Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV
Był sam środek lata, słońce prażyło okropnie, na niebie nie było ani jednej chmurki. Góry, zazwyczaj otulone chłodnym wiatrem, teraz lśniły w pełnym blasku. Powietrze było ciepłe i wilgotne, a szczyty gór otulone lekką mgłą, ukrywały się przed upałem. Ścieżki w dolinach były suche, a woda w strumieniach płynęła powoli, jakby starała się schować przed letnim żarem.
Pojawili się w Snowdonii, bo obiecała rodzicom, że wreszcie ich odwiedzą, nie zamierzała tutaj zostać podczas sabatu, zdecydowanie wolała, żeby z Ambroisem znaleźli się nad morzem, więc wyciągnęła go w góry dzień wcześniej. Lubiła pojawić się tutaj raz na jakiś czas, było to miejsce z którego pochodziła, w którym spędziła dzieciństwo, w okolicznych lasach uczyła się polować. Miała do niego pewien sentyment, ale od dawna nie uważała go za swój dom.
Nie zamierzała marnować czasu i spędzać tego dnia w rezydencji. Pogoda przecież była przepiękna, rzadko kiedy zdarzało się, aby w tym miejscu aż tak bardzo sprzyjała, zresztą podejrzewała, że za kilka godzin wszystko się zmieni, pojawi się wiatr, jakaś letnia burza, można było wyczuć w atmosferze to specyficzne, stojące powietrze charakterystyczne dla tego momentu przed oberwaniem chmury.
Chciała zaprowadzić Roisa nad jezioro (tak, to jezioro w którym prawie zabiła ją kelpie), nie miała do niego żadnych uprzedzeń, nie zraziła się do tego miejsca. Zresztą z tego co wiedziała, to ojciec zabił to stworzenie, które zrobiło jej krzywdę, gdy tylko zobaczył co się jej przytrafiło. Trochę żałowała , że załatwił te bestię, bo chętnie by jej się sama odwdzięczyła pięknym za nadobne, gdy już wstała na nogi. Cóż, Gerard ją uprzedził, bardzo łatwo było się domyślić po kim Geraldine miała swój uroczy charakter.
Szli więc przed siebie, złapała go pod rękę, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Całkiem gładko poszła jej dzisiaj pogadanka z matką, miała wrażenie, że odkąd zaczęła pojawiać się tu z Ambroisem jako swoim chłopakiem, była w stosunku do niej mniej uszczypliwa, a może jej się tylko wydawało, nie, na pewno coś w tym było. Bez mniejszego problemu udało im się wymknąć z rezydencji, musieli tylko obiecać, że będą się pilnować i wrócą na obiad w miarę punktualnie, cóż nawet jeśli im się to nie uda, to trudno, jakoś wytłumaczą się Jen.
Zbliżali się już do jeziora, mogli dostrzec z daleka jego taflę, niemalże idealną, niewzruszoną wiatrem, promienie słońca odbijały się w niej na wszystkie strony. Był to całkiem malowniczy widok. Istna sielanka.
- Masz chęć się zamoczyć, czy nie dzisiaj? - Zapytała swojego chłopaka, gdy zbliżyli się do brzegu jeziora, sama pewnie chętnie by do niego weszła z racji na ten gorąc, czuła bowiem, że sukienka zaczęła jej się kleić do ciała.
Ledwie jednak się odezwała coś poruszyło się w okolicznych krzakach, odruchowo odwróciła się, żeby zobaczyć, co lub kto tym razem postanowiło ich zaskoczyć, właściwie nie musiała tego robić, bo zwierzę wbiegło tuż przed nich. Zwierzę zarżało głośno, ale zatrzymało się przed nimi.
Musiał to być jeden z koni z ich rodzinnej stajni, podejrzewała, że któryś z koni ojca, nie była szczególnie zadowolona z tego, że powinna go teraz łapać, ale nie mogła też zostawić go sobie samopas, kto wie, czy coś w lesie nie będzie chciało go zeżreć.