• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[18.08.1972] Dreams | Laurent & Victoria

[18.08.1972] Dreams | Laurent & Victoria
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#31
30.12.2024, 23:52  ✶  

Zmiany wylicza się miarą perspektywy i nabranego dystansu. Im więcej czasu upływa, tym bardziej widać różnicę, bo łatwiej ją zestawić z obecnym doświadczeniem, nastrojem… wszystkim. Nawet jeśli wspomnienia są wypaczone, jeśli pamiętamy coś inaczej niż w rzeczywistości coś zostało rozegrane (a jest to możliwe, wszak uczucia i emocje mocno wpływają na odbiór sytuacji), jakaś zmiana i tak mogła nastąpić.

Pełne wargi wygięły się w kolejnym z uśmiechów, gdy już odsunęła ich splecione dłonie od swoich ust – w odpowiedzi na podziękowanie, za ten czuły gest, za koc… Za cokolwiek tak naprawdę Laurent w ogóle dziękował. Za jej obecność? Słowa? Nie wiedziała, ale nie było to aż tak istotne, bo dla niej ważna była sama obecność Prewetta i że może do niego mówić, że on słuchał, zawsze słuchał.

– Ja… na pewien sposób niektórych rzeczy żałuję, że nie są takie jakie były, a niektórych ani trochę – żałowała, że jest taka zimna, że musi się z tym mierzyć, że niewiadoma jest aż tak wielka. I jednocześnie wcale nie żałowała, że weszła do Limbo, że miała w głowie wspomnienia swojej babci, że to wszystko popchnęło ją do eksploracji tematów przez niemal nikogo nie ruszanych. Nie żałowała, że wyniosła się z domu, chociaż żałowała okoliczności, jakie miały wokół tego miejsce… i tak dalej.

– Bo przyjdę, jak będziesz potrzebował pomocy? – uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, spoglądając bokiem na Laurenta, nieco ubawiona obrotem ich rozmowy. – Tak zachowują się przyjaciele, nie bohaterowie – zachichotała krótko i cicho, przenosząc spojrzenie na ciężką, długą zasłonę na oknie, by kątem oka dostrzec ruch przy drzwiach do sypialni: brak hałasów na nowo zwabiał do nich jej koty, które najwyraźniej przepadały za towarzystwem, a skoro miarowe głosy Victorii i Laurenta ciągle stąd dochodziły, to nic dziwnego, że w pierwszej kolejności, dość ostrożnie, do pokoju wtoczyła się Luna. W ciemności korytarza widziała za to świecący punkt, niczym gwiazdkę na podłodze – Błękitnego Kwiatuszka, który obserwował z odpowiedniego dystansu. – Zawsze przyjdę, bo jesteś dla mnie ważny – i przecież Laurent zrobiłby dla niej to samo, prawda? Niezależnie od swoich wad, słabych stron, wiedziała, że to by go nie zatrzymało. – Jak ja potrzebowałam, to tez przecież byłeś obok.

– To pewnie kwestia przyzwyczajenia, tamtą miałeś… Pewnie od momentu jak dostałeś list z Hogwartu? – ona swoją miała właśnie tak długo… Ale nie każdy w dorosłości używał tej pierwszej różdżki. Zdarzało się, że rdzeń się wykańczał, albo że różdżka przestawała być kompatybilna… Albo się swoją zgubiło, zniszczyła się, powodów mogło być sporo. – Daj jej szansę, to dopiero kilka dni, nawet nie tydzień – wymruczała pod nosem, zerkając znowu na Laurenta. – Ta obecna też jest do ciebie dopasowana, wybrała cię, znaczy, że jesteście kompatybilni. Może jest dobra do innych rzeczy niż poprzednia i po prostu musisz ją wyczuć? To wymaga czasu – uśmiechnęła się do niego i znowu nakryła jego dłoń swoją. – Może już tego nie pamiętasz, ale w Hogwarcie też na pewno potrzebowałeś czasu, żeby wyczuć, w czym jest dobra ta, którą miałeś. Po prostu uczułeś się tego w trakcie nauki w Hogwarcie, a to były miesiące, lata, a nie pięć dni – być może brakowało mu odpowiedniej perspektywy do tego – tę Victoria miała, co prawda nie z własnego doświadczenia, ale miała przecież dużo młodszą siostrę, która za dwa tygodnie miała znowu być w Hogwarcie – na drugim roku. A przez poprzedni wymieniały listy, Liv była jej bliska, poniekąd ją wychowywała na wespół z rodzicami, bo całe jej dziecięce, świadome życie, była już w domu, po szkole, widziała ją wiec na co dzień i więź między siostrami była duża. To, że mogłaby być jej niemal druga matką, za sprawą różnicy wieku, to inna sprawa.

Nie, zupełnie nie patrzyła na Laurenta jak na ofiarę. Byli po prostu dobrzy w innych sprawach, a on tutaj poczuł się gorzej, zemdlał… więc oczywiste, że musiała się nim zająć. Bo chciała to zrobić – chociaż tyle mogła.

– Pewnie coś się stanie, skoro granica z Limbo znowu będzie się zacierać – westchnęła. – Ale teraz przynajmniej zdajemy sobie z tego sprawę. Co zrobi Ministra i Ministerstwo, czy znowu oleją ochronę sabatu, czy w ogóle ten się odbędzie… To się dopiero okaże – nakręciła na palec jeden kosmyk swoich ciemnych, cieeemnych, niemalże czarnych, włosów. Długich. Były teraz znacznie dłuższe, niż kilka miesięcy temu, w pędzie pogoni za życiem i wiedzą, pozwoliła im rosnąć i sięgały teraz już prawie do pasa. – Haha, no… Ja nie muszę. Zawsze jak robiłam te eliksiry, to dla kogoś – już Atreus się jej odgryzał, że wygrała z tym na loterii życia. Ponoć na Beltane leżała z głową w ognisku.

Uśmiechnęła się pod nosem, na kolejną wiadomość.

– Dobrze, w końcu – ucieszyła się, bo to naprawdę była dobra nowina. – Z wielką chęcią, kochanie. To większy dom? Niż twój obecny?

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#32
31.12.2024, 11:02  ✶  

Jednak nie zawsze słuchał. Dzisiaj pojawiła się rzecz, o której nie chciał słuchać. Nie chciał mówić. Był taki ciemny pokój w tym domu, jeden jedyny, zamknięty na klucz. Dochodziły stamtąd przeróżne odgłosy, ale żaden nie brzmiał jak normy, które powinniśmy uszanować. Więc dręczyła nas ciekawość, chęć eksploracji, no bo - co w tym domu jest? CO ukryli za tymi drzwiami, o których mówili, by do nich nie wchodzić. By ich nie dotykać. Co tam było i jakie klątwy i przekleństwa tam trzymali? Chcieli wiedzieć, ale wiedza mogła się okazać zgubą. Nagle ignorancja stawała się bronią daną nam przez Boga - jak z niej korzystamy pozostawało tylko naszą sprawą. Jeszcze otrzeźwieje i przyjdzie po rozum do głowy. Zobaczy, że żałuje, że tak uciął ten temat, bo może jemu było z tym trudno, jeszcze ciężej było o tym wspominać, ale to nie było sprawiedliwe, by przez to odmawiał wysłuchania jej. Zrozumie to. Jeśli nie dzisiaj, to jutro, jak nie jutro - za parę dni. Kwestia czasu, kiedy dojrzeje do tego, przystanie i się nad tym zastanowi.

- To trochę dziwne - nie żałować tych chwil, które nas zepsuły. - Taki ładny eufemizm na wszystko, co ich dotykało, a co rujnowało życie. Laurent miał jednak skłonności do nadawania delikatności wszystkiemu, o czym mówił. - Czym byłoby jednak światło bez ciemności? - Ledwo plamą, która niczego nie zmieniała. - Tylko czemu czasem ta ciemność musi być taka głęboka... - Dopowiedzenie przychodziło samo na kraniec języka. - By można się było cieszyć z jasności. - Nadal były to słowa, które dawały nadzieję, ale wcale nie odpowiadały mu na pytania dlaczego. Bardzo dużo było tych "dlaczego". Łączyło jego tragedie, Victorii, rodziny, ale nawet osób, z którymi nie był tak blisko - Brenny chociażby. I tutaj nagle pojawiali się ci bohaterowie, albo - przyjaciele, jak Victoria to nazwała. Przyjaciele. Nigdy tak o tym nie pomyślał, że to kwestia nie tego, że ktoś jest rycerzem, a po prostu tego, że jest przyjacielem. Nachodzące na siebie słowa przedstawiały nowe spektrum, ale jakoś nie potrafił tego scalić w jedno. Bo przecież nie każdy przyjaciel byłby gotów dla ciebie zaryzykować swoim życiem. Nie każdy przyjaciel byłby gotów nawet rzucić absolutnie wszystko, by do ciebie przybiec i... robić cokolwiek, czego potrzebowałeś. Nie czyniło ich to gorszymi, czyniło ich to ludzkimi. Poświęcenie, na które gotowa była się zdobyć taka Victoria czy Atreus. Oni to, w jego opinii, wynosili na inny poziom. Ale też i na Victorię spoglądał na coś więcej niż na przyjaciółkę. Kochał ją. Atreusa również kochał.

- Masz rację... już nawet nie pamiętam, jak to było. - Hogwart był okupiony tyloma mocnymi doznaniami, że szarpanie się z różdżką było najmniej problematyczne. - Fuego obdarował mnie piórem. Poprosiłem, by włożyli mi jego rdzeń do różdżki. - Różdżki z rdzeniem feniksa charakteryzowały się upartością i trudnością w opanowaniu. Cieszył się tym, że miał cząstkę swojego przyjaciela przy sobie. Może to nawet i lepiej, że miał nową..? A może przyjdzie mu posiadać dwie? - Poprosiłem Flynna, żeby zobaczył, czy da się odzyskać moją poprzednią. Może do tego czasu się przyzwyczają nawet do tej. - Nie bardzo wierzył w to, żeby ta różdżka przetrwała. Była sporo warta przez swoje zdobienia, a może dzieciaki rozpaliły nią ognisko nie zdając sobie sprawy z tej wartości. Mistyczna więź różdżek z czarodziejami potrafiła być naprawdę niezwykła do punktu, w którym niektóre odmawiały nawet używania w rękach innych czarodziei.

- Źle, jeśli się nie odbędzie. Kraj nie może żyć w terrorze, a odwoływanie Sabatów i wydarzeń publicznych to przepustka do zguby. - Na którą kraj nie mógł sobie pozwolić. Tylko że tutaj mieli wizje. Wizje, które jednak nie wskazywały na sabat, ale sabat wydawał się jedyną słuszną opcją. Mogli czegoś nie widzieć, czegoś nie dostrzegać - to bardzo prawdodpobne. A może nawet Victoria wiedziała coś więcej, tylko nie mogła tego powiedzieć... ale wtedy by pewnie o tym powiedziała. - Wszystko stoi w miejscu. Powinno brnąć do przodu, a mam wrażenie, że zamiast tego - cofamy się. - W najbardziej naturalnej potrzebie ochrony tego kraju, ochrony ludzi. - Większy. Nie dlatego, że potrzebuję, ale to nie jest takie proste... znaleźć dom blisko New Forest, w miarę blisko Londynu i morza. - Uśmiechnął się lekko. - Może uda się zrobić tak, żebym miał jaskinię prowadzącą prosto do morza. - Rozjaśnił się, kiedy o tym wspomniał i odszukał spojrzenia Victorii.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#33
31.12.2024, 14:49  ✶  

Kolejne dni miały przynieść dodatkową trudność to tematu, o którym Laurent nie chciał słuchać i rozmawiać, przeszkodę nieprzekraczalną i ostateczną, lecz… teraz byliśmy tutaj, osiemnastego sierpnia, błogo nieświadomi tego, co dopiero miało nadejść.

– Trochę dziwne. Ale jednocześnie te chwile, w taki czy inny sposób, składają się na to, kim jesteśmy teraz. Nie żałuj tego – widziała już, do jakich myśli może prowadzić Laurenta ta rozmowa: do żałowania że żyje, że jest niepotrzebny, że jest piątym kołem u wozu i tak dalej. Nie był. Nie w jej życiu przynajmniej, którego składową był mocną i jasną. Jasną jak słońce. Słońce, wokół którego krążyły planety, jak ci wszyscy ludzie, którzy krążyli wokół Laurenta, chcąc się ogrzać jego blaskiem. Ona mogła być innymi gwiazdami, które dotrzymują towarzystwa Słońcu, pławiąc się w jego cieple i jasności, ale emitując też swoje własne. – Nie istniałoby pojęcie światła i ciemności, gdyby nie było jednego, ani drugiego. Wiemy, że istnieją, bo są kontrastem. Jedno nie może istnieć bez drugiego, bo brak nam kontekstu –  nie, słowa Laurenta nie odpowiadały na pytanie „dlaczego”, ale odpowiedziała na nie Victoria. I tak, to dawało nadzieję – była tego świadkiem każdego dnia, było to jej drogą, jej wyborem, gdzie chciała pomóc… komuś. Konkretnemu komuś. Gdzie chciała zachować to światło jak najdłużej.

Nie miała na to lepszego słowa niż „przyjaciel”, prawda jednak była taka, że Laurent był jej znacznie bliższy – ona też go kochała, przecież nieraz to sobie pisali w listach. Przecież nie do każdego by tak pognała, chcąc pomóc, osłonić i tak dalej… Swoją rodzinę – tak. Ale on nie był przecież jej rodziną, a przy tym zrobiłaby dla niego równie wiele.

– To niezwykły dar, feniksy są kapryśne, ale Fuego cię kocha, szanuje… Daj tej różdżce szansę. Czas, Laurent – czas, którego sam też potrzebował, a sobie nie dawał. – Może się okazać, że ta nowa różdżka przewyższy twoje oczekiwania, jak już się dotrzecie, hmm? Potraktuj to jako twój nowy związek, przecież nie od razu wszystko gra – może głupie porównanie… ale różdżki towarzyszyły czarodziejom na co dzień, wieź pomiędzy nimi była więc ogromna. Na pewien sposób tworzyło się parę ze swoją różdżką. – Hmm. Nie chciałeś zgłosić napaści, a prosisz swojego hm… – Victoria zawiesiła się na moment, zastanawiając się jak w ogóle określić tego całego Flynna. Flynna, który powinien trafić do magispychiatry, jak to ostatnio o tym rozmawiała z Laurentem. Dokładnie pamiętała rozmowę sprzed trzech tygodni, o tym, że Laurent miał postawić gdzieś granicę, że tamten mężczyzna miał kogoś, do kogo zawsze wróci i tak dalej… – znajomego, żeby uganiał się za jakimiś dzieciakami i szukał twojej różdżki? Dlaczego? – kolejne „dlaczego” do kolekcji.

– A sabat z okazji Lammas się odbył? Nie. Tylko kiermasz, nie było żadnego sabatu, kowen miał swoje stoisko, ale w ogóle nie byli organizatorami – zwróciła mu uwagę. Był to powód, dla którego w ogóle się zastanawiała, czy kolejne sabaty będą miały miejsce: Mabon, Samhain…

– Byłoby wspaniale. Nie oglądałeś jeszcze okolicy? – zastanowiły ją ostatnie słowa Laurenta, że „może się uda” – jakby nie był pewien.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#34
31.12.2024, 20:23  ✶  

Łatwo przestać doceniać to, co masz, albo nawet nie zauważać, że coś doceniać powinieneś. Niektóre rzeczy były jak oddychanie. Całkowicie naturalne. Laurent nie potrafiłby samodzielnie zrobić sobie kanapki i byłby tym skonsternowany, ale doceniał każdy posiłek, jaki zrobił mu Migotek. Za to wiedział, że na pewno były rzeczy, których nie dostrzegał. Które gdzieś przeoczył w swojej próbie weryfikacji tego, co jest warte zachodu, a co nie. Na co lepiej zwrócić swoje spojrzenie, nim będzie za późno. Czasem strata przychodziła znienacka i okazywało się, że tak wiele rzeczy pozostawało do dopowiedzenia i zrobienia. Że tak wiele rzeczy przeoczyliśmy...

Oto ponura rzeczywistość, która nas otaczała - nie mogliśmy w pełni powstać z kolan, jeśli nie byliśmy w stanie otrząsnąć się z letargu żalu i straty. Takim sposobem większość dni była smutna, a gdy nie była to ulga przychodziła z rozmachem. Jej nie dało się nie docenić. Nie dało się jej przeoczyć. Choć z całą pewnością byli ludzie, ignoranci, którym przychodziło to zjawiskowo. Ani on, ani Victoria, do nich nie należeli. Świętowali te chwile razem, doceniali je, tak jak każdą dobrą chwilę w gronie bliskich, a czasem i samotności. Człowiek się za łatwo przyzwyczajał do bycia samemu. Laurenta jednak coraz bardziej ta samotność gryzła. Zaczynał nienawidzić miejsca, w którym doświadczył tylu ran i które było wypełnione przemocą. Najbardziej jednak nie lubił jego głuchej ciszy. Pustki.

- Jak zwykle masz rację, Victorio. - Czas leczył rany, pomagał pozbyć się złości, nienawiści, bólu. A smutek? Czy smutek też mógł przepaść wraz z czasem? Wydawał się jak blizna - permanentna, dopóki nie uda ci się znaleźć odpowiedniego specyfiku, który się ich pozbędzie. Jak tego kremu, który wynalazła Victoria - ale to tylko fizyczne rozwiązanie. Te mentalne miały o wiele głębszą problematykę. - Wiem, że zna ten świat. - Tak, wiedział. Powinien zgłosić to brygadzistom, zdecycowanie. Może jedna, druga, piąta osoba i w końcu coś z tym zrobią. Tak, zdecydowanie powinien... - Pójdę to zgłosić. Ale poza tym... - Lekko się uśmiechnął, trochę żałośnie, bo zdawał sobie sprawę z tego, jak to zabrzmi. - To ekscytujące. - Tak jednak było. Dziwne rzeczy krążyły mu po głowie i dziwne pomysły. Dziwne rzeczy potrafiły go unosić w górę. Rzeczy, o których nie powinien nawet myśleć, co dopiero mówić.

- Racja... niekoniecznie są powiązane... więc dobrym pomysłem byłoby rozdzielenie tego dalej. - Ale mogli sobie tutaj tylko porozmawiać. Głowa go bolała na samą myśl o zaangażowaniu się w Ministerstwo, które było wylęgarnią węży. Nie miał do tego cierpliwości. Serca. - Oglądałem. Nie myślałem jednak, że tak można, że... jakoś wydawało mi się to tylko mrzonką. - Rozjaśnił się, bo ta rzecz sprawiła mu dzisiaj naprawdę wiele przyjemności. - Wiem, że już to mówiłem, ale... cieszę się, że jesteś cała. - Wysunął ręce spod koca, żeby ją objąć.

Porozmawiali jeszcze chwilę przy łóżku, Laurent wytulił jej koty, ciesząc się ich towarzystwem i sprawdzając, czy są zdrowe i czy nim im na pewno nie jest - w końcu Kwiatuszek był ze schroniska, a małe potrafiły być niezwykle wrażliwe na wszystko. Napił się jeszcze jednej filiżanki herbaty - tym razem bez rozlewania jej - zanim pożegnali się,, ucałował ją w policzek i wrócił do domu, życząc jej dobrej nocy.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (11699), Laurent Prewett (10257)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa