• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[08.08.72] Szaleństwo Windermere. Za dużo miłości | Laurent x Perseus

[08.08.72] Szaleństwo Windermere. Za dużo miłości | Laurent x Perseus
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#21
25.04.2024, 16:40  ✶  

Człowiek powinien uważać na tak inteligentne jednostki jak Perseus Black. Mógł przewidzieć dwa kroki naprzód i spojrzeć na kolor twojej aury, żebyś nie mógł ukryć intencji. Owinąć cię wokół palca słowem, a potem pchnąć w stronę, na której chcieliby cię mieć. Jeśli złapiesz haczyk, który zarzuci taki człowiek, będziesz się szarpać z jego wędką naiwnie sądząc, że on kiedyś puści. Ale Perseus Black nie mógł się zmęczyć. Należało uważać na zbyt miłych, a takim się też ten człowiek prezentował. Bardzo wyrozumiały, bardzo spokojny, łatwo usprawiedliwiający każde twoje zachowanie. Nie, nikt realny nie mógł się tak zachowywać. Potem uważaj na ludzi o smutnych oczach - musieli widzieć bardzo smutne rzeczy. Doświadczyli ich na pewno zbyt wielu i mają przez to wiele do ukrycia. Zadrapania pod spodem, po drugiej stronie ściany, którą ciągle obracali razem z tobą, żebyś nie mógł ich dojrzeć i zrozumieć. Przystojne lica były drogą do zguby, bo skuszą cię swoimi ustami, a ci charyzmatyczni opętają swoją osobowością. W końcu uważaj na ludzi, którzy łączyli te wszystkie części w jednym ciele. Stosy tajemnic, czarna dziura serca z pływającymi tajemnicami, pogorzeliska uczuć wypalonych, żeby zostawić popiół. Przecież człowieka zdejmowała zgroza, gdy przypatrywał się wypalonym hektarom lasów, w których kiedyś gościło życie. Jak miałby nie czuć zgrozy patrząc na to, co stało się z wnętrzem Perseusa?

Uzależnij się ode mnie. Będę twoim narkotykiem. Nie. Nie chciał, żeby ludzie wpadali w sidła tego... tego czegoś, co go oplatało. Co sam tkał? Co sam tworzył? Czasem odbierał wrażenie, że to działo się poza jego kontrolą, bo to przecież ci ludzie w pierwszej kolejności byli pułapką. Szarmancki dżentelmen, niezwykle czuły, inteligentny, pełen polotu Perseus Black. Gdy zaczynasz myśleć, na kogo należy uważać docierasz do wniosku, że musisz też uważać na głupców, na tych brzydkich, na tych nijakich i tych zbyt grzecznych. Przecież to właśnie Perseus był pułapką. To on tak mocno przyciągał, że Laurent musiał panować nad własnym ciałem, bo go zdradzało, a myśli rozwlekały.

- To prawda. Nie zdaję. - Powiedział to cicho, z wetkniętym w głos smutkiem nad smutkami Perseusa. Nie mógł go przekonywać, że jest inaczej. To znaczy mógł - większość ludzi lubiła tak robić. Klepać po ramieniu, wmawiać, że niee, coś ty! Na pewno nie jest tak źle. Tylko skąd mogli wiedzieć, skoro nawet nie chcieli poznać co kryło się pod powierzchnią? A ty? Chcesz wiedzieć? Zobaczyć obdrapaną z drugiej strony ścianę i przekonać się, jak wiele zniszczeń Perseus wprowadził do swojego życia i jak wiele osób zniszczyło go z zewnątrz? - Nie ma takiego człowieka, który nie zasługuje na szczęście. Są tylko ludzie, którzy nie potrafią zaakceptować błędów przeszłości i sobie wybaczyć. Per aspera, przez ciernie droga, w dłoni bicz, smaganie po plecach i żałość nad żałościami. Dłoń na piersi, mea culpa. - Spojrzał na swoją dłoń na blacie, na swoje zadbane paznokcie. Przesunął nim wzdłuż zabarwienia deski. - To niesprawiedliwe. Wieczne branie na siebie win jest niesprawiedliwe, bo unieszczęśliwia ciebie i wszystkich wokół przy okazji. - Zadawanie sobie pytania o to, na ile sam tak robił teraz rozmijało się z celem. Złapał swój umysł na rozpadaniu się, a kiedy to się działo myśli potrafiły być zadziwiająco klarowne. Laurent wcale nie uważał, że nie zasługiwał na szczęście. Wręcz przeciwnie. - Perseusie... - Nawiązał z nim kontakt wzrokowy, ale zawiesił swoje zdanie na moment. Uśmiechnął się z taką wyrozumiałością (wobec samego siebie). - Przystojnemu we wszystkim ładnie. - Pozwolił sobie na dokończenie tej myśli na głos. - Z przyjemnością, po śniadaniu. - Chociaż może to nie był dobry pomysł..? Teraz jak tak się nad tym zastanawiał...

- Dziękuję i smacznego. - Przyglądał się z zaintrygowaniem sposobowi podania i z lekkim zawahaniem sięgnął do torby, żeby wyjąć rzeczywiście ciepłego jeszcze croissanta. Już miał okazję zjeść takowego w Marsylii, ale nie w takim wydaniu. - Nie jestem zbyt wybredny w jedzeniu. - Uspokoił mężczyznę. - Chyba że jedzenie spogląda na mnie z talerza albo się na nim nadmiernie żywo rusza. - Czekoladowe żaby były straszne przez to! Już to go bawiło, a kiedy powiedział o tym wodosłyszeniu jeszcze tak poważnie to parsknął już śmiechem, a zaraz przestał i spoważniał, mając poczucie, że może urazi tym Blacka, bo mówił tak na serio? I parsknął znowu, kiedy Black się uśmiechnął. Jego policzki się zarumieniły, bo było mu trochę głupio, dyskomfortowo, na szczęście nie w ten całkiem negatywnym sensie.

