29.09.2025, 13:38 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2025, 18:42 przez Anthony Shafiq.)
—04/10/1972—
Alpy szwajcarskie
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
![[Obrazek: uhD5Mwu.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=uhD5Mwu.png)
I can tell you're worlds away
It's like you're waiting for your heart to break
You're drifting now too far from me
All your daydreams never seem to fade
There's so much I want to say
So much that I could say...
![[Obrazek: uhD5Mwu.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=uhD5Mwu.png)
I can tell you're worlds away
It's like you're waiting for your heart to break
You're drifting now too far from me
All your daydreams never seem to fade
There's so much I want to say
So much that I could say...
Każde przymknięcie powiek kończyło się tak samo. Smak ciepłej skóry między zębami, wrażenie uginającego się ciała pod zachłannymi palcami, cichy, bezwarunkowy jęk zachęcający do dalszych eksploracji.
Rozciągnął dłoń, rozczapierzył palce i rozluźnił ją na powrót.
Poranek był intensywny, aby jakkolwiek dokończyć ich rozmowę trzeba było poczekać te kilka godzin. To nie pierwszy raz, kiedy nagle wszystko trzeba włożyć do pudełka i schować do szafy. Udawać, że nigdy nic tam nie było. Wierzył w swoje możliwości.
Strategia była banalnie prosta — trzeba było znaleźć kryzys i skoncentrować się na jego zażegnaniu. Rozbite łóżko i zarządzanie hałasem, który przed momentem narobili zdawało się adekwatnym zadaniem, ale rzeczywistość powitała go z otwartymi ramionami śnieżnego pożaru dziejącego się na dole.
Śnieżna kołdra osłaniająca ich przed całym światem przestała być metaforą, a stała się realnym zagrożeniem. Byli odcięci od zewnętrznego świata, do najbliższego miasteczka prowadziła jedna i obecnie absolutnie zawalona śniegiem droga. Linie zerwane. Zapasy mieli spore, ale gdy usłyszał “tydzień” to nieco pobladł. Oczywiście cudownie kuszącą była myśl spędzenia na tych przymusowych wakacjach czasu, poświęcenia go w całości na eksplorację tematu myjącego się właśnie pod prysznicem, a może przeglądającego w lustrze straty, które dokonały się na przestrzeni ostatnich minut. Niemniej ich kraj, ich magiczny kraj pozostawał w czasie wojny domowej, a tak przedłużająca nieobecność mogłaby zaalarmować wielu. Zbyt wielu — w kontekście selwynowych przyjaciół, którzy nie mogli pozwolić sobie na taką stratę w swoich szeregach. Marnotrawstwo zasobów było czymś, czego Anthony — wbrew pozorom — nienawidził, dlatego szybko przeszedł do działania.
Błogosławiony kryzys do równie błogosławionego rozwiązania.
Przede wszystkim zagasił pożary pośród zebranych w schronisku multikulturowych gości. Z łatwością był w stanie wytłumaczyć każdemu w jego rodzinnym języku powagę sytuacji (Och, dziękuję, że tak pan chwali mój akcent, moja mama była lingwistką i podróżniczką, byłaby bardzo rada, że jej nauki nie poszły w las). Następnie, zapominając o śniadaniu, poszedł do niewielkiego pokoiku na zapleczu kuchni, gdzie było stare radio. Urządzenie fascynujące, widywał je z Robertem na kilku wystawach, nawet zastanawiali się, czy ma zasięg jak lusterka dwubiegunowe. Hobbistyczna mugolacka wiedza znalazła swoje odbicie, gdy udało mu się znaleźć właściwą częstotliwość i przekazać wieści dotyczące stanu drogi. Gospodyni przyniosła mu stare mapy, do południa ustalony był plan działania (Pracuję w logistyce, nasza firma zajmuje się wytyczaniem optymalnych tras przy użyciu możliwie najmniejszej siły. Sądzę, że jeśli ruszymy od naszej strony przekopywać drogę, już jutro odzyskalibyśmy kontakt z miasteczkiem. Pani Rodrigez jest przy nadziei, lepiej, żeby miała dostęp do profesjonalnej pomocy medycznej… Ależ nie, proszę dać mi możliwość rekompensanty za to nieszczęste łóżko. Herr Selwyn czasami zapomina, jakie geny wzrostu odziedziczył po swoim ojcu).
