• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[01.09 Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami] Cienie minionych grzechów

[01.09 Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami] Cienie minionych grzechów
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#1
23.01.2025, 11:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.02.2025, 22:54 przez Dearg Dur.)  
01–09–1972

Czas mijał, przesypywał się jak piasek w klepsydrze nieubłaganie. Minęło całe lato, a nastroje ludności Doliny Godryka były coraz gorsze. Z resztą nie tylko ich nastroje, albowiem Knieja od wieków była cennym źródłem surowców do produkcji chociażby różdżek, czy wielu innych magicznych sprzętów. Szef Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami miał też wiele innych zmartwień w swoim królestwie, w którym jeden nowy gatunek do zaklasyfikowania w tę czy drugą, nie rozwiązywały problemów braków kadrowych i niedofinansowania. Niczym w taksonomicznych rozgałęzieniach, jego biura i działy chciały się dzielić, ewoluować niczym żywy organizm, a jemu z grymasem wiecznego niezadowolenia przyszło mu to obserwować i - o zgrozo - uczestniczyć w tym.

Dziś jego sekretarz wcisnął spotkanie nie do końca zgodne z jego wolą, najwidoczniej musiał odmruknąć mu zgodę na coś, czego w ogóle nie słyszał.

Teraz siedział rozpasany na swoim fotelu przy biurku, które było stanowczo zbyt małe na ilość ułożonej na nim w stosach dokumentacji. Długie, lekko powalowane i z pewnością dawno niemyte włosy założone było za ucho. Paznokciami skrobał po policzku kolejny odstający kawałek naskórka. Nie myślał za bardzo o tym, jak palce zbyt ochoczo kompulsywnie zabierały jeden niewielki płat za drugim. Był człowiekiem ewidentnie zmęczonym, chociaż jeszcze nie było południa.

Niewysoki łysiejący mężczyzna przypominający trochę aparycją niuchacza wprowadził Laurenta do gabinetu. Piękne terrarium było jedyną ozdobą tego miejsca i zajmowało całą prawą ścianę, skupiając na sobie uwagę, choć jego mieszkaniec ukrył się najprawdopodobniej - nigdzie nie było go widać. Pokój zaś sam w sobie był odpychająco ciasny, Rowle zdecydowanie nie dbał o estetykę tego miejsca, czyniąc je raczej podobnym do celi, aniżeli przyjemnym miejscem do przebywania.

W pierwszej chwili z resztą go nie zauważył, dłubiąc sobie w policzku. Nie nosił oficjalnej ministerialnej szaty, trudno było go jednak pomylić z kimkolwiek innym. Choroba zajęła prawie całą jego skórę.

– A tak, pan Prewett, w końcu mamy szansę spotkać się twarzą w twarz. I jak tam pańskie badania? – zaczął, nie proponując mu nawet wody.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
27.01.2025, 19:54  ✶  

Ostatnio zdecydowanie za często witał w Ministerstwie z różnych powodów. Jednocześnie wydawało mu się, że o wiele za rzadko. Biorąc pod uwagę piętrzące się problemy... tak. Za rzadko.

O Lazarusie mówiono różne rzeczy, a Laurent całkiem lubił słuchać plotek... swojego czasu szczególnie. Co sie nasłuchał, to jego - z tym mężczyznom nie łączyły go żadne prywatne relacje i nic nie sugerowało, żeby miało się to zmienić. Mówiono o nim różne rzeczy, ale jedno było faktem - gburowatość Lazarusa mijała chyba tylko wtedy, kiedy łączyłeś słowa "niebezpieczeństwo" i "magiczne stworzenia" ze sobą razem. Koniecznie te dwa. Bo kiedy dodałeś do tego ludzi to już był o wiele mniej ciekaw sprawy. Niby nie o ludziach przychodziło im tutaj mówić. Niby nie...

- Trochę czasu minęło. To prawda. - Laurent przybrany był elegancko, w ciemniejsze kolory granatu. Wyobrażał sobie tylko, jakie tutaj teraz musiało być zamieszanie, ale to nie było istotne. Bo niebyło żadnego rozumnego wytłumaczenia tego upływu czasu, prócz tego, że "stało się". Zaczynając od tego, jak późno w ogóle to spotkanie zaczęło być umawiane. Magia. - Aby te badania miały rację bytu, potrzebuję 2 zezwoleń: na wejście do Godryka i na użytkowanie Patronusa w rękach kompetentnej osoby. - Laurent uśmiechnął się oszczędnie. - I być może wtedy zdążę w czas, zanim te istoty pożrą wszystkie inne z okolic. - Być może. To, że dziwne rzeczy działy się w samej Dolinie, to, że tam ludzie byli pożerani... i to nie tylko przez widma - wiedział doskonale. Nie zmieniało to prostej rzeczy: Laurenta ku temu pchała potrzeba pomocy, ale też ciekawość. I... pycha. Ta pewność siebie, że sobie z tym poradzi. Że to jest warte tego, żeby się tym zajął.

Nauczony gościnnością mężczyzny - nawet nie zapytał o miejsce do siedzenia. Po prostu zatrzymał się w tym pokoju, nie lubiąc go za żadne skarby. Pomieszczenia - niekoniecznie Lazarusa. Być możne uznano by go za zupełnie pokręconego i chorego, ale uwielbiał te łuski. Chciał kłaść na nich palce, badać strukturę... I tak, Lazarus był odpychający w swoim wyglądzie, w swoim charakterze nawet.

- Czy Sebastian MacMillan kontaktował się z Ministerstwem w konieczności organizacji egzorcystów? By spróbować pojmać jednego z przedstawicieli gatunku i zbadać go w warunkach bardziej kontrolowanych. - Główne niebezpieczeństwo tych ułomnych wersji dementorów opierało się na ich stadnym życiu. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby z kowenu informacje żadne nie dotarły.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#3
08.02.2025, 00:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.03.2025, 14:52 przez Dearg Dur.)  
Niektórzy byli piękni. Inni byli szkaradni. Siedząc na przeciwko siebie, zdawali się być ucieleśnieniem chrześcijańskiego spotkania agentów niebios i piekieł. Rowle przysiadł na krześle i zasłuchał się z uwagą. Jego twarz pokryta łuską, czy właściwie łuszczycą nie wyrażała zbyt wiele, zdawała się maską, przez którą naturalne ludzkie odruchy były przytłumione.

A jednak uśmiechnął się słysząc prośby pięknego młodzieńca.
– A więc Knieja i dobrostan tamtejszej flory i fauny, cały czas przyciąga pańskie oczy. Cóż, postawa godna pochwały, aż zaproponowałbym panu staż u siebie, gdybyśmy mieli odrobinę miejsca. – Rozłożył bezradnie miejsce i było wrażenie, że rzeczywiście była to prawda, mając w pamięci również ciasne korytarzyki między boksami poszczególnych biur i kolejnych, kolejnych działów i poddziałów. A potem ujął leżąca pośród papierów różdżkę, którą niedbale zamachał składając część dokumentacji w zydel, na którym spokojnie można było przysiąść. – Trzy sprawy, zupełnie jakbym był dżinem – uśmiechnął się pokracznie w kierunku Laurenta – A co z poprzednim razem? Nie wystarczył?

– MacMillan... – zamyślił się i finezyjnie wygiętą dłonią przejechał nad jedną, potem drugą kupką. W końcu sięgnął jeden raport. Drugi. List. Doniesienie. Skargę. Raport. Wydawał się rozbawiony własną nieporadnością, faktem że szuka, jakby przetasowywał liście. W końcu jego twarz się rozjaśniła uśmiechem. – O proszę, Sebastian tak. Oddany sprawom Matki. – Grymas przebiegł przez jego twarz, gdy oczy pospiesznie zapoznawały się z tematem listu. – Prośba o zmniejszenie wymiaru godzin. To chyba... nie pokrywa się z Pańską wiedzą?– odłożył świstek. – Ale koncept zdaje się niezwykle interesujący – przyznał, pozwalając sobie na drobną notatkę w swoim własnym notesie. – A teraz pytanie drogi panie Prewecie. Czemu chce pan wchodzić ponownie do Kniei? – pióro zawisło nad papierem wyczekująco.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
14.02.2025, 17:24  ✶  

Aniołom i Diabłom blisko było do siebie. Ponoć dzielili to samo pochodzenie. Czy Lucyfer nie był pierwszym Diabłem? I czy nie był też pierwszym Aniołem, ulubieńcem Boga? Ta historia może byłaby znana Laurentowi, gdyby znajdował się bliżej mugoli. Nie znajdował. Za to widział w smoczych łuskach wszystko, czym smoki nie były. Spryt, inteligencję, zdolność do podejmowania trudnych decyzji i pertraktowania. Widział też to, czym szczyciły się węże. Może to przez te miny, jakie robił? Albo jednak serce dawało się zwieść łuskom, które tak gady przypominały? W ten czy inny sposób Rowle wzbudzał specyficzne odczucia, które radziły zachować wobec niego odpowiedni dystans. Niekoniecznie ten fizyczny - temu akurat przełamywanie nie groziło. Wystarczyło, że mocno go przełamał z jego synem.

- Moją uwagę przyciągają perspektywy szersze niż sam dobrostan tamtejszej fauny, choć jest ona priorytetowa. - Z bardzo wielu przyczyn, przecież prasa o tym huczy, ludzie się tym interesują, różne dziwne rzeczy dzieją się w Dolinie Godryka. Ważniejsze jest jednak to, że działy się (i dzieją) rzeczy skrajnie niebezpieczne. Co prawda spalona stadnina była teraz priorytetem i jej odbudowa, ale rzeczy już poszły w ruch, a temat zezwoleń jak stał, tak stoi. - Bardzo dziękuję za docenienie. - Laurent pozwolił na to, by kąciki ust mu drgnęły. Kontrolował każdą zmarszczką mimiczną na swojej twarzy, każde spojrzenie, ton głosu. Gesty. Żeby wszystko wypadło tak, jak powinno. Jak on powinien wypaść - dumny ojciec Edwarda Prewetta, ale nie syn, który zadziera głowę i jest arogancki. Pewny siebie, ale niewymuszenie. - Sugestia, że jestem na tyle bystry, by jednorazowa podróż umożliwiła mi przeprowadzenie pełnowartościowych badań mi pochlebia. Niestety zawiodę pana - nie jestem. - Usiadł na przygotowanym "krześle", zakładając nogę na nogę.

- Nie utrzymuję z panem Macmillanem prywatnych stosunków, żeby wiedzieć, czy potrzebuje większego czy mniejszego wymiaru godzin pracy. - W ogóle niczego nie wiedział o tym mężczyźnie. - Pan go zaproponował na badania, zagwarantował jego skuteczność, a ja nie miałem okazji zakwestionować słuszności tego polecenia. Wręcz przeciwnie. - Wydawał się całkowicie normalny, jak na to, że przecież był z Kowenu - a tam kręciły się jednostki przeróżne. Nie spodziewał się, żeby koniecznie Rowle pamiętał każde imię i nazwisko - w końcu przetaczało się ich przez jego ręce mnóstwo. - Identyfikacja nowego gatunku jest kluczowa. Stał się gatunkiem inwazyjnym. Zagraża tak ludziom, jak i innym stworzeniom żyjącym w tych okolicach. Jak też nie jest dla pana tajemnicą - jego walidacja będzie kluczowa dla walki z bzdurnym prawem o zakaz nekromancji w naszym kraju. To przeżytek dawnych czasów. - Co wiele krajów udowadnia i udowadniało.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#5
05.03.2025, 15:21  ✶  
– Cóż, już w pierwszym liście wyraził się Pan dość obszernie na temat tych istot, swoich obserwacji i przypuszczeń dotyczących ich natury. Pamiętam, że nie zgodziłem się na przydział brygady ds. Utylizacji Niebezpiecznych Stworzeń, cóż pomijając moje osobiste antypatie do podejmowania takich działań wobec nieznanych gatunków to jedna rzecz. Drugą oczywiście są odgórnie narzucane nam procedury. Brak raportu z tej wyprawy ze strony pana MacMillana pozwoliły mi domniemywać, że wasza wędrówka zakończyła się totalnym powodzeniem lub totalnym brakiem tegoż. – Odpowiadał niespiesznie, trochę patrząc się na Laurenta, trochę na swoje palce, trochę błądząc oczyma po dokumentacji. Zdawał się być przemęczony, zdecydowanie przytłoczony papierami rozłożonymi wkoło. Być może ten raport gdzieś był. Gdzieś.

– Przyznam, że sceptycznie podchodziłem do tego spotkania, w końcu... jest pan hodowcą abraksanów, czyż nie? – Jego twarz na moment skrzywiła się, jakby z litości, że nie jest to nic aż tak wyjątkowego, zwłaszcza przez wzgląd na krew. Zaraz potem jednak rozpromienił się i ponownie zaczął grzebać w swoich papierzyskach. – Ale cieszy mnie ono, bo nagle słowa z tego listu mają ton i twarz i wygląda mi pan na bardzo, bardzo zaangażowanego oraz, co wcale nie częste, świadomego badacza natury. Widma, które jeszcze nie doczekały się adekwatnego do swej natury imienia, ani porządnej klasyfikacji zasługują na sprawiedliwość. Przed wiekami nasi przodkowie skutecznie wypertraktowali z dementorami warunki koegzystencji, wierzę, że jesteśmy w stanie zrobić to i w tym przypadku.– Nerwowy tik przebiegł mu przez twarz, a pojedyncza łuska opadła na blat biurka. – Pana oddanie nie może nie zostać docenione, wstępną analizą dał mi pan jasno do zrozumienia, że jest pan zorientowany w temacie. Pomimo naszego skromnego budżetu, mogę zaoferować panu na poczet tego przedsięwzięcia funkcję zewnętrznego konsultanta i członkostwo w zespole, któremu być może świeża krew nada nowego rozpędu. Dołączę też do niego MacMillana, skoro uznaje pan współpracę z nim za owocną i satysfakcjonującą. – Pochylił się by poczynić kilka zawijasów na jeszcze czystej kartce papieru, które najprawdopodobniej były jakąś formą notatki.
– Na dniach mój sekretarz przesłałby panu detale, godziny, ludzi, dokumenty do uzupełnienia i podpisania i oczywiście umowę. Wymagałoby to regularnego pojawiania się w Ministerstwie, ale cóż, ja częściej mógłbym oglądać pana na swoim skromnym piętrze, a pan... widma. Czy to uczciwa wymiana? – zachichotał nieco enigmatycznie, szczerząc dwurząd ostro zakończonych zębów.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
22.03.2025, 17:46  ✶  

Utrzymywanie dobrej miny było prawdziwą sztuką, a Laurent bardzo się starał, żeby doprowadzić ją do perfekcji. Dlatego nie rozglądał się, dlatego uniósł tylko brew i wymownie spojrzał na te sterty papierów, kiedy pojawiło się hasło o tym, że raport Sebastiana... nie dotarł. Nie dotarł, czy zaginął? Ludzie potrafili mieć podobne myśli niemal w tym samym czasie - zdaje się, że tutaj spotkał ich ten przypadek. Niezwerbalizowany, pozostający w sferze domyślania się.

- Pana MacMillana polecił Pan. - Więc kwestia tego, czego się tu domyślać - powodzeń, czy niepowodzeń, stawała się aż nazbyt dobitna. Nie każdy był mistrzem papierkologii. Laurent zdecydowanie nie znał wewnętrznych procedur Ministerstwa na tyle, żeby wyceniać, czy aż takie skandaliczne, że część sprawy wygodnie została odsunięta. Mógł za to wycenić, że mógłby się właśnie troszkę napuszyć, skoro jego sprawozdanie zostało uznane za wystarczające. Bo ostatnie, co by powiedział to to, że Ministerstwo w ogóle nie interesowały istoty z Knieni. - Brygada do ochrony, nie do pozbywania się nieznanego gatunku. - Sprostował, bo może tamta wymiana listowna pozostawiła zakrzywioną wizję tego, jak blondyn wyobrażał sobie załatwienie tej sprawy. Wierzył w porządek - w to, że niektóre stworzenia trzeba przelokować również. Relokacja nie była równa z unicestwieniem. Magia potrafiła robić tragiczne rzeczy i potrafiła niszczyć to, co uznawaliśmy za naturalny porządek. Zmian nie należało się jednak obawiać. Trzeba było tylko pilnować balansu, który człowiek potrafił tak skutecznie burzyć i naruszać.

- Przypomnę to panu, kiedy kolejny raz dostanę prośbę z Ministerstwa o pomoc z magicznymi stworzeniami. - Nienagannie się uśmiechnął, chociaż dopiero po wypowiedzeniu tych słów uświadomił sobie, że mógł się ugryźć w język. Lepiej czasem dać ludziom pogadać, popluć jadem i przejść obok tego obojętnie. Co to więc było? Przewrażliwienie? Duma? Tylko hodowca brzmiało tutaj wybitnie obraźliwie. - Biorąc pod uwagę, że w przeciwieństwie do dementorów te stworzenia nie potrafią mówić, może być to trudne. Nie znaczy, że niemożliwe. - Z niejednym magicznym stworzeniem dało się porozumieć mimo tego, że one same nie używały języka. Tylko kto miał teraz nadstawiać karku, żeby to osiągnąć? Wobec istot, które żywiły się ludzką duszą? - Doprawdy, jeśli uważa pan kogoś innego za właściwego, nie będzie to przeszkodą. Proszę wybrać osobę, na której to pan może polegać. - Owszem, Sebastian go nie zawiódł, ale z drugiej strony ostatnio jak szarpała go za rękę wieszczka i darła skórę do krwi to nie był skory do pomocy. Może w przypadku bytów nadprzyrodzonych było inaczej. Odgonił te myśli, żeby czasem nie wyjść z roli i nie zgubić rytmu rozmowy, jaka się toczyła. Pokiwał głową powoli. - Nautralnie. - W końcu to nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, kiedy pojawia się temat, w którym pojawiała się jakaś niestała współpraca. Po tych paru latach prowadzenia New Forest nie były nawet takie przytłaczające, jak na początku, kiedy człowiek nie wiedział, na co zwracać uwagę na tych wszystkich prawnych zawirowaniach. - Jak rozumiem kooperacji z Departamentem Tajemnic nadal brak?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#7
26.03.2025, 12:12  ✶  
– Aj tak, wiem wiem, że to człowiek z mojego polecenia cóż... to wybitny specjalista, bardzo żałuję, że ciągnie go bardziej w stronę religijnych praktyk aniżeli wiedzy i doświadczenia, do których ma dostęp tu w Ministerstwie... aczkolwiek rzeczywiście, terminowość raportów i kwestie tego jak konieczne jest informowanie przełożonych o niektórych kwestiach... cóż, takimi nas Matka stworzyła, że nie możemy być dobrzy we wszystkim, a dla pana Macmillana zdecydowanie życie duchowe jest ważniejsze od materialnego, co oczywiście nie przekreśla jego osoby, jako znawcy w temacie w którym sie porusza. – ze smutkiem spoglądał na prośbę o zmniejszenie etatu, a mówił bardziej do siebie niż odpowiadał Laurentowi, takie przynajmniej sprawiał wrażenie.

Potem jednak rozjaśnił się momentalnie, aż zalśniła łuska wątpliwie zdobiąca jego twarz, gdy Brygada o której pisał Prewett okazała się być w intencji Brygadą do ochrony, nie eksterminacji. Zaśmiał się, czy może zarechotał z widoczną ulgą.
– Tożeśmy się źle zrozumieli, ale teraz och jak przyjemnie być na tej samej stronie. Pan mógł być konsultantem, pan mógł pomagać mojemu Departamentowi od lat, ale teraz cóż, teraz gdy ma pan moją uwagę, nie widzę osoby lepszej do przekraczania granicy Kniei. Pan mówi, że te istoty nie mówią, ale ja... ja mam teorię, że one są do tego zdolne, zwłaszcza po Pana liście i wskazaniu na fakt, że to być może są gatunki pokrewne. Może nie chcą mówić? Może my nie sięgamy po właściwy język. To bardzo ciekawe zagadnienie i och, jakże byłoby wspaniale, gdyby ktoś z Departamentu Tajemnic zechciał łaskawie nie patrzeć na nas z góry, a rozmawiał jak równy z równym. – Umilkł na moment, w chaosie rozmowy, mnóstwa niepotrzebnych słów i gestów, które skutecznie zamazywały core czyniąc opakowanie konwersacji zbyt zdobnym by uzyskać jakiekolwiek informacje wprost, umilkł jakby przyszło mu co nowego do glowy, zapisał sobie notatki pospiesznie i niedbale. – Specjalista od dementorów, Niewymowny, Egzorcysta i ktoś do ochrony. Może dwóch ktosiów. I pan, jako niezależny badacz oczywiście. – Gadzie oczy stały się nieco większe, uważniejsze, gdy padło ostatnie słowo a brwi szefa Departamentu poszybowały wysoko i pytająco. – Mój sekretarz sformułuje umowę, a listy od Pana będą przekazywane bezpośrednio do mnie, kto wie, może to właśnie pan będzie katalizatorem, który to w końcu wszystko ruszy do przodu. Wybornie. – nagle poderwał się i klasnął w ręcę, wyraźnie ukontentowany. – Przynaglę swojego pracownika o raport z Waszej wyprawy, jestem ciekaw.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
17.04.2025, 12:11  ✶  

Przypatrując się mężczyźnie nie potrafił powiedzieć, czy naprawdę odczuwa żal, czy może staje się to jakąś formą usprawiedliwienia swojego pracownika. Albo raczej - siebie samego, swoich wyborów i swoich poleceń. Niekoniecznie obie te opcje się wykreślały, a gdyby pomyślał nad tym głębiej to na pewno znalazłaby się i trzecia i czwarta. Cel. Kiedy próbowałeś zgadywać cel drugiej strony tworzone były pewne założenia. Pewne uproszczenia. Czasem przemieniały się w utrudnienia. W tym przypadku niewiadoma oscylowała wokół pytania, na ile rozsądek nadal drzemał w pięknym umyśle Szefa Departamentu, a na ile zakwitło tam wężowe szaleństwo, którego nie dało się poskromić. Na ile łuski na jego twarzy były podobne do tych na ciele Leviathana, a na ile pokrywały już jego duszę i mózg. Skarb. Ludzie potrafili być skarbami - Laurent doskonale o tym wiedział. W końcu żarłocznie, jak smoki z bajek, gromadził ludzi i ich serca, by móc chować ich wśród morskich fal.

- Przechodziło mi to przez głowę. - Przyciszył nieco głos przez zadumę. - Teraz przechodzi tym bardziej. - Ach, inny język! - Tak, bardzo przydałby się specjalista, albo chociaż ktoś znający się na dementorach. Uprości to pracę... - Jeśli jakiekolwiek przywary mogły ich różnić, tak teraz te różnice się rozpłynęły. Niesnaski odeszły w niepamięć na drobną chwilę, a może nawet na dłuższą. Cel. Zadanie. Wspólny cel i wspólne zadanie - to potrafiło łączyć. Szczególnie dobrze spajało pasjonatów. I wariatów. Jedno z drugim nie raz trudno było odróżnić.

Uśmiechnął się nawet, mimowolnie, kiedy uradowany mężczyzna klasnął w dłonie i wyraźnie się rozpromienił. Dobrze. Bardzo dobrze! Sam poczuł mały podryw, zobaczył małą szansę, żeby coś zmienić, zrobić, poprawić. By dalej badać niepoznane, które tak odstraszało ludzi.

- Doskonale. - Podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do biurka mężczyzny, by wyciągnąć do niego dłoń ponad blatem. Szpetność jego skóry jawiła się jako ciekawostka. Była piękna ze swoim blaskiem - jak perły. Wystarczyło jednak, że zachwycał się nimi na skórze jego syna. Może nie było powodów, by robić to na głos tu i teraz. - W takim razie dziękuję za współpracę. Będziemy w kontakcie listownym, odezwę się od razu, kiedy sytuacja się rozwinie. - Albo kiedy cokolwiek ruszy do przodu. - Ograniczając te listy do niezbędnego minimum. - Uniósł lekko kąciki ust, trochę wymownie, bo w tym zdaniu chodziło wyłącznie o to, że chciał mężczyźnie oszczędzić "upierdliwości". Zerknął w dodatku na stosy papierów. Dokładnie to mówiły - że starszy Rowle nie przepadał za nadmiarem makulatury. - Życzę miłego dnia, panie Rowle. - Skinął mężczyźnie na wyjście.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (1708), Dearg Dur (1385)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa