29.03.2025, 16:35 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.03.2025, 16:36 przez Gabriel Montbel.)
Odpuścił temat hipnozy?
Dobre sobie.
Hrabia nie był aż tak zaintrygowany chłopakiem, ale możliwościami, które roztaczały się przed nim w kontekście tego, kogo ów podlotek znał. Czyż nie byłaby to zemsta doskonała, tak pokazać Jonathanowi cóż to znaczy być wymienionym na inny model? Młodszy z pewnością, bo ciężko było wampirowi wyobrazić sobie na ten moment kogoś, kto był starszy od niego. Jednostki, ale z pewnością niezbyt zainteresowane romansem bardziej niż sposobem pozyskania wykwintnego posiłku. Sam był w tym miejscu jeszcze kilka lat temu...
– Dobrze dla Ciebie i absolutnie Ci się nie dziwię. Czy więc może nie tracąc kontroli, byłeś tym co zagarnia ją całą dla siebie? Czy dotykałeś kiedyś cudzego umysłu, tak... z czystej ciekawości? – Jego głos smakował niemalże jak wino. Lekko cierpki, ale pozostawiający słodycz wanilii i kakao na podniebieniu, aksamitny i zbyt łatwo wchodzący do głowy. Nie lubił tak młodego wina, nie lubił tak młodej krwi. Chciał poznać czemu Selwyn odwrócił się od niego i z pewnością rozrywanie skóry jego pupilka nie doprowadziłby go do celu, nie tą drogą, którą obrał. Ale ten moment, gdy Theo nachylił się ku niemu, aby zwierzać ze swojego plugawego zainteresowania mugolami. Hrabia bardzo dobrze go rozumiał. Czyż nie był teraz zainteresowany życzliwie swoją potencjalną kolacją?
Bił od niego chłód, choć może to wieczór dogasającego lata dawał wrażenie tej dziwnej aury. Przyjemna woń perfum wysycona ciepłymi tonami bursztynu, słodyczy gruszki i fasoli tonka pogłębionymi złotem whisky i dymu omiotła Kelly'ego, choć nie pasowała do nieco bladej cery mężczyzny i jego lodowatych błękitnych oczu obserwujących go zza półprzymkniętych powiek.
– Wydaje mi się... że jestem zbyt stary, aby odczuwać przyjemność w krzykliwych pląsach zbyt głośnych bębnów, zbyt wbijającej się w ucho gitary. Próbowałem, choć nie tu na Wyspie, a w Paryżu. Lubię... próbować tego co świeże, ale akurat muzyka wzmacniana prądem nie trafiła w moje gusta. Nie tak jak sztuki plastyczne. Grafitii niedługo przybędzie do nas zza oceanu. Jestem ciekaw, jak rozkwitnie, czy uda mu się przebić tu... do magicznej strefy naszego życia. – Mówił podobnie cicho, korzystając z tajemnicy, którą nieoczekiwanie łączyli, przyjmując poglądy młodzieńca bez oceny, szyderstwa czy potępienia. – Masz swój ulubiony zespół? – zapytał nieoczekiwanie, upijając wina z kielicha, ciesząc się, że nie ma serca, które ścisnęłoby wspomnienie wspólnego z Selwynem wybierania prezentów dla tych podlotków. Nie mógł dać się porwać tym sentymentom, nie jeśli zamierzał dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Dowiedzieć się jak smakuje Londyn, dla którego został porzucony.
Dobre sobie.
Hrabia nie był aż tak zaintrygowany chłopakiem, ale możliwościami, które roztaczały się przed nim w kontekście tego, kogo ów podlotek znał. Czyż nie byłaby to zemsta doskonała, tak pokazać Jonathanowi cóż to znaczy być wymienionym na inny model? Młodszy z pewnością, bo ciężko było wampirowi wyobrazić sobie na ten moment kogoś, kto był starszy od niego. Jednostki, ale z pewnością niezbyt zainteresowane romansem bardziej niż sposobem pozyskania wykwintnego posiłku. Sam był w tym miejscu jeszcze kilka lat temu...
– Dobrze dla Ciebie i absolutnie Ci się nie dziwię. Czy więc może nie tracąc kontroli, byłeś tym co zagarnia ją całą dla siebie? Czy dotykałeś kiedyś cudzego umysłu, tak... z czystej ciekawości? – Jego głos smakował niemalże jak wino. Lekko cierpki, ale pozostawiający słodycz wanilii i kakao na podniebieniu, aksamitny i zbyt łatwo wchodzący do głowy. Nie lubił tak młodego wina, nie lubił tak młodej krwi. Chciał poznać czemu Selwyn odwrócił się od niego i z pewnością rozrywanie skóry jego pupilka nie doprowadziłby go do celu, nie tą drogą, którą obrał. Ale ten moment, gdy Theo nachylił się ku niemu, aby zwierzać ze swojego plugawego zainteresowania mugolami. Hrabia bardzo dobrze go rozumiał. Czyż nie był teraz zainteresowany życzliwie swoją potencjalną kolacją?
Bił od niego chłód, choć może to wieczór dogasającego lata dawał wrażenie tej dziwnej aury. Przyjemna woń perfum wysycona ciepłymi tonami bursztynu, słodyczy gruszki i fasoli tonka pogłębionymi złotem whisky i dymu omiotła Kelly'ego, choć nie pasowała do nieco bladej cery mężczyzny i jego lodowatych błękitnych oczu obserwujących go zza półprzymkniętych powiek.
– Wydaje mi się... że jestem zbyt stary, aby odczuwać przyjemność w krzykliwych pląsach zbyt głośnych bębnów, zbyt wbijającej się w ucho gitary. Próbowałem, choć nie tu na Wyspie, a w Paryżu. Lubię... próbować tego co świeże, ale akurat muzyka wzmacniana prądem nie trafiła w moje gusta. Nie tak jak sztuki plastyczne. Grafitii niedługo przybędzie do nas zza oceanu. Jestem ciekaw, jak rozkwitnie, czy uda mu się przebić tu... do magicznej strefy naszego życia. – Mówił podobnie cicho, korzystając z tajemnicy, którą nieoczekiwanie łączyli, przyjmując poglądy młodzieńca bez oceny, szyderstwa czy potępienia. – Masz swój ulubiony zespół? – zapytał nieoczekiwanie, upijając wina z kielicha, ciesząc się, że nie ma serca, które ścisnęłoby wspomnienie wspólnego z Selwynem wybierania prezentów dla tych podlotków. Nie mógł dać się porwać tym sentymentom, nie jeśli zamierzał dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Dowiedzieć się jak smakuje Londyn, dla którego został porzucony.