26.03.2023, 01:52 ✶
14 kwietnia
Pora była już późna. W Dziurawym Kotle rzadko bywało pusto, bo bar stanowił przejście pomiędzy magicznym i niemagicznym Londynem, ale dzisiejszy ruch pozostawiał wiele do życzenia. Nikt już nic od nich nie chciał, a on i Dione musieli obstawiać wieczorną zmianę. Do jej końca pozostało jeszcze jakieś trzydzieści minut, ale Cresswell i tak siedział już z resztą dzieciarni (okej, on był starszy, ale liczyła się mentalność) na zapleczu, bawiąc się nożem. Trochę już był wstawiony, oni zresztą też. Wyliczanka przeplatana dźganiem przestrzeni pomiędzy rozłożonymi palcami stawała się coraz bardziej niebezpieczna, a za chwilę wróci tutaj ten cholerny ka- ... znaczy się, pan Pine. Przejmie od nich przybytek, a oni się rozejdą.
Siedzieli tam w czwórkę. On, znaczy się Silly, Dione, jej brat i Layla Bell, na pierwszy rzut oka najmniej pasująca do ekipy, bo wyglądała przy nich zbyt fajnie, ale na drugi rzut oka od niej też zawiewało bezdomnością, toteż nie wyróżniała się aż tak bardzo jakby mogła.
- Wczoraj - zaczął kolejną z opowieści, nieelegancko podrzucając nóż do góry i łapiąc go w ostatnim momencie - przyszedł tutaj gość, który zaczął pierdolić, że nie powinienem go obsługiwać, bo mam „brudne ręce i brudną duszę”. Pine wyjebał go za drzwi - za te mugolskie drzwi w dodatku - ale i tak pozostał mi po tym jakiś niesmak. Typ prowadzi sklep tutaj niedaleko, mijam go codziennie i mnie tak kusi, żeby mu bezczelnie napisać na witrynie coś głupiego, coś w stylu, że nie myje rąk po kupie. Żeby mnie BUMowcy nie wsadzili do Azkabanu, tylko zachichotali, spisując to wszystko do raportu.