• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[03.1968] First aid, last resort || Ambroise & Geraldine

[03.1968] First aid, last resort || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#21
20.11.2024, 21:44  ✶  
Powinien znacznie bardziej precyzować swoje groźby, żeby nie brzmiały ani trochę kusząco. W końcu to nie był pierwszy raz, kiedy zamiast wystraszyć nimi Geraldine sprawił, że jego dziewczyna zaczęła zadawać mu pytania o dalszy ciąg tego, co stanie się, gdy już zacznie spełniać na niej swoje zamierzenia. Nie o to mu chodziło. Zdecydowanie nie o to, ale parsknął rozbawiony, bo przecież mógł się domyślić. Była niereformowalna.
- Na plażę. Nad morze. Wyrzucę cię prosto do wody. Do tych twoich magicznych ryb, które na pewno gdzieś tam są - z przekąsem luźno zacytował te zapewnienia, które słyszał już niemalże od dwóch lat i co?
Ani razu jeszcze nie widzieli tego, co Ambroise uparcie nazywał magicznymi rybami, choć miało swoją znacznie bardziej właściwą nazwę. Tyle, że jej nie pamiętam. Nawet nie próbował jej pamiętać.
Tak jak jego najmilsza, raczej też nie mógł się doczekać czegoś, co niechybnie go czekało. Wykładu, nieważne jak krótkiego, o tych wszystkich morskich i oceanicznych, jeziornych, sadzawkowych, strumykowych, akwariowych i cholera wie jakich jeszcze stworzeniach, które dało się określić jako magiczne ryby. A także tego, że powinien być zdecydowanie bardziej precyzyjny i choćby nawet próbować udawać, że czegokolwiek się uczy.
Szczególnie, że ona próbowała to robić. Wykonywała swoje jodełki, sosenki, małe pokraczne wzory ludowe. Jeszcze nie tworzyła dębów, ale to była tylko kwestia czasu. Roise musiał wpierw sam wpaść na to, w jaki sposób upleść ten dąb, żeby później spróbować wkręcić ją, że to rzeczywisty element pierwszej pomocy. Teraz to już na pewno zamierzał to zrobić.
- Sale od eliksirów były znacznie bardziej pilnowane. Kwestia składników, które tam były. Tego, że niektórzy mogliby się przypadkowo powysadzać. Takie tam - przelotnie machnął ręką, po prostu takie tam, bo nie sądził, żeby chciała znać przesadnie dużo szczegółów. - Możliwe, że w twoich latach łazienka Marty stała się bardziej oblegana, ale w moich całe szczęście dało się tam cokolwiek robić - stwierdził w ramach takiego tam kompromisu.
Mógł dopuścić myśl, że jego roczniki były po prostu bardziej terytorialne i dopiero kiedy zniknęły ze szkoły hierarchia zaczęła się zmieniać. Żadna inna opcja nie wchodziła w grę. W innym razie nie udałoby mu się tam uwarzyć tylu eliksirów, ile wyszło spod jego ręki. Zarówno w ramach eksperymentów jak i sprzedawania gotowców na zaliczenia, które później taki delikwent mógł ze sobą zabrać i podmienić w odpowiednim momencie.
- Wiedzieli? - Nieznacznie uniósł brwi, kręcąc głową.
No, bo przecież wystarczyło rzucić kilka zaklęć i odpowiednio doprowadzić się do porządku, prawda? Ewentualnie umieć sprzedać dobrą bajerę o samotnym treningu czy czymś takim. A bajerantem, jak sam wspomniał, był wyjątkowym. Wybitnym, niezaprzeczalnym.
- Nie tam, nie połowę i nie tylko swój rocznik - wyszczerzył zęby w czarującym uśmiechu, jednocześnie prowokując ją spojrzeniem, gdy upił kolejny łyk alkoholu. - Nie mów mi, że byłaś cnotką, kochanie. W to akurat nie uwierzę. Na opinię pracuje się latami - przypomniał uprzejmie.
Choć w rzeczywistości wcale nie chciał wnikać w meandry jej szkolnych przygód. Zupełnie tak jak ona zapewne nie chciała w tego. Przeszłość powinni pozostawić w przeszłości. Zaś przyszłość rysowała się całkiem interesująco. Prowokacyjnie. Podobało mu się to.
- Jeszcze będziesz mnie błagać o pocałunki - odparł bez mrugnięcia okiem, rzecz jasna, że to ona miała tu przegrać.
On potrafił stanowczo się usrać. Nawet jeśli to oznaczało kolejne dni wewnętrznego piekiełka, palących spojrzeń zawieszanych na jej dekolcie, przełykania śliny i zaciskania dłoni. Jeżeli robili z tego wyzwanie, to Greengrass nie zamierzał być tym, kto pęknie. W żadnym wypadku.
- W twoich ramionach, w twoich udach, w tobie opleciony twoimi nogami. Każda możliwość będzie wyśmienita - zapewnił gładko, moment później odruchowo prychając na bezsens, który usłyszał. - Czyli naprawdę byłaś cnotką niewydymką, kochanie? Niezwykłe. Tym bardziej... ...takich rzeczy się nie zapomina - kląsnął językiem.
No, bawiło go to. Nie mógł powiedzieć, że nie. Cała ta rozmowa o Hogwarcie całkiem go bawiła, nawet jeśli minęło wiele lat odkąd opuścili tamte progi.
- To chyba faktycznie była zima - zmarszczył brwi starając się wrócić myślami do tamtego momentu, skoro oczekiwała od niego jakichś szczegółów. - Okno było otwarte, śnieg leżał na zewnętrznym parapecie. Mogło tak być. To całkiem możliwe - przyznał z zastanowieniem, bardzo powoli kiwając głową, w dalszym ciągu zbyt zamyślony, żeby zwrócić uwagę na ton czy minę swojej dziewczyny.
Jego wzrok był skierowany ku ciemnej lnianej koszuli, którą Ambroise usiłował coraz skuteczniej porozpinać, wyginając przy tym kąciki ust w grymasie pełnym niezadowolenia z powolności tego procesu. Starał się włożyć na siebie coś, co pozwoliłoby mu nie musieć korzystać z niechcianej pomocy, ale w tym momencie mógłby psioczyć ile wlezie na te małe elementy. Jeszcze rano dały się zgrabnie pozapinać. Teraz ślizgały mu się w palcach.
- W czasach Hogwartu raczej nie częstowałem szlugami byle kogo. To był towar deficytowy - odmruknął w skupieniu, przygryzając język i wystawiając jego koniuszek w bok na wargę; palce w dalszym ciągu usiłowały poradzić sobie z guzikami. - Ale tak? Ponownie, to może być całkiem możliwe? - Stwierdził z początku bez przekonania, jednakże po kilku sekundach wyraźniej kiwnął głową. - Właściwie to tak. To musiało być coś na tej zasadzie. Pamiętam, że mała pinda dostała potem opierdol razem ze mną. Między innymi za palenie, za które chwilę wcześniej sama na mnie najeżdżała - znowu przygryzł język, jeszcze raz kiwnął głową i dopowiedział. - McGonagall jednak miała wtedy czuja. Albo to Marta po nią poleciała. Nigdy się tego nie dowiedziałem.
Zresztą nigdy nie pytał, prawda? To nie był jego pierwszy ani ostatni szlaban. Zresztą nawet z pannicą, o której wspominał Geraldine, kwitując informację wzruszeniem ramion. Nawet nie podniósł wzroku. Za mocno skupiał się na tym, żeby zdjąć tę cholerną koszulę. Tak jak Rina w przypadku jodełki, tak i on teraz zaczął robić się sfrustrowany.
- Mówiłem, że była jakaś wyższa - mruknął do niej, wreszcie rozpinając cztery guziki na raz i oddychając głęboko.
Kolejne miały już pójść znacznie szybciej. Szczególnie, że nie zamierzał spocząć na laurach tylko od razu zabrał się do roboty, ledwo rejestrując ruch ze strony dziewczyny dopóki nie poczuł jak prześlizgują się po dolnej części jego koszuli. Dostrzegł ruch i poluzowanie dolnego guzika. Mimowolnie uniósł głowę, posyłając jej bezwiednie naburmuszone spojrzenie, ale nie komentując tego, że zaczęła mu pomagać.
Jednocześnie słysząc pytanie uniósł rękę, zatrzymując ją w powietrzu w geście wskazującym na to, że w pierwszej chwili chciał uporać się ze zbędnym elementem garderoby. Dopiero później z odpowiedziami na pytania.
Zresztą dokładnie tak się stało. Mniej więcej gdzieś w połowie (gdyby miał być szczery to proporcje wyglądały zgoła inaczej) musnął palcami dłonie Geraldine, zsuwając z siebie koszulę i unosząc wzrok. Na trochę zbyt długo, by było to przypadkiem, zatrzymał spojrzenie na jej oczach.
- W porządku. Przysuń się do mnie jeszcze trochę - polecił, kiwając palcem na swoją dziewczynę, w dalszym ciągu nie do końca dowierzając w to, co padło przed chwilą - połóż na mnie ręce. Gdziekolwiek na odsłoniętej skórze na brzuchu albo klatce piersiowej. Nie musisz być delikatna. Wytrzymam - zapewnił ją powoli, pokrzepiająco. - Chcę, żebyś położyła tam nacisk. Przesuń ręce, wybadaj skórę, wyczuj mięśnie i powiedz mi, gdzie wbiłabyś mi nóż, gdybym poprosił cię o to, żebyś mnie zraniła, upuściła mi sporo krwi, ale mnie nie wykrwawiła. Nie masz możliwości wbić mi nic w udo, zresztą lepiej nie ruszajmy okolic tętnicy drugi raz w historii. Musisz uderzać wysoko. Chcesz mi upuścić krew, skołować mnie, pozbawić przytomności od jej utraty, ale nie zabić.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#22
20.11.2024, 23:48  ✶  

