Thomas mógł zauważyć, jak brwi Guinevere podniosły się i zastygła tak w zdziwieniu i niedowierzaniu, kiedy słuchała o kolejnych praktykach Inków dotyczących “chowania” swoich zmarłych. W głowie jej się nie mieściło to cykliczne wyciąganie mumii na różne święta, wystawianie na widok publiczny i nie składowanie ich w sarkofagach, gdzie mogli spocząć po swoim życiu, a stawianie we wnękach, by ich żywot w pewien sposób nadal trwał.
– Szaleństwo – skwitowała w końcu i pokręciła głową, kiedy padło to porównanie do ubrań w szafie. Przy tym musiała się na chwilę zatrzymać i pomyśleć, nad tymi zimowymi ubraniami, bo z oczywistych przyczyn takich nie za bardzo miała… To znaczy nie tak, żeby wyciągnąć je z szafy i nosić w zimowe miesiące. Raczej musiała szafę uzupełniać, jak akurat jechała do Anglii i wypadało to w zimowych miesiącach (co się zdarzało…) ale wtedy najczęściej dokupowała rzeczy na miejscu, a nie tu w Egipcie, bo trochę mijało się to z celem. – A co jak jakąś uszkodzili? Nie wierzę, że to się nie działo – takie ruszanie mumii, przenoszenie ich z miejsca na miejsce, zmienianie ich pozycji i tak dalej musiało się wiązać ze zniszczeniami i dlatego to było takie nieekonomiczne i bezsensowne (w wyobrażeniu Ginny rzecz jasna). – Chyba wolę obecną wersję Yule, chociaż nie można odmówić charakteru i klimatu wyciągania mumii. Bardziej to jednak pasowało na Samhain - a przynajmniej w jej odczuciu.
– Koty uważano za bogów, tak jak faraonów, więc jak się spojrzy na to w ten sposób, to dość naturalne, że i je poddawano temu procesowi – tak jak Thomas lubił dzielić się wiedzą, tak samo było w przypadku Ginny, która potrafiła gadać i gadać i gadać… Już jej zresztą proponowano, żeby przyjechała do Anglii poprowadzić kilka wykładów, ale póki co machała na to ręką. – Ale tak, nadal je tu lubią – może już bez statusu bóstwa, ale tak jak Thomas zauważył – nadal z szacunkiem. W Egipcjanach dużo było przesądów z tym związanych, zakorzenionych głęboko w starych dziejach. – Może gdzieś tutaj też są schowane – nie zdziwiłaby się. Faktycznie było w nich coś… uroczego. Jeśli tak można to było nazwać.
Guinevere może i miała to swoje lekkie, psotliwe usposobienie, może jak się uśmiechała to całą sobą, lubiła podpuszczać do czegoś ludzi, zakładać się o najdziwniejsze rzeczy i tak dalej, ale swoją pracę brała bardzo na poważnie, więc może to i tylko paluszek i lekka rana, ale należało się tym zająć i to wcale nie tak, że się tutaj popisywała czy chciała wykazać, bo cały czas tylko siedziała i ładnie wyglądała, a Figg odwalał całą robotę. A przygotowana była z prostego powodu – to jednak były warunki polowe i rannego nie zawsze dało się od razu zabrać do szpitala, plus Ginny miała też tę trudność, że… bardzo źle znosiła wszelkie teleportacje, więc dotykała się tego tylko w ostateczności, a i tak większość ludzi myślała, że sama teleportować się nie umiała i nawet było to dla niej wygodne.
– Szkoda by było, jakbyś musiał leżeć w łóżku przez tydzień przez głupi palec, co? – zażartowała sobie i zaraz zamknęła puzderko, odkładając je na miejsce. – Pięć minut i nie powinno być śladu po ranie – dodała, żeby nie mieli tutaj wątpliwości.
Na uwagę Thomasa uniosła na niego spojrzenie i zamrugała nieco skonfundowana, po czym po chwili jej spojrzenie na jego oczach zmieniło się z tego złotego i jakże kociego w całkowicie ludzkie, a jej tęczówki przybrały jasnobrązowy odcień z całkowicie normalną źrenicą, po czym uśmiechnęła się niewinnie i te oczy zmrużyła leciutko.
– Taaak? Dziękuję – odparła chytrze i zachichotała pod nosem, całkiem jednak zadowolona, bo komplement przyjęła. – Wybacz, czasami się zapominam. Lepiej mi się patrzy w takim kiepskim oświetleniu w kocich oczach, to już trochę odruch – po czym zamrugała i zaraz znowu jej tęczówki zmieniły się w złote, a źrenice w pionowe jak u kota.