18.08.2024, 18:59 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.12.2024, 21:17 przez Anthony Ian Borgin.)
Droga z Ministerstwa do mieszkania wydawała mu się nieskończenie długa, co było efektem spotkania z Brenną jakiś czas temu. Jej słowa odbijały się echem w jego głowie, a gdy dłużej patrzył w jakiś punkt przed sobą, miał wrażenie, że dostrzega jej odbicie i pełne dezaprobaty spojrzenie. Wciąż wierzył, że postąpił właściwie, nawet jeśli żółć pomieszana z alkoholem będącym główną zawartością jego żołądka, podchodziła mu do gardła. Nie mógł zmienić tego, co czuł i nie mógł też zmienić tego, co ona czuła. Nawet jeśli się starał, nie przynosiło to żadnych efektów. Jak długo więc mógł bawić się w masochistę? Lepiej było odgrywać złoczyńcę, niż łudzić, że cokolwiek zmieni sytuację. Od kiedy dostał pierścień - wysadzany kamykami złoty sygnet z wielką literą B, który miał świadczyć o jego roli, ciężar na jego plecach zdawał się tylko rosnąć. Ilość spraw, wiadomości, zobowiązań i wizja małżeństwa, do której będzie dążył dziadek, były kurewsko przytłaczające. Lepiej jednak, żeby on cierpiał, niż jego rodzeństwo lub Stanley, który i tak już miał mnóstwo innych problemów na głowie. Przesunął dłonią po twarzy, zwilżając wargi i oparł się o kanapę, luzując krawat pod szyją i rozpinając jeden z guzików lekkiej koszuli. Teczka leżała rzucona gdzieś w kącie, a na czarnym stoliku tkwiła kryształowa karafka z bursztynowym napojem i niewielka butelka wódki. Jego prywatne mieszkanie nie było duże, ale spełniało wszystkie jego potrzeby, gdy nie chciał tkwić w rodowej posiadłości i musiał od wszystkiego uciec. Niewiele osób o nim wiedziała, głównie najbliżsi przyjaciele. Pokój dzienny łączył się z niewielką kuchnią i maleńkim korytarzykiem, a może i wnęką - nie był pewien, które można było nazwać przedpokojem lub wiatrołapem. Oprócz tego była łazienka, maleńki balkon oraz sypialnia. Wszystko utrzymane było w ciemnych kolorach i w stylu minimalistycznym, zakrawającym o industrialny, surowy. Można było określić to mianem męskiej jaskini, chociaż poza niedbale rzuconymi butami przy wejściu, marynarką na oparciu krzesła i filiżance po kawie w zlewie, było tu całkiem czysto i nie śmierdziało. Często wietrzył, miał też zapachową świecie, czasem kadzidła. Bawił się materiałem krawatu w dłoni, czekając na jednego ze swoich przyjaciół i to chyba wkurwiało go najbardziej - że musiała sobie wybrać kogoś, z kim on sam był blisko. Jakby w Londynie mało było przyzwoitych i dobrych czarodziejów, ona akurat musiała polubić bożyszcze Ministerstwa, męską wersję femme fatale, Atreusa. Prychnął z niezadowolenia i zazdrości, przenosząc spojrzenie na butelkę i zastanawiając się, czy nie powinien wypić jeszcze odrobiny przed jego przyjściem. Zdążył posłać mu wiadomość o tym, że jest mu potrzebny i muszą porozmawiać, a do tego nie mogło to czekać. Dlaczego? Bo jutro nie byłby w nastroju i nie powiedziałby mu tego wszystkiego, co sobie zaplanował. Drzwi były otwarte, więc nie zamierzał się ruszyć, aby go wpuścić, wszak zawsze powtarzał, aby każdy z jego gości czuł się, jak u siebie. I głównie dlatego kanapa, na której siedział, była rozkładana. W pokoju panował półmrok, jedynym źródłem światła były promienie zachodzącego słońca wkradające się do wnętrza przez okna w mieszkaniu, bo ich jeszcze nie zasłonił. Im dłużej tkwił w milczeniu i samotności, tym bardziej wybór Longbottom wydawał mu się oczywisty, bo przecież Atre nie mógł mieć żadnego powiązania z ciemną stroną konfliktu, którą dziewczyna tak gardziła i która stanowiła dla niej tak duże zagrożenie. Była zbyt dobrym człowiekiem, zbyt zaradnym czarodziejem i przede wszystkim, pochodziła z rodu, którego Czarnoksiężnik i jego poplecznicy nie lubi, co było przysłowiowym gwoździem do trumny i kolejną szpilką, która doprowadzała go do szału. I owszem, wiało tu pewnego rodzaju hipokryzją. Westchnął, czując uderzający w nos zapach kadziła, które zapalił zaraz po przyjściu z Ministerstwa. Z początku zapach tego ustrojstwa, które pomagało na bezsenność go irytował, ale później zdążył się do niego przyzwyczaić. Odpalał je odruchowo, zwykle gdy miewał gorszy dzień. A dziś był najbardziej chujowy dzień w roku.
Gdy jego uszu dotarł hałas, uśmiechnął się pod nosem i ruszył na kanapie tak, aby przysunąć się bliżej stolika.
- Nalać Ci czegoś? - zapytał źródło hałasu, będące w rzeczywistości aurorem, jego przyjacielem, powodem do zazdrości, wrogiem i chłopakiem, którego lubiła dziewczyna, którą sobie wybrał dobre.. ile? Dziesięć lat temu? Parsknął z niedowierzaniem, kręcąc głową. Dobrze, że był delikatnie pijany, życie wtedy było przyjemniejsze.
Gdy jego uszu dotarł hałas, uśmiechnął się pod nosem i ruszył na kanapie tak, aby przysunąć się bliżej stolika.
- Nalać Ci czegoś? - zapytał źródło hałasu, będące w rzeczywistości aurorem, jego przyjacielem, powodem do zazdrości, wrogiem i chłopakiem, którego lubiła dziewczyna, którą sobie wybrał dobre.. ile? Dziesięć lat temu? Parsknął z niedowierzaniem, kręcąc głową. Dobrze, że był delikatnie pijany, życie wtedy było przyjemniejsze.