Groźby, obietnice, jak zwał tak zwał. Geraldine nie zamierzała się obawiać tego, co zamierzał z nią zrobić, wręcz przeciwnie, standardowo dla siebie zaczęła grzebać głębiej, wolała się upewnić, że może jej się to spodobać.

- Cóż, to może być jednak przyjemność, oczywiście o ile uda mi się wciągnąć Ciebie ze sobą, no i zdecydowanie bliżej lata, teraz jest trochę zbyt chłodno. - Mogliby razem poszukać tych ryb, które tak lubiła oglądać. Tak, to był całkiem niezły plan na zbliżające się lato. Potraktowała to jak obietnicę, która miała się spełnić. Na pewno nie omieszka go powkurzać jeszcze trochę, żeby faktycznie zdecydował się to zrobić.

Do ryb wrócą jeszcze pewnie, kiedy nadarzy się taka sposobność, nie lubiła opowiadać o nich w tym miejscu, szczególnie, że mieli całkiem niezłą bazę wypadową do tego, aby móc im się przyjrzeć z bliska. Ona zdecydowanie wolała uczyć poprzez praktykę, tak, no może trochę za dużo przy tym gadała, ale to zdarzało się najlepszym.

Gdyby tylko wiedziała, że faktycznie zamierza ją wkręcić, to pewnie stałaby się jeszcze większym wrzodem, niż była dotychczas, na pewno się za to kiedyś odwdzięczy, oczywiście o ile dowie się, że Roise sobie z niej żartował, szczególnie korzystając z tego, że była kompletnym laikiem jeśli chodzi o te zasrane uzdrowicielstwo.

- Cóż, teraz to nabiera sensu, nigdy jakoś nie interesowałam się specjalnie odwiedzaniem po godzinach tego miejsca. - Gdyby mogła to nie chodziłaby tam nawet w godzinach zajęć, niestety musiała jakoś przebrnąć przez wszystkie przedmioty, których nauczali w szkole. - Tak, wszyscy chcieli zobaczyć Martę, stała się całkiem niezłym elementem wystroju tej łazienki, przychodzili ją oglądać, jak jakiś pomnik. - Niesamowicie ją to bawiło, bo przecież ten duch był chyba najbardziej męczącym duchem w całej szkole. No nie było gorszego od niej.

- Czy zdarzyło ci się trafić kiedyś na stado centaurów, którym nie spodobała się twoja obecność? - Zapytała unosząc nieco brwi. - Nie zgadniesz komu się przytrafiło coś takiego, i kiedy spierdalał do zamku trafił w drzwiach na swoją ukochaną McGonagall, od tego momentu zaczęła mi się bardziej przyglądać. - Jasne, istniały metody, które mogły pomóc zakamuflować ślady wizyty na świeżym powietrzu, ale nie zawsze był czas na to, aby po nie sięgać. Zresztą Yaxleyówna miała tendencje do zwracania na siebie uwagi, nawet wtedy, kiedy nie chciała tego robić. Była pewna, że jej ukochana pani profesor odetchnęła kiedy ona wreszcie skończyła szkołę. Nie była zbyt ogarniętym uczniem, nie ma się co oszukiwać, wykazywała tendencje do pakowania się w absurdalne sytuacje.

- Nie wspomniałam o tym, że nie pracowałam na nią latami, tylko, że nie zajmowałam się tym w Hogzie. - To była tylko drobna różnica, chociaż może wcale nie taka drobna. - Czyli więcej niż połowę, z różnych roczników, wszystko jasne. - Oczywiście, że zamierzała to nieco wyolbrzymić, dlaczego by nie, skoro mogła? Strasznie ją bawiła ta wizja.

- Być może tak będzie, pewnie już niedługo się dowiemy, kto będzie kogo o co błagał. - Nie wierzyła, że wytrzymają zbyt długo we wstrzemięźliwości, od zawsze mieli z tym problem, pozostawało jednak pytanie, które z nich pierwsze pęknie. Nie łatwo było jej stwierdzić, które z nich się złamie, bo cóż, jedno i drugie było przecież bardzo, ale to bardzo uparte.

- Zapamiętam to sobie. Nie masz więc jakichś specjalnych wymagań. - Na pewno o tym nie zapomni, jak o wielu innych rzeczach, które czasem udało jej się z niego wyciągnąć. - Możemy przyjąć taką wersję, brzmi całkiem przyzwoicie. - Może i była daleka od prawdy, ale to nic nie zmieniało, nie było to dla niej istotne.

