Ona, Guinevere, ubrana w srebrzystą skórę węża, której fałdy przypominają poruszające się niebezpieczeństwo, delikatnie sunie po parkiecie. Jej oczy, głębokie i tajemnicze są jak zdradzieckie piaski pustyni, błyszczą w półmroku, wydaje się tak samo niedostępna, jak odległy świat, kreślony nieodgadnionym wyrazem twarzy. Morpheus nie chciał wiedzieć, co myśli, nie zaglądał tam, trzymał się fizycznych intencji. A te były między nimi coraz bardziej oczywiste.
Ich ciała spotykały się raz za razem, z każdym krokiem, choć jeszcze nie dotykały się w pełni, oddzielone warstewką czarów i ubrań. Między nimi uniósł się delikatny szum, czy to szelest jedwabiu, czy może ciche westchnienie niesłyszalne dla nikogo innego? Alkohol krążył w ich żyłach, mocniejszy niż ten jeden kieliszek, podsycając atmosferę, zmiękczając ich ruchy, sprawiając, że kroki stawały się płynniejsze, a świat wokół nich rozmywa się w jedno wielkie, migotliwe tło. Smak drinka na ich ustach mieszał się z tajemnicą, którą każde z nich skrywało w sobie głęboko, w sercach. Być kochanym. Tak mało, tak wiele.
Morpheus, z imieniem boga snu, prowadził ten taniec z subtelną, niemal eteryczną siłą, jakby w jego dotyku kryła się obietnica zapomnienia. Guinevere, imię dawnej królowej, nosiło w sobie magię przeszłości, ciepło i tajemnicę pustyni, które przyciągały go jak fatamorgana. Coś targało jego duszę.
Byli blisko, a jednak wciąż daleko. Ich dłonie muskają się ledwie zauważalnie, ale napięcie między nimi rośnie z każdym dotykiem. Przypadkowe muśnięcia, które były tylko preludium do tego, co nadejdzie. Rytm muzyki stawał się wolniejszy, bardziej leniwy, jakby pragnął wydłużyć tę chwilę na granicy snu i jawy, gdzie granice są niewyraźne, a powietrze gęste od niewypowiedzianych słów.
Jego dłoń spoczywa na jej talii, czując ciepło jej skóry pod materiałem, jakby dotykał starożytnych, egipskich tajemnic. To, co miało być tylko tańcem, staje się czymś więcej. Kiedy dwójka nosi znamiona trzeciego oka, Oka Horusa, nie trzeba słów, każdy krok, każdy ruch mówi o pragnieniach, które narastają w nich z każdym mijającym taktem. Czarodziejskie światło magii iskrzy się niewidocznie w powietrzu, jakby ich aury powoli zaczynały się łączyć.
I tylko światło następnego poranka psuje wszystko, co zaiskrzyło, chluśniecie otrzeźwienia, gdy zamiast ciepłych piasków, Morpheus ponownie wpada w ciernie i bagniska dawnej, syberyjskiej obsesji.