[Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Anthony Shafiq - 29.09.2025
—04/10/1972—
Alpy szwajcarskie
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
I can tell you're worlds away
It's like you're waiting for your heart to break
You're drifting now too far from me
All your daydreams never seem to fade
There's so much I want to say
So much that I could say...
Każde przymknięcie powiek kończyło się tak samo. Smak ciepłej skóry między zębami, wrażenie uginającego się ciała pod zachłannymi palcami, cichy, bezwarunkowy jęk zachęcający do dalszych eksploracji.
Rozciągnął dłoń, rozczapierzył palce i rozluźnił ją na powrót.
Poranek był intensywny, aby jakkolwiek dokończyć ich rozmowę trzeba było poczekać te kilka godzin. To nie pierwszy raz, kiedy nagle wszystko trzeba włożyć do pudełka i schować do szafy. Udawać, że nigdy nic tam nie było. Wierzył w swoje możliwości.
Strategia była banalnie prosta — trzeba było znaleźć kryzys i skoncentrować się na jego zażegnaniu. Rozbite łóżko i zarządzanie hałasem, który przed momentem narobili zdawało się adekwatnym zadaniem, ale rzeczywistość powitała go z otwartymi ramionami śnieżnego pożaru dziejącego się na dole.
Śnieżna kołdra osłaniająca ich przed całym światem przestała być metaforą, a stała się realnym zagrożeniem. Byli odcięci od zewnętrznego świata, do najbliższego miasteczka prowadziła jedna i obecnie absolutnie zawalona śniegiem droga. Linie zerwane. Zapasy mieli spore, ale gdy usłyszał “tydzień” to nieco pobladł. Oczywiście cudownie kuszącą była myśl spędzenia na tych przymusowych wakacjach czasu, poświęcenia go w całości na eksplorację tematu myjącego się właśnie pod prysznicem, a może przeglądającego w lustrze straty, które dokonały się na przestrzeni ostatnich minut. Niemniej ich kraj, ich magiczny kraj pozostawał w czasie wojny domowej, a tak przedłużająca nieobecność mogłaby zaalarmować wielu. Zbyt wielu — w kontekście selwynowych przyjaciół, którzy nie mogli pozwolić sobie na taką stratę w swoich szeregach. Marnotrawstwo zasobów było czymś, czego Anthony — wbrew pozorom — nienawidził, dlatego szybko przeszedł do działania.
Błogosławiony kryzys do równie błogosławionego rozwiązania.
Przede wszystkim zagasił pożary pośród zebranych w schronisku multikulturowych gości. Z łatwością był w stanie wytłumaczyć każdemu w jego rodzinnym języku powagę sytuacji (Och, dziękuję, że tak pan chwali mój akcent, moja mama była lingwistką i podróżniczką, byłaby bardzo rada, że jej nauki nie poszły w las). Następnie, zapominając o śniadaniu, poszedł do niewielkiego pokoiku na zapleczu kuchni, gdzie było stare radio. Urządzenie fascynujące, widywał je z Robertem na kilku wystawach, nawet zastanawiali się, czy ma zasięg jak lusterka dwubiegunowe. Hobbistyczna mugolacka wiedza znalazła swoje odbicie, gdy udało mu się znaleźć właściwą częstotliwość i przekazać wieści dotyczące stanu drogi. Gospodyni przyniosła mu stare mapy, do południa ustalony był plan działania (Pracuję w logistyce, nasza firma zajmuje się wytyczaniem optymalnych tras przy użyciu możliwie najmniejszej siły. Sądzę, że jeśli ruszymy od naszej strony przekopywać drogę, już jutro odzyskalibyśmy kontakt z miasteczkiem. Pani Rodrigez jest przy nadziei, lepiej, żeby miała dostęp do profesjonalnej pomocy medycznej… Ależ nie, proszę dać mi możliwość rekompensanty za to nieszczęste łóżko. Herr Selwyn czasami zapomina, jakie geny wzrostu odziedziczył po swoim ojcu).
Nie kopał. Zarządzał. W końcu to wychodziło mu lepiej niż dobrze. Rozdzielanie aktywów, przydział prac, wyznaczanie zmian, kontakt przez radio z ekipą ratowniczą, próby wyciszania co bardziej rozhisteryzowanych umysłów mugolskich delikatnym bezróżdżkowym skręceniem emocji...