Cofnięcie się w czasie do Hogwartu okazało się być całkiem zabawnym rozwiązaniem. Zdecydowanie opadła już gęsta atmosfera, która towarzyszyła im podczas procesu nauczania. Miała nadzieję, że nie wróci, bo wolała kiedy na siebie nie burczeli.

Ambroise skupił się na swojej koszuli, dzięki czemu nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, kiedy kontynuował opowieść o tamtej pierdolniętej dziewczynie. Wszystko spinało się w całość, tyle, że on jeszcze nie miał pojęcia, kto właśnie pomagał mu z rozpinaniem jego koszuli. Czy w ogóle powinna go o tym uświadomić? Może to było zupełnie niepotrzebne, mogłaby wrócić do tego kiedyś indziej, z drugiej strony, dlaczego by nie kontynuować tego tematu teraz, kiedy już się w nim tak bardzo zagłębili.

- Słusznie, pamiętam, że czasem trudno było zdobyć szlugi. - Tak i ona to przeżyła. Zawsze starała się przemycić jak najwięcej, ale zapasy dosyć szybko się kończyły. Na całe szczęście w Hogsmeade można było dostać fajki, miała swoje źródełko, u którego się pojawiała. Wystarczyło się tylko dobrze zakręcić.

- To ją mocno ubodło wiesz, tą małą pindę, że dostała przez ciebie ten szlaban za fajki, wcześniej nigdy nie paliła w szkole, ale też od tego się zaczęło jej wymykanie na papierosa w przerwach między zajęciami. - Najwyraźniej wiedziała bardzo dużo o tamtej dziewczynie, no kto mógłby się tego spodziewać. - Zresztą do dzisiaj pali te same szlugi, a ktoś z kim jest strasznie jej przez to marudzi. - Jej palce rozpinały guzik za guzikiem, delikatnie, żeby przypadkiem nie dotknąć jego ciała, to jeszcze nie był odpowiedni moment.

- Nie była wyższa, jestem pewna, że nie była wyższa. - Tak, miała stuprocentową pewność, w przeciwieństwie do Roisa znała personalia tej dziewczyny, która go wtedy zirytowała.

Wspólnymi siłami udało im się rozpiąć wszystkie guziki jego koszuli. Nie do końca wiedziała po co to robią, ale czuła, że ma to jakiś większy sens. Nie musiała zresztą zbyt długo czekać na wyjaśnienia. Nim jednak się tego dowiedziała poczuła dotyk jego dłoni, starała się zresztą ciągle patrzeć na twarz Roisa, aby nie rozproszyć się jego nagim ciałem. Miała to wygrać, tak, skupiła się na tej myśli. Nie przegra tego starcia.

- Trochę oszukujesz. - Mruknęła cicho pod nosem. Zrobiła jednak to, o co ją prosił. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, miała chęć usiąć na nim okrakiem, ale tego nie zrobiła, starała się zachować dystans, chociaż cała ta sytuacja powodowała, że nie miała takiej możliwości.

