20.07.2024, 18:53 ✶
Lało.
Bruk spływał lepkim szumem londyńskich gmachów; bezgłośny szelest mgły przysłaniał blask latarni. Zrzeszone krople deszczu uderzały z impetem o parapet odbijając się symfonicznym echem od czterech ścian ciemnego pomieszczenia. Panujący w mieszkaniu nieład był odporny na jakiekolwiek oczyszczające właściwości deszczu - chociaż, czy londyńskie ulewy nie czyniły wszystkiego jeszcze brudniejszym? Pożerająca Wyspy wilgoć czaiła się w każdym calu, wślizgiwała się do zakurzonej izby przez szparę w uniesionym oknie; wpuszczała do środka świeżość miejskiego odoru, omamiała zmysły wizją rześkości przytłumiając reakcje. Londyn monumentalnie przygniatał nieświadome lica do swego obfitującego w ściek oddechu; naciskał zwinnie na kark, wyczekując cierpliwie na idealny moment, aby unieruchomić ofiarę znajomym odgłosem łamanego kręgosłupa. Imperialna stolica sprawiała, że porażka wydawała się wygraną - morderczy wyścig przedstawiała w świetle reflektorów i wypucowanych parkietów sal balowych. Przekraczając próg industrialnego molocha, nie można było dostrzec jak piękna, drewniana posadzka gnije od spodu, że w piwnicy grzyb pożera magazynowane przetwory, a czarny dym z kominów wypacza idealnie białe, wykrochmalone koszule. Wiekowe, ręcznie żłobione meble czezły poddając się procesowi powolnej degradacji, podobnie do szaro-brązowego lica Tamizy dogorywającej w swym meandrycznym korycie. Parapet spływał lepkim brudem osadu budynków, choć woda nie przekraczała granicy pomieszczenia, jedynie dusząca wilgoć przyklejała się do papierków po słodyczach i pustych opakowaniach kryjących w sobie resztki jedzenia na wynos. Oleander ocenił, iż żadne z nich nie mogły być nazbyt stare, bo nic nie odpychało kwaśnym zapachem zgnilizny.
Przerzucił materiał siostrzanej sukienki z fotela, jakby odrzucał na bok truchło obrzydliwego, martwego zwierzęcia z połowicznie wyjedzonymi przez insekty wnętrznościami. Zanim usiadł przeczesał tapicerkę mebla dłonią. Nie znajdując niczego podejrzanego, a i tak stwierdzając, że przeróżne ciecze musiały się znajdywać na każdym calu tego mieszkania, po prostu usiadł. Wyczekiwał w półmroku. Przymknięte oczy pozwolliły wnieść do myśli odrobinę ciepła i blasku marokańskich wakacji. Przeniósł się na chwilę w przyjemniejszą część świata. Ulewa za oknem przerodziła się jedynie w tło, prawie całkowicie znikając z radaru. Umiejętność wyciszenia się Crouch miał opanowaną prawie do perfekcji, gdyby nie ona, absolutnie nigdy nie byłby w stanie skupić się na grze, na klawiszach fortepianu i energii mającej przepływać przez wygrywane nuty. Wyłapywał dźwięki jakoby ofiara wyczekująca na drapieżnika, który miał położyć kres jej krótkiemu i niedostatecznemu życiu. Nie potrafił pozbyć się wyczerpujących mysli. Nie ważne jak dobrze mógłby się bawić, z tyłu głowy zawsze miał ten ciemny zakątek, w którym ukryte były żale, złość, strach, niestrudzone szeptacze powtarzające 'Nigdy nie będziesz niczyim pierwszym wyborem, jedynie zdatnym do zabaw wynaturzeniem, poddaj się swojej roli'.
Wciągnął głośno powietrze, gdy usłyszał przekręcający się w zamku klucz. Serce zabiło mu szybciej, a pewność siebie z jaką dobierał ubrania przed wyjściem z domu zniknęła wraz z wakacyjnym słońcem. Zabrakło mu powietrza; wiedział o czym chce rozmawiać z siostrą, ale jednocześnie bał się jej reakcji. Ignorował jej potrzeby przez większość życia, spychał na drugi plan, pławił się w matczynym dostatku, jej nie zostawiając ani kropli dobroci. Miała się zadowolić ochłapami negatywnych komentarzy ojca. A teraz? przyszedł do niej po radę. Zwierzyć się, błagać o pomoc. Jakież to było żałosne.
Poczuł ciepłe łzy spływające po policzkach - nie rozumiał własnych emocji.
Pozostawiony na ramieniu fotela płaszcz, w którym przyszedł ochładzał jego rozgrzaną od emocji dłoń wilgocią resztki ulewy. Satynowa koszulka na ramiączkach, odsłaniała bladość jego obsypanych piegami ramion. Nacisk ciężkiego, kryształowego wisiora stawał się nie do wytrzymania, wżynał w mięśnie szyi. Zaskakująca prostota jego ubrania mogłaby sugerować, że nie przyłożył myśli do swej kreacji, gdy w gruncie rzeczy było wręcz odwrotnie. Pragnął wzbudzić litość starszej siostry.
Przełknął ślinę.
- Powinnaś nałożyć na to mieszkanie lepsze zabezpieczenia - wydobył z siebie resztkę siły, aby odezwać się i powiadomić właścicielkę lokum o swojej obecności.
Bruk spływał lepkim szumem londyńskich gmachów; bezgłośny szelest mgły przysłaniał blask latarni. Zrzeszone krople deszczu uderzały z impetem o parapet odbijając się symfonicznym echem od czterech ścian ciemnego pomieszczenia. Panujący w mieszkaniu nieład był odporny na jakiekolwiek oczyszczające właściwości deszczu - chociaż, czy londyńskie ulewy nie czyniły wszystkiego jeszcze brudniejszym? Pożerająca Wyspy wilgoć czaiła się w każdym calu, wślizgiwała się do zakurzonej izby przez szparę w uniesionym oknie; wpuszczała do środka świeżość miejskiego odoru, omamiała zmysły wizją rześkości przytłumiając reakcje. Londyn monumentalnie przygniatał nieświadome lica do swego obfitującego w ściek oddechu; naciskał zwinnie na kark, wyczekując cierpliwie na idealny moment, aby unieruchomić ofiarę znajomym odgłosem łamanego kręgosłupa. Imperialna stolica sprawiała, że porażka wydawała się wygraną - morderczy wyścig przedstawiała w świetle reflektorów i wypucowanych parkietów sal balowych. Przekraczając próg industrialnego molocha, nie można było dostrzec jak piękna, drewniana posadzka gnije od spodu, że w piwnicy grzyb pożera magazynowane przetwory, a czarny dym z kominów wypacza idealnie białe, wykrochmalone koszule. Wiekowe, ręcznie żłobione meble czezły poddając się procesowi powolnej degradacji, podobnie do szaro-brązowego lica Tamizy dogorywającej w swym meandrycznym korycie. Parapet spływał lepkim brudem osadu budynków, choć woda nie przekraczała granicy pomieszczenia, jedynie dusząca wilgoć przyklejała się do papierków po słodyczach i pustych opakowaniach kryjących w sobie resztki jedzenia na wynos. Oleander ocenił, iż żadne z nich nie mogły być nazbyt stare, bo nic nie odpychało kwaśnym zapachem zgnilizny.
Przerzucił materiał siostrzanej sukienki z fotela, jakby odrzucał na bok truchło obrzydliwego, martwego zwierzęcia z połowicznie wyjedzonymi przez insekty wnętrznościami. Zanim usiadł przeczesał tapicerkę mebla dłonią. Nie znajdując niczego podejrzanego, a i tak stwierdzając, że przeróżne ciecze musiały się znajdywać na każdym calu tego mieszkania, po prostu usiadł. Wyczekiwał w półmroku. Przymknięte oczy pozwolliły wnieść do myśli odrobinę ciepła i blasku marokańskich wakacji. Przeniósł się na chwilę w przyjemniejszą część świata. Ulewa za oknem przerodziła się jedynie w tło, prawie całkowicie znikając z radaru. Umiejętność wyciszenia się Crouch miał opanowaną prawie do perfekcji, gdyby nie ona, absolutnie nigdy nie byłby w stanie skupić się na grze, na klawiszach fortepianu i energii mającej przepływać przez wygrywane nuty. Wyłapywał dźwięki jakoby ofiara wyczekująca na drapieżnika, który miał położyć kres jej krótkiemu i niedostatecznemu życiu. Nie potrafił pozbyć się wyczerpujących mysli. Nie ważne jak dobrze mógłby się bawić, z tyłu głowy zawsze miał ten ciemny zakątek, w którym ukryte były żale, złość, strach, niestrudzone szeptacze powtarzające 'Nigdy nie będziesz niczyim pierwszym wyborem, jedynie zdatnym do zabaw wynaturzeniem, poddaj się swojej roli'.
Wciągnął głośno powietrze, gdy usłyszał przekręcający się w zamku klucz. Serce zabiło mu szybciej, a pewność siebie z jaką dobierał ubrania przed wyjściem z domu zniknęła wraz z wakacyjnym słońcem. Zabrakło mu powietrza; wiedział o czym chce rozmawiać z siostrą, ale jednocześnie bał się jej reakcji. Ignorował jej potrzeby przez większość życia, spychał na drugi plan, pławił się w matczynym dostatku, jej nie zostawiając ani kropli dobroci. Miała się zadowolić ochłapami negatywnych komentarzy ojca. A teraz? przyszedł do niej po radę. Zwierzyć się, błagać o pomoc. Jakież to było żałosne.
Poczuł ciepłe łzy spływające po policzkach - nie rozumiał własnych emocji.
Pozostawiony na ramieniu fotela płaszcz, w którym przyszedł ochładzał jego rozgrzaną od emocji dłoń wilgocią resztki ulewy. Satynowa koszulka na ramiączkach, odsłaniała bladość jego obsypanych piegami ramion. Nacisk ciężkiego, kryształowego wisiora stawał się nie do wytrzymania, wżynał w mięśnie szyi. Zaskakująca prostota jego ubrania mogłaby sugerować, że nie przyłożył myśli do swej kreacji, gdy w gruncie rzeczy było wręcz odwrotnie. Pragnął wzbudzić litość starszej siostry.
Przełknął ślinę.
- Powinnaś nałożyć na to mieszkanie lepsze zabezpieczenia - wydobył z siebie resztkę siły, aby odezwać się i powiadomić właścicielkę lokum o swojej obecności.