Wystarczyło, że skinęła paluszkiem i zazwyczaj poważny, całkiem groźny mężczyzna stawał się potulnym barankiem. Z kogoś kto twardą ręką oraz zdecydowanymi posunięciami wyrobił sobie względnie korzystną, choć najwidoczniej niezbyt stabilną pozycję w hierarchii, Leta była w stanie zrobić kompletnego zaślepionego idiotę. Kogoś kto najwidoczniej całkiem zapomniał o dbaniu o własny interes w inny sposób niż ona mogła to dla niego zrobić.
Znane, wielokrotnie powtarzane prawdy zatarły się w obliczu ładnych oczu i długich trzepoczących rzęs. A także zdecydowanie godnej podziwu cierpliwości, bo była z tym człowiekiem praktycznie przez trzy, jeśli nie cztery lata zanim ewidentnie przeszła jej ta miłość i postanowiła coś z tym zrobić. Jak najbardziej skutecznie, głęboko wzięła sobie do serca dopóki śmierć nas nie rozłączy. Tu również trzeba byłoby oddać jej honor, gdyby kiedykolwiek jakiś miała.
Oczywiście nie to, że Ambroise był specjalistą i praktykiem w dziedzinie honoru. Godności owszem, natomiast honor był dla niego czymś już nie do końca mającym sens w otoczeniu, w którym się obracał. Zarówno oficjalnie jak i w takich sytuacjach jak ta. Honor zabijał, godność nie. Unoszenie się tym pierwszym zazwyczaj prowadziło głównie ku przykrym konsekwencjom.
Teraz mieli tego bardzo popisowy pokaz, nieprawdaż?
Kolejne coraz bardziej popisowe zaklęcia z hukiem leciały w jego stronę rzucone przez człowieka, którego nie był w stanie rozpoznać. Nawet wtedy, kiedy gęsty, mokry mrok magazynu rozjaśniał kilkusekundowy błysk. Wiedział o nim tyle, co nic. To, że był wielki jak góra lodowa, wyjątkowo wściekły i bardziej zawzięty niż można byłoby się spodziewać.
Greengrass nie miał nawet najmniejszych szans na to, żeby w którymkolwiek momencie przejść w ofensywę. Wszystko, co robił było czysto defensywne. Nie miał pojęcia, czemu zareagował w ten sposób i wybrał technikę, którą raczej nigdy specjalnie się nie posługiwał.
Był typem człowieka, który raczej nie krył się za tarczami i nie bawił się w odbijańca. No, chyba że tak można było określić rzucanie zaklęciem w zaklęcie, wywołanie zetknięcia się dwóch fal energii, doprowadzenia do jeszcze większego huku, mocniejszego rozbłysku światła i rozproszenia jednej klątwy drugą.
Nie miał czasu, aby zastanawiać się nad swoją nieplanowaną reakcją. Natomiast to nie oznaczało, że nie był nią skrajnie zaskoczony przez ułamek sekundy, w którym zorientował się, że przechodząc w instynktowną defensywę pozbawił się możliwości kontrataku przynajmniej do czasu, gdy jego przeciwnik nie zmęczy się machaniem różdżką i nie da mu ułamka sekundy potrzebnego na zmianę techniki.
Minęło całkiem sporo czasu odkąd po raz ostatni znalazł się w podobnej sytuacji. Właściwie to nie był w stanie przywołać momentu, w którym tak bardzo dał dupy. W dodatku możliwe, że Leta zniknęła, ale z pewnością nie rozpłynęła się w powietrzu na stałe. Prędzej niż później miała wyskoczyć z mroku jak pajac z pudełka.
Tyle tylko, że w tym wypadku to Greengrass czuł się jak ten pajac. Debil, idiota działający nazbyt zachowawczo, bo co? Bo chciał wrócić do domu? Bo wcale nie planował się napierdalać tej nocy? Popisał się szczytem idiotyzmu, bo ewidentnie był tu jedynym człowiekiem, który nie miał takiego zamiaru.
Zaklęcia świszczały w powietrzu i choć całkiem sprawnie je odbijał, to miał wrażenie, że zaraz da się zapędzić w kozi róg. W dodatku w dalszym ciągu musząc uważać na drugą osobę, która niechybnie znajdowała się w pomieszczeniu.
Z tym, że rzucając w jego oponenta zaklęciami? Coś mu cholernie nie grało, ale gdy niespodziewany drugi czar niemalże zbił czarodzieja z planszy, na nieszczęście tylko wybijając go z równowagi, Ambroise choć zaskoczony, tym razem instynktownie przeszedł w swoją typową zaciętą ofensywę.
Z tym, że od czwartej strony również błysnęło zaklęcie, odbijając się od skrzyni z solą i rozwalając ją w drobne drewniane szczątki.
Może tego nie powiedział, ale...
...co do kurwy?
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down