- Zamierzam je przeprowadzić tak czy siak, po to tu przyjechałem, więc bardzo chętnie. - Przystał na propozycję. - Tym bardziej bogatszy o nową wiedzę. - Zgodził się na to wyjątkowo lekko, jakby bez zastanowienia. A kiedy się na to zgodził to aż siebie samego zaskoczył. Bo znowu to wykwitło. Ten stres. Możesz mu ufać? Starał się go przegonić z myśli i zająć śniadaniem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#22
25.04.2024, 18:35  ✶  
Nigdy nie uważał się za człowieka inteligentnego. Oczytanego, a przez to trochę mądrego - owszem, ale była to wiedza, która przyszła do niego wraz z wiekiem oraz coraz pokaźniejszą liczbą przeczytanych książek. Cały spryt, ciętość języka oraz piękne słowa zostały kiedyś przez niego zasłyszane i zaadaptowane; nie pochodziły od Perseusa. Nie przychodziły mu naturalnie. Pierwsze lata swego dzieciństwa spędził rozpalony gorączką w łóżku, zatem dość szybko nauczył się rozróżniać kształt liter. Czy był to przejaw inteligencji? Nie, raczej nudy i desperacji, choć matka szczebiotała radośnie, przedstawiając go reszcie rodziny jako złote dziecko. I co myślisz, mamo, gdy patrzysz na mnie dziś? Ta wczesna izolacja sprawiła, że nawet teraz - mając prawie trzydzieści dwa lata - czuł się wśród ludzi niczym wędrowiec wśród chmur. Nie potrafił długo ukrywać się ze swymi uczuciami (zawsze zdradzało go nierozważnie rzucone słowo, mimika lub gest); nie potrafił być czarnym charakterem, który knuje cały misterny plan w ukryciu. Daleko też było mu do walecznego herosa o czystym sercu. Był po prostu sobą - mężczyzną kroczącym na granicy obłędu. Rozdartym pomiędzy chęcią tworzenia, a destrukcją. Zachłannym i wstrzemięźliwym jednocześnie. Ładem i chaosem.
Nikim ważnym.
Już jestem od ciebie uzależniony. Jak sądzisz, dlaczego nie wyjechałem od razu? Kto jest moją pierwszą i ostatnią myślą każdego dnia? O kim śnię podczas tych niespokojnych nocy? Do kogo przez cały czas lgnę? Komu oddałem swój drugi taniec na własnym weselu? Sam powiedziałeś, że widzisz w jaki sposób na ciebie patrzę. Dlaczego teraz udajesz ślepca, Laurent? Czyżbyś bał się tego, co możesz zobaczyć w moich oczach? Nie robił tego świadomie, a jednak jakąś swoją częścią - chciał być tą pułapką. Chciał, żeby ten śliczny chłopak padł w jego ramiona, przysięgał mu miłość, aż braknie mu tchu. Kochaj mnie, Laurent. Kochaj mnie, bezpamiętnie, jak kocham cię ja.
Nakrył usta dłonią, tłumiąc tym samym w sobie emocje - nie był do końca pewien, czy chciał się śmiać, gorzko zapłakać nad swym losem, czy krzyczeć. Spojrzał na dłoń Prewetta, na tę piękną, wypielęgnowaną dłoń, która musiała należeć do istoty z marmuru, nie człowieka, i oddychał głęboko, dopóki wzburzenie nie opadło.
— Laurent, ja przecież... Przecież popełniłem straszliwy błąd, który kosztował inną osobę życie. Tego się nie da ze mnie tak po prostu zmyć. Wymazać, jakby nigdy się nie wydarzyło — nie wiedział już, czy mówił o swoim francuskim kochanku (wiesz, jaki był do ciebie podobny? Z wyglądu. Ale ty nie jesteś nim, jesteś lepszy niż wszyscy znani mi ludzie razem wzięci), czy o nieszczęsnej Simone Malfoy. O tej drugiej wiedzieli prawie wszyscy, których tylko to interesowało; nie było tajemnicą, że była pacjentką Perseusa i to on znalazł ją wiszącą pod sufitem w Lecznicy Dusz. Oficjalnie zrobił wszystko, co trzeba. Oficjalnie nikt nie stawiał mu żadnych zarzutów. Tylko on sam od tego czasu nie umiał spojrzeć na swoje odbicie w lustrze tak samo.
A najgorsze było to, że zrobiłby to ponownie.
— To jest sprawiedliwość, na jaka zasługuję — rzekł cicho i miękko, na granicy wzruszenia. Było mu wstyd, że tak się obnażył przed Laurentem. Nie wiedział też, jak młodzieniec zareaguje na jego rewelacje - w końcu przyznał mu się do czegoś okropnego, straszliwości, która od dawna ciążyła mu na duszy.
I wtedy powiedział coś, co całkowicie wybiło Perseusa z rytmu. Ostatnim, czego się spodziewał w tej chwili, był komplement.
— Próbujesz mnie uwieść? — zapytał półżartem, a w jego oczach tliło się jednocześnie błaganie oraz lęk — Wiesz, że nie będzie ci trudno?
Samym swoim spojrzeniem jesteś w stanie rzucić mnie na kolana. Czego ode mnie oczekujesz, Laurent? Potwierdzenia, że jesteś dla mnie wyjątkowy? Uwielbienia? Zawsze znajdziesz je w moich oczach, tylko błagam - nie posuwaj się dalej. Nie pozwól mi zniszczyć tego, co budowałem przez ostatnie miesiące.
Jedzenie. Odpakował rogalika i ugryzł pierwszy kęs, ale miał wrażenie, że rośnie mu w ustach. Z trudem go przełknął, choć przecież lubił wszystkie ze składników. Pocieszającym był fakt, że jego towarzysza rozbawił jego żart. Może jednak jego poczucie humoru nie jest tak przeklęte, jak mówiono? Może właśnie trafił na odpowiednią osobę? Serce zabiło mu mocniej, a blade dotychczas lico się zarumieniło. Nie wolno mu o nim tak myśleć. Właściwą osobą była Vespera. Tylko ona. Przepraszam, najdroższy, lecz tak być musi.
— Od czego zaczniemy? Ustalenia, czy plotki o magicznych stworzeniach były prawdziwe? — tylko jak? Szukając śladów? Perseus niezbyt się na nich znał. Nie potrafiłby odróżnić odcisku kopyta krowy od końskiego, nie mówiąc już o istotach, które widział głównie z daleka, w rezerwatach lub na kartach szkolnych podręczników przed laty.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#23
26.04.2024, 16:11  ✶  