Gdzieś po drodze mignął mu Jonathan, gdzieś zdał sobie sprawę, że patrzy na niego te dwie sekundy za długo. Szybko odwrócił wzrok, lękając się, że teraz, gdy sprawa była oczywista, to właśnie te oczy zdradzą go i odsłonią prawdę nie tyle przed przyjacielem, który już wiedział, ale przed wszystkimi zebranymi, którzy najprawdopodobniej nie plotkowali złośliwie, nie odwracali się ze wstrętem tylko dzięki jego obrączce, barwnej opowieści o zamartwiającej się żonie Shafiqa i naturalnej charyzmie ich obojga. Jak bardzo to było widać? Jak nie? Chwila rozproszenia i ominął komunikat o racach, które miały upewnić domorosłą ekipę, że kopią w dobrą stronę.
– Ja, natürlich. Bitte wiederholen Sie zur Bestätigung die Uhrzeit und Koordinaten des Lichtsignals – poprosił, czując, że potrzebuje więcej kawy. Może sam powinien od Herr Adeline pożyczyć kurtkę i nadzorować zewnętrzne prace? Chłód mógł być zbawienny, jeśli jednak i Jonathan oferował swoje ramiona do przekopu, wyzwanie mogłoby okazać się zbyt trudne… Z drugiej strony pokusa warta była rozważenia. Ciężki los. Lubił przecież patrzeć na rosłą sylwetkę swojego zastępcy, ale ciężko było zapomnieć o tym, że obecnie z porónymwalnym zaangażowaniem lubił myśli o znacznie intensywniejszej w nią ingerencji.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Jonathan Selwyn - 01.10.2025
Jonathan trochę żałował, że codziennie prezentował się doskonale, bo dzisiaj miał ochotę wyglądać jeszcze lepiej, a było to no cóż… Ciężkie. Z drugiej strony przynajmniej prezentował się doskonale i nie musiał wkładać w to dodatkowej pracy niż ta, którą wkładał w to zazwyczaj. Niestety, gdy jednak wyszedł z pokoju w towarzystwie promiennego uśmiechu, szybko okazało się, że przez kilka następnych godzin Anthony'emu dane będzie podziwianie go jedynie przelotnie i z daleka (z wzajemnością), bo tygodniowe wakacje we dwójkę w jednym łóżkiem nie wchodziły w grę.
Mieli więc kryzys do opanowania. Pracowali razem, ale jednocześnie oddzielnie. Jonathan skupił się na dyrygowaniu ludźmi w tym nieco bliższym im stopniu, samemu wykonując jakieś prace nawet gdy więcej siły poświęcał na upewnianie się, że wszyscy pozostali wykonywali swoją pracę, tak jak powinni, kontrolując, aby kolory pokazywane mu w aurach i poszczególnych niciach nie doprowadziły do żadnego kryzysu. Na Merlina jak dobrze było móc dowolnie nurzać się w barwach emocji i relacji ze świadomością, że nie natrafi na jakiegoś przypadkowego oklumentę. Bo na tego oklumentę, który tutaj był chciał trafiać jak najczęściej.
Oczywiście zgłosił się do odśnieżania, głównie po to, by móc sprawniej zarządzać całymi pracami i chociaż nie za bardzo mu się to podobało, to wiedział, że łatwiej będzie temu dowodzić jeśli sam będzie pracował, a nie tylko stał z boku. Na całe szczęście dostał od jednego Francuza podobnych rozmiarów dodatkową kurtkę i to w całkiem przyjemnym dla oka odcieniu brązu. Czy praca w zimnie była miłym doświadczeniem? Nie. Czy ogrzewały go myśli, że Anthony mógł na niego patrzeć, a tak poza tym to czekała ich kolejna noc tutaj? Również tak.
