12.08.2025, 00:05 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.08.2025, 21:00 przez Hannibal Selwyn.)
30.09.1972, wieczór
The Globe
The Globe
Hannibal wśród burzy oklasków zgiął się po raz nie wiadomo który w ukłonie, kropla potu z jego włosów kapnęła na deski sceny. Lewą ręką trzymał dłoń Lauretty, prawą - aktorki grającej Morganę, która z kolei ściskała za rękę Mathildę. Po obu stronach czwórki głównych bohaterów przedstawienia ustawieni byli pozostali wykonawcy.
Kochał tę robotę, żył dla takich chwil - przyjemne wyczerpanie, satysfakcjonujący, uwalniający napięcie ból mięśni, fragmenty tekstu krążące po głowie, atmosfera wyczekiwania - zakończone erupcją światła, ruchu i muzyki podczas premiery - i nieodmiennie sukcesem, podziwem publiczności, oklaskami, gratulacjami… Ale najbardziej kochał poczucie wspólnoty, jakie łączyło zespół teatralny podczas przygotowań. Pewność, z jaką patrzyli na siebie nawzajem, wiedząc, że nawet, jeżeli ktoś się potknie, inni poniosą spektakl dalej. Troskę, jaką wyrażali, kiedy istniało ryzyko, że ktoś naprawdę nie dowiezie, nawet, jeżeli to była troska o sukces przedstawienia, o cegiełkę do własnej kariery, a nie o człowieka jako takiego. Mogli się nie zgadzać, mogli się nie lubić i wojować ze sobą każdego dnia - ale pracowali dla wspólnego celu i na te krótkie chwile byli drużyną.
Iluzja? Być może. Ale iluzje też potrafiły być piękne.
Kurtyna opadła po raz ostatni i ledwo osłoniła ich przed wzrokiem publiczności, łańcuch rąk pękł na wiele pojedynczych ludzkich ogniw. Większość artystów na miękkich nogach udawało się za kulisy - mieli teraz chwilę przerwy na ogarnięcie się i przebranie przed bankietem. Niektórzy, ci bardziej zaprzyjaźnieni, gratulowali sobie nawzajem, ściskali dłonie, zadowoleni ze stworzenia nowego dzieła, o którym z pewnością będzie głośno jeszcze przez jakiś czas.
Hannibal poklepał się nawzajem po plecach z aktorami grającymi ojców Merlina i narzeczonej Merlina, i pocałował w policzek nieco zarumienioną odtwórczynię roli samej narzeczonej.
Uprzejmie, choć dość oficjalnie, ukłonił się Lauretcie, która obdarzyła go łaskawym “To był dobry performance, nie spieprz tego w kolejnych przedstawieniach” i doskonale wiedział, że to była najbliższa komplementu rzecz, która mogła przejść jej przez gardło.
Teatralna Morgana uśmiechnęła się do niego, gdy podziękował jej za dzisiejszy występ. Potem przyszła kolej na Mathildę.
- Zrobiliśmy to! - zawołał, porzucając pozę opanowanego i doświadczonego pana aktora, na rzecz dziecięcej, niepowstrzymanej radości, którą czuł. Przygarnął tancerkę do siebie, całkiem nieskrępowanie, między innymi dlatego, że wiedział, że jej nietypowy towarzysz znajduje się w tej chwili na drugim końcu Sali Wawrzynowej.
Byli spoceni, zmęczeni i - w przypadku Hannibala - także brudni, bo po scenie biczowania mial czas tylko na narzucenie czystej koszuli i ukrycie iluzją plam krwi na spodniach.
Ale czuli się zwycięzcami.