Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Świt w lipcu w Londynie rozprzestrzeniał się jak subtelny, nieco melancholijny oddech na stare, pokryte bluszczem mury, cichutko zwiastując nadejście nowego dnia. Powolne, bladoniebieskie światło wpełzało między ceglanymi budynkami, rozświetlając mgłę, która o tej porze roku zdawała się być jak aksamitny woal otulający miasto. Świt to moment, kiedy czas się rozciąga i staje się niemal namacalny, Morpheus mógł wyczuć prawdziwość pętli i kręgów czasu. To chwila, gdy miasto, zwykle pełne zgiełku, przyjmuje na chwilę postać sennego olbrzyma, na wpół przebudzonego, jeszcze chwytającego resztki snu. Światło, delikatne jak muśnięcie pędzla, wydobywa z mroku szczegóły, których na próżno szukać w ciągu dnia. Każdy detal wydaje się mieć swoje sekrety, opowieści sprzed wieków zapisane w szumie liści i odgłosie kocich łapek przemierzających opustoszałe chodniki w postaci wychudzonych dachowców o wojennych bliznach, podobnych do każdego innego mieszkańca Nokturnu.
Ulica, z jej brukowanym chodnikiem i wiekowymi lampami gazowymi, zdaje się emanować staroświeckim urokiem, na chwilę, nim oko wyłowi rozbite szyby, okna zaklejone gazetami i wyłowi nieprzyjemny zapach uryny w zatęchłych klatkach schodowych kamienic.
Było coś niepokojąco pięknego w tej scenie, jakby miasto uchylało rąbka swojej najgłębszej tajemnicy, dostępnej tylko tym, którzy mają odwagę szukać. Morpheus nie szukał, on pewnie przechodził przez kolejne drogi, kierując się ku Białemu Wiwernowi, o tej porze otwartemu dla tych, który kończyli dopiero swoją pracę lub mieli ją dopiero zacząć. Longbottom zdecydowanie wyglądał jak ten pierwszy, nawet jeśli i tak prezentował się niebo lepiej, niż większość mieszkańców Noktrunu.
Na policzkach miał krótką czecinę, ciemną, z placami siwizny, dodającą mu nieco swobodniejszego wyglądu, a czarna szata została przybrudzona smugami kurzu z jednej strony, gdy oparł się o wyjątkowo dawno nie odkurzony regał. Pachniał też bardzo charakterystyczne biblioteką, atramentem i pergaminem, zastałą wiedzą. Przekrwione oczy dodawały tylko mu obrazu kogoś, kto nie spał zdecydowanie dłużej niż dobę. Mimo tego krok miał pewny.
Zamówił tym razem czarną kawę, ciężko powiedzieć, którą z rzędu w ciągu ostatnich ośmiu godzin, powoli zaczynał zastanawiać się, czy ma zadyszkę czy to już palpitacje serca od nadmiaru kofeiny w organizmie. Może to był znak, aby przerzucić się na mugolskie specyfiki pobudzające. Podobno amfetamina działała cuda.
Usiadł tam, gdzie siedzieli wcześniej. Lepka plama nadal tam była, ale zniknął kufel piwa, butelka whisky, szklanki i koszyk po frytkach. Chyba widział jednak nadal drobinki soli. Cóż, trudno. Usiadł tak, aby widzieć wejście, by od razu zwrócić na siebie uwagę Geraldine. Był ciekaw, czy spała tej nocy, co robiła. Popijał czarną kawę. Jeszcze trochę i pójdzie spać.