– Wygląda na to, że jednak jutro będzie nam dane już cieszyć się słoneczną Hiszpanią – powiedział do Anthony'ego, późnym wieczorem, gdy wszyscy zebrali się w saloniku na odpoczynek po męczącym dniu pracy. Przed nimi stały kolejne porcję czekoladowego ciasta i dwa kubki z dokładnie tą samą herbatą co wczoraj. Na razie siedzieli sami, ale zapewne była to tylko kwestia minut gdy ktoś, na przykład ci Amerykanie, postanowią się do nich dosiąść. Jonathan uśmiechnął się do niego promiennie, bo słowa, które chciałby tak naprawdę powiedzieć, były przeznaczone wyłącznie do rozmów w prywatności.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Anthony Shafiq - 01.10.2025
– Być może – odpowiedział lakonicznie, mocząc usta w ciepłej czekoladzie. Dzisiaj się już sporo nagadał, przekazując wieści, ściągając dodatkowe ekipy do przebijania się przez zaśnieżone Andy. Teraz siedzieli obok, zadowoleni z efektów swojej pracy, nie musząc być wcale w Hiszpanii, żeby móc się cieszyć sobą.
Był milczący, ale to wcale nie znaczyło, że był zdystansowany. Jego uśmiech w ciągu dnia w końcu sięgał oczu, jego słowa nie niosły ukrytych szpilek wbijanych w niedawno zadane rany odsłonięcia wzajem przed sobą faktów. Wręcz przeciwnie, nie tylko zauważał działania Jonathana, ale też o nich mówił, doceniając na każdym kroku każdy przejaw menagerskiej pracy, która dla wielu pozostawała niewidoczna. Rzeczy po prostu działały, łatwo było zapomnieć, że do tego potrzebni są ludzie - smary, osoby, które nadają rzeczom bieg i przede wszystkim pilnują, aby te rzeczy nadal biegły. Więc teraz Anthony robił to, czego nie robił zbyt często, a ostatnio wcale - zachwalał niemal zawsze, gdy znajdował się gdzieś w Selwynowej orbicie.
Nie chodziło o to, że Jonathan nie znał swojej wartości i być może w tego typu komplementach nigdy nie chodziło o to, by ktoś mógł rozpoznać czy jego działania są dobre czy nie. Jonathan zdecydowanie nie potrzebował walidacji. Ale Anthony poddając analizie raz za razem swoje zaniedbania wobec przyjaciela, uznał to za jeden z punktów konieczny do poprawy, jeśli kiedykolwiek będzie lepiej. A teraz… cóż. Teraz było lepiej niż kiedykolwiek.
A jednak milczał, gdy siedzieli znów razem i odpoczywali otoczeni ludźmi po wykańczającym dniu. Pił czekoladę, zbierał siły na późniejszą konfrontację. Słowa, którymi tak oszczędnie szafowali wczoraj i dziś rano, mimo rozpierających emocji. Milczał, łagodnie przysuwając pod stołem swoje kolano do jego kolana, ocierając je niespiesznie o siebie. Głupiutki gest, niewyobrażalny jeszcze ubiegłego wieczoru. Może nie będą mówić zbyt wiele? Może tym razem, kiedy łóżko już było zdewastowane, to będzie zdecydowanie cichsze?
– Temu to już nie polewajcie! Anthony tak? Kawał dobrej roboty z tym radiem – jowialne powitanie, obrzydliwy jankeski akcent zza oceanu, ciężka dłoń na ramieniu. Zesztywniał momentalnie, niechętny kontaktowi fizycznemu z obcym, choć przecież byli zespołem, a on był ostatnim, żeby robić sceny. Uśmiechnął się, nawet jeśli niektórzy uznaliby jego uśmiech za wymuszony.
– Ach Mitchel i… pozostali! Bez waszych mięśni nie uzyskalibyśmy tak fantastycznych efektów, Jonathan opowiadał mi właśnie – Ukrył usta za kubkiem, dopijając czekolady, widząc, że głośna grupka zamierza się do nich przysiąść. Nie miał, tak bardzo nie miał na to ochoty, ale nie chciał szerzyć fermentu. – Ale macie rację, zdecydowanie za dużo grappy na rozgrzanie. – Nie brzmiało to zbyt uczciwie, ale coś musiało paść zamiast: Za dużo rozmyślań o Jonathanie w samych spodniach od piżamy. – Widzę, że brak wam piwa będzie za moment. Pójdę poprosić naszą gospodynię o wytoczenie drugiego antałka. Panowie wybaczą.
