• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[05.09.1972] Baldwin & Scarlett | From my rotten body, flowers shall grow

[05.09.1972] Baldwin & Scarlett | From my rotten body, flowers shall grow
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#1
28.02.2025, 10:32  ✶  
- Chodź, pokażę ci coś niesamowitego.- Powiedział cicho, przesuwając opuszkami palców po jej jakże obscenicznie odsłoniętej łydce. Nie żeby łydka była jedyną odsłoniętą częścią Scarlett. Skąpana w promieniach zachodzącego słońca przypominała Baldwinowi boginię Szapasz, której ryciny widywał w ojcowskich księgach. Z aureolą nadającą jej jasnym włosom barwy łanów zboża, a zwykle alabastrowej skórze niemal złocistego blasku. Szczerze wątpił, żeby Szapasz kiedykolwiek siedziała na szerokim parapecie odziana tylko i wyłącznie w bieliznę i jego koszulkę z tegorocznego Lammas, ale wieczór był na tyle ciepły, że mogli sobie na to pozwolić - na chwilę lenistwa, siedzenie w otwartym oknie mieszkania na Horyzontalnej w oczekiwaniu aż ostry zapach farb olejnych wywietrzeje; patrząc z góry na spieszących się gdzieś przechodniów.
W porządku. Może nie była boginią per se, ale aktualnie planował ją na takową wymieniać. Złapał Scarlett delikatnie za ręce, przyciągając dziewczynę do siebie jeszcze na moment, żeby skraść jeden czy dwa całusy.- Ale powinnaś się najpierw ubrać.- Mruknął nawet nie kryjąc żartobliwej nuty zawodu.

- * -

Teleportował się z nią wprost do głównej sali Necronomiconu.
To nie tak, że nie miał ochoty na romantyczny spacer po Nokturnie, bo Nokturn w całym swoim zepsuciu, biedzie i brudzie był zachwycający. Zwłaszcza nocą, gdy Pokątna i Horyzontalna zasypiały - tu rozkwitało życie. Drzwi barów otwierały się zachęcająco, wabiąc i kusząc kiepskimi promocjami na kiepskie drinki, część sklepów odsłaniała swoje witryny prezentując bibeloty i księgi, które pozwolą spełnić wszelkie, najgłębsze marzenia. Nawet wypchane koty w Desdemonie wydawały się jakoś żywsze pod osłoną nocy.
Po prostu wiedział, że to co na nią czeka głęboko pod ziemią w chłodnicy zakładu było o wiele ciekawsze od zaszczanych ulic.

- Witam w Necronomiconie.- Moim ulubionym miejscu na ziemi. Pozostało niedopowiedziane, ale uśmiech Baldwina potrafił zdradzić wiele. 
Machnięciem różdżki zapalił kilka świec w pomieszczeniu. Te, umieszczone na masywnym kontuarze rozjaśniły nieznacznie salę wejściową, do której się teleportowali, odbijając miękkie światło od zaklętego w niebo, pozbawionego gwiazd sufitu. Panowała tu głęboka cisza, jakby ich pojawienie się zmąciło wieczny spokój dusz. I tych które odeszły przed laty i tych które chowano niecały tydzień wcześniej. Najwyraźniej dzisiejszego wieczoru Necronomicon był zamknięty dla postronnych, choć czy śmierć dbała o takie rzeczy jak godziny otwarcia? Najdziwniejsze było w tym wszystkim uczucie bycia obserwowanym - jakby śledziła cię para oczu kogoś kto wolał pozostać niezauważony. Duchów? Żywych? Ciężko powiedzieć. Małe licho kryło się po kątach.
- To zakład pogrzebowy mojej siostry stryjecznej.- Schował różdżkę do kieszeni spodni. Rozejrzał się przy tym na boki jakby wila miała zaraz wyskoczyć zza kanapy, ale po Lorraine nie było nawet śladu, choć podejrzewał, że gdzieś jednak była. Może w kaplicy? Swoim gabinecie? Specjalnie jej szukać nie zamierzał, podobnie jak wszem i wobec oświadczyć światu, że już przybyli; zgodnie z listowną zapowiedzią. - Jak się dowiedziałem kogo będzie mieć na swoim stole - od razu pomyślałem, że będziesz chciała to zobaczyć. Doskonała groteska. Człowiek, którego płuca i inne organy wypełniają pąki kwiatów.- Westchnął przymykając na moment oczy, gdy jego myśli zalała fala wspomnień. Krzyków. Chrapliwego błagania o litość, gdy wreszcie odnalazł zaginionego Szczura w Katakumbach. Zamrugał parokrotnie, próbując wrócić do świata “żywych”.
Nie zauważył, kiedy zacisnął nieco mocniej palce na nadgarstkach Scarlett, którą nadal po teleportacji trzymał blisko siebie. Skinął głową w stronę schodów, dając jej znać, że muszą zejść na dół.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#2
03.03.2025, 21:42  ✶  
Lubiła, gdy nigdzie się nie śpieszyli. Pochłonięci sobą nawzajem, ze słowami bądź bez słów - przesiąknięci sobą do krwi. W malutkim mieszkanku na horyzontalnej, gdzieś tam zgubieni - a może wręcz przeciwnie, może i tam odnalazł chociaż jeden z nich swoją małą cząstkę szczęścia. Ona w takich chwilach miała wrażenie, że właśnie tak było. Gdy prócz nich świat nie istniał, a oni sami, rozkładając się na parapecie, mogli chłonąć siebie nawzajem, oderwani od rzeczywistości, od ludzi, od problemów i zmartwień. Jakoby cały świat był niepotrzebny.
-Skoro jest niesamowite to nie mam prawa odmówić - rzuciła z głupim uśmiechem, by na kolejną uwagę roześmiać się dźwięcznie.
A właśnie może był?

~***~

Witam w Necronomiconie - rozbrzmiało uszach, jej wzrok poszybował po nowym miejscu, ostatecznie zatrzymując się na twarzy Malfoya, a zastany widok wywołał delikatny uśmiech. Chciałaby na moment się zatrzymać, wstrzymać zegary, wyciszyć świat, zgasić słońce i księżyc - aby móc w spokoju obserwować. Zapamiętać.
Przesunęła spojrzenie na otoczenie, zastanawiając się czy jej prośba nie została przypadkiem spełniona, gdy głęboka cisza z czułością głaskała jej receptory słuchowe.
Czuła na sobie wzrok, pozwoliła sobie nawet na próbę odnalezienie pary oczu, które jak była pewna, śledziły każdy ich krok. Czy był to duch?
Baldwin mówił, a Ona z żywą ciekawością obserwowała każdy detal nowego miejsca, czując się nieco nielegalnie, gdy zakłócali ciszę.
Człowiek, którego płuca i inne organy wypełniają - zerknęła w jego kierunku - pąki kwiatów
Ostatnie słowa jakoby ją zmroziły, jakoby krzyknęły przeraźliwie, mimo iż wypowiedziane były tak jak wszystkie pozostałe. Pochwyciła powietrze, jakoby na moment przepadła, zniknęła, cofnęła się z dzisiaj do wcześniej, a później straciła dech
Rwij ich pąki... Póki możesz, bo... - jak czysty był głos, który rozbrzmiał w jej uszach. I choć słowa wieszczki nie były dosłowne, a pozostawiły wiele niedopowiedzeń, tak teraz wygrywały w jej uszach i mogłaby przysiąc, że słyszy ją aż nazbyt wyraźnie by był to jedynie sen, iluzja, zjawa. 
Poczuła ścisk, który wyrwał ją z myśli.
On nie zauważył, ale Ona tak. Zerknęła na ich dłonie, gdy Baldwin nieco mocniej zacisnął palce na jej ręku.
Lodowe tęczówki przesunęły się na jego lica. Dokąd idziesz, min kaejre? Dlaczego beze mnie?- delikatnie zmrużyła ślepia. Jak daleko mogły zawędrować jego myśli? Co zobaczył? Co poczuł? Dlaczego nie wyrzeknie chociażby słowa, po raz kolejny zganiając swoje myśli gdzieś na bok. A Ona, Ona chciała je znać. Chciała wiedzieć, posmakować.
Skinął głową wskazując im kierunek podróży, a Ona niewiele myśląc zaszła mu drogę, wyłapując spojrzenie błękitnych niczym bezchmurne niebo oczu.
-Nie śnij beze mnie - szepnęła. Uniosła się na palcach, aby delikatnie musnąć jego wargi, ostrożnie, jak gdyby chłopak miał się rozsypać, zniknąć, rozmyć niczym poranna rosa - pozostając jedynie czymś nierealnym, wyimaginowanym. Jej lica zaraz rozświetlił delikatny uśmiech, przechyliła głowę w bok.
-Wiesz, że ja patrzę, gdy myślisz, że nie widzę? - uniosła wolną dłoń, aby powoli, z czułością, zmierzwić jego włosy. Nieśpiesznie się odsunęła
-no chodźmy - i tak też delikatnie pociągnęła go w kierunku w którym sam ruszył, nim mu przeszkodziła.
Lustrowała nieznajome miejsce z ciekawością, zdecydowanie było to coś lepszego niż wystawa złota faraona czy czegoś tam. Grzecznie ruszyła w kierunku schodów, pokonując nieśpiesznie kolejne stopnie.
-Twoja siostra stryjeczna nie ma nic przeciwko, że mnie tu zabrałeś? - zapytała, zerkając w tył, aby pochwycić go spojrzeniem.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#3
05.03.2025, 20:02  ✶  
tw: lekkie gore przy opisie ghoulki - klasyczek gatunku

Wszystko między nimi zdawało się być zbudowane z gestów tak drobnych, że niedostrzegalnych gołym okiem. Zbyt ważnych w swoim znaczeniu, by byli w stanie je pojąć. Rutyną, którą wyrabiali każdego dnia. Nie zauważył, kiedy i jak Mulciberówna stała się nieodłączną częścią małego świata, który stworzył sobie w Londynie. Nie próbował sobie tłumaczyć dlaczego na to pozwolił, jak stary hazardzista powtarzając sobie, że gdyby zechciał mógłby ją w jednej chwili porzucić, ale było coś w cieple jej ciała, tak miejscami różnego od ciała Calathne. Innego. Coraz bardziej stawała się tym znajomym, miłym ciężarem w objęciach po ciężkich nockach.
- Są sny, w których bezmiar nie mogę cię zabrać.- Szepnął, ujmując jej podbródek, a gdy przestała się znęcać nad jego i tak potarganą fryzurą, nim pozwolił jej się odsunąć, nachylił się by zetknąć ich czoła razem; przez krótką chwilę oddychać wspólnym powietrzem. Poczuł lekkie ukłucie w sercu, gdy zawiesił wzrok na jej jasnych oczach. Były w złym odcieniu. To nie ONA powinna tu stać. Nie JEJ usta powinny pieścić jego. W milczeniu przełknął kolejną czarę goryczy, robiąc to co zawsze - zepchnął wspomnienie o swojej słodkiej siostrze w głąb podświadomości; starał się cieszyć tym co miał; wmówił sobie, że Calanthe była stworzona do czegoś więcej niż oglądanie ciał żebraków w prosektorium.

Z początku bez słowa pozwolił się sprowadzić po schodach, choć z każdym kolejnym krokiem jego pamięć wędrowała do Lorraine Od czasu tej koszmarnej, słodko-gorzkiej nocy nie odważył się zejść na dół. Jej słodkie krzyki huczały mu w pamięci, trzask złamanego barku budził pragnienia, które próbował uciszyć, zwłaszcza mając przy sobie Scarlett. Stój maro. Zamrugał, wchodząc do otwartego prosektorium, niepewnie spoglądając w stronę ustawionego na środku stołu. Zupełnie jakby spodziewał się dostrzec tam ciało Roberta Mulcibera.
- Nie. Mówiłem Lorraine, że chcę ci to pokazać. To bezimienny trup z Podziemnych Ścieżek. I tak wyląduje w piecu, a jego prochy rozsypiemy w Katakumbach, więc nie ma żadnego problemu, żeby go wcześniej obejrzeć.- Odpowiedział uczciwie, przypominając przy okazji co znajdowało się pod ich stopami. Setki kilometrów korytarzy, miejsca zamieszkane przez żywych i martwych, prawdziwe miasto w mieście. Co prawda nie oprowadzał jeszcze Scarlett po zakazanych rejonach, ale widziała jego własne miejsce w tym dziwacznym, pozbawionym słońca i świeżego powietrza miejscu.

Odetchnął z wdzięcznością widząc, że Lorraine pozostawiła w pomieszczeniu zapalone lampy oliwne, świecące się magicznym, chłodnym, niemal białym światłem. Było coś niezwykłego w nagłym przejściu z ciemnicy korytarzy i drewnianego wnętrza zakładu, do niemal szpitalnego sterylnego prosektorium. Poza podstawowymi przyrządami, rzędami szafek z fiolkami do tanatokosmetyki uprawianej przez Malfoy’ównę nie było tu nic szczególnego. Nie licząc oczywiście przykrytego białym prześcieradłem trupa na stole. Unosił się znad niego mdlący zapach kwiatów.

I wtedy usłyszał coś znajomego.
Szelest. Tupot bosych stópek na płytkach. Trzaśnięcie drzwi jakby coś co na nich dotychczas tylko patrzyło teraz postawiło się ujawnić. Odwrócił się dosłownie w ostatnim momencie, puszczając natychmiast Scarlett.
Blond dziecię dopadło do niego, rozkładając ręce w wyraźnym, niemym żądaniu. Odruchowo złapał Fridę pod pachy podnosząc ją. Wątłe ramiona dziewczynki objęły go za szyję, kiedy ukryła twarzyczkę w Baldwinowym ramieniu. Zza burzy jasnych loków łypało ciekawsko zielone oczysko, ale szybko wtuliła się bardziej w Malfoy’a , gdy na sekundę złapała spojrzenie Scarlett. Z pozoru zdawała się być normalnym, na oko sześcioletnim dzieckiem, choć wystarczyło się uważniej przyjrzeć, by dostrzec czerwoną, grubą nić którą miała przyszytą głowę do reszty ciała całkiem zgrabnym haftem krzyżykowym. Podobnie zresztą jak dwa palce u prawej rączki. Jej skóra była nienaturalnie wręcz jasna jak u porcelanowej laleczki, z wyjątkiem kilku przebarwień w miejscach szycia. Ożywieniec.
- Co ty tu robisz, Frido?- Zapytał łagodnie, poprawiając materiał błękitnej, brudnej od kurzu sukienki. Ściągnął z niej sporej wielkości pająka, wypuszczając go na stół prosektoryjny. Ów Frida nie odpowiedziała, zaciskając nieco mocniej palce na jego koszuli.
- Wybacz, z reguły nie wychodzi, kiedy mamy gości. To małe licho woli zerkać z ukrycia, niż się grzecznie pokazać jak na damę przystało.- Powiedział, odwracając się z powrotem w stronę Scarlett. Dziewczynka wydęła lekko usteczka odsuwając głowę, by spojrzeć na niego wzrokiem pełnym dziecięcego oburzenia i ewidentnego poczucia zdrady. Wydała z siebie cichy, kompletnie niezrozumiały dźwięk - coś pomiędzy piskiem, a bełkotem i wtuliła się jeszcze mocniej, niczym krwiożerczy miś koala albo pijawka.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#4
08.03.2025, 20:12  ✶  
Nie możesz czy nie chcesz? - szepnęły niemo jej myśli, a jednak z jej ust nie wydobył się ani jeden dźwięk, ani jedno słowo, ani jeden wyraz - który zdradzałby uczucie jakie kotłowało się w jej duszy. I choć wiedza ta nie była dla niej, podobnie jak odpowiedź na niewypowiedziane pytanie, zdawała sobie sprawę, że kropla drąży skałę bezlitośnie, powoli. A Ona zamierzała być chińską torturą wodną - cierpliwie, w określonych odstępach, uderzając bezboleśnie każdą kroplą, która dźwięcznym echem rozpamiętywałaby przeszłość, niosąc garść obietnic na przyszłość. Aż może, któregoś pięknego dnia, przyszłoby dojrzeć jej szczelinę. Szczelinę, która z czasem stanie się wyrwą, a mur który ten zbudował rozpryśnie się niczym wiekowy kryształ na miliard kawałków. Tak małych i kruchych, że nie będzie w stanie go odbudować, niezależnie od tego jak bardzo chciałby to zrobić. Ale czy dożyje? Ile czasu jej pozostało? Zbyt dużo aby się zadręczać, zbyt mało aby to wykorzystać. - uśmiechnęła się delikatnie do własnych myśli, gdy schodzili. Gdy jej wzrok oglądał kolejną komnatę