05.12.2024, 15:06 ✶
1 września 1972, południe
Epping Forest
Epping Forest
Ach, Epping Forest, Epping Forest. Kto lepiej mnie zrozumie, niż Ty?
Ostatnie tygodnie były dla Faye trudne, chociaż ona sama zastanawiała się, czy słowo "trudne" nie było eufemizmem. Dość powiedzieć, że uznano ją za ofiarę jednej z anomalii, która krążyła po Dolinie Godryka, a potem maglowano ją w Ministerstwie, bo przecież złamała co najmniej trzy zakazy pod koniec sierpnia. Jej praca w teorii nie wisiała na włosku, nikt nigdy nie dał jej do zrozumienia, że to, co się stało pod koniec miesiąca, jakkolwiek wpłynie na jej współpracę z Ministerstwem Magii. Lecz mimo zapewnień, czuła ogromny niepokój.
Nie rozumiała, co się stało - nikt tego nie rozumiał. Nie była w stanie przekazać innym tego, co czuła. Wiedziała jednak jedno: zawiodła. Zawiodła brata, zawiodła Lazarusa, zawiodła sąsiadów, zawiodła rodziców i zawiodła samą siebie. Do tej pory mogła poszczycić się wyjątkowym darem, pozwalającym jej na zachowanie świadomości podczas przemiany w jej drugie ja, ale to, co stało się w sierpniu, całkowicie zachwiało jej pewnością siebie. Nie miała pewności, że to się nie powtórzy. Zaczynała obawiać się, że może stanowić zagrożenie - a ostatnim, co Faye by chciała, to kogokolwiek skrzywdzić. Świadomie nie zrobiłaby nikomu krzywdy i do tej pory myślała, że nieświadomie również. Że w przeciwieństwie do niektórych osób ona była tą, która była z natury dobra. Ale może jednak się myliła? Może to nie klątwa likantropii nad nią ciążyła, lecz klątwa rodziny Travers? Bracia i rodzice ostrzegali ją, że tak może być. Że kiedyś zrozumie, co znaczy ich nazwisko. Czyżby ten moment właśnie nadszedł?
Faye kopnęła kamyk, który przypałętał się pod jej ciężki, podkuty but. Była jesień, odmawiała uznawania września za część lata. Nie mogła doczekać się jesieni z wielu powodów, a jednym z nich była pogoda. Chłód, który wkradał się pod kurtki i płaszcze, targał włosy i przynosił woń mokrej, leśnej ściółki oraz świeżo opadniętych liści. Tego potrzebowała, żeby ukoić zszargane nerwy.
Była w środku lasu - podążała własną, wyłącznie sobie znaną ścieżką. Poruszała się wolno, ślimaczo wręcz, wcale się nie spiesząc. Wiedziała, gdzie znaleźć purpurowe ropuchy i miała do ich leża jeszcze kawałek. Mogła wykorzystać ten czas, by chłonąć las całą sobą. Przez ramię przewieszoną miała plecak, w którym znajdowały się niezbędne przyrządy do tego, by zebrać ich kijanki. Nie planowała łapać dorosłych okazów - głównie dlatego, że były zbyt duże, by przetransportować je bez większego problemu. Ale kijanki? To zupełnie inna para kaloszy. Robiła to już nie raz i nie dwa, więc nie obawiała się, że coś pójdzie nie tak. Mogła więc pogrążyć się w swoich rozmyślaniach, prąc do przodu powolutku. Krok za krokiem, nie spodziewając się, że może tu kogoś spotkać. Kto normalny z własnej woli pchał się bowiem na bagna, które właśnie przekraczała?