Może nie musiała być delikatna, ale zamierzała. Położyła obie dłonie na jego brzuchu, poczuła ciepło bijące od jego ciała pod swoimi dłoniami. Powoli przesuwała nimi w górę, w stronę klatki piersiowej, nigdzie się nie spieszyła, zatrzymała je na dłuższą chwilę w okolicach serca. - Upuściła sporo krwi, ale nie wykrwawiła, czyli masz to przeżyć, rozumiem. - Czyli tętnica płucna odpadała. Ponownie przemierzała rękoma jego ciało, tym razem zatrzymała dłoń na żebrach, tuż pod miejscem, w którym się kończyły. Nacisnęła tam palcami nieco mocniej. - Wbiłabym ci nóż pod żebra, ale nie wiem, czy to jest dobry wybór. - Tak, nie była jakoś szczególnie przekonana, że o taki efekt mu chodziło.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#23
21.11.2024, 02:28  ✶  
- To groźba - pokręcił głową z politowaniem. - Groźby nie mogą być przyjemne. Inaczej nie mają sensu - nie musiał tego mówić, prawda?
Mimo to miał zamiar iść w zaparte. Nie mogli z tego zrobić czegoś przyjemnego jak kąpiel w morzu w samym środku lata. Nie, skoro groził jej, że wywiezie ją na taczkach. Nie mógł rzucać słów na ciepły czerwcowy wiatr. To musiało być chociaż trochę karzące. Inaczej nie byłoby w żaden sposób inne od tego, co robili każdego cieplejszego miesiąca odkąd kupili dom w Whitby.
Swoje całkowicie własne miejsce z coraz lepiej wyposażoną kuchnią i spiżarnią do składowania eliksirów, których nie musiał już pokątnie warzyć w toaletach. Nawiedzonych czy nie. Całe szczęście ewidentnie jeszcze za czasów, gdy nie były aż tak oblegane.
- Oj, wkurwiała się na sugestię bycia elementem łazienki - skwitował luźno, uśmiechając się pod nosem na wspomnienie cyrku i tyrady, którą kiedyś urządziła z tej okazji.
Hogwart był miejscem pełnym niespodzianek. Szczególnie, że bezpieczeństwo uczniów chyba jakoś nigdy nie było tam dla nikogo priorytetem.
- Centaury? Te rzekomo mądre? Coś ty im zrobiła? Ale nie... Za to zdarzyło mi się kiedyś trafić na trzy gigantyczne pająki. A jeśli porównujemy nasze osiągi w braniu nóg za pas to one miały ich... ...sześć?... ...osiem?... ...dwanaście? - Teoretycznie pytał, ale w istocie nie potrzebował wiedzieć, więc wzruszył ramionami. - Tak czy siak, nie wpadłem wtedy na McGonagall. Tylko na Dippeta, ale akurat był wstawiony, więc pomylił mnie z kimś innym - wygodnie dla siebie nie dodał, że został nazwany żeńskim imieniem, nawet jeśli nigdy nie był damskiej postury.
Trudno byłoby dokonać jakiejkolwiek pomyłki, nawet przy wyglądzie jego włosów i fryzurze, której nie zmieniał przez cały okres nauki w szkole. Mimo to Armando Dippetowi udało się to zrobić. Zaraz potem zataczając się w kierunku jednego z gabinetów, z którego dochodziły głośne dźwięki rozmów. Najpewniej nauczycielska impreza.
Roise miał wtedy gigantycznego fuksa (nie farta, cholera) a później jakoś udawało mu się unikać akurat tamtego kawałka lasu. Znalazł sobie inną miejscówkę, która okazała się znacznie lepsza. Nie było tam pająków ani innego szajsu. Został jej wierny niemalże do samego końca nauki.
To była jego oaza, do której nie przyprowadzał nikogo. Tylko miejsce Greengrassa. Jeśli już miał wychodzić z kimś do Zakazanego Lasu to raczej w przeciwnym kierunku, natomiast nie robił tego często. Większość jego kumpli nie paliła się do pobytów na łonie natury a panny bały się ubrudzić sobie buciki, wolały zostać w zamku, gdzie tak właściwie potrafiło być równie ekscytująco.
- Ach, no tak - skwitował znacząco, posyłając jej krzywe spojrzenie. - Ekscytujące polowania w gronie zapoconych, brudnych podstarzałych kawalerów. Zupełnie zapomniałem - w jego głosie dało się wyczuć tę prześmiewczą nutę. - Tak, więcej niż połowę. Z różnych roczników. Z Beauxbatons również, rzecz jasna. Oui, sois à moi aujourd'hui. Salony, welwet, ładny zapach - mrugnął do niej, całkowicie celowo roztaczając tak kontrastującą wizję do tej, która według niego dotyczyła zamierzchłych podbojów Riny.
W rzeczywistości najlepiej im było w to dalej nie wnikać. Może nie do końca zmienili temat, ale uderzyli w inne, znacznie bardziej przyjemne tony. Rzucała mu wyzwanie. Dostrzegł to błyskawicznie - jak na obrońcę przystało, nie? Jeśli sądziła, że Roise nie podniesie rękawicy (a przecież go znała; to było niemożliwe) to sromotnie się myliła.
- Wydymanie usteczek wlicza się do błagania. Wielkie oczy tak samo. Wszystkie ruchy ręki, które nie są konieczne. Właściwie to każdy przejaw zapraszania. Ustalmy sobie jasno: zapraszanie to też błaganie, siadanie na kolanach to błaganie, wychodzenie z łazienki bez ręcznika... ...błaganie - podkreślił z wyzywającym kiwnięciem głowy.
Mieli się przekonać kto będzie kogo błagać.
- Mhm. Mów se więcej - machnął ręką, skupiając się już na tych guzikach a nie na tym, że właśnie zaczynała mieć mylne pojęcie o jego standardach.
W żadnym razie nie miał ich niskich. Po prostu z nią, z nią mu wiele wystarczało. Ale przecież nie zamierzał o tym mówić. Nie był frajerem.
Siedział na dywanie, krzyżując nogi w udach, cały czas próbując sztywnymi palcami rozpiąć te cholerne guziczki, które wcale nie chciały z nim współpracować. Nic dziwnego, że niespecjalnie skupiał się na drugim dnie prowadzonej przez nich rozmowy. Przynajmniej do momentu, w którym do jego uszu dotarło coś niespodziewanego, co zabrzmiało niewłaściwie.
Potrzebował chwili, żeby załapać, co tak właściwie przyciągnęło jego uwagę. Wzrok Ambroisa, do tej pory skoncentrowany na koszuli, nagle skierował się ku Geraldine. Jego powieki rozszerzyły się a brwi uniosły się w górę zdradzając raptowne zdziwienie. Ledwo powstrzymał mimowolny ruch głowy, chcąc wpierw upewnić się, że dobrze usłyszał zanim da po sobie poznać coś ponad to, co już okazał.
- Huh? - Wyrwało mu się spomiędzy warg zanim w ogóle zdążył dobrze pomyśleć nad tym, co usłyszał.
Zamrugał dwukrotnie, następnie jeszcze kilka razy, wbijając spojrzenie zielonych oczu w twarz swojej dziewczyny. Miodowoblond włosy - teraz ciemniejsze niż latem w przeciwieństwie do lekko przyblakłych piegów. Duże niebieskie oczy. Miękkie różane usta, które całował tak często, że nawet podświadomie byłby w stanie wyobrazić sobie każdą ich linię, pełny kształt dolnej wargi. Szparę między górnymi zębami.
Wszystkie te małe szczegóły, które teraz wzbudziły w nim nagłą chęć uderzenia dłonią w sam środek czoła, choć raczej nie byłoby to zbyt dobrym pomysłem. W dalszym ciągu nie był zupełnie w stanie uwierzyć w to, co słyszał, zmrużonymi oczami wpatrując się w oczy Yaxleyówny.
- Żartujesz - rzucił z czymś na kształt wyrzutu, ale nie.
Powoli, jakby w spowolnionym tempie jego zdumienie zaczęło przeradzać się w coś innego.
Kącik ust Greengrassa zadrgał i powoli się uniósł,  do oczu zawitał blask zrozumienia.
Mimo całego szoku, w jaki początkowo wpadł na samą myśl o tym, co mu zasugerowała, zaczynało go to bawić. To, co usłyszał było absurdalne, zupełnie z innej bajki. Z czegoś, co wręcz nie miało racji bytu, przez ten cały czas dziejąc się jakby z dala od rzeczywistości, w której dotychczas żył. Nie wiedział czy chce w to uwierzyć.
Chciał? Coś w tej sytuacji budziło w nim nieodpartą chęć śmiechu. Ba - szczekliwego rechotu. Najczystszej formy niekontrolowanego rozbawienia. Mimo to zmarszczył brwi, próbując zapanować nad sobą, ale po chwili nie mógł się już powstrzymać. Po prostu się roześmiał. Głośno, nieco histerycznie, na kilka chwil tracąc możliwość złapania oddechu.
Być może nie zaczął tarzać się po dywanie. To była przecież domena jego kobiety. Jego enfant terrible, mała pinda, popierdolona Gryfonka próbująca zadźgać go samym spojrzeniem, później pozbawiając go papierosa i zapewniając mu szlaban u McGonagall.
- Nie... ...żałuję... ...anisłowa - wydyszał walcząc z bólem przepony, bardzo znacząco potrząsając przy tym głową.
Musiał się ogarnąć, jeśli chcieli kontynuować, nawet jeśli kończąc rozpinanie koszuli jeszcze kilka razy mruknął do siebie pod nosem coś, co niechybnie było słowami niedowierzania.
- Możliwe - odmruknął przygryzając własną wargę, choć jego spojrzenie na stanowczo zbyt długo zawisło na ustach jego kobiety. - Ja nigdy nie gram czysto - miał ochotę jeszcze bardziej się ku niej nachylić tylko po to, żeby ogarnąć jej twarz ciepłym oddechem.
Aby przesunąć palcami po długiej szyi. Żeby musnąć skórę w pocałunku, zatracając się w słodko-dymnym zapachu teraz z nutą soczystych wiśni. Miała kropelkę alkoholu w prawym kąciku ust. Mógłby ją zmazać palcem, choć nie tego instynktownie chciał. Chciał to zrobić własnymi wargami, samym czubkiem języka, jednocześnie pociągając ją na siebie.
Mimo to mieli zakład, nie?
Zamierzał wygrać. Choć czy przegrana i tak nie byłaby wygraną?
Było ciężko nie myśleć o tym w takich kategoriach, kiedy bardzo powoli wodziła go na pokuszenie. To zdecydowanie nie było to, co kazał jej robić. Te ruchy były zbyt przemyślane, celowe, ale nie tak neutralnie badawcze jak powinny być. Zagryzł wargi czując ogarniającą go falę gorąca. Jej dotyk palił. Ona również nie grała czysto.
- Zdecydowany wybór. Odważne, klasyczne posunięcie. Podoba mi się - zawyrokował aprobująco, jednakże niemal od razu sięgnął po jej dłoń, ujmując ją ręką i przesuwając ją dosłownie odrobinę w bok, nawet na chwilę nie odwracając spojrzenia od oczu Geraldine. - Tu będzie lepiej - słowa przeszły w pomruk, kiedy Ambroise ponownie przesunął ich dłonie. Tym razem w inne miejsce - trochę wyżej, po przeciwnej stronie - tu też. Mogłabyś celować również tu - kolejny ruch, przesunięcie językiem po zębach - i tu. Najlepiej tu, wtedy niemal nie ma szans, że trafisz w coś ważnego - kontynuował, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że gdzieś między jednym a drugim słowem sens tego, co robili zaczął się zatracać.
- No tak. Skoro już to wiemy to teraz kwestia opatrunków, eliksirów i maści, żeby to zatamować - zaczął powoli, wcale nie sięgając po żadną z przygotowanych pomocy.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#24
21.11.2024, 10:50  ✶  

- Nawet w groźbie można odnaleźć coś przyjemnego, wtedy przestaje być groźbą, chociaż w ten sposób warto sobie umilać życie. - Tak, zawsze szukała punktu zaczepenia, który mógł jej przynieść nieco pozytywów. Już ona się postara o to, aby ta groźba, wcale nie była groźbą, a nawet jeśli nie będzie to szczególnie przyjemna podróż taczką, to i tak będzie udawała, że jej się podoba. Nawet kąpiel w zimnym morzu, by nie dać znać, że udało mu się spełnić tę obietnicę. Jeśli będzie musiała, to będzie się szczerzyć, gdy ją tam wrzuci, z drugiej strony, to, że w ogóle mu się uda ją tam wrzucić było bardzo wątpliwe.

- Wiem, pamiętam. - Tak, coraz mniej ukrywała to, że właściwie to ona tam z nim wtedy była. Zastanawiała się tylko kiedy do niego dotrze, co mu chciała przekazać, jak na razie bowiem był tak wpatrzony w te nieszczęsne guziki, że chyba nie do końca dochodziło do niego, to co miała mu do powiedzenia. Znaczy rozmawiał z nią tak, ale jakby nie przetrawił jeszcze tego, co mówiła. Nie zastanawiał się nad treścią ich rozmowy.

- Weszłam w miejsce, w które nie powinnam, na szczęście już wtedy całkiem szybko spierdalałam. - To też się nie zmieniło, wiedziała, kiedy trzeba brać nogi za pas i kiedy lepiej się nie konforntować, nie z każdym przeciwnikiem można sobie poradzić. - Osiemnaście nóg, jeśli liczysz wszystkie razem. Jeden pająk, sześć nóg, ale powinieneś to już wiedzieć Roise, przecież mogłeś zobaczyć takiego pająka z bliska. - Najwyraźniej jej praktyczne lekcje też nie do końca przynosiły efekty. To całkiem zabawne, że żyli razem już te kilka lat, a nadal zupełnie nie odnajdywali się w swoich dziedzinach. Może tak już miało być? Przecież mieli pewność, że zawsze będą u swego boku, po co więc się tym przejmować.

- Pomylił naszą Gwiazdę z kimś innym? Alkohol nie powinien być wytłumaczeniem... - Skoro Roise tak błyszczał podczas tych czasów, to każdy powinien go kojarzyć, nawet obudzony w środku nocy ze snu powinien potrafić połączyć jego twarz z personaliami.

Dyrektor jednak był wiekowy, w sumie wcale się nie dziwiła, że akurat on nie do końca ogarniał rzeczywistość, był całkiem mocno odklejony, w pewnym wieku ludzie przestawali panować nad tym, co działo się wokół nich. Mogła się spodziewać, że Roise miał więcej szczęścia niż ona, jakims cudem jej zawsze przytrafiły się konfrontacje z samą McGonagall, tak, że później już nawet nie była w stanie wykręcić się z niczego, nawet jeśli nie była winna. Cóż, opinia nie do końca poukładanej uczennicy ciągnęła się za nią do samego końca edukacji. Nie, żeby jej to przeszkadzało, pasowało jej to, że mieli ją za nieokrzesaną, sama sobie na to zasłużyła.

- Daruj sobie, wcale nie byli tacy podstarzali, przynajmniej wiedzieli co robić, nie jak te niedojdy w Hogwarcie. - Tak, zdecydowanie widziała w tym więcej pozytywów. - No i nie chwalili się swoją zdobyczą, wiesz, mój ojciec urwałby im jaja, to było całkiem wygodne. - Miało to zdecydowanie dużo plusów, potrafiła korzystać z nadażających się okazji i nie musiała przejmować tym, że ktokolwiek się o tym dowie. - Wysokie standardy, co? - Tak, zupełnie jej nie ruszał ten kontrast, który chciał jej pokazać, wcale. O gustach się nie powinno dyskutować, czy coś, tego się trzymała.

- Oczywiście, cieszę się, że jasno określasz zasady. - Dodała z uśmiechem. Nie miała nic przeciwko tej małej próbie między nimi. Mogło to wyjść całkiem zabawnie, bo pewnie prędzej zaczną chodzić po ścianach niż ustąpią. Wygrana więc będzie jeszcze bardziej satysfakcjonująca. Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć, które z nich faktycznie okaże się zwycięzcą, chociaż w tym konkursie chyba nie było przegranych, ale mniejsza o to, zresztą jeszcze nie ustalili przecież nawet nagrody.

Ambroise w końcu doznał olśnienia. No nareszcie, zastanawiała się, ile mu to zajmie. Załapał. Widziała jego minę, zdziwinie, zresztą sama nie do końca mogła zrozumieć, jak to się stało, że dotarło to do niej dopiero teraz. Powinna się spodziewać, że spotkali się już wcześniej i że to spotaknie nie należało do szczególnie przyjemnych, zresztą miała świadomość, że z jej winy. Była strasznie irytującą gówniarą, aczkolwiek nie wydawało jej się, żeby to jakoś mocno wpłynęło na jej życie. Zadzierała nosa, interesowała się rzeczami, którymi nie powinna, w sumie, właściwie większość z tych cech została jej do dzisiaj. Tyle, że nie plotła już włosów w dwa warkocze, w dorosłym życiu wybierała jednego.

- Jestem śmiertelnie poważna. - Dodała lekkim tonem, bo naprawdę próbowała być poważna, ale ta absurdalna sytuacja powodowała, że zupełnie jej to nie wychodziło. Bawiło ją to, że przez tyle lat żyli w błogiej nieświadomości. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że nigdy nie zorientowali się, że wyglądają znajomo. Miał wtedy chyba trochę dłuższe włosy? Nie potrafiła sobie przypomnieć, zresztą to było spotkanie w kiblu, kilka szlabanów, bardzo dawno temu. Ciężko było odnaleźć w pamięci jego twarz.

Ta informacja, chyba poprawiła mu humor, bo Roise nie potrafił zapanować nad swoim śmiechem. Cóż, dobrze, naprawdę nie spodziewała się, że ten wieczór będzie do uratowania, jak widać jednak nigdy, niczego nie można być pewnym - Czekaj, smarkata jędza, wysoka i pierdolnięta, tak? Tak to było? - Oczywiście, że zapamiętała te piękne epitety. Bawiły ją strasznie, musiała mu wtedy bardzo mocno uprzykrzać życie, co w sumie było trochę satysfakcjonujące, bo przecież o to jej wtedy chodziło.

