Czasami nie potrzeba było niczego więcej ponad bliskość drugiego człowieka. Delikatny dotyk, zwykłe oparcie dłoni na ramieniu, pokazanie, że jestem tu, jeśli mnie potrzebujesz i będę obok. Przytulenie, które spajało ciało z ciałem i chociaż biły w nas oddzielne serca to przez tych kilka chwil byliśmy całością. Ta bliskość była zawsze ważna w jego życiu. Tak ważna, że jej brak powodował wręcz fizyczny ból. Że wyrzucał sobie swój brak opamiętania i to, że szukał bliskości jak pijany, chociaż nie zawsze wychodziło z tego cokolwiek dobrego. Dotknęło go to, jak Astaroth oplatał go ramionami. Pierwszy dotyk był mocny, wręcz za mocny - ale atak nie nadszedł. Ramiona się rozluźniły i poprawiły do komfortowego kształtu jego ciała - byli sobie ramami i pięknymi obrazami jednocześnie. Czy Yaxley w ogóle to widział? Był świadom tego, jakim był pięknym obrazem? Ze swoją historią, ze swoimi emocjami, ze swoimi wątpliwościami i rozerwaniem między życiem a śmiercią, w których przyszło mu trwać. Chyba nie wiedział. Nie mógł widzieć tego, co widział on - te oczy tak czyste i szczere w swoich emocjach jak krystaliczna, pierwsza łza dziecka opłakującego przyjście na ten świat. Wyrwane z bezpiecznego łona matki, skazane na wszystko, co Ziemia dla niego miała. Chciał mu to powiedzieć - jak pięknym obrazem jest i że na pewno jest jeszcze piękniejszy niż widział go teraz, ale nie mógł się zdobyć na to, żeby przerwać tę ciszę. Nie wiedział, co teraz kłębiło się w jego głowie i o czym myślał, ale chciał mu dać komfort tych myśli i przestrzeń na nie - dokładnie tyle, ile potrzebował. Spoglądał ponad jego ramieniem na rzekę zastanawiając się dopiero w tym punkcie, czy jest ktoś, kto przygarnia go w swoje ramiona. Mężczyźni zazwyczaj nie lubili się przyznawać do tego, jak bardzo potrzebowali takich gestów, bo przecież to słabość. Silny samiec przecież unosi wysoko głowę i zmienia kobiety jak rękawiczki, a nie szuka delikatnego uścisku, który pozbiera porozbijane fragmenty jego "ja" w całość. Prostota w tym geście nie drzemała. Myślał o tym, a jednocześnie ciągle przypatrywał się cieniowi mówiącemu, że zaraz tak delikatna chwila może zostać przerwana paskudnym gestem. Chciał tłumaczyć sobie, że to nic, ale nie był wcale przekonany, czy nie zostawiłoby to na nim odcisku. Chciał być wyrozumiały, ale...
Ale nic się nie stało. Nie było krwawego pocałunku na jego szyi, a kiedy Astaroth się odsunął nadal widać było po nim głębię doznań. Nie chciał nim wstrząsnąć, chciał mu... pomóc. Wydawało mu się, że to niewiele, ile może dla niego zrobić, przecież magia zauroczeń też mogłaby posłużyć do stworzenia... różnych cudów. Na parę chwil, zaraz by się rozpłynęła, ale cieszyłaby oczy.
- Cieszę się. - Przymknął oczy w ciepłym i wdzięcznym uśmiechu, ale zaraz je otworzył, żeby móc spoglądać na wampira. Nie był pewien, czy powinien teraz się nad nim pochylić, podać mu dłoń, kucnąć... Może potrzebował po prostu tych paru chwil na to, żeby emocje trochę w nim zelżały. - Pragnąłeś zobaczyć słońce. Pytanie brzmi: dlaczego miałbym tego nie zrobić? - Odparł gładko. Ach, chyba trafił się przypadek, który nie do końca wierzył w ludzką bezinteresowność? Nic dziwnego. Przecież ona prawie nie istniała na tym świecie. - Widziałem obraz samotnej istoty, o którą upominała się ciemność. Istota chyba potrzebowała towarzystwa. Może i uśmiechnięta, ale o smutnych oczach... więc jak wyglądałyby te oczy radosne i rozjaśnione? - Uniósł na chwilę wyżej kąciki ust. - Świat byłby lepszym miejscem, gdyby ludzie częściej robili dla drugiego człowieka coś dobrego. Przecież nic mnie to nie kosztowało, a tobie sprawiło radość. - Odpowiedział już wprost, wzruszając ramionami.