Graj, kim jesteś. Albo zakładaj wiele masek. Koniec końców postrzegają cię nie tak, jak grasz, ale tak, jak siebie malujesz. Z malunkami zaś jest tak, że powstawała interpretacja, a z interpretacją jak z dupą - każdy miał własną. Więc był obraz Perseusa, który on namalował i był obraz, który widział Laurent. Spokojnie - ten mężczyzna był niereformowalny, zawsze za bardzo idealizował tych, którzy mu się spodobali, bo ich emocje w pozytywnej formie czy we współczuciu przepływały przez jego serce. Teraz o wiele bardziej chłodne i niebaczne na cudze tragedie. Nie chciał tych tragedii widzieć, nie chciał ich chłonąć, nie chciał ich doświadczać. Perseus miał w sobie tego bardzo wiele. Zbyt wiele. Gdyby mógł zedrzeć płótno i namalować dla Perseusa nowe zrobiłby to, ale przecież to samo chciał zrobić Perseus dla Laurenta. To było chore, niedobre... Należało znaleźć inny kierunek. Ten realny, nie obudowany romantyzmem zniszczenia, który był tutaj uprawiany. Starał się zejść do poziomu ziemskiego padołu, żeby zastanowić się nad sobą samym, nad nim, nad tym uczuciem połączenia i jednocześnie uczuciem odrywania. Mur, który postawił, ciągle między nimi stał.

Przeszedł go dreszcz, chłodny. Pomyślał, że to od powietrza. Rześkiego, intensywnego, zupełnie innego niż to nad morzem. Był przyzwyczajony do niskich temperatur - za wiele pływał w wodzie, zbyt głębokie otchłanie poznawał, ale w wodzie było jednocześnie inaczej, tak samo jak w jego New Forest było inaczej. Inne powietrze. Bo potem przychodziły takie chwile, że robiło mu się zimno i myślał tylko o ciepłym kominku, kocu i kubku herbaty w dłoniach. Ten dreszcz... prawie jakby mógł zrozumieć szept myśli człowieka o czarnych oczach pragnącego uzależnienia. Z obu stron. Oddania - siebie wzajem. To niemożliwe. Przecież skończylibyśmy zniszczeni. Już wystarczy tego niszczenia. Laurent chciał kwitnąć, a nie niszczyć cudze życie, a tym bardziej dawać się zniszczyć... przynajmniej teraz. W końcu przychodziły takie chwile, kiedy prosił o rozbicie go na kawałki, żeby potem mógł odrodzić się z popiołów w coś całkowicie nowego. Pewien był zaś tego, że te oczy, gdyby tylko mogły, okryłyby go całunem i otuliły jak jedwab. Na pewno sięgnąłby do każdego zakamarka skóry. Mógłby tam oddychać? Zobaczyłby jeszcze słońce, czy zatonąłby w wiecznej czerni? Być może wnętrza Blacka już nie dało się rozświetlić.

Dłoń Laurenta przestała się poruszać. On sam przestał się poruszać. Zamarł na tych kilka fałszywych sekund w bezruchu. Naraził jedną osobę. Naraził jej życie. Śmierć. Właśnie, Śmierć. Chyba widział to od początku - przecież Perseus wyglądał jak syn Kostuchy, który nie dostał swojego karego rumaka w spadku po niej. Usprawiedliwienia i wątpliwości tworzyły supeł zaciskający się na gardle jak wstążka z dzwonkiem na szyi kota. Podduszała. Chłód przeszedł, zrobiło się cieplej z nerwów, a potem pojawił się kolejny dreszcz.

