Rodzeństwo Yaxley było w tym do siebie bardzo podobne. Byli przekonani o swojej nieśmiertelności, pewni tego, że uda im się wyjść cało z każdej sytuacji. Inaczej nie doprowadzaliby do takich sytuacji, jak ta dzisiaj. Kto normalny zakładał się o to, że pierwszy dotrze do wampira i pokaże mu gdzie jest jego miejsce? Nie powinni lekceważyć takich istot, jak widać jednak to robili. Mieli zbyt dużo pewności siebie, co musiało się kiedyś ukrócić. Niestety Astaroth miał jako pierwszy przekonać się o tym, że dało się ich skrzywdzić.
Geraldine została w tyle, w sumie nie w tyle, a raczej w głębi lasu. To jej brat trafił na bestię, znalazł ją przed nia, wygrał ich głupi zakład, chociaż w aktualnej sytuacji nie była z tego powodu szczególnie zadowolona. Widziała, że wampir się nad nim nachylał, powalił go na ziemię. Z odległości w której się znajdowała nie mogła zdziałać zbyt wiele. Czuła, że go zawiodła. To uczucie nie chciało jej opuścić, chociaż przecież jeszcze miała szansę, mogła jakoś mu pomóc, prawda? Jeszcze nie wszystko było stracone.
Strzelała na oślep, licząc na to, że trafi w potwora, że uda jej się skutecznie zniechęcić go przed dalszym działaniem. Przy okazji zaczęła biec przed siebie, tak szybko, jak tylko potrafiła.
Wydawało jej się, że wampir w końcu mu odpuścił, spierdolił. Nie była pewna na ile to było prawdziwe, a może dokończył swojego dzieła. Musiała to sprawdzić. W końcu znalazła się przy bracie, w końcu mogła mu pomóc, w końcu złapała jego ciało w swoje ramiona. Nachyliła się nad nim, kiedy go podniosła.
- As, Astaroth... - Mówiła do niego, trzymając go w swoich objęciach, łzy pojawiły się w jej oczach, nie była w stanie nad nimi zapanować. Dostrzegła ślad na jego szyi, wiedziała, że wampir wgryzł w niego swoje zęby, czy jeszcze była jakaś nadzieja, czy właśnie odchodził z tego świata? Nie spodziewała się tego, że będzie go trzymać w swoich ramionach, umierającego. Nikt nie przygotował ją do tego, że to może się wydarzyć. Co niby miała teraz zrobić, zupełnie sama, w ciemnym lesie? Jak miała go uratować. - Nie zamykaj oczu, nie pozwól sobie odpłynąć, uratuję Cię, nie umrzesz, nie umrzesz tutaj. - Łkała cicho trzymając go w objęciach. Nie była pewna, czy sama wierzyła w te słowa, ale chciała, żeby jej zaufał, na pewno jakoś uda im się znaleźć rozwiązanie, na pewno jakoś sobie z tym poradzą.
Wydawało jej się, że jego spojrzenie gasło, a ciało robiło się wiotkie, ale to nie mogła być prawda. Miał przed sobą przecież tyle lat, był młody, musiał przeżyć, nie mógł teraz odejść, nie mogła na to pozwolić. Nie wyobrażała sobie swojego świata bez niego. Zawiodła go, nie przybiegła tutaj na czas, nie było obok nich nikogo, kto mógłby im pomóc.