Anthony ulotnił się, luzując krawat, czując, że wraz ze zmęczeniem coraz trudniej też jest mu panować nad zdradliwymi odruchami ciała. Nie był pewien, czy nie przejechał palcami po dłoni Jonathana, kiedy wstawał. Nie był pewien, czy pieprzeni amerykanie nie wymienili się znaczącymi spojrzeniami, w swoich głowach pieczętując swoje podejrzenia o dewiacji, którą całkiem słusznie mogli mu zarzucić.
Nie żeby przejmował się bandą mugoli.
A jednak. Sekret zawsze powinien być sekretem.
To mogła być jego paranoja, podszepty nerwicy doprawione bezsennymi nocami. To ostatecznie mogło być za dużo grappy. Nie chciał z nimi więcej rozmawiać. Wiedział, że Jonathan mu wybaczy.
Dlatego też po rozmowie z szefową schroniska i zapewnieniu robotnikom obiecanej dolewki, nie wrócił, jak deklarował wcześniej, do stołu. Zamiast tego wplątał się w rozmowę opodal starego pianina, robiącego za elegancki stoliczek na kolekcję ręcznie malowanych talerzy. Gdy selwynowski żar był nieco dalej i jemu było przywrócić sobie wątłe poczucie kontroli. Rozmowa płynęła całkiem swobodnie i nie zauważył nawet, kiedy przeszła w stronę białych i czarnych klawiszy.
Okazja pojawiła się na wyciągnięcie ręki, a on nie zamierzał z niej nie skorzystać. Pozwalała gardłu odpocząć, a sercu… sercu znaleźć drogę. Nie myślał wiele więcej, gdy przysiadł do instrumentu i zaczął po prostu grać, ignorując rozstrojenie zaniedbanego instrumentu i toczące się wciąż wokół rozmowy.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Jonathan Selwyn - 04.10.2025
Chociaż nie mógł o tym wiedzieć, Jonathan przyjął inną, znacznie swobodniejszą taktykę udawania, że nic ich nie łączy, niż Anthony. Oczywiście, potrzebował chwili by przypomnieć sobie, że przecież ten sam kontakt fizyczny i uśmiech, które okazywał Tony'emu zawsze nie staną się nagle szalenie podejrzane, ale gdy już to sobie uporządkował… Chyba było dobrze. Na całe szczęście był doskonałym aktorem i nie musiał obawiać się, że jego twarz zdradzi nieco za dużo emocji, gdy poczuł shafiqowe kolano obok swojego.
– Oh Anthony najwyraźniej skrywał pewne talenty w zakresie komunikacji radiowej, którymi nie chwalił się nawet swoim przyjaciołom – Jonathan uśmiechnął się upijając nieco swojej herbaty. Policzki miał zaczerwienione od rozgrzewającego napoju, ale nawet nie pomyślał aby zdjąć magiczny sweter. – I tak, rzeczywiście wasza pomoc była nieoceniona. Za naszych Amerykańskich towarzyszy. – Tu uniósł kubek z parującym naparem, próbując nie myśleć o tym, że czasy sytuacją zmusiły go do wznoszenia toastu na rzecz Amerykanów, a gdy Anthony odszedł Selwyn uraczył Jankesów kolejnym uśmiechem. – Proszę mu wybaczyć. Ciężko przeżywa myśl, że jego żona zamartwia się o niego. Straszny z niego romantyk, chociaż nie wygląda. Na przykład na ich ślubie…
Anthony jednak nie powrócił do ich stolika, pozostawiając Jonathana samego na pastwę Amerykanów. Selwyn jednak dzielnie kontynuował, tak naprawdę to całkiem przyjemną, rozmowę powstrzymując się od ciągłego zerkania w stronę drugiego czarodzieja.