Nie kopał. Zarządzał. W końcu to wychodziło mu lepiej niż dobrze. Rozdzielanie aktywów, przydział prac, wyznaczanie zmian, kontakt przez radio z ekipą ratowniczą, próby wyciszania co bardziej rozhisteryzowanych umysłów mugolskich delikatnym bezróżdżkowym skręceniem emocji...
Gdzieś po drodze mignął mu Jonathan, gdzieś zdał sobie sprawę, że patrzy na niego te dwie sekundy za długo. Szybko odwrócił wzrok, lękając się, że teraz, gdy sprawa była oczywista, to właśnie te oczy zdradzą go i odsłonią prawdę nie tyle przed przyjacielem, który już wiedział, ale przed wszystkimi zebranymi, którzy najprawdopodobniej nie plotkowali złośliwie, nie odwracali się ze wstrętem tylko dzięki jego obrączce, barwnej opowieści o zamartwiającej się żonie Shafiqa i naturalnej charyzmie ich obojga. Jak bardzo to było widać? Jak nie? Chwila rozproszenia i ominął komunikat o racach, które miały upewnić domorosłą ekipę, że kopią w dobrą stronę.
– Ja, natürlich. Bitte wiederholen Sie zur Bestätigung die Uhrzeit und Koordinaten des Lichtsignals – poprosił, czując, że potrzebuje więcej kawy. Może sam powinien od Herr Adeline pożyczyć kurtkę i nadzorować zewnętrzne prace? Chłód mógł być zbawienny, jeśli jednak i Jonathan oferował swoje ramiona do przekopu, wyzwanie mogłoby okazać się zbyt trudne… Z drugiej strony pokusa warta była rozważenia. Ciężki los. Lubił przecież patrzeć na rosłą sylwetkę swojego zastępcy, ale ciężko było zapomnieć o tym, że obecnie z porónymwalnym zaangażowaniem lubił myśli o znacznie intensywniejszej w nią ingerencji.
Rozciągnął dłoń, rozczapierzył palce i rozluźnił ją na powrót.
Poranek był intensywny, aby jakkolwiek dokończyć ich rozmowę trzeba było poczekać te kilka godzin. To nie pierwszy raz, kiedy nagle wszystko trzeba włożyć do pudełka i schować do szafy. Udawać, że nigdy nic tam nie było. Wierzył w swoje możliwości.
Strategia była banalnie prosta — trzeba było znaleźć kryzys i skoncentrować się na jego zażegnaniu. Rozbite łóżko i zarządzanie hałasem, który przed momentem narobili zdawało się adekwatnym zadaniem, ale rzeczywistość powitała go z otwartymi ramionami śnieżnego pożaru dziejącego się na dole.
Śnieżna kołdra osłaniająca ich przed całym światem przestała być metaforą, a stała się realnym zagrożeniem. Byli odcięci od zewnętrznego świata, do najbliższego miasteczka prowadziła jedna i obecnie absolutnie zawalona śniegiem droga. Linie zerwane. Zapasy mieli spore, ale gdy usłyszał “tydzień” to nieco pobladł. Oczywiście cudownie kuszącą była myśl spędzenia na tych przymusowych wakacjach czasu, poświęcenia go w całości na eksplorację tematu myjącego się właśnie pod prysznicem, a może przeglądającego w lustrze straty, które dokonały się na przestrzeni ostatnich minut. Niemniej ich kraj, ich magiczny kraj pozostawał w czasie wojny domowej, a tak przedłużająca nieobecność mogłaby zaalarmować wielu. Zbyt wielu — w kontekście selwynowych przyjaciół, którzy nie mogli pozwolić sobie na taką stratę w swoich szeregach. Marnotrawstwo zasobów było czymś, czego Anthony — wbrew pozorom — nienawidził, dlatego szybko przeszedł do działania.
Błogosławiony kryzys do równie błogosławionego rozwiązania.
Przede wszystkim zagasił pożary pośród zebranych w schronisku multikulturowych gości. Z łatwością był w stanie wytłumaczyć każdemu w jego rodzinnym języku powagę sytuacji (Och, dziękuję, że tak pan chwali mój akcent, moja mama była lingwistką i podróżniczką, byłaby bardzo rada, że jej nauki nie poszły w las). Następnie, zapominając o śniadaniu, poszedł do niewielkiego pokoiku na zapleczu kuchni, gdzie było stare radio. Urządzenie fascynujące, widywał je z Robertem na kilku wystawach, nawet zastanawiali się, czy ma zasięg jak lusterka dwubiegunowe. Hobbistyczna mugolacka wiedza znalazła swoje odbicie, gdy udało mu się znaleźć właściwą częstotliwość i przekazać wieści dotyczące stanu drogi. Gospodyni przyniosła mu stare mapy, do południa ustalony był plan działania (Pracuję w logistyce, nasza firma zajmuje się wytyczaniem optymalnych tras przy użyciu możliwie najmniejszej siły. Sądzę, że jeśli ruszymy od naszej strony przekopywać drogę, już jutro odzyskalibyśmy kontakt z miasteczkiem. Pani Rodrigez jest przy nadziei, lepiej, żeby miała dostęp do profesjonalnej pomocy medycznej… Ależ nie, proszę dać mi możliwość rekompensanty za to nieszczęste łóżko. Herr Selwyn czasami zapomina, jakie geny wzrostu odziedziczył po swoim ojcu).
Nie kopał. Zarządzał. W końcu to wychodziło mu lepiej niż dobrze. Rozdzielanie aktywów, przydział prac, wyznaczanie zmian, kontakt przez radio z ekipą ratowniczą, próby wyciszania co bardziej rozhisteryzowanych umysłów mugolskich delikatnym bezróżdżkowym skręceniem emocji...
Gdzieś po drodze mignął mu Jonathan, gdzieś zdał sobie sprawę, że patrzy na niego te dwie sekundy za długo. Szybko odwrócił wzrok, lękając się, że teraz, gdy sprawa była oczywista, to właśnie te oczy zdradzą go i odsłonią prawdę nie tyle przed przyjacielem, który już wiedział, ale przed wszystkimi zebranymi, którzy najprawdopodobniej nie plotkowali złośliwie, nie odwracali się ze wstrętem tylko dzięki jego obrączce, barwnej opowieści o zamartwiającej się żonie Shafiqa i naturalnej charyzmie ich obojga. Jak bardzo to było widać? Jak nie? Chwila rozproszenia i ominął komunikat o racach, które miały upewnić domorosłą ekipę, że kopią w dobrą stronę.
– Ja, natürlich. Bitte wiederholen Sie zur Bestätigung die Uhrzeit und Koordinaten des Lichtsignals – poprosił, czując, że potrzebuje więcej kawy. Może sam powinien od Herr Adeline pożyczyć kurtkę i nadzorować zewnętrzne prace? Chłód mógł być zbawienny, jeśli jednak i Jonathan oferował swoje ramiona do przekopu, wyzwanie mogłoby okazać się zbyt trudne… Z drugiej strony pokusa warta była rozważenia. Ciężki los. Lubił przecież patrzeć na rosłą sylwetkę swojego zastępcy, ale ciężko było zapomnieć o tym, że obecnie z porónymwalnym zaangażowaniem lubił myśli o znacznie intensywniejszej w nią ingerencji.