- Tak, to prawda. Krew zawsze zostaje na rękach. - Przecież nie lubił wcale prawdy, więc od kiedy potrafił mówić tak bezkompromisowe rzeczy? Nawet nie był pewien. Wyraz twarzy Blacka wyrażał cierpienie i żal za grzechy - dokładnie to, co powinien pokazywać człowiek, kiedy myślał, że kogoś zabił. Laurent też myślał, że kogoś zabił. Śmierć go osłabiała. I jednocześnie śmierć potrafiła zbudować bardzo niebezpieczną podstawę emocjonalną do... - Wydarzyło się. Nic tego nie zmieni. Zamartwianie się i ranienie siebie samego też niczego nie zmieni. Życie w smutku i rozpaczy tego nie zmieni. Ale... gdyby móc innym przekazać uśmiech, trochę życzliwości, pomóc... - Mógł gadać zdrów, wiedział, że do takich ludzi nie docierały takie rzeczy. Rozumieli je. Mogli akceptować. To były jednak tylko słowa bez mocy sprawczej. Tak przynajmniej uważał. - To coś zmienia. Wpływa na to, co masz dzisiaj. Bo to dzisiaj masz wybór, kto zginie, a kto się uśmiechnie. - Przeszłość się liczy i ma znaczenie. Ponieważ wpływa na to, jakie akcje podejmiesz dziś i jak ukształtujesz przyszłość. - Twoje smutne oczy i cierpienie, które sam na siebie zsyłasz przynoszą zmartwienie. Na pewno Vesperze. Mi. - Może też Crowowi, którego Perseus z jakiegoś powodu zaprosił na swój ślub w ramach bycia kelnerem, albo komukolwiek byłoby blisko do tego człowieka. - Uprzedzając pomysłowość - nie, to nie znaczy, że lepiej się z tym ukrywać. - Ponieważ takie "sprytne" kontrargumenty też już słyszał. - Zamiast marnować energię na sobie i swoim cierpieniu, lepiej nieść tę energię i przekuwać ją w coś, co chociaż winy pomoże zmyć. Bo udręczanie się tylko pogłębia znaki na papierze. - Na pergaminie, gdzie spisałeś ten rachunek sumienia. Laurent mówił o tym spokojnie, pomiędzy jedzeniem rogalika. Pysznego zresztą. - Jesteś swoim własnym Bogiem, że rozliczasz się z listy grzechów? - Zapytał z lekkim uśmiechem, bo i starał się, żeby to zabrzmiało delikatniej. Widział ten wstyd. Czuł go nawet przez ścianę. - A może to ucieczka przed prawdziwą odpowiedzialnością w obliczu prawa? Żal, że nie zostałeś osądzony, albo osądzony źle? - Bo czasami ludzie tak mieli, prawda? Inni lubili się karać wbijając sobie nóż w nogę, drudzy zadręczali się psychicznie. Też powinienem tak skończyć? Z takim żalem za swoje grzechy?

- Haha... wiem. - Odpowiedział uśmiechem, zanim dobrze się zorientował to może trochę zbyt zmysłowym, ale zaraz zmienił się gładko na sympatyczny. Perseus wypadał na dokładnie takiego, za jakiego go miał - zdrajcę. Mówił jedno, zrobiłby drugie, niby troszczył się o Vespere, ale chciał go wziąć pewnie tu i teraz na tym stole. Nie pozwolę, Perseuszu. Będę silny za nas dwóch, więc nie bój się. Nie pozwolę cię skrzywdzić bardziej, niż jesteś skrzywdzony. I nie pozwolę też skrzywdzić samego siebie. Nie dość już mamy tych blizn na sercu? - Nie. Nie chcę kłopotać mieszkańców, przynajmniej na razie. Chcę sprawdzić las i jego ślady. Wątpię, żeby mugole powiedzieli mi więcej. - Przynajmniej jak na ten moment. - Twoje bystre oko bardzo mi się przyda. Zazwyczaj moją nieuwagę nadrabia mój jarczuk. - Uśmiechnął się.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#24
13.05.2024, 12:09  ✶  
Wpatrywał się w jasne oczy Laurenta i zastanawiał się, czy to możliwe, że dorosły człowiek może z dnia na dzień zmienić swój ulubiony kolor i czy któryś z psychiatrów - zarówno mugolskich, jak i czarodziejskich, wszak umysły magów i zwykłych śmiertelników niewiele się różniły, jak zdążył zauważyć przez lata - poruszał już kiedyś ten problem. Jeśli nie, to będzie pierwszy; znajdzie grupę ochotników, przeprowadzi badania, opisze je w artykule i być może uda mu się go opublikować w Horyzontach Zaklęć. Zrobi to, z pewnością na jesieni, kiedy wróci ze słonecznej Brazylii, gdzie morze kusi lazurem podobnemu tęczówkom Prewetta.
Był pewien, że to czerń najbardziej sobie umiłował - czarne było jego nazwisko i czernią przypalany był kolor jego duszy, czarne były jego szaty i oczy, to czarne włosy opadały na jego czoło, czarne było drewno jego laski i kawa, którą każdego poranka pił z równie czarnej filiżanki. Czarna była lukrecja i gorzka czekolada, do których miał słabość. Czarna była krew płynąca w jego żyłach i noc, w której odnajdywał schronienie. Aż pewnego dnia w jego progu stanął Laurent Prewett, sprawiając, że czarne serce wyrwało się z piersi, a jego wizję przysłonił błękit. Jaki urok na mnie rzuciłeś?, pytał go w myślach, zadzierając głowę wysoko; wprost ku czystemu letniemu niebu, które tak rozpaczliwie przypominało mu o tym chłopaku.
Nie powinien mieć takich myśli; tak brudnych i plugawych, nawet jeśli przepełniał je zachwyt nad pięknem złotowłosej selkie. To nie jego powinien wysławiać, nie do jego stóp padać. A jednak - usilnie próbował się do niego zbliżyć. Desperacko ogrzać w jego blasku.
Przez jego kark przeszedł zimny dreszcz, kiedy dłonie Laurenta się zatrzymały. Kłopoty. Po co właściwie poruszał przy nim tak drażliwy temat? Wyczuwał przecież rosnący między nimi dystans - dlaczego na siłę próbował go skrócić tak trudnym wyznaniem? Na co właściwie tym liczył? Że Prewett również się otworzy i wyzna mu swoje największe grzechy? Przecież to nie działało w ten sposób. Chciał go chronić, ale czy właśnie nie zrzucał na jego barki ciężaru niemożliwego do udźwignięcia? W którym momencie zamienili się rolami?
Nie, to ty jesteś moim bogiem, odpowiedział cichy głos w głowie Perseusa, a potem łzy zapiekły go pod powiekami, gdy zdał sobie sprawę, że jego bóg chyba właśnie go rozgrzeszał...?
— Być może bywam dla siebie zbyt surowy — rzekł wreszcie zdławionym ze wzruszenia głosem. Jeśli Elliott potrafił mu wybaczyć, to czy nie nadeszła pora, by on również sobie wybaczył? Zamrugał kilkukrotnie, chcąc pozbyć się niechcianych łez.
Uśmiechnął się - łagodnie i wciąż smutno, lecz już bez tego cierpiętniczego wyrazu twarzy.
— Dziękuję, Laurencie. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałem tych słów — pocieszycielu mój! jak ja mam żyć bez ciebie?.
Oparł łokcie na stole i pochylił się w jego stronę.
— Zaśpiewaj mi — poprosił — Chcę usłyszeć twój głos.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#25
13.05.2024, 20:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.05.2024, 20:59 przez Laurent Prewett.)  

To niedobrze, Panie Black. Niedobrze, że z czerni, pustki i otchłani, która odpychała wszystko, co kolorowe i wyżerała wszystko, co tylko mogła, przerzucił się pan właśnie na błękit.

Kolor smutku.

Zgadzało się wszystko. Smutne było jego nazwisko, obarczone latami historii i smutna była jego dusza, którą wypaliły wszystkie zebrane doświadczenia. Smutne były te czarne oczy, które często spoglądały na świat łagodnie, z przejęciem i zarazem zrozumieniem. Smutna była nawet kawa, którą każdego poranka pił z równie czarnej filiżanki, bo pił ją przy kimś, kogo nawet kochał częścią swego serca (Laurent był tego pewien), a jednak nie czuł się szczęśliwy. Smutna była przeklęta krew płynąca w jego żyłach i samotna noc, w której odnajdywał schronienie, w schronieniu zaś - pustkę i zimno. W końcu smutna była nawet Lukrecja, do której miał słabość.

Każdy z tych malowanych smutków nosił kolor czerni, ale ubierał się w niebieski. Ten kolor nie był nowy w życiu Perseusa, był jedynie niedostrzegalny. Naturalny jak koszula, na którą już nie zwracasz uwagi, bo stanowi tak klasyczny wzór codzienności, że myślisz tylko o tym, czym ją nakryjesz i ozdobisz.

Tak liczył i badał te smutki mimo tego, jak słabo znał Perseusa i jak wiele pozostawało do odkrycia. Gdzie miał jakąkolwiek radość? Czy w ogóle jeszcze wiedział, co słowo 'radość' znaczyła? Był permanentnie niebieski - ten człowiek, który w nazwisku nosił słowo "Czerń". Tak myślał, że przecież to pasowało, bo czerń była równie smutna, a może i bardziej. Czy nie była barwą, kiedy uczucia już zanikały i nie zostawało nic prócz ludzkiej dewastacji? Różnili się od siebie, bo Laurent nie brał tego ciężaru na swoje barki. Przebierał w tych czarno-niebieskich perłach, których dobrze nie rozumiał, a które nawlekał na złocisty włos Perseus jedna za drugą, ale nie pozwalał im wisieć ciężko na swoich barkach i ramionach. Nie dusiły go, nie owijały się wokół jego szyi. Traktował je z szacunkiem, ale nie budował z nich kaplicy. Przecież sam był na to zbyt próżny. Jedynym realnym ciężarem były te emocje, które tak fałszywie ściągały tę dwójkę z ich kursu i miotały potrzebą połączenia przy jednoczesnej potrzebie zachowania obecnej drogi.

Uśmiechnął się ciepło w odpowiedzi na samoświadomość swojej surowości. Taką delikatną, gotową na odsunięcie na bok, ale nie zamierzał naciskać. Czuł jego wzruszenie (lub poruszenie) i nie chciał go mocniej rozdrapywać. Może gdyby widział lepiej to dostrzegłby to, że to były łzy. Prawdziwe łzy szklące jego oczy. Owszem, nie zdawał sobie z tego sprawy, ale swoim trybem - próbował się wbić w sprawy innego człowieka, który być może tego nie potrzebował. Wolał, żeby Perseus tego właśnie nie potrzebował. Żeby był szczęśliwy, co najwyżej miał drobniejsze kłopoty z ułożeniem sobie głowy.

Przetarł dłonie w serwetkę, ważąc i dbając o każdy najmniejszy gest. Jego uśmiech, niemal niewinny, kiedy umknął oczyma przed wzrokiem Perseusa, był jak wstęp do czegoś pięknego. Przynajmniej chciał, żeby było piękne. Żeby ten niebiański ptak z jego serca mógł wzbijać się ku niebu i pokazywać ludziom inny świat, lepszy, wspanialszy. Żeby poruszał trzepotem skrzydeł i trelem śpiewu. Słowiczym głosem.

- Mam nadzieję, że cię nie zawiodę... - Czy się wstydził? Ależ oczywiście. Nienawidził wypadać niedoskonale przed ludźmi w niektórych aspektach, a teraz miał przedstawić komuś swój francuski, którego nawet nie znał. Ale nauczył się tej jednej opery dla człowieka, jedynego, dla którego jego serce ongiś prawdziwie zatrzepotało. Teraz to serce szukało więcej zniszczenia w rękach osób takich jak Crow. Przesunął różdżką w powietrzu, żeby zabezpieczyć ten teren, by jego głos czasem nie dostał się do uszu mugoli i nie narobił szkód. Po dwóch przypadkowych utopieniach ludzi był aż nadmiernie świadom, że jego głos potrafił być więcej niż niebezpieczny.

Podniósł się i zaśpiewał. Wyciągnął rękę, jakby chciał po coś sięgnąć, ale zaraz przyłożył ją do swojej klatki piersiowej. Wiatr poruszył jego włosami, pasma materiału jego koszuli wydłużyły się w przejrzyste, zwiewne pasma i uniosły wraz z nim. Kilka anielskich piór oderwało się od tego materiału i zawirowało w powietrzu. Wiatr, który nie był jednak wyczuwalny fizycznie, ale pozostawał widoczny. Drzewa zadrżały i zmieniły swoją barwę z zieleni i brązów łodyg na błękit i diamentowy szyk odbijający promienie słońca, które wyjrzało zza chmur, a potem przelały się przez siebie i rozpłynęły w morski lazur, który falą wpłynął na ich dwójkę, zanurzając nogi po kostki. Fala cofnęła się, skrząc drobinkami diamentów i lazuru, pozostawiając ich na zielonej trawie pełnej stokrotek, z której wyrastać zaczęły krzewy róży zrzucającej swoje płatki i sypiące je na wodę zatrzymaną teraz kilka kroków od nich. Dom zniknął. Zostawał ten stolik, na który teraz wspinał się bluszcz, a wielkie, gęste drzewa na nowo powstałe rzuciły swój cień na sylwetkę Perseusa. Laurent skierował oczy na swojego słuchacza, zrobił dwa kroki w tył - wyglądało jakby stąpał po powierzchni wody, która drgającymi słojami reagowała na dotyk jego stóp. Świat za plecami Laurenta zapomniał, czym jest granica między niebem a ziemią. Krystaliczna tafla wody zlewała się w jedno z nieboskłonem. Białe jak śnieg gołębie zerwały się do lotu z różanych drzew i wzleciały do białych obłoków...

Piosenka się skończyła.

Świat znów był tak samo zielono-brązowy. Tak samo brudny. Pozostawił Laurenta rozpromienionego i zarumienionego, patrzącego na Perseusa z wyczekiwaniem i ciekawością.


Rzut Z 1d100 - 66
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#26
09.06.2024, 02:13  ✶  
Czasem zastanawiał się, czy lepiej nie byłoby, gdyby matka - na przekór wielowiekowym tradycjom Blacków - po prostu nadała mu imię Tristan; zrodzony dla smutku. Sądził, że miano to pasowałoby do niego znacznie lepiej niż Perseus; imię herosa, który pokonał Medusę i uratował swą ukochaną Andromedę przed potworem morskim - imię, które w żaden sposób do niego pasowało. Był wątły, rachityczny wręcz, noszący w sobie ziarno choroby, która za kilka lat uczyni go jeszcze bardziej kalekim i niezdolnym do samodzielnej egzystencji. Wiedział już, że nie osiągnie w swym życiu niczego wyjątkowego - jeśli Horyzonty Zaklęć zgodzą się opublikować jego magipsychiatryczne wywody, którymi chaotycznie zapisywał swe notesy, będzie to jego największy sukces, jednak na razie się na to nie zanosiło. Wreszcie nie było też Medusy, ani potwora morskiego, które mógłby pokonać; obawiał się, że spotkanie z własnym boginem sprawiłoby, że stałby sparaliżowany strachem, choć dla osoby postronnej jego największy lęk wyglądał jak coś zupełnie nieszkodliwego. Będą pamiętać go może dwa pokolenia, dopóki nie stanie się enigmatycznym portretem wyniesionym na strych rodowej posiadłości i nazwiskiem na gobelinie. 
Nie oznaczało to jednak, że Perseus nie wiedział, czym jest radość. Zaznał jej choćby na własnym ślubie, kiedy składał przed ołtarzem przysięgę i później, już w trakcie wesela, kiedy tańczył z Laurentem w zielonym pokoju, i teraz, kiedy Prewett śpiewał właśnie dla niego, sprawiając, że otaczający ich świat stał się na moment nieco lepszym miejscem. Z pewnością wartym tego, aby zostać tu jeszcze trochę dłużej. Śpiewaj, Aniele Muzyki, przypomniał sobie słowa zamaskowanego upiora z opowieści, którą czytał przed laty. Rozglądał się wokół, oczarowany i oniemiały z zachwytu. Nie podniósł nóg, kiedy lazur obmył jego kostki, choć w pierwszym odruchu zamierzał się wycofać. Chłonął to wszystko; jego piękny tenor, kwiaty i wodę, która pojawiła się znikąd. Zapomniał o obmierzłej czerni porywającej Laurenta w ramiona, i o wyrzutach sumienia ciążących mu jak kamień u szyi, i o tym, by utrzymywać grę pozorów. Wpatrywał się w jego, tę boską istotę wyrwaną Niebiosom, z oddaniem i miłością.
A potem piosenka się skończyła i świat był znów tak samo parszywy. Tylko rumieniec na policzkach chłopaka i sposób, w jaki falowała jego klatka piersiowa przypominały mu, że jest jeszcze o co walczyć, że istnieją skarby, które należy chronić za wszelką cenę - jeden z nich stał właśnie przed nim. Laurent nic nie mówił i Perseus zrozumiał, że czekał na jego reakcję. Uśmiechnął się więc do niego w odpowiedzi na jego promienność.
— To było... cudowne  — jego głos brzmiał obco przez wzruszenie zaciskające mu gardło — Twój głos jest najpiękniejszą muzyką, lekarstwem dla roztrzaskanego umysłu iii... i... Boże, Laurent, jesteś tym, o którym piszą poeci.
Zapomniał, że chyba miał ocenić jego akcent; zupełnie zresztą nie zwracał na niego uwagi. Chciał zapytać, dlaczego wybrał akurat fragment Carmen - czy to ze względu na popularność tej opery, czy może... może miało to jakieś ukryte znaczenie? Bał się usłyszeć odpowiedź (przepadł przecież kompletnie i jak zakochany młodzieniec analizował wszystko, co Laurent mu mówił, jak analizuje się słowa i gesty swojej sympatii, by odnaleźć w nich sygnały co do tego, czy odwzajemnia ona uczucie), dlatego nie powiedział nic więcej.
Patrzył tylko na niego z nabożnością.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#27
11.06.2024, 12:05  ✶  

Czy Perseus naprawdę był herosem? Na pewno herosem swej własnej opowieści, bo przecież historię piszą zwycięzcy - Orwell słusznie napisał to w swoim dziele i mogli po nim powtarzać wszyscy wielcy tego świata. Historia lubiła grzebać przegranych pod ciężkim kamieniem, rozkładać ich wspomnienia w ziemi. Liczysz na to, że kiedyś jakiś archeolog to odkryje, albo twoje szczątki, ale nie pozostanie im już nic prócz oszczędnej interpretacji. Z nią zaś, jak z dziełami sztuki, potrafiło być różnie i choć istniała w tym wypadku zła interpretacja wydarzeń nie było już duchów, które przekazałyby opowieść. Z trupa czasem więcej wyciągniesz niż z wróżenia z fusów filiżanki, ale do tego jeszcze tego trupa trzeba znaleźć w odpowiednio szybkim czasie. Zaś mity? Czy znaleziono szczątki tego herosa, czy był tylko wymysłem? Jeśli był wymysłem, to czy naprawdę jedyna interpretacja była prawdziwa? Medusa, zatargana na ołtarz Ateny, zbeszczeczona, zgwałcona, porzucona. Czy naprawdę Atena, boginii mądrości, winiłaby skrzywdzoną dziewczynę za znieważenie jej świątyni? Jej świętości? Nie. Atena była ponad to. Żyjąc między bogami, którzy byli w stanie podszyć się pod pięknego łabędzia, żeby tylko uwieść śliczną kobietę nie bacząc na konsekwencje. Którzy rządzili nieprzejednaną, silną ręką, a ona musiała stać między nimi wyprostowana i dumna, znając wszystkie ich grzechy. A jednak musiała dziewczynę ukarać. Palce ją pokazujące przecież mówiły - ona uwiodła, ona temu winna! Jej wina, jej bardzo wielka wina... Więc może chciała uchronić kobietę przed bólem i straceniem, dała jej broń do ręki, by już nikt nie skrzywdził. Więc przyszedł Perseus powalić PODŁĄ Meduzę, schowaną przed światem, cierpiącą z samotności, bo choć nikt już nie mógł jej skrzywdzić - nikt też nie mógł jej dotknąć... Oszalała, opuszczona kobieta, której ścięto głowę. W końcu moralność miała walory estetyczne, czyż nie?

Nikt nie rodzi się w smutku, dopiero świat smutnym go czyni.

To nie był tenor, który wynosił Laurent w górę. To był kontratenor, który wchodził w najwyższych nutach w sopran. Tak, sopran, czy może konkretniej: kontratenor sopranowy. Bycie śledzonym przez te oczęta to był cud - a smutku wcale nie czuł w tej obłapiającej go czerni. Spoglądał w czerń i widział w niej skrzydła motyli. Śliczne, unoszące się ku przesmykom słońca - czy chociaż na chwilę mógł rozsunąć kotary tej przeraźliwej pustki, która go ogarniała, pożerała i pochłaniała? Tylko kilka promieni - naprawdę tego pragnął. Ogrzewał się ogrzewając innych. Tylko czy Perseusa w ogóle dało się rozgrzać? Roztopić go, by już nie przyjął poprzedniej formy, a ukształtował się w coś zupełnie nowego?

Był z siebie zadowolony, dumny, oczywiście, że tak. Kochał śpiewać, chciałby śpiewać dla świata i zachwycić go, obudzić emocje i wyciągnąć je na zewnątrz, rozbudzić chandrę tkwiącą w ludziach. Zachwycić swoim głosem i samym sobą. Udało się. Spełnienie było prawdziwym blissem, które rozświetlało jego duszę i sprawiło, że zamknął oczy z ciepłym uśmiechem. Choć rzeczywiście - ciągle martwił go akcent, któremu daleko było do idealnego, zdecydowanie, a i nawet nie potrafiłby przetłumaczyć tej piosenki dokładnie. Wiedział, o czym jest, przecież ta opera była piękna i niestety - nie została przełożona w pieśni na język rodzimy, a przynajmniej Laurent nie znał tej wersji. Zresztą... zależało mu konkretnie na francuskim. Dokładnie na części Carmen. Chociaż to dla kogo innego chciał ją śpiewać to zaśpiewanie jej dzisiaj, tutaj, przed nim... zupełnie jakby to tak miało zawsze wyglądać. Jakby tak miało być. Rozchylił powieki, a za splotem rzęs dojrzał właśnie jego - bladą twarz w tej białej koszuli, w której było mu naprawdę do twarzy. Podobał mu się nawet bardziej niż w tej depresyjnej czerni, która jego zdaniem chowała tajemnice - tak jakby on samego siebie musiał chować i był zagadką dla świata. Był. Ale w głównej mierze, w jego oczach, był książką, która pragnęła zostać przeczytaną.

- Ach, jestem trochę zawstydzony. - Trochę był, bo mimo tego, jak bardzo chciał i kochał śpiewać, to występowanie z tym językiem na ustach przed Perseusem niekoniecznie było śpiewaniem dla takiego Victorii. - Tak bardzo się cieszę, że ci się podobało. - Promienny uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Kuzynka sugerowała, że powinienem spróbować w operze. - Zaśmiał się, głównie z tego zawstydzenia właśnie. To by było dopiero... człowiek z hodowli abraksanów zmienia zawód na śpiewaka!



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#28
09.09.2024, 14:13  ✶  
Chciał powiedzieć coś więcej, wyrazić swe ekstatyczne uwielbienie dla jego osoby i swój bezgraniczny podziw, ale struny głosowe Perseusa zacisnęły się nieprzyjemnie, skutecznie przy tym uniemożliwiając mu wydobycie najcichszego chociażby dźwięku. Mógł jedynie na niego patrzeć z platonicznym oddaniem w bezdennej czerni tęczówek pomieszanej z przyziemnością pożądania skrzącej się w zielonych refleksach i bezsilnie zastanawiać się, jak dalece sięgają jego uczucia względem Laurenta. Czy było to sacrum jaśniejące w jego jestestwie i rzucające na kolana jego - grzesznika, żałośnie wijącego się u jego stóp, błagającego o jedno chociażby spojrzenie pełne łaski? Czy może było mu bliżej do profanum, które nakazywało wyobraźni fantazjować o cieple jego ciała przyszpilonego do miękkiej pościeli i niecierpliwych palcach rozpinających kolejne guziki koszuli?
Och, wpływał na niebezpieczne wody.
— Twoja kuzynka zna się na rzeczy — wydusił wreszcie z siebie dyplomatycznie, rozdarty pomiędzy świat powinien usłyszeć o twoim talencie, Laurencie, a bezczelnością twierdzenia nie chcę się tobą z nikim dzielić. Tymczasem natrętna myśl wdzierała się do jego głowy raz za razem; wyproszona wracała ze zdwojoną siłą odbijając się od ścianek czaszki i wwiercała się w jego psyche coraz mocniej i boleśniej: pamiętaj o żonie! Perseus nie zapomniał jednak o złożonych przed kilkoma dniami obietnicach i opuszkami palców obracał obrączkę mieniącą się złotym palcem na jego dłoni. Nagle wydało mu się, jakby ta obrączka niesamowicie mu ciążyła; podjął się nawet próby zdjęcia jej z palca, ale odważył się tylko przesunąć ją do pierwszego paliczka. W tym momencie poczuł jakiś wewnętrzny opór, jakby wszystko wewnątrz niego burzyło się przed tym czynem, dlatego obrączka wróciła na swoje miejsce. Z boku wyglądało to jak zabawa, nieudolna próba zajęcia czymś rąk. On sam nie dawał po sobie poznawać tego, jak ciężką bitwę toczył ze sobą samym.
Równolegle do myśli o Vesperze pojawiała się inna, będąca wyrazem drzemiącej w nim zachłanności; a może by tak zaprosić Laurenta do ich wspólnego łoża? Mieć ich oboje przy sobie, bez dławiącej konieczności wybrania jednego. Jakże wszystko byłoby wtedy proste! Nie, nie mógł tego zrobić - pragnął ich dwojga, ale każdego chciał zachować tylko dla siebie. Zazdrość podchodziła mu do przełyku goryczą żółci na samo wyobrażenie krzyżujących się spojrzeń jego żony i Prewetta.
Z trudem odsunął od siebie te żałosne dywagacje.
— Wyruszamy na poszukiwanie śladów zanim mugole wszystkie zadepczą? —  zaproponował wreszcie z uśmiechem migoczącym na bladym licu. Jedynie w kącikach obsydianowych oczu czaił się strach. Czego się tak obawiasz, Perseusie? Odpowiedź siedziała naprzeciwko niego: tej samej siły, przez którą Laurent nie chciał zostawać z nim sam na sam.

Koniec sesji


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (7578), Norvel Twonk (235), Laurent Prewett (9111)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa