• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[03.09.1972 południe] Fight. Fall. Get up. | Geraldine & Ambroise

[03.09.1972 południe] Fight. Fall. Get up. | Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
25.01.2025, 01:54  ✶  

Jej zaklęcia były wyśmienite i mógł to negować, ale najwyraźniej cały wszechświat sugerował, kto w tym przypadku miał odnieść sukces. Działała instynktownie, może nie do końca najbardziej czysto, jak potrafiła, ale przecież o to chodziło. Mieli pokazać sobie, co potrafią, w jaki sposób walczą.

Sięgała po dziedziny magii, w których była najbardziej wprawiona, bo dlaczego nie miałaby tego robić? Miała się czym popisać, bo przecież kształciła swoje umiejętności od lat. Była z niej nie najgorsza czarownica, nawet zostawiła za sobą możliwość sięgnięcia po siłę fizyczną, bo jej była wyjątkowo pewna. Wolała skorzystać z innych dziedzin, które nie były, aż na tak wysokim poziomie, aż tak nie oznaczało, że się w nich nie specjalizowała, bo miała wiele ukrytych talentów, Roise nie chciał ich wcześniej oglądać, więc w sumie miał szansę się o tym przekonać dopiero teraz.

Nie mogła się nie uśmiechnąć - trzęsawisko, które wyczarowała okazało się być naprawdę wyjątkowo udane, nie miała pojęcia, czy postanowił spróbować przed nim umknąć - jeśli tak, to mu się nie udało, bo zostało wyczarowane perfekcyjnie. Nie była jednak na tyle butna, aby sobie sama zagwizdać z tego powodu - przynajmniej jeszcze.

- Serio, serio. - Cóż, zaklęcia po które sięgała nie były szczególnie wyszukane, tak jak jej metody walki, ale nigdy nie mówiła, że to będzie jakieś dzieło sztuki. Jakoś tak wyszło, że działała po prostu instynktownie, a zatem przy okazji sięgała po podobne zaklęcia, które chyba wyjątkowo jej leżały.

Dołożyła do tego klatkę, przed którą też nie umknął i miała to czego chciała - Roisa zamkniętego w potrzasku, wcale nie tak trudno było to osiągnąć. Nie mogła przestać się uśmiechać, bo to naprawdę był wyjątkowy widok. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie miał jej tego za złe.

W sumie to powoli zbliżała się do spełnienia swojego kolejnego marzenia (nie miała pojęcia dlaczego marzenia związane z jego osoba kreowały się w taki dziwny sposób, ale cóż, nie mogła z tym nic zrobić).

- Podoba Ci się? - Zapytała jeszcze całkiem lekko, no nie dało się ukryć, że miała wyjątkowo wspaniały humor, zresztą kto by nie miał w takiej sytuacji.

Czy powinna przerwać swoje działania, zdecydowanie nie, zbliżała się coraz większymi krokami ku temu, co chciała osiągnąć wczoraj, tyle, że tym razem nie musiała czekać na jego pozwolenie mimo wygranego starcia. Co najważniejsze teraz byli trzeźwi, więc nie będzie miał prawa negować jej ewentualnej wygranej.

Machnęła różdżką ponownie - tym razem po to, aby po raz kolejny spróbować wykształtować wokół niego liny o których mu wspominała, tak, jeśli wszystko pójdzie tak jak chciała - to będzie mogła w końcu skoczyć po tę kuszę.


Rzut Z 1d100 - 68
Sukces!
kształtowanie 3 liny
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
25.01.2025, 02:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.01.2025, 02:19 przez Ambroise Greengrass.)  
W porządku...
...abstrahując od tego, że nic kurwa nie było w porządku i Ambroise już aż nazbyt dobrze widział triumf na twarzy Geraldine (i to nawet bez patrzenia na dziewczynę!, nawet jeśli zdecydowanie na nią spoglądał, posyłając jej pociemniałe spojrzenie) w tym momencie zaczynało go to wszystko naprawdę solidnie drażnić.
Nie lubił przegrywać. Powinien wziąć pod uwagę, że to zdecydowanie nie był jego dzień. Wpierw tamte dwa nieszczęsne patronusy, które za nic nie chciały pojawić się na polanie, teraz kolejne niepowodzenia. Próbował umknąć z transmutowanego pod nim gruntu zanim całkowicie się w nim zapadnie, jednak bez skutku. Jego ciężkie ciało wyłącznie bardziej zapadło się w ziemię. Usiłował gwałtownym podmuchem przepchnąć Rinę ku jej własnemu wytworowi - również na nic. Bezskutecznie.
Łajza zdecydowanie zbyt stabilnie stała na ziemi, ani na chwilę nie przestając roztaczać wokół siebie atmosfery triumfu. Gdyby to od niego zależało, zdecydowanie powiedziałby jej, że chuja mogła, nie triumfować, bo jeszcze się przecież nie poddał.
Ale milczał. Świadomie wybierał, by nie dawać jej tego, czego od niego oczekiwała. Wiedział, że spodziewała się, że zacznie dziamdziać, że gwałtownymi ruchami jeszcze bardziej zagłębi się w grunt, ale on... ...on tylko pokazał jej język. Jakże dojrzałe zachowanie, czyż nie?
W istocie teraz nareszcie miał okazję, by pomyśleć. Utykając w niestabilnym gruncie, dodatkowo otoczony cholerną metalową klatką, nie miał zbyt wielu opcji. Przynajmniej jeszcze nie przychodziły mu do głowy. A musiały. Zdecydowanie musiały, bo nie zamierzał przegrać drugi raz w przeciągu dwóch dni.
No, dobrze. Skoro nie był w stanie pchnąć jej ku sobie i swojemu bagienku przepraszam trzęsawisku (przestrzeni przejściowej między bagnem a jeziorem! oczywiście, że nie mogła po prostu pokusić się o standardowe bagno) zamierzał spróbować rozszerzyć je ze swojej pozycji. Niezmiernie mocno dbając o to, aby nie ruszyć przy tym nawet najmniejszym mięśniem nogi. Ani niczego, co mogłoby go głębiej pogrążyć w gruncie.
Całe szczęście w dalszym ciągu mógł poruszać dosłownie każdym mięśniem twarzy, zdecydowanie korzystając z tej możliwości. Zaciskał wargi, niemalże zgrzytając przy tym zębami i mrużąc zielone oczy - w tym momencie zdecydowanie ciskające gromami w stronę Yaxleyówny i jej triumfalnej postawy. Myślał, naprawdę intensywnie myślał nad swoimi opcjami, bo przecież nie miał nawet najmniejszego zamiaru poddać jej tego starcia. Prędzej zamierzał dać się pogrążyć ziemi pod nim niż w walce, nawet wyłącznie towarzyskiej.
Nie odzywał się. Tego też nie planował robić, dopóki nie odzyska stabilnego gruntu pod nogami.
Uniósł różdżkę, kolejny raz unikając wypowiadania zaklęcia, aby nie wydać swoich planów. Zamierzał dać im obojgu szansę potaplania się w bagnie przepraszam trzęsawisku, w pierwszej chwili próbując zaskoczyć Geraldine swoimi niezbyt wybitnymi zdolnościami transmutacji (nad tym też zdecydowanie musiał popracować). W kolejnej dostrzegając lecące ku niemu pęta, wyczarowując niewielki strumień ognia bijący z różdżki w kierunku więzów, zamierzając spopielić je zanim go oplotą.
Nie miał zamiaru skończyć jako ofiara, do której Geraldine faktycznie strzeli z kuszy. Nawet tylko na pokaz. Tak, wiedział, że by to zrobiła. Razem z jabłkiem na głowie i całą resztą cyrkowej otoczki.

Transmutacja (I) - rozszerzenie trzęsawiska pod Geraldine
Rzut O 1d100 - 68
Sukces!


Kształtowanie (II) - płomień wycelowany w sznury zanim go dojadą
Rzut N 1d100 - 31
Akcja nieudana


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
25.01.2025, 11:04  ✶  

Prawdopodobnie poczuła się zbyt pewnie, ale nie ma się, co oszukiwać to zdecydowanie był jej dzień. Dobra passa nie przestawała jej opuszczać, wydawało się jej, że naprawdę dzisiaj nic nie może pójść nie po jej myśli. Jakby wypiła jakiś eliksir szczęścia, a była po prostu nakręcona swoimi wcześniejszymi, drobnymi sukcesami.

Greengrass niczego nie komentował, nie odzywał się, miała wrażenie, że już nie był taki wesoły jak jeszcze chwilę temu, cóż, sama pewnie też by się wkurzyła, gdyby znalazła się w podobnej sytuacji, wcale mu się nie dziwiła. Na szczęście to był tylko przyjacielski sparing, później przecież wyciągnie go z tego błota, a nawet zaprowadzi pod prysznic, żeby mógł zmyć z siebie ten cały syf. Coś czuła, że jego duma mogła zostać nieco urażona, ale trudno, to był tylko sparing który zamierzała wygrać. Lubiła wygrywać, chyba każdy lubił?

Nie sądziła, że Roise się podda, nie miał w zwyczaju odpuszczać, dlatego właśnie chciała doprowadzić do sytuacji, w której po prostu nie będzie mógł nic zrobić. Czy to nie było najrozsądniejsze z posunięć? W jej oczach tak. Spowodować, że nie będzie miał po prostu innej opcji i albo jej się przyzna do tego, że go pokonała, albo utknie tutaj w tym trzęsawisku na kilka godzin, w klatce, a do tego spętany liną - to miało się dopiero wydarzyć, bo właśnie kończyła rzucanie swojego zaklęcia. Jak zostanie na słońcu w takiej pozycji to pewnie łatwiej będzie mu wypluć z siebie te słowa, chociaż na pewno go to zaboli, w to nie wątpiła. Tak, to był jej sprytny plan. Musiał zadziałać, ułożyła go sobie podczas walki, właściwie to podążała za instynktem. Dostosowywała się, jak to miała w zwyczaju.

Nie spuszczała wzroku z mężczyzny, bo wiedziała, że póki nie jest w pełni osaczony to na pewno się nie podda - jak założyła tak się stało, rzucił w jej stronę zaklęciem, w sumie to nawet nie w jej stronę, widziała, że macha różdżką a to bo powodem, aby nie zostać w miejscu. Na szczęście to jej z liną zdążyło pomknąć w powietrzu i go spętać. To był jego ostatni podryg, nie będzie się już musiała martwić tym, że czymś w nią rzuci.

Yaxleyówna instynktownie tym razem skorzystała ze swojej sprawności fizycznej, po prostu odskoczyła w lewo, żeby nie daj Morgano nie dosięgnął ją tym swoim zaklęciem, a że skakała jak sarenka, to nie powinno jej się to nie udać. Wiele razy unikała zaklęć właśnie w ten sposób. To zawsze było skuteczne, może niespecjalnie efektowne, ale to nie było ważne. Grunt by nie dać się złapać, czy musnąć zaklęciem.

Jeśli nie udało jej się odskoczyć to nie panikowała - machnęła różdżką od razu, gdy tylko trzęsawisko pojawiło się pod jej stopami, chciała rozproszyć ten fragment, który znajdował się pod nią. To, że się nieco ubrudziła wcale jej jakoś specjalnie nie dotknęło.


Rzut PO 1d100 - 74
Sukces!
af - pierwszy rzut na sok w lewo, lądowanie telemarkiem najlepiej

Rzut Z 1d100 - 77
Sukces!
rozproszenie - rozproszenie fragmentu trzęsawiska który pojawił się pod jej nogami, o ile nie udało jej się skoczyć
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#14
25.01.2025, 11:53  ✶  
Zaskoczyła go. Przez wiele lat zdecydowanie wykluczając tego typu wybryki, pewnie powinien choćby unieść brew na kilka kolejnych dowodów z rzędu pokazujących mu, że miał do czynienia z kimś, kto zdecydowanie stanowił dla niego fizyczne wyzwanie. Kogoś, kto niewątpliwie dawał z siebie wszystko. Kto był kreatywny i działał wprost błyskawicznie, całkowicie bez zastanowienia, szybko zyskując naprawdę stabilną pozycję w ich walce.
Szczególnie wtedy, gdy ta jego przestała być tak ugruntowana. Kiedy jego sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej grząska a starcie, które między sobą toczyli nabrało nie tylko tempa, lecz także niemal całkowicie go wessało. On też dawał z siebie najwięcej jak tylko mógł. Walka z Geraldine bez dwóch zdań była wciągająca, jednak Ambroise zdecydowanie ani myślał dać się temu całkowicie pochłonąć.
Tak, tak. Nawet jeśli stał teraz w miejscu, ciskając gromami z oczu w stronę dziewczyny, nie potrafił być całkowicie wściekły. Bez dwóch zdań zaczynał być rozeźlony, tego nie dało się ukryć (nawet zresztą nie próbował), jednakże gdzieś tam głęboko pod warstwą piachu pochłaniającego mu kostki zdecydowanie widocznego niezadowolenia z powodu takiego a nie innego obrotu spraw, Ambroise nie był aż tak gniewny.
Ział frustracją z powodu bieżącej sytuacji, lecz nie ze względu na to, co robiła Rina. Ona sobie radziła. Zdecydowanie wprawnie, gładko i bez większego namysłu reagowała na to, co działo się dookoła niej, stanowiąc naprawdę duże wyzwanie w walce, co w pewnym sensie napawało Roisa optymizmem. Niezbyt dużym, obecnie raczej nie mającym szans objawić się w postaci słowa uznania czy uśmiechu skierowanego w jej stronę.
Teraz był skupiony na próbie wyplątania się z bagna trzęsawiska, w które go władowała. Później zamierzając przejść do kolejnego kroku. Zupełnie tak, jakby wcale nie stał w obliczu najzwyklejszej w świecie konieczności poddania walki, lecz czegoś znacznie poważniejszego. Podszedł do tego jak do kwestii własnej godności. A jego godność zaczynała teraz krwawić, bo dziewczyna raz po raz dorzucała mu kolejnych sposobów na to, by ugrzązł w tym trzęsawisku, zamknięty w klatce, z którą jeszcze by sobie poradził, lecz jednocześnie splątany więzami i...
...zły. Szczególnie, gdy dostrzegł, że jego zaklęcia w dalszym ciągu ją mijały, bo skakała dookoła nich niczym sarenka. Sarknął pod nosem, jednak jednocześnie nie przeznaczając zbyt wiele uwagi na to, aby obserwować Geraldine. Próbował skupić się na swoim otoczeniu i czymkolwiek, co mógłby jeszcze zrobić, biorąc pod uwagę każdą, nawet najbardziej idiotyczną możliwość.
Klatka nie była magiczna, tak? Nie emanowała żadną siłą, była po prostu klatką. Solidną i metalową, ale w gruncie rzeczy ani ona, ani liny, ani trzęsawisko pod nim nie miało chyba żadnych dodatkowych cech, prócz tych naturalnie przez nie posiadanych.
On zaś w dalszym ciągu miał różdżkę w ręku - nie wytrąciła mu jej, gdy spętała go więzami. Nie pozwalało mu to na rzucanie niemal jakichkolwiek zaklęć wymagających ruchu, ale próba przemieszczenia się z miejsca na miejsce? Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli mu to nie wyjdzie, prawdopodobnie naprawdę głęboko zapadnie się w grunt, nie mając już możliwości manewrowania czymkolwiek.
A jednak zamierzał spróbować skoczyć - tym razem nie za Geraldine ani nie obok niej. Tym razem na plażę w dole przy klifach, korzystając z nich jako osłony, za którą mógłby zniknąć przed oczami Riny. Potrzebowałaby chwili, by go zlokalizować a on wtedy...
...cóż. Wtedy pomyśli o wtedy.

Translokacja (I) - teleportacja* z pola widzenia Geraldine na plażę za skały.
Rzut O 1d100 - 57
Sukces!

Rzut O 1d100 - 35
Akcja nieudana


* za porozumieniem


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#15
25.01.2025, 16:19  ✶  

To nie był łut szczęścia, mogła sobie myśleć, że wyjątkowo wszystko jej dzisiaj wychodziło, ale prawda była taka, że Yaxleyówna poświęciła wiele lat na to, aby faktycznie radzić sobie wyśmienicie podczas takich starć. Jasne, zaczynała raczej od zaklęć, które rzucała w dużej mierze na zwierzęta, ale czasy się zmieniły, więc ona próbowała się dostosować.

Wiele wolnego czasu poświęciła na doszkolenie swoich umiejętności, aktywnie uczestniczyła w spotkaniach klubu pojedynku, nawiązywała tam znajomości i spotykała się z jego członkami po godzinach oficjalnych ćwiczeń. Podchodziła do tego poważnie, zależało jej na tym, aby mieć pewność, że będzie w stanie chociaż stanąć do walki z najróżniejszymi przeciwnikami. Niekoniecznie wygrać, bo nie zawsze wygrywała, ale nie dać się zabić - to było najistotniejsze.

Nie dało się ukryć, że była obyta z różnymi zaklęciami, sięgała po różne metody, niekoniecznie po jedną, właściwie to łączyła wszystko w całość. Kiedy dochodził do tego jej bardzo wysoki poziom aktywności fizycznej, swoją drogą ćwiczony niemalże przez całe życie, mogła się okazać naprawdę twardym orzechem do zgryzienia.[ Była z tego powodu zadowolona, chyba mogła być, wiedziała, że nie jest łatwym przeciwnikiem. Może w ten sposób uda jej się udowodnić Ambroisowi, że potrafi o siebie zadbać, że to raczej jej powinni się bać. Wspominała mu o tym przecież od dawna, tyle, że nigdy tak naprawdę nie dał jej szansy na to, aby w pełni mogła mu zaprezentować to co potrafi.

Jasne, chodzili razem na polowania, właściwie to jako jej chłopak nosił za nią po prostu jej torbę i dotrzymywał towarzystwa, ale to było coś zupełnie innego. Stanęła na przeciwko niego i pokazała na co ją stać, nie hamowała się, błyszczała jak to miała w zwyczaju. Reagowała odruchowo i szybko, widać było, że dosyć często robiła podobne rzeczy, miała w tym doświadczenie.

Bez najmniejszego problemu więc udało jej się odskoczyć nim tylko poruszył różdżką, spodziewała się tego, nie mogła pozwolić sobie na stanie w miejscu, nie w momencie, s którym nie miał skrępowanych rąk. Jasne, powinna była go najpierw rozbroić, ale wtedy zupełnie nie mógłby reagować na jej zaklęcia.

Usłyszała dźwięk, najwyraźniej Ambroise postanowił się ponownie deportować, tyle, że tym razem był skrępowany liną. Nie dowierzała, że to zrobił, tym bardziej że minęła chwila, a on nie pojawił się nigdzie obok. Musiał znaleźć się w okolicy, bo nie spodziewała się, że w takim stanie udałby się gdzieś dalej, rozejrzała się po okolicy, ale nigdzie go nie dostrzegła. Nie miała pojęcia, gdzie wylądował, w sumie czy powinna go szukać? Czy skończyli ten sparing? Zdecydowanie to ona wygrała, była takiego zdania. Patrzyła się chwilę na morze które znajdowało się niedaleko i wzruszyła ramionami sama do siebie. Cóż, jak kocha to wróci? Czy coś...

Postanowiła wejść do domu, i wziąć prysznic, zmyć z siebie zapach lasu i błota, nim weszła do środka wzięła jeszcze w dłoń swój płaszcz.

Gdy tylko weszła do domu zsunęła że stop swoje buty i ruszyła w stronę łazienki, w której zrzuciła z siebie wszystkie ubrania. Od razu weszła pod prysznic, gdzie stała kilka minut. Stwierdziła, że zacznie szukać Roisa jeśli nie wróci za jakieś pół godziny, tyle chyba powinno mu wystarczyć na to, żeby się ogarnąć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#16
25.01.2025, 16:58  ✶  
Być może jego główną działalnością nie było szwendanie się po miejscach na tyle dzikich, niebezpiecznych czy wręcz mrocznych, by potrzebował szkolić się ku temu przez całe życie. Prawdę mówiąc, gdyby nie kilka mniej lub bardziej zgubnych decyzji podjętych w młodości, pewnie ograniczałby się do leczenia obrażeń, nie ich zadawania. Jasne, nie zmieniłoby to faktu, że od czasu do czasu zapewne i tak wdałby się w jakąś bójkę, bo bywał zdecydowanie zbyt mocno w gorącej wodzie kąpany, żeby tego uniknąć.
A jednak raczej nigdy nie zamierzał wiązać swojej kariery zawodowej z polowaniami, najemnictwem czy czymś podobnym. Nie marzyła mu się oszałamiająca swym prestiżem posada aurora czy trochę mniej prestiżowa rola brygadzisty - tymi zawodami gardził niemal od samego początku. Równie mocno, co całym Ministerstwem i większością ludzi, którzy tam pracowali.
Mimo to los pchnął go ku choć częściowemu zaangażowaniu się w coś, co wymagało od niego dbania nie tylko o zachowanie aktywności fizycznej, lecz także o stałe poszerzanie zakresu umiejętności, aby móc poradzić sobie w walce. Bez tego najprawdopodobniej nie przetrwałby zbyt długo w półświatku. Nawet jako pozornie nieszkodliwy pośrednik musiał mierzyć się z potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznymi sytuacjami.
Akceptował to, zwłaszcza teraz, gdy znów nie musiał uważać na nic ani na nikogo. Trochę z poczucia bezsensu, odrobinę z nowoodzyskanej brawury, po części z chęci udowodnienia sobie samemu, że jego życie było od samego początku do samego końca zjebane. Tak, pochodził do tego z goryczą starannie ubieraną w uwielbiane przez niego określenie bycia realistą.
Tyle tylko, że nie zawsze lubił faktycznie być realistyczny. Tak jak na przykład w tej sytuacji - za chuja nie odpowiadała mu konieczność realistycznego spojrzenia na sytuację. Nawet nie tyle przyznania się do przegranej i poddania walki, co raczej przyjęcia innego, dużo bardziej ponurego faktu: gdyby to było prawdziwe starcie, dawno wąchałby kwiatki od spodu.
No, może ewentualnie byłby dębem, z którego jakieś widmo mogłoby wyssać całą energię. Tak - obecnie niezbyt entuzjastycznie podchodził do otaczającego go świata. Pomimo przysłużenia się temu faktowi, Geraldine nie miała z tym wiele wspólnego. Nie był sfrustrowany w związku z nią i jej wygraną.
Był wściekły, bo znowu dał się zapędzić w pułapkę. Bo najwidoczniej miał na tyle dużo słabych punktów w swojej technice, że wystarczył ktoś choć odrobinę nieprzewidywalny, ktoś w jego oczach inny od większości zbirów, mącicieli czy po prostu degeneratów, z którymi miał okazję pracować. Odstępstwo od reguły.
I już byłby coraz chłodniejszym, sztywniejącym trupem. Nie lubił tej świadomości. Mógł myśleć, co chciał. Podchodzić do niebezpieczeństwa z cynizmem i butą. Twierdzić, że skoro nic już nie miał, nic na niego nie czeka to utrata życia w trakcie lukratywnego zlecenia nie była najgorszym, co mogło mu się stać.
Mimo to uświadomienie sobie, że gdyby to nie był po prostu towarzyski sparing, znalazłby się w czarnej dupie a później zapewne w jeszcze czarniejszej dziurze w ziemi... ...wkurwiło go. Zirytowało go na tyle, że wreszcie udało mu się ponownie zmusić ciało do skoku przy pomocy teleportacji. Dokładnie tak jak tego chciał. Tam, gdzie oczekiwał, że się znajdzie.
Trafił na plażę za głazy, nie czekając ani chwili przed podjęciem jednej, drugiej i trzeciej próby oswobodzenia się z więzów. W tym momencie nie próbował zbyt uważnie monitorować otoczenia. Skok powiódł mu się na tyle dobrze, że wiedział, że miał co najmniej chwilę zanim mógłby się zastanawiać nad ewentualnymi kolejnymi posunięciami ze strony Geraldine.
Choć w głębi duszy coś mówiło mu, że nie miało ich być. W swoich oczach już wygrała. W jego? W tej chwili miał to już gdzieś. Skupił się na obróceniu swojej irytacji w wysupłanie się z lin. W wypuszczenie oddechu tak mocno, by jak najbardziej się w sobie skurczyć. W nabranie powietrza w płuca. W kręcenie ciałem to w jedną, to w drugą stronę. W zaczepienie sznurami o pobliskie ostre kamienie.
Wszystko na raz, wszystko po kolei. Wszystko do skutku, kiedy to więzy opadły na piach a on sam skierował się ku słonej wodzie, w której obmył twarz i doły nogawek, ignorując szczypanie otarć, jakie narobił sobie podczas wyswobadzania się z pułapki.
Nie wiedział, ile czasu minęło zanim wrócił do punktu wyjścia. Żywopłot zaczął wyraźnie słabnąć, trzęsawisko nadal tam było, Geraldine już nie. Ambroise zabrał swoje rzeczy, kierując kroki ku Piaskownicy. Był zły. Głównie na siebie, tylko na siebie.

Koniec sesji


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (4135), Ambroise Greengrass (4854)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa