Wieczne zawieszenie.
Wieczne niezdecydowanie.
Jej szczupłe dłonie eksplorowały, długie paznokcie co jakiś czas rysowały wzory, jakby chciała wyryć na jego piersi zaklęcie zatrzymujące go w czasie podobnie do niej. Nie miała przy sobie różdżki, była jednak pozornie bezbronna, bo czy zachowywała by się w ten sposób, gdyby nie potrafiła się obronić? Z drugiej strony... czyż nie zasugerowała że jest szalona? Jak inaczej nazwać kogoś, kto wciąż balansował na granicy jawy i snu, kto wciąż nie był do końca pewien, co jest czym, o co rozbije sobie głowę, a co rozmyje się przy pierwszym dmuchnięciu?
On się nie rozmywał. Grał wytrwale, prężąc mięśnie, nawet wtedy, gdy wsunęła rękę pod koszulkę, a ostrość paznokci stała się dużo bardziej wyczuwalna. Nie widział jej złotych oczu, ale mógł czuć dwa ogniki wypalające mu skórę na karku, gorąc przenoszonego spojrzenia na sprawne palce biegające z wprawą po gryfie.
– Jak dobrą masz koncentrację duchu? Jak wiele jesteś w stanie znieść, by bez pudła trafić każdą jedną nutkę w tych Twoich dzikich pasażach? – głos jak miód oblepiał go, nęcił, gdy dziewczyna bezwstydnie unosiła materiał koszuli na tyle na ile pozwalały skrzypce, tylko po to by łaskotać mu skórę zimnymi włosami, lodowatą, pachnącą jeziorem skórą, rzucając mu wyzwanie, nie tylko słowem, ale coraz śmielszymi gestami.