Tak jak teraz, kiedy Nora zaklęła i wspomniała coś o "gryzieniu" i "antidotum" Brenna, która w pierwszej chwili nie była pewna, co rusza się pod sufitem i co to za bzyczenie, i jakich zaklęć używać, na słowa Figg zareagowała, pośpiesznie celując różdżką w górę. Jej humanitaryzm nie sięgał zapewne bahanek, uważanych przecież za pasożyty, w dodatku będących niejako składnikiem eliksirów... ale w tej chwili nie wiedziała jeszcze do końca, co tam się kłębi.
Zdecydowała się więc na wyczarowanie magicznej sieci.
Sukces!
Srebrzysta siateczka poleciała ku stworzeniom, które runęły ku nim z głośnym bzyczeniem i pochwyciła je, po czym opadła na ziemię, zatrzymując większość istot. Brenna nie drgnęła jednak, wciąż celując w nie różdżką, po czym uniosła wzrok, szukając kolejnych istotek. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że jednak nie umrą tutaj od jakiejś paskudnej trucizny dziwnych, kąsających wróżek.
- Co to w ogóle jest? Mam je zostawić żywe? - spytała, marszcząc czoło, bo nie była nigdy wielką specjalistką od stworzeń, o których nie mówiono na OPCM. Znów rzuciła lumos i uniosła różdżkę, oświetlając najbliższą okolicę.
Norka - wiedząc co nieco o eliksirach i stworzeniach - mogła przy okazji wiedzieć, że jeżeli byłyby tu jakieś jaja, zapewne skryte w załomach ścian, to prawdopodobnie mogłyby się przydać w eksperymentach przy różnego rodzaju miksturach...
- Wiesz co? Erik chyba ma ciężki poranek - dodała Brenna, trochę tym rozbawiona, trochę zmartwiona, gdy przypomniała sobie, że przecież Norę i jej brata łączyła cienka, magiczna nitka. Która niosła teraz ku Longbottomowi przekonanie, że Figg coś grozi - i to nie od pięciu czy dziesięciu minut, a pewnie od chwili, gdy weszły do tej jaskini. W dodatku wiedział, że jest tu też jego siostra...
Poczuła malutkie ukłucie wyrzutów sumienia, nie tylko z powodu Erika, ale... przecież potrzebowali tych nasion, a ona nie miała pojęcia, że będzie tutaj aż tak niebezpiecznie. Wzięłaby jeszcze kogoś.