A potem usłyszał muzykę i na chwilę zapomniał o wszystkim poza otoczoną dźwiękami postacią mężczyzny. Nie miał pojęcia, czy serce ocieplała mu obecnie melodia, czy może były to jednak narastające w nim uczucia wobec Tony'ego. Ciałem dalej siedział przy stoliku, czasem odpowiadając na jakąś uwagę swoich rozmówców, ale duchem… Duchem był daleko. Duchem był tam gdzie zabrała go tkana przez smukłe palce muzyka do miejsca w którym wciąż leżał w objęciach pianisty, a otaczały ich wszystkie chwile ich życia, które prowadziły do tego momentu.
I nawet gdyby ktoś wpadł teraz do sali i wykrzyknął, że z pomocy nici, będą musieli siedzieć tutaj jeszcze tydzień, a ich ciężka praca poszła na marne Jonathan nie czułby, że był to dzień zmarnowany skoro dzięki niemu dane było mu teraz przyglądać się Anthony'emu grającemu na starym pianinie.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Anthony Shafiq - 04.10.2025
Ktoś rzeczywiście wpadł, ktoś krzyknął coś korzystając z lokalnej gwary, ale wiele osób zaśmiało się na to, łącznie z Anthonym, który domknął zwiewną kadencją utwór i zaczął grać o wiele żwawsze polki.
Wieczór upłynął na śpiewach i zabawach, towarzystwo mocno było rozhulane, gdy grajek wymówił się zmęczeniem choć i bez towarzystwa w pokoju spędziłby dużo czasu wtapiając się w sufit. Miał dość huku, dość ludzi. Jego zadanie było odhaczone. Prawie każde które zaplanował sobie tego dnia.
Prawie.
Dał mu znać i zniknął w czeluściach pokoju. Umył się. Przebrał się. Posprzątał ramę łóżka, której nie mieli szansy ogarnąć w ciągu dnia. Przejrzał bagaż. Wybrał książkę. Przysiadł na swojej połowie. Zapalił nocną lampkę. Zaczął czytać.
Która chwila była dobra? Która chwila była odpowiednia? Kiedy powinno się otworzyć usta i dać popłynąć słowom. Oczy zza szkieł osadzonych w cienkich złotych oprawkach śledziły tekst, pozwalały myślom spowolnić. Nie żeby nie rozważał tego wszystkiego w ciągu dnia, w ciągu ostatniego miesiąca.
Znów pozornie spokojny, znów zaczynała się jakaś rozgrywka i z pewną goryczą w ustach poczuł, że wpada w te same karby rozważań, co przed rozmową w pewnej prowansalskiej winnicy. Geograficznie znajdowali się całkiem niedaleko tego miejsca. Ciekawe co Somnia miałby do powiedzenia na temat astrokartografii ich lokacji. Być może wcale nie była odpowiednia na rozwiązywanie… napięć.
– Zdaje się, że musimy wyjaśnić sobie pewną sprawę. – Nie do końca zauważył kiedy to powiedział, nie podnosił nawet wzroku znad książki, po prostu słyszał jego obecność, czuł, doświadczał subtelności zmiany otoczenia, kiedy wchodził do niego ktoś taki jak Jonathan. A może nie chodziło o aurę, którą roztaczał przed światem, może chodziło o to, jak od czasów szkoły dostrojony był do tej prezencji, tęskniąc za czymś, co było wtedy niemożliwe. Za czymś co teraz, zdawało się na wyciągnięcie ręki. – Jestem Ci winien przeprosiny. – Zamknął książkę, zsunął z nosa okulary, czując piach pod powiekami przesuszonych spojówek.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Jonathan Selwyn - 05.10.2025
Słuchał wciąż tej muzyki, a poza światem melodii, Jonathan pławił się również w myśli, że chociaż wszyscy z pewnością podziwiali teraz ich muzyka, to tylko Jonathanowi z nich wszystkich dane było napotkać jego usta na swoich i wymawiać słowa, które sprawiały, że te usta naprawdę się uśmiechały. Zadbał o to, aby Shafiq otrzymał sowite brawa za swój występ, ale kiedy Anthony zniknął w pokoju, postanowił posiedzieć jeszcze trochę z innymi, zanim wreszcie sam się udał na spoczynek.
– Jestem przekonany, że uczyniłeś ich wieczór wspomnieniem, które zostanie z nimi na zawsze – powiedział od wejścia Tony'emu, składając szybki pocałunek na czubku jego głowy, zanim nie zniknął w łazience, aby odpowiednio się oporządzić i może tym razem poświęcił tę dodatkową minutę, aby na pewno upewnić się, że wszystko było idealnie, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że przecież jest.
A jednak, gdy usłyszał kolejne słowa Anthony'ego, serce zacisnęło mu się w niespokojny supeł, gdy sam usiadł na łóżku, obok czarodzieja, chcąc wysłuchać co miał do powiedzenia, ubolewając nieco nad faktem, że to nie jemu dane było zsunąć złote oprawki z shafiqowego nosa.
A więc to tak. Musieli jednak to wszystko przedyskutować.
Przeprosiny… Zaraz… Mówił o ich wczorajszej rozmowie, czy może o… No chyba nie o nich i tym co wydarzyło się pomiędzy nimi, a czego ofiarą było to nieszczęsne łóżku.
Nie wypowiedział jednak tych obaw na głos patrząc jedynie na Anthony'ego i dając mu głową znać aby kontynuował.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Anthony Shafiq - 05.10.2025
To nie był łatwy moment, nie dla kogoś, kto przez całe życie programował się na posiadanie zawsze racji. Spalona noc nauczyła go jednak, jak bardzo mógł tej racji nie mieć, ta klęska i kryzys tożsamości nie mogły jednak trwać zbyt długo, nie mógłby być dnem, od którego miałby problem się odbić.
Było to jednak trudne. Przyznać się do winy. Jonathan milczał, siedział tak blisko, że zbyt łatwo sięgnąć byłoby do jego ciała i zwyczajnie sprawić, aby zapomniał o tym co się wydarzyło. Aby obaj zapomnieli. A przecież to właśnie ich kształtowało. Ten kryzys był nową szansą. Ziarno jednak obumrze, jeśli pewne rzeczy nie zostaną wyjaśnione. Zwłaszcza w obliczu ubiegłonocnej introspekcji, dającej Shafiqowi pożywkę do spojrzenia na ich kłótnie z zupełnie nowej perspektywy.
Przełknął ślinę. Odetchnął. Dawał milczeniu nabrzmieć, uczynić niemiłosiernym, wręcz bolesnym, aby umysł zagonić w kozi róg, aby nie było już odwrotu…
– Kiedy Morpheus powiedział mi o tym, w co zaangażował się po śmierci brata, nie dostałem żadnych detali. To był kontekst jego dziwnego zachowania, ponurego poszukiwania samozniszczenia, ale też zemsty, która obecnie, jak podejrzewam, stanowi motor jego działań. Zobowiązałem się wtedy li tylko pomagać bez zadawania pytań. Nic mniej, nic więcej. – Czy nie zaczął zbyt daleko? Ale powiedzieli sobie, bez względu na okoliczności!, dość sekretów, a to była jego perspektywa, której nie miał szans wcześniej ujawnić. Nie kiedy uczyli się wzajemnej koegzystencji w absolutnie nowym i niezbyt przyjaznym środowisku złamanego zaufania. Teraz jednak… odzyskanie zaufania Jonathana było kluczowe dla dalszych kroków, które zamierzał podjąć. Podobnie jak odzyskanie własnego zaufania do jego osoby…
– Dopiero z końcem sierpnia Somnia przyszedł do mnie w fatalistycznym nastroju, pełen obaw, z których wynikało, że ani jego przestroga nie została wzięta zbyt poważnie, ani plan działań nie jest zbyt… zorganizowany. To wtedy narodził się plan powołania do życia Syndykatu, organizacji, która by zrzeszała ludzi o nieco szerszych możliwościach logistycznych i zasobności portfela, która sięgnęłaby po rozwiązania systemowe podchodząc do nich w możliwie kreatywny sposób, aby uderzyć w Śmierciożerców z poziomu czystokrwistych, którzy podobnie jak my są niechętni wojnie, w której zwycięża szalony czarnoksiężnik. – Tak. Teraz był ten moment. Anthony westchnął i w końcu przeniósł swoje smutne, przepraszające spojrzenie na Jonathana. – W pierwszej chwili nie chciałem Ci o tym powiedzieć. Bałem się o Ciebie. Bałem się, że pójdziesz za daleko i uczynisz z siebie cel rozochocony możliwością działania, a utrata Ciebie oznaczałaby dla mnie… oznaczałaby… – Słów nieco zabrakło, zwiesił głowę, dotykając wewnętrznie tych wspomnień, własnej żałosności rozłożonej na podłodze, całego przejęcia powagą sytuacji i paniką, że znów… nie zdąży. Że to jego wina. Jakże dojmująca była też słodka ironia, że to właśnie ten lęk nieomal stał się samospełniającą przepowiednią. – To właśnie wtedy Somnia przyznał, że muszę Ci powiedzieć, bo jesteś w tej organizacji dłużej niż on. Rzeczowo. Tak, aby działania nie kolidowały ze sobą, aby moje ruchy nie szkodziły waszym i vice versa… Wtedy… wtedy gdy zaprosiłem Cię do mojej winnicy, moim celem było ustalenie warunków… warunków brzegowych tej współpracy. – Odtwarzał wspomnienia, teraz uśmiechając się gorzko na myśl o tym, że wybitnie mu się to nie udało. Wszystko to oczywiście miało sens wtedy, teraz jednak dostrzegał ostre rozbryzgi emocji, która zajmowała coraz większe obszary w jego sercu, umyśle, która wykrzywiała percepowanie rzeczywistości, powiększała nienaturalnie reakcje na nią. Nagle przypomniał sobie, żeby oddychać, umilkł więc, wtłaczając w siebie więcej powietrza niż w ostatnich minutach razem wziętych.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Jonathan Selwyn - 06.10.2025
Jonathan słuchał uważnie wszystkiego, wbijając spojrzenie teraz poważnych, ciemnych oczu w drugiego mężczyznę. Było a tym coś tragikomicznego, że tak naprawdę działania ich obu sprowadzały się do tego prostego faktu, że żaden z nich nie chciał krzywdy tego drugiego.
Powoli wyciągnął ręce do Anthony'ego i ujął jego dłonie w swoje. Dalej się martwił. Dalej tak bardzo się martwił i nic, nawet odwaga którą Shafiq okazał podczas Spalonej Nocy, czy intelekt którym błyszczał na co dzień nie mogło sprawić, że strach się zmniejszał. Ale nic też nie mogło sprawdzić, aby Anthony się wycofał, więc chyba musiał nauczyć się żyć z tym strachem w sercu i mieć nadzieję, że nie przemieni się on nigdy w otwartą ranę, która się nigdy nie zabliźni.
– Teraz z tego co rozumiem ta rozmowa i tak jest odrobinę nieaktualna, skoro oboje jesteśmy już zamieszani w działania tej samej organizacji – powiedział, wciąż nie wypuszczając dłoni Anthony'ego. Warunki brzegowe… Rozmowa ewidentnie potoczyła się inaczej niż planował… Niż oboje planowali, bo przecież Jonathan również nie zamierzał kłócić się z nim tamtego wieczoru. Tony zaczął szybciej oddychać, więc niewiele myśląc przysunął jego dłonie do ust i ucałował je. – Wszystko jest w porządku mój drogi, ale proszę, mów dalej.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Anthony Shafiq - 07.10.2025
Drgnął, gdy Jonathan z taką łatwością po niego sięgnął, w geście tak prostym, tak oczywistym dla niego samego w kontakcie z kobietami w zupełnie innych okolicznościach rozmowy. Co innego dawać, co innego przyjmować, czuć gorąc kontaktu, fakturę miękkiej skóry wypielęgnowanych dłoni. Skupił więc wzrok na tym połączeniu, nie podnosił głowy, pospiesznie zbierając myśli, powstrzymując się przed tym by zwyczajnie pochylić się ku swojemu towarzyszowi, zapaść się weń i zapomnieć o tym głupim nieporozumieniu.
Ono nie było głupie. Było niebezpieczne.
– W Egipcie zastanawiałem się jak ubrać to wszystko w słowa, dużo czasu spędzałem sam, ale Somnia zaczął… zaczął naciskać. Punktować to jak Cię zaniedbałem, jak nic o Tobie nie wiem. Jak okrzepłem w przekonaniu, że jesteś za każdym razem, gdy się odwrócę. Mówiliśmy też o tym… o hrabim. – W sierpniu tyle o tym rozmawiali, a wczorajsze wyznania pośrodku ciemnego pokoju powinny zetrzeć ślad zaciśnięcia, które momentalnie się pojawiło w zmęczonym ostatnim czasem ciele. Zwilżył usta, próbując nie zacisnąć zaborczo palców na jego palcach, nie wczepić się mocniej, w całe dłonie, w nadgarstki, ramiona. Nie musiał przecież, nie powinien wątpić, nie po wczoraj. Wspomnienie jednak - zakopane, oprószone mechanizmami obronnymi - było plastyczne i silne.
– Powinienem… powinienem przedstawić Ci sprawę. Wprost. Nie zatapiać się w retorycznych figurach, nie dawać wątpliwie przestrzeni na to, byś mógł wybrnąć według scenariusza, który sobie wymyśliłem, którego tak… tak rozpaczliwie chciałem doświadczyć. Scenariusza, w którym wyciągasz rękę i mówisz, że nie ma potrzeby dublować organizacji, skoro mogę współpracować z Tobą i dla Ciebie. A każde Twoje słowo niewpisujące się w moje oczekiwania bolało coraz bardziej. Byłem tak… byłem tak piekielnie zazdrosny, że straciłem z oczu wszystko. Cel rozmowy. Poczucie winy. Pamięć o tym, jak bardzo… jak zawsze zależało mi na Tobie. – odchrząknął, nie potrafią podnieść wzroku. Jego palce wilgotne nerwami tego wyznania, co rusz nerwowo drgały, jakby w konieczności upewnienia się, że połączenie nie zostało zerwane. – Przepraszam Jonathan. Nie powinienem się temu porwać i przedkładać prywatne impulsy, nad… nad wszystko, co było istotne w tamtej konfrontacji i każdej późniejszej.
RE: [Jesień 72, 4.10 Jonathan & Anthony] so much I want to say - Jonathan Selwyn - 07.10.2025
– Morpheus nie ma w tym racji – Zaprotestował, nie chcąc, aby Anthony wyrzucał sobie coś, co nie było prawdą, bo przecież przyjaciel wiedział o nim niemal wszystko, ale… Ale no nie wiedział. – Nie szukaj swojej winy tam, gdzie to ja nie chciałem celowo odkryć przed tobą wszystkiego. I zdecydowanie nie szukaj w tym jakiejkolwiek formy zaniedbania mnie.
Anthony nie wiedział o Zakonie, bo Jonathan, czując się w obowiązku, by chronić przyjaciela i dotrzymywać sekretów organizacji, do której dołączył, milczał na ten temat jak zaklęty. Anthony nie wiedział o jego związku z Gabrielem, bo Jonathan nie był w stanie długo mu się do tego przyznać i nie wiedział o jego zainteresowaniu mężczyznami ze względów, z których już wcześniej się wytłumaczył.
Słuchał dalej i chociaż już wcześniej zakładał, że wszystko było pomiędzy nimi w porządku to i tak poczuł się lżej na sercu, gdy przeprosiny Anthony'ego w końcu odnalazły właściwą sobie formę w słowach.
– Dziękuję – powiedział w końcu i wreszcie rozłączył ich ręce, tylko po to, aby zamknąć Shafiqa w szczerym uścisku. – Anthony… Nie mogę ci obiecać, że nie poinformują mnie o czymś, o czym nie będę mógł ci od razu powiedzieć, bo mnie o to poproszą, myślę, że tak naprawdę sam wszystkiego nie wiem, ale… – Wziął głęboki oddech. – Ale zdecydowanie potrzebujemy ciebie. Tam jest sporo chaosu Tony. Zbędnego chaosu. Czuję się pewniej, gdy wiem, że dołączasz tam. I obiecuję, że to już koniec z zatajaniem prawdy. Tam, gdzie nie będę mógł ci czegoś powiedzieć, powiem, że nie mogę, a w życiu prywatnym.. – Zawahał się. – Naprawdę miałeś to na myśli? Że chcesz, abym był twój?
|