„Mieliście nie patrzeć w ogień”
14 lipca 1972, popołudnie
Nie mieli dużo czasu na zaplanowanie tej dwudniowej wycieczki do Włoch, ledwie tydzień od momentu, kiedy z Laurentem uznali, że chcą się we dwoje gdzieś wyrwać. Victoria na tym skupiła ostatnie wolne momenty w ciągu dnia, a tu poprosić o świstokliki do Włoch, tu załatwić dwa dni wolnego na odpoczynek, tu załatwić jakiś hotel, tłumacza… Dla bogatego mało spraw miało jakieś granice.
Dzisiaj jednak kiedy zasiadła za biurkiem w swoim pokoju, wcale nie zamierzała zająć się planem wycieczki. Już jakiś czas łapała pewne pomysły i w końcu przyszedł czas, by to wszystko spisać. Otworzyła więc dziennik, z którym od maja się nie rozstawała i gdzie miała zapisane wszystkie dziwaczne wspomnienia, jakich doświadczyła, nie chcąc zgubić z nich żadnych ważnych szczegółów – tak też łatwiej jej było odróżnić siebie od niej. Miało być też przypomnieniem, gdyby jednak… miały ją opuścić. Teraz jednak dziennik otworzyła na ostatniej stronie, do góry nogami. Znajdowały się tam od punktów różne pomysły i drogi, które chciała wypróbować w szlachetnej sztuce tworzenia eliksirów – jej własne pomysły, szlaki jeszcze nieprzetarte. Przełożyła kartkę, napisała na górze nagłówek Eliksir Słonecznej Tarczy – o którym myślała już naprawdę długo. Niby z nią i Saurielem było, jak było… Ale nie zmieniało to faktu, że bardzo chciała mu pomóc w tej jego mocno ograniczonej i wyjętej z życia egzystencji, a po ich spotkaniu cztery dni temu, gdy wyciągnęła go w środku dnia, by pooglądał zaćmienie słońca, te myśli powróciły do niej ze zdwojoną mocą, gdy widziała go takiego szczęśliwego, siedzącego obok niej na trawie…
Zaczęła zapisywać, równym, bardzo ładnym, choć drobnym pismem, co dokładnie chciałaby osiągnąć i zaczęła zastanawiać się nad samym przepisem, składnikami, które posiadały właściwości, o które jej chodziło i jak można je ze sobą sparować, by osiągnąć zamierzony efekt. Eliksir ochrony przed ogniem był skuteczny, ale nie chronił wampira przed stanięciem w płomieniach, jedynie pozwalał się nie zjarać, gdy już do tego doszło, musiało być to więc zrobione inaczej… Żeby te promienie nie szkodziły wcale, a przynajmniej przez pewien czas.
Zanotowała bazę, ilość różnych składników i kiedy należałoby je dodać, w jakich odstępach czasu i w jakich ilościach, ile i w którą stronę zrobić wtedy obrót w kociołku, jak duży ogień powinien być pod samym naczyniem i oparła brodę na pięści, patrząc na papier w zastanowieniu. Ciągle czegoś brakowało…
Zupełnie jak wtedy, gdy siedziała w hogwardzkiej bibliotece, pośród mrowia regałów, przy stoliku odpowiednio oświetlonym wpadającym przez wielkie okna światłem. Victoria miała swój ulubiony stolik w bibliotece, do którego zawsze znosiła całą kupę książek. Tam je czytała, albo dla przyjemności, albo z obowiązku, tak jak teraz. Bo przed nią leżała cała rolka pergaminu, którą miała zapisać na wypracowanie z Zielarstwa, o właściwościach roślin i ziół szczególnie lubujących ciepło i dużą ilość słońca, a takich wcale przecież nie było jakoś bardzo dużo. W skupieniu zapisywała, swoim drobnym, równym pismem wyprostowany pergamin, co chwilę maczając eleganckie pióro w atramencie. To były idealne warunki, nikt jej nie przeszkadzał, a sama czuła, że to jest jej dzień. Po chwili odłożyła pióro, by przekartkować jeden z tomów, jaki przed nią leżał. Doskonale wiedziała, czego szukała i zresztą zaraz znalazła odpowiednią nazwę, piękny rysunek i nawet palcem pomogła sobie odnaleźć interesujące ją zdania, by potwierdzić to, co właśnie chciała napisać. Ponownie sięgnęła po pióro…
…które przyłożyła do papieru dziennika, kreśląc kolejne słowa.
Teraz zostało już tylko znaleźć czas, by uwarzyć to, co wymyśliła. I… przetestować, czy to efekt, o jaki jej chodziło.