- Czyli jest przyzwolenie na oszukiwanie, rozumiem. - Skoro on nie zamierzał grać czysto, to ona również nie będzie tego robiła. Nigdy nie mówiła, że należy do tych osób, które przestrzegają jakichkolwiek zasad, zresztą nigdy do końca nie określili ich co do tej gry, w którą postanowili grać. Bardzo dobrze, sam chciał utrudnić im to wyzwanie. To będzie wyśmienita zabawa.

- Tak, czasem wolę się trzymać norm, to wydaje się słuszne. - Wybór był prosty, przynajmniej ten pierwszy. Nie, żeby często atakowała ludzi, zdarzało jej się to, kiedy faktycznie czuła się zagrożona, ale nie lubiła o tym rozmawiać. Zdecydowanie wolała wbijać sztylety w ciała zwierząt.

Dotyk nie był ułatwieniem, wręcz przeciwnie, szczególnie, kiedy położył swoją rękę na jej i zaczął przesuwać ją po swoim ciele. Dawno nie byli ze sobą blisko, tydzień mógł się wydawać wcale nie takim długim okresem, ale w ich przypadku w jej oczach oznaczał wieczność.

Starała się skupić na zielonych tęczówkach Roisa, były jak las, uspokajały ją, nie mogła dać się ponieść.

- Po co atakować, jeśli nie chce się trafić w coś ważnego? - Zdecydowanie wolałaby od razu być bardzo skuteczna, skoro już sięgała po sztylet, to robiła to w jednym celu. Chciała skrzywdzić swoją ofiarę jak najbardziej.

Przygryzła dolną wargę, nadal starała się skupiać przede wszystkim na jego oczach, chociaż czuła, że znowu oszukiwał, dotyk jego dłoni nie ułatwiał jej myślenia i to jak ją przesuwał po swoim ciepłym ciele. Niedobrze. - Wiggenowy jak rozumiem nie pomoże? - Tak, wróciła do punktu wyjścia.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#25
21.11.2024, 13:39  ✶  
- Jesteś niemożliwa - syknął do Geraldine sam nie wiedział, który raz tego popołudnia, właściwie to już wieczoru.
Co prawda zrobił to raczej z przyzwyczajenia a nie z tego, że go tym w jakikolwiek sposób irytowała. Po prostu musiał mieć ostatnie słowo. Cała reszta nie miała aż takiego znaczenia, dopóki oboje wiedzieli jak to wygląda w rzeczywistości. Kochał zołzę, nawet jeśli miał coraz większą ochotę spełnić tę groźbę i faktycznie wywieźć ją na taczce. Znalazłby dostatecznie dużo siły, aby to zrobić, nawet mimo pobijanego ciała.
- Z tego, co wiem, nie jego nogi mnie wtedy interesowały - przypomniał z cieniem rozbawienia. - Mógł mieć ich nawet osiemnaście. Plus pamiętaj, że był skażony - stwierdził, gdyby przypadkiem umknęło jej to, że upolowali tamtego pająka wyłącznie w ramach sportu i jakiejś pokrętnej, nieproszonej przysługi dla lokalnej społeczności, bo truchło i tak nie nadawało się do przetworzenia.
Musieli otoczyć je barierą ochronną powstrzymującą rozprzestrzenianie się ognia po lesie a następnie spalić skurwysyna, żeby nikt go nie spróbował ponownie przywrócić do życia, wykorzystać w jakichś celach czy po prostu nie zbliżył się do niego gnany zaciekawieniem. To nie był standardowy pajęczy okaz.
Poza tym Roise nawet nie próbował ukrywać, że niespecjalnie interesuje go pozyskiwanie wiedzy z zakresu magicznych stworzeń. Szczególnie w momencie, w którym być może zbyt wygodnie, ale miał w domu ekspertkę w tym temacie, której i tak nigdy by nie doścignął. A on po prostu lubił być najlepszy, gdy już się czymś interesował.
Jasne. Czasami sięgał po dodatkową wiedzę. Zazwyczaj nie spoczywał na laurach. No, nie totalnie. Natomiast całkowicie świadomie nie pchał się w tę dziedzinę. Potrzebował jedynie wiedzieć jak wyglądają gotowe półfabrykaty, składniki pozyskane z zabitych bestii, ewentualnie jak podzielić truchła w taki sposób, aby nie zmarnować zbyt wiele towaru. Nic więcej nie było mu potrzebne.
A te umiejętności nabył już dawno temu. Częściowo nawet w czasach Hogwartu, o których rozmawiali.
- Widziałaś kiedyś najebanego Dippeta? - Machnął ręką z pobłażaniem dla tego starego na wpół ślepego durnia, podejmując decyzję, żeby jednak dodać to, co czyniło tamtą sytuację jeszcze bardziej wymowną. - Zostałem nazwany dzieciną. Mówił do mnie per Artie, cały czas w damskiej osobie, prawie wyjebał się o własne nogi a potem wreszcie wlazł do gabinetu i mnie zostawił - naprawdę nietrudno było stwierdzić, że szkolna sława Greengrassa nie miała z tym zbyt wiele wspólnego.
Były dyrektor Hogwartu był po prostu na samym końcu kariery. Zresztą oddając swoją rolę chwilę później. W pięćdziesiątym piątym? Pięćdziesiątym szóstym?
- Bzdury. Skoro ja jestem dla ciebie stary to - nie musiał kończyć, prawda? To było dostatecznie wymowne. - Zasugerowałbym, że wręcz masz swój typ, gdyby nie to, że tacy ludzie śmierdzą. Są brudni, niehigieniczni, nie mają za knut stylu ani klasy a podbojami nie chwalą się wyłącznie dlatego, że nikt nie chce z nimi rozmawiać, bo wali im z japy - stwierdził bez większego zastanowienia, szczególnie że nie musiał zbyt wiele myśleć o tym, jaką ma opinię na temat tego typu elementów społecznych.
Doświadczenie nabyte praktycznie na każdej płaszczyźnie zawodowej mówiło swoje. Możliwe, że dla młodej dziewczyny to byli atrakcyjni barbarzyńcy i brutale, ale litości - nie wyobrażał sobie, aby ktoś chciał się z nimi zadawać na dłuższą metę.
Nawet mimo upływu lat przy boku Geraldine, Ambroise wciąż miał swoje zdanie o poszukiwaczach adrenaliny. Szczególnie o mężczyznach, bo kobiety być może byłyby przez niego brane pod uwagę z przymrużeniem oka, gdyby rzecz jasna nie fakt, że nawet nie zwracał na nie uwagi.
Pod tym kątem zadziwiająco łatwo mu przyszło zaprzestanie tego procederu. Nie miał takiej potrzeby. Nawet teraz, szczególnie teraz, kiedy wystawiała go na konieczność trzymania łap przy sobie. Co, cholera, nigdy mu specjalnie nie wychodziło, ale skoro rzuciła mu to wyzwanie to zamierzał przy nim uparcie wytrwać.
- Zobaczymy kto pierwszy o nich zapomni - stwierdził tak gładko jak tylko był w stanie.
Zaś co tyczyło się zapomnienia...
...im bardziej przyglądał się swojej dziewczynie tym bardziej widział to, co zdecydowanie powinien zauważyć już lata temu. Wiedząc to, co teraz wiedział nie sposób było tego nie dostrzec. Żadne z nich nie zmieniło się aż tak bardzo. A jednak jakimś cudem nie wpadli na to wcześniej.
Byli blisko. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak blisko, szczególnie wtedy w bibliotece w Snowdonii, teraz wreszcie to dostrzegając i cholera nie mogło go to nie bawić.
Było głupie, absurdalne, ironiczne. Wręcz nieprawdopodobne, ale naprawdę się wydarzyło. Nie dało się temu zaprzeczyć, co wyłącznie spowodowało u niego jeszcze większy wybuch śmiechu, nieoczekiwaną wesołość.
- Tak. To by się zgadzało. Okropne dziewuszysko. Awanturnica, aferzystka, kapryśnica. Zaczepna siksa - odpowiedział z niezwykle szerokim uśmiechem, patrząc jej prosto w oczy i przez ten cały czas zaczepnie unosząc brwi.
Chciała szczerości. Mieli się nie okłamywać a w szkolnych czasach napsuła mu trochę krwi. Co prawda on w żadnym przypadku nie był jej w czymkolwiek dłużny. Te kilka, może kilkanaście interakcji, jakie mieli wyglądało raczej równie upierdliwie z każdej strony. Tym bardziej trudno mu było uwierzyć w to, że siedzieli teraz naprzeciwko siebie, ziejąc do siebie nie złością i odrazą a czymś całkowicie przeciwnym.
Patrząc w te jej niebieskie oczy najchętniej po prostu wywróciłby ją na dywan i całował aż któreś wreszcie straci dech w piersiach i resztki samokontroli. I tym kimś nie byłby on. On się usrał, czyż nie?
- Jak na kogoś z tak ładnymi ślepiami, prosiła się, żeby ktoś je jej wydrapał. Nie ja, rzecz jasna, ja raczej zostawiłbym ją centaurom. A gdyby była trochę starsza - nie musiał kończyć, żeby zasugerować oczywistą oczywistość.
O ile żarcie się nie było jego ulubionym sportem, nawet jeśli nie mogli go uniknąć, o tyle godzenie się zawsze wyglądało naprawdę dobrze. To był ten jeden element wynagradzający wcześniejsze nerwy i ostre reakcje.
Mogła sobie mówić i myśleć, co chciała. Ostatecznie i tak stanęłoby na jego. Pozwalało mu to twierdzić ich szerokie doświadczenie w niemożności oderwania się od siebie na zbyt długo. Tydzień zaczynał być katorgą, katuszami, nawet jeśli Ambroise starał się zrobić z tego coś, co pozwoliłoby mu wygrać. Nie zamierzał być tym, który pierwszy ulegnie pokusie.
- Zależy co masz na myśli przez oszustwo. Mówię tylko, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że należy grać czysto - odparł miękko, gładko, bez cienia zażenowania.
Co jak co, ale powinna mieć świadomość tego, że zazwyczaj sięgał po prostu po najlepsze metody pozwalające mu osiągnąć cel. To, że nie zawsze były moralne to była raczej oczywista sprawa. Miały być skuteczne, nie poprawne.
- Pamiętaj, że mówimy nie tylko o nieudanych polowaniach na zwierzynę - przypomniał cicho, utrzymując kontakt wzrokowy, żeby się nie rozproszyć.
To było niemalże cholernie niemożliwe w tych okolicznościach, ale próbował. Usiłował nie stopić się pod intensywnością spojrzenia Geraldine, odpowiedzieć jej w ten sam sposób, jednocześnie nie prowokując nic ponad to, co się działo między nimi. Usrał się, przegrana nie wchodziła w grę, nawet jeśli nagroda była tego warta. A była. Zdecydowanie.
- Pracując z ludźmi, kiedyś możesz tego potrzebować - kontynuując powoli, jednocześnie bezwiednie powiódł ich złączonymi rękami wyżej do swojej szyi, unosząc wierzch jej dłoni do ust, przyciskając do niego wargi, oddychając wolniej, ale zdecydowanie ciężej.
Musiał się skupić.
- Szczególnie, kiedy chcesz utrzymać złudzenia i pozory - wdech i wydech, z którym ponownie przycisnął sobie jej parzące, palące skórę palce do boku klatki piersiowej. - Czasami to musi być atak, nie atak. Rozumiesz? - Spytał, choć w takich warunkach nie spodziewał się, żeby mogli spróbować kontynuować rozmowę bez wcześniejszego ochłonięcia.
A powinni. Zdecydowanie powinni zrobić te dwie rzeczy: doprowadzić rozmowę do końca, przynajmniej do etapu, w którym będą w stanie podjąć ją jutro bez zbędnych trudności. I ochłonąć, złapać trochę świeżego powietrza, spróbować rozwiać gęstą atmosferę.
Tyle tylko, że żadna z tych czynności nie była tą najbardziej upragnioną.
- Jesteś niesamowita - miał parsknąć, zamierzał prychnąć, ale z jego ust wydobył się pomruk brzmiący raczej jak komplement, w dodatku żarliwy, wypowiedziany na półoddechu. - Zapomnij o eliksirze wiggenowym. To nie magiczne remedium na wszystko - znowu zamierzał wrócić do pouczającego tonu i kolejny raz przegrał z kretesem, odpowiadając jeszcze jednym mruknięciem. - Mogłabyś już przegrać, wiesz?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#26
23.11.2024, 00:12  ✶  

- Mógłbyś mi powiedzieć coś, czego nie wiem. - Zmarszczyła nos, i uśmiechnęła się przy tym pokazując mu język. Tak, dalej się z nim droczyła, trochę jak dzieciak, ale nie widziała w tym nic złego, ten wieczór był właściwie pełen niespodzianek. Nie do końca spodziewała się, że tak się potoczy. Oczywiście odezwała się też tylko po to, żeby Ambroise nie miał ostatniego słowa, bo cóż, nie chciała mu dawać tej przyjemności, szanujmy się - musiała dbać o to, aby nie miał za lekko.

- Nie? Nie jego nogi? - Wpatrywała się w Roisa, jakby nie mogła sobie przypomnieć o tym, co się wtedy wydarzyło, chociaż doskonale pamiętała, bo to było jedno z przyjemniejszych polowań, jakie przyszło jej zaliczyć w swoim życiu, o ile właściwie nie najprzyjemniejsze. Musiałam coś przegapić, na mnie ten pająk zrobił ogromne wrażenie. - Fatycznie był to dziwny okaz, który jak się okazało do niczego im się nie przydał, bo był skażony czarną magią i nie mogli go wykorzystać do czegokolwiek. Myślała, że zrobi mu prezent - wyszło jak zawsze, chociaż chyba nie był, aż taki zawiedzony przebiegiem tamtego polowania, starała się zrobić wszystko, żeby było wręcz przeciwnie.

Uratowali mieszkańców wioski przed tym osobnikiem, to był jedyny plus tej sytuacji, w sumie po części na tym też polegała jej praca - zabijałą bestie, aby nie niepokoiły ludzi, tyle, że tym razem nie miała szansy na tym zarobić i musiał jej wystarczyć uśmiech szczęśliwego, uwolnionego od strachu przed pająkiem bombelka.

- Wydaje mi się, że widziałam, ale on mnie wtedy nie widział, wiesz, nie doszło do interakcji, po prostu nie trafiał w schody i burczał coś pod nosem, a w sumie to śpiewał o jakiejś Mariannie? Nie pamiętam. - Raczej robiła wszystko, aby niepotrzebnie nie doprowadzać do spotkania twarzą w twarz z profesorami, kiedy wałęsała się po szkole, szczególnie w nocy. Zazwyczaj całkiem nieźle jej to wychodziło, problem miała jedynie z McGonagall. - Jakby zmrużyć oczy... szczególnie po wypiciu kilku głębszych, to może faktycznie miało to sens, Artie... - Roześmiała się wreszcie, bo zwizualizowała sobie tą całą sytuację i żałowała, że miała szansy jej obejrzeć na żywo, to naprawdę mogło być całkiem ciekawym doświadczeniem.

- Tak właściwie to mam swój jeden typ, może bardziej jednego typa? Który bardzo, ale to bardzo lubi mnie drażnić i dalej nie nauczył się, że to nie jest dobrym posunięciem... - Nie brała specjalnie jego słów do siebie, nie zamierzała się z nim kłócić, o to, że trochę za bardzo poniosła go wyobraźnia i ona też miała swoje standardy, może nie szczególnie wysokie, ale one istniały! Zresztą, przecież skończyła z jedną z najlepszych partii na lokalnym rynku kawalerów, chyba nie musiała mu o tym znowu przypominać?

Tak naprawdę to Yaxleyówna z nikim nie chciała zadawać się na dłuższą metę, to nigdy nie było jej celem, no dopóki ten tutaj, siedzący przed nią mężczyzna nie pojawił się w jej życiu. Wtedy się to zmieniło i zupełnie tego nie żałowała, chociaż bywały dni, kiedy zastanawiała się, jak właściwie doszło do tego, że udało mu się ją usidlić, szczególnie wtedy, gdy zachowywał się jakby pozjadał wszelkie rozumy, a ona nie chciała być mu dłużna. Na szczęście to przechodziło im bardzo szybko, a sam proces godzenia wynagradzał nieco zszargane nerwy. Zresztą równie szybko jak się odpalała to potrafiła się uspokoić.

- Zobaczymy, zobaczymy... - Tak, to mogło być bardzo zaciekłe starcie, zdawała sobie z tego sprawę i bardzo prawdopodobne było to, że ona je przegra przez swoją nieumyślność. Często podejmowała bardzo spontaniczne decyzje, pod wpływem chwili, bez głębszego zastanowienia, tak mogło być i tym razem, wystarczyłoby tylko, żeby Roise na nią odpowiednio spojrzał.

No i niestety patrzył na nią w ten sposób już od jakiegoś czasu, póki co jeszcze potrafiła nad sobą zapanować, ale wiedziała, że to może być kwestia kilku minut. Gdyby ktoś wtedy, kiedy spotkała go w Hogwarcie powiedział jej o tym, że kiedyś będzie reagowała na jego obecność w ten sposób to by go wyśmiała, tak bardzo mocno wyśmiała. Nigdy w życiu nie zakładałaby, że mogłoby ich połączyć cokolwiek. Nie znosiła go wtedy, wydawał się jej być największym z buców, zadzierał nosa, wywyższał się. Nie znosiła takich typów, a teraz ten typ był jej typem. Co za ironia.

- Nie ograniczaj się Roise, mów dalej, dobrze wiedzieć, że aż tak zalazłam ci wtedy za skórę. - Przecież tylko i wyłącznie o to jej chodziło. Chciała go zdenerwować, specjalnie go zaczepiała, podjudzała, żeby sprawdzić, czy jest w stanie doprowadzić go do irytacji, lubiła obserwować w jaki sposób reagują na nią ludzie, przekraczać cienką, czerwoną linię, żeby zobaczyć na ile może sobie pozwolić. Może skończyło się to kilkoma szlabanami - ale nie żałowała tego, no i jak widać osiągnęła to, co wtedy chciała osiągnąć, czyli misja zakończyła się sukcesem. Trochę pokrętne było to myślenie, no, ale ona w ten sposób spoglądała na świat.

- Tak, tak, wiem co byś z nią zrobił, gdyby była starsza. - Jak mogłaby o tym zapomnieć, skoro ciągle jej to powtarzał. Nie sądziła, żeby faktycznie mu się udało, chociaż kto wie, kto wie, czy byłaby mu się w stanie oprzeć. Pewnie nie, tak jak teraz nie do końca sobie z tym radziła. Zaczynała czuć żar, który pojawił się pod jej skórą, powoli zaczynał ją drażnić. To nie wróżyło niczego dobrego, wręcz przeciwnie, czyżby faktycznie miała przegrać to starcie, może to jednak wcale nie była całkowita przegrana? Tak, lepiej myśleć o tym w ten sposób.

- Najpierw mówiłeś o zasadach, a teraz wspominasz o tym, że nie trzeba grać czysto, mógłbyś się określić nieco jaśniej. - Przecież ustalali to wszystko na bieżąco, to była tylko głupia gra, którą każde z nich chciało wygrać, skoro mogli oszukiwać, to i ona zamierzała to robić. Nie była specjalnie honorowa, wystarczyło, aby dostrzegła, że on robi to samo.

- Pamiętam, pamiętam, jak mogłabym nie pamiętać. - Tak, musiała o tym pamiętać, chociaż za cholerę nie mogła się skupić. Rozproszyła się właściwie kilka minut temu, kiedy jej dłonie dotknęły jego klatki piersiowej, kiedy poczuła pod opuszkami palców jego skórę, zresztą teraz przysunął ich dłonie do jego ust. Na zbyt wiele sobie pozwalał, tak, ale ona tego nie przerywała. Najwyraźniej zaczynała godzić się z tym, że już przegrała.

- Złudzenia i pozory, wszystko jasne. - W tej chwili przecież to robiła, może nie do końca o to mu chodziło, ale tak było. Chciała porzucić już tę głupią zabawę, zbliżyć wreszcie swoje usta do jego i ukraść mu kilka pocałunków, może nawet więcej niż kilka?

- Atak, nie atak, tak, rozumiem. - O czym to właściwie rozmawiali? Nie miała pojęcia, powtarzała za nim te słowa jakby faktycznie wiedziała o czym do niej mówił, nie odrywała wzroku od jego twarzy, wpatrywała się jednak teraz w usta mężczyzny, które miała ochotę ukąsić, prosiły się o to.

- Ja zapomnę o eliksirze wiggenowym, a ty zapomnisz o tym naszym małym zakładzie... - Cóż, to nie było pytanie, bardziej to oznajmiła, aż w końcu postanowiła dostać to, co należało do niej. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, nachyliła swoją głowę nad jego i wreszcie zdecydowała się go pocałować. Jęknęła cicho, gdy ich usta się spotkały, bo od kilku minut nie myślała o niczym innym, tylko o tym, że ma ochotę to zrobić. Cóż, nie potrafiła zapanować nad tą potrzebą. Chyba przegrała, ale czy przegrana powinna smakować tak słodko? Bardziej czuła się zwycięzcą.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (13044), Ambroise Greengrass (15255)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa