostrzegając na bladej skórze szkarłat krwi, który wyglądał nieco makabrycznie.
Jej wzrok przesuwał się po chłopaku w milczeniu, gdy klamra od jego spodni teatralnie odskoczyła, a Quirrell musiała w duszy przyznać z niejakim rozbawieniem, że pierwszy raz ktoś robiłby pokaz dla niej - a nie ona dla kogoś.
-Tylko tyle? - rzuciła z szelmowskim uśmiechem, nutką prowokacyjnego zawodu w głosie, bo doskonale wiedziała, że czas ich nagli, acz lubiła się droczyć - mimo iż nie robiła tego często. Uniosła dłonie ku własnej twarzy, aby ściągnąć tiarę z piór, uwalniając orzechowe loki, które przesypały się na jej ramiona. Poczuła zarówno ulgę, co i ból zmęczonej skóry. Uczucie podobne temu, gdy zbyt długo chadzało się w zbyt ciasno związanym kucyku. Odłożyła nakrycie głowy na toaletkę, przeczesując nonszalancko palcami włosy, starając się okiełznać burzę loków, która niesfornie przysłaniała jej twarz.

Z jej ust wyrwał się krótki śmiech, słysząc porównanie Selwyna.
-Myślę, że nie - stwierdziła z nutką zawodu w głosie - Pobieżnie każdy będzie wzdychać, chociaż jeśli wdasz się z kimś w głębszą dyskusje to być może... - powoli do niego podeszła, a jej wzrok zjechał z twarzy Hannibala na jego usta, zaraz powoli przesunął się na ramiona oraz plecy w miarę możliwości, aby rozważyć jakby to go wyczyścić i czy obędzie się bez magii.
-Pamiętaj, Hani, że na występy często przychodzą ignoranci... - stwierdziła, odprowadzając go wzrokiem do toaletki.
Przyglądała mu się uważnie, ściągając zdobne, szponiaste pierścienie z palców. Jeden z nich stawiał opór toteż jej wzrok skierował się na własne dłonie, jakoby miało jej to w czymś pomóc.
Nie chcesz tego ściągnąć? Byłoby ci wygodniej - początkowo milczała, ale nie było w tym niczego dziwnego czy niekomfortowego. Wpatrywała się we własne palce, ścigając ostatni z pierścieni. Dopiero wtedy, z lekkim ociąganiem, uniosła błękitne tęczówki na Selwyna, który już nie siedział wpatrując się w lustro, a stał i czekał najwidoczniej na odpowiedź.
-A byłbyś tak miłościwy i pomógł mi się odpakować? - zagaiła, a na jej usta powrócił senny uśmiech. Zrobiła krok w jego kierunku, zgrabnie, na palcach, obróciła się do niego plecami, odgarniając długie włosy do przodu. Zamek sukni zaczynał się wraz z golfem, który otulał jej szyje, ciągnąc się do końca pleców
-Ściąganie tego samemu jest upierdliwe przez te pióra - westchnęła.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Hannibal Selwyn - 09.09.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/80/49/21/804921e0d41049e337d18dea2456aa3f.jpg[/inny avek]
Tylko tyle?
- Na więcej trzeba mieć czas, a my już i tak na pewno staliśmy się obiektem niewybrednych plotek - uśmiechnął się i obdarzył ją spojrzeniem spod długich rzęs. Gdyby to od niego zależało… Westchnął. Nie mieli czasu.
W czasie, kiedy zdejmowała tiarę i biżuterię, obmył w miseczce brudne od krwi dłonie i wytarł je w ściereczkę. Zwilżył jej róg i patrząc Mathildzie w oczy, starł z jej nosa krew, która wcześniej sam ją ubrudził. Wrzucił szmatkę z powrotem do miednicy, ledwie zerkając, czy trafił.

A byłbyś tak miłościwy i pomógł mi się odpakować?
Owszem, byłby. Hannibal nie odmawiał pomocy damom w opresji.
Mathilda odwróciła się plecami, a on sięgnął do zamka sukienki.
- Miło słyszeć, że moja kreacja aktorska nadal robi na tobie wrażenie, po tych wszystkich próbach… - powiedział niskim głosem, rozpinając jej kostium ostrożnym, niemal czułym ruchem. Materiał opadł i odsłonił szczupłe ramiona i delikatną krzywiznę pleców, aż do uroczych dołeczków nad pośladkami. Skórę wzdłuż jej kręgosłupa zdobił rozległy tatuaż przedstawiający otoczonego kwiatami węża i Selwyna korciło, żeby dotknąć, ale zadowolił się podziwianiem widoków.
Pomógł dziewczynie pozbyć się ciężkiej sukienki, podtrzymując ją w razie potrzeby dla równowagi, a kiedy została w samiej tylko bieliźnie, położył dłonie na jej barkach i wcisnął kciuki w nasadę jej szyi po dwóch stronach kręgosłupa. Spięta. Trudno, żeby po takim występie nie była. Z siłą, tak odmienną od wcześniejszej delikatności, ale potrzebną dla celu, jaki chciał osiągnąć, okrężnymi ruchami palców rozmasowywał szyję i kark tancerki. Wyczuł jakieś twarde, spięte miejsce i skupił się na nim, uciskając łagodnie, ale nieustępliwie, aż mięsień rozluźnił się. To prawdopodobnie bolało, ale jednocześnie przynosiło ulgę.
- Wszystko pospinane. Stresik był przed premierą, co? - mruknął do niej łagodnie. Uniwersalne doświadczenie tancerzy - zarówno ból i skurcze zmęczonych mięśni, jak i niemal nieprzyzwoita przyjemność płynąca z ich rozmasowania. Intymny gest, ale zarazem drobna i właściwie całkiem platoniczna przysługa.

Masował ją dwie, może trzy minuty, pomrukując uspokajająco na ewentualne oznaki jej dyskomfortu. Kiedy skończył, jej skóra była rozgrzana i zaczerwieniona, ale to powinno zejść, zanim pojawią się na sali bankietowej. A jeżeli nie… cóż, jak powiedział, i tak byli już na pewno tematem plotek, prawda?

Hannibal stanął przy swoim krześle, prześlizgując się wzrokiem po ciele Mathildy równie otwarcie, jak ona wcześniej patrzyła na niego. Nie podejrzewał, żeby miało  jej to przeszkadzać. Kolejne zboczenie zawodowe aktorów i tancerzy. Poza tym, przecież nieraz widzieli się w niekompletnym odzieniu na scenie i w garderobach... choć nigdy jeszcze nie mieli przy tym tyle prywatności.
- To co, pomożesz mi z tą krwią? - zapytał, wskazując na miskę z wodą i mokrą szmatką.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Mathilda Quirrell - 12.09.2025

-Myślałam, że lubisz być w centrum uwagi - rzuciła, a szelmowski, zaczepny uśmiech rozświetlił jej lica, gdy zasugerował, że mogli stać się obiektem plotek. Kotary z kruczoczarnych rzęs częściowo przysłoniły błękitne tęczówki nadając spojrzeniu kociego wyrazu - Cóż... - szepnęła, a jej wzrok powoli przesunął się z jego oczu na usta, zatrzymując na nich wzrok aż nazbyt perfidnie - obejdę się smakiem - miękki pomruk gładko przeciął powietrze, wypowiadając każde słowo niezwykle powoli.
Kocie spojrzenie na powrót odnalazło jego czarne jak smoła tęczówki, a na jej ustach rozkwitł figlarny, wręcz złośliwy uśmieszek. Czy go prowokowała? Igrała z ogniem wiedząc, że nie mają czasu, więc może sobie pozwolić na bezwstydne zaczepki?
-Panie Selwyn... - rzuciła tonem tak niewinnym, przepraszającym, acz w jej oczach wciąż wirowały te złośliwe ogniki, gdy starł z jej nosa krew.
Wszystko po to, aby podsumować to niewinnym chichotem podszytym niewypowiedzianym Tylko się droczę, aby rozbić ewentualne napięcie, wywołać dysonans poznawczy.

Grzenie obróciła się, odgarniając niesforne pukle włosów, aby ułatwić mu dostęp do do zamka. Jej wzrok zaległ na toaletce. Szmer zamka zbyt głośno rozdźwięczał w jej uszach, a Quirrel nieznacznie się spięła.
Bezczelny dupek - zachichotała w myślach, słysząc jakim tonem się do niej zwracał. Materiał sukienki opadł z głuchym dźwiękiem, a jej wzrok przez moment podążył ku podłodze.
-mmm... na scenie nie przerzucaliście się mięsem razem z Laurettą - zachichotała, próbując rozluźnić dziwne napięcie jakie zdawało się zawisnąć w powietrzu.
Drgnęła, a z jej ust wydobyło się ciche syknięcie, gdy dłonie Selwyna przesunęły się po jej ramionach, uciskając obolałe mięśnie. Po jej plecach przebiegł dreszcz, a Quirrell poczuła się z tym odruchem wręcz niepoprawnie. Przymknęła ślepia, rozluźniając się, aby nieco zwiotczeć, aby nie wyczuł pod palcami, że ona również się spina, mimo że czuła się dziwnie speszona całą sytuacją - bo ta była jakaś dziwna, jakaś inna, inna niż każdy podobny temu raz. Może gdyby stało się to codziennością, może wtedy nie byłoby takie znowu krępujące.
-Tak - zaśmiała się, nie chcąc rozwodzić się za bardzo nad tym - Chociaż dla takich przyjemności... - zerknęła na niego przez ramie - być może warto - przez jej usta przebiegł szelmowski uśmiech, mimo że czuła okrutne duszności, gdy wręcz czuła ciepło bijące od chłopaka. I pewnie gdyby tańczyli byłoby to bardziej nonszalanckie od picia herbaty, ale nie tańczyli, a cała sytuacja w jakiś sposób zdawała się nie na miejscu, jakby robili coś złego, nietaktownego.
-Aha - skinęła głową, aby udać się nonszalanckim krokiem w kierunku miski. Pochwyciła szmatkę, którą namoczyła obficie, aby chwilę później zajść chłopaka od tyłu
Uśmiechnęła się głupio, unosząc zimną ściereczkę, którą przyłożyła do rozgrzanego karku Hannibala, uśmiechając się ze złośliwością małego łobuziaka.
-Zimne? - zachichotała melodyjnie. Stanęła na palcach aby sięgnąć jego ucha, wspierając się wolną dłonią na jednym z jego ramion - to zemsta za igranie ze mną, Hani... - szepnęła, owiewając jego ucho gorącym oddechem.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Hannibal Selwyn - 12.09.2025

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/80/49/21/804921e0d41049e337d18dea2456aa3f.jpg[/inny avek]

Zachichotał. “Panie Selwyn” brzmiało w ustach Mathildy prawie tak słodko, jak “Hanni”, jego ulubione zdrobnienie. Tańczyli taniec, którego kroki oboje znali. Prowokacja i niewinność. Napięcie i bliskość.
Selwyn, uwodziciel, flirciarz, gwiazdor, złote dziecko The Globe.
Quirrell, cicha, pokorna, wdzięczna za szansę, jaką jej dano. Ta dziwna dziewczyna z sennym uśmiechem i wężem pod bluzką.
Mała kusicielka.

- Na scenie… musimy współpracować... niezależnie od naszych... sympatii. Taniec to… sport drużynowy - odpowiedział nieco rozkojarzony, zajęty ugniataniem jej karku. Widział dreszcze na jej skórze. Słyszał, jak jej oddech zadrżał pod jego dotykiem. Uśmiechnął się lekko - nie oszukiwał się, że była to jego zasługa. Nie w ten sposób, w każdym razie. Rozluźnienie spiętych mięśni po prostu robiło człowiekowi takie rzeczy, zwłaszcza gdy chodziło o plecy. Znał to doskonale, choć nie miał pojęcia, jak to działa.
Mathilda jednak wydawała się poruszona. Och, to było do pewnego stopnia oczekiwane, zwłaszcza w takiej sytuacji i takim towarzystwie, choć przecież nie zrobił nic niewłaściwego.
Ale… zdawała się nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś robił coś miłego dla niej. Prawie jakby nie wiedziała, co z tym fantem zrobić.
- Oczywiście, że warto, ma petite. Lubię sprawiać ci przyjemność - powiedział tak po prostu, ciepło i o dziwo, tym razem niemalże niewinnie.
Budziła uczucia opiekuńcze.
A z drugiej strony…

Usadowił się na krześle. Sapnął w trochę przesadzony sposób, kiedy zimna woda pociekła po jego plecach.
To zemsta za igranie ze mną, Hanni…
...z drugiej strony doskonale wiedziała, co robi. Doskonale grała. Któż mógł zgadnąć, co czaiło się w tej ślicznej główce?
Na szczęście Hannibal również znał zasady gry. I był w nią dobry.
- Ohhh, piękna i okrutna - rzekł, odchylając głowę do tyłu - Czy biedny, pokorny Merlin nie wycierpiał już dość tego wieczoru? - uśmiechnął się, leniwie zwracając na nią oczy, w których nie było cierpienia… ale nie było też złośliwości. Na jego twarzy wciąż widniały ślady krwi.

Poddał się zabiegom tancerki z cierpliwością kogoś nawykłego do usług makijażystów i charakteryzatorów. Przymknął oczy - zimna woda spływała po jego szyi, ramionach, na klatkę piersiową, gdzie mieszała się z zaschniętą czerwoną substancją. Trochę łaskotało, ale kiedy skóra przyzwyczaiła się do różnicy temperatur, albo może ściereczka ogrzała się od jego ciepła - było nawet przyjemnie. Mathilda obmywała go starannie, delikatnie, mimo wcześniejszych przekomarzanek, i podobnie, jak wcześniej w jego masażu, próżno było w tej sytuacji szukać służalczości czy podległości, jaką mogłaby trącić, gdyby chodziło o kogo innego. Można było niemal uwierzyć, że robi to, bo chce sprawić mu przyjemność. Tak po prostu.

Hannibal doskonale wiedział, że to wcale nie musi być prawda, ale postanowił tymczasowo założyć, że tak jest. Dobrze było być zaopiekowanym.
Westchnął, pozwalając sobie na moment rozluźnienia i zwykłego zmęczenia. Złożył ręce bezwładnie na swoich nagich udach. Za chwilę ubiorą się i wyjdą stąd - w błysk fleszy i blask żyrandoli, w oceniające spojrzenia, w ukłony i gratulacje, w służebny, ostrożny taniec z mecenasami, kontaktami, publicznością… za chwilę. Tę chwilę mieli dla siebie. Nie musieli być Merlinem i Ambicją. Nie musieli być nawet Selwynem i Quirrell. Mogli być Hannim i Tylką.
- Lubię cię, Tylka - mruknął, nie otwierając oczu - Wolałbym tańczyć ten układ z tobą, niż z Laurettą.


RE: [30.09.1972] This is how legends are made | Hannibal & Mathilda - Mathilda Quirrell - 12.10.2025

Gra pozorów, uśmiechów, uroczysz szeptów - drobnych, zdawałoby się przypadkowych gestów, które nigdy takimi nie były. Acz gry z nim miały ten dziwny posmak, który zostawał na końcu języka, kotłował się z tyłu głowy, gdy odbijali między sobą słowa, gesty, gdy niczym w tańcu przeplatali się w tej dziwnej grze. Bo On tańczył według wygranej przez nią muzyki, ale nie dawał jej prowadzić, wyrysowując własne dyktando. Nie zachowując się jak inni - podawał jej dłoń, acz nie tak jak winien. Sprawiał, że na tafli szkła pojawiały się pęknięcia.
Trwali tak, a Quirrell obserwowała jak czerwone smugi stają się coraz to bardziej blade, znikając, pozostawiając skórę czystą. A przecież mogliby użyć magii. Jedno zaklęcie, kilka wyszeptanych słów - a jednak siedzieli grzecznie, zamknięci w tej jakże niecodziennej scenie. Scenie, która kojarzyła się Mathildzie z kotami, gdyż te z niezwykłą dokładnością i czułością czyściły sobie wzajemnie futerka, okazując w tej sposób troskę. Zawiesiła się przez dłuższą chwilę w ów myśli.

Lubię cię, Tylka - Jej dłoń zastygła w bezruchu, a błękitne tęczówki zadrżały niebezpiecznie. Zacisnęła usta, czując jak obraz przed jej oczyma powoli zaczyna się szklić. Wzięła cichy, acz głęboki wdech. Było to dość nagłe, niespodziewane, a przecież musiała się uspokoić nim ten zdążyłby zauważyć.
Wolałbym tańczyć ten układ z tobą, niż z Laurettą.
Zamknęła ślepia, dając sobie chwilę na wyciszenie, powrót do ustawień fabrycznych. Odłożyła ściereczkę, przez moment przyglądając się jego plecom, bladej skórze, trwając tak przez chwilę w ciszy. Jej dłonie powoli przesunęły się po jego gładkiej skórze, obejmując go w pasie. Rozpalony policzek przywarł do jego pleców, a dziewczyna wtuliła się w niego mocno.
-To słodkie... - z jej ust wyrwał się rozczulony chichot. Krótki, acz dźwięczny i ciepły.
-Ja też Cię lubię, Hanni... - szepnęła, na powrót przymykając oczy. Skupiając się cieple, które od niego biło.
Nie lubiła go za to kim był, lecz za to jaki był. Bo to jaki był dawało dziwny, ciut niezrozumiały dla niej komfort, poczucie bezpieczeństwa, bycie zaopiekowanym. Coś co w wykonaniu Selwyna nie wybrzmiewało jak zwykła etykieta. Wiedziała, że mogła być to bzdurna iluzja czy chwilowa fascynacja chłopaka- zaraz mogła się znudzić jak zabawki, których pewnie za dzieciaka miał nazbyt wiele. Bo tak wyglądało życie takich jak On - i pozostawała jedynie niezbyt rozsądna, naiwna nadzieja, że może przyjdzie odegrać rolę tego jednego misia. Tego, który mimo upływu lat, skaz nabytych przez czas, wciąż dumnie spoczywał na honorowym miejscu. Ale przecież to głupie, prawda? Zabawne, irracjonalne i nazbyt naiwne.
Dziś ją lubił, jutro zaś minął się jak obcy, gdy przeminie ich data ważności. Ale dziś mogła wierzyć, że jutro nie nadejdzie.
-Kiedyś - rzuciła cichym, ciepłym głosem. Kiedyś nadejdzie taka chwila, taki moment, gdy zatańczą razem na starych teatralnych deskach, które w swej wieczności cichym skrzypem będą wystukiwały rytm wraz z nimi. Kiedyś, ale jeszcze nie dziś.
Lubiła chwilę takie jak ta, gdy byli sami, gdy Hanni nie zbierał atencji wszystkich dookoła, gdy nie błyszczał niczym gwiazda wieczoru, gdy jego wzrok zdawał się być skupiony tylko na niej, na niej i rzeczach drobnych. Gdy przedstawienie zwane życiem i grą pozorów zdawało się na moment ustać, a Oni w jednej z takiej chwil mogli odetchnąć.
-Musimy iść, prawda? - wyrwało jej się z ust westchnienie, zupełnie niechcący, ciut zmęczone, nieco zawiedzione. Powinna zaśmiać się cicho, puścić go i pośpieszyć, ale nie chciała. Chciała jeszcze przez chwilę pogrzać się w cieple, które biło od chłopaka. W końcu wypuściła go z rąk, wstając powoli.
Z jej ust wyrwał się cichy, nieco rozbawiony, a nieco zakłopotany chichot
-Musimy... wstawaj - machnęła delikatnie dłonią.