20.01.2025, 14:27 ✶
6 września 1972
Prawie noc
Prawie noc
To już drugi raz w przeciągu niecałego miesiąca, gdy Rodolphus odwiedził Fontannę Szczęśliwego Losu. Przez myśl zdążyło mu przemknąć, że powinien wybrać znacznie lepsze i bardziej reprezentatywne miejsce, żeby jego wybujałe ego oraz arystokratyczne dupsko zaznało w końcu spokoju. Nie lubił takich miejsc: był głośne, zatłoczone i śmierdziało w nich papierosami oraz alkoholem, zarówno tym dopiero co w siebie wlewanym, jak i tym już przetrawionym. Z drugiej jednak strony Fontanna była idealnym miejscem spotkań dla ludzi w jego wieku. Rozmowa dwóch mężczyzn w knajpie takiej jak ta nie wzbudzi u nikogo podejrzeń. Pozory był cholernie ważne i kto jak kto, ale on doskonale to wiedział.
Nazwisko, które mu dostarczono, z pozoru nie zrobiło na nim wrażenia. Jego kontakt zobaczył tylko lekkie skinięcie głową i ruch mięśni ręki, która darła kartkę na pół, gdy Lestrange zapamiętał datę i miejsce spotkania z Cainem. Wewnątrz jednak coś w nim nieprzyjemnie drgnęło. Nie można było powiedzieć, że z Fawleyami miał dużo wspólnego, ale to Cassandra Fawley zmusiła go do wypicia dziwnej mikstury, a potem śmierci we własnej głowie tylko po to, by udowodnić, że był gotowy poświęcić życie dla Voldemorta. Nikt o tym nie wiedział poza nią, nim samym i Nicholasem, który był wtedy razem z nim. Travers znał granicę i najwyraźniej nie chciał jej przekraczać, bo gdy Rodolphus się ocknął, drugi śmierciożerca wciąż był nieprzytomny. Fawley powiedziała mu wtedy coś, co nie chciało wyjść mu z głowy. Teraz jednak był ciekaw, czy każdy z jej rodziny był tak samo popierdolony. Można było więc śmiało powiedzieć, że spotkania tego wyczekiwał. Nie tylko dlatego, że potrzebował podwójnego upewnienia się, że Leon nie puści pary z ust - ale również dlatego, że był zwyczajnie ciekaw, kim jest Cain Fawley. Gdyby nosił inne nazwisko, zapewne brew by mu nie drgnęła: po Nokturnie kręciło się pełno męt, część z nich miał okazję poznać osobiście. Którym rodzajem męty społecznej był Fawley?
Umówiono ich przy stoliku, który został ulokowany nieco na tyłach baru. Było tu odrobinę ciszej, niż w samym centrum i przy barze, ale nie na tyle, by można było swobodnie rozmawiać bez przekrzykiwania się. Nikt normalny nie rozmawiałby w takich warunkach o tym, o czym oni zamierzali - ale przecież o to chodziło, czyż nie? Niech to wygląda na zwykłe spotkanie przy piwie. Bo na stoliku postawiono dwa wysokie pokale, wypełnione alkoholem. Rodolphus swojego nie tknął i nie zamierzał. Po pierwsze: nie pijał alkoholu, a po drugie: jak już mu się zdarzyło umoczyć w czymś usta, to było to wino lub whisky, a nie coś tak podłego, jak piwo. Najwyżej Cain dostanie dwa napoje. Wpatrywał się w ciecz, zastanawiając się, czy nie są zatrute. Kto normalny stawia napoje przed przybyciem drugiej osoby? Szczupła, blada dłoń powędrowała do czarnych jak smoła włosów. Odruchowo przeczesał je palcami, posyłając stalowoszare spojrzenie w kierunku drzwi. Nie mógł narzekać na spóźnienie towarzysza, bowiem sam przyszedł tu kilka minut za wcześnie. Zawsze był przed czasem na takich spotkaniach i nie miało nic wspólnego z tym, że akurat był tuż obok kilka chwil wcześniej. Rodolphus poprawił zegarek na lewym nadgarstku. Pod srebrną bransoletą zegarka wyzierała czarna bransoletka z obsydianem, którą zaraz zakrył rękawem śnieżnobiałej koszuli. Czy miał marynarkę? Owszem. Krawat? Nie, to sobie podarował, tak samo jak zapinanie guzika pod szyją. Czy jego ubiór przyciągał wzrok w barach? Tak. Czy ubierał się tak absolutnie zawsze? Również tak. Gdyby ktoś zobaczył, że założył co innego: to dopiero byłoby podejrzane i wzbudziłoby zainteresowanie. Chcąc nie chcąc: musiał ubierać się właśnie tak. Ale to dobrze - odpadały codzienne, poranne dylematy z tytułu co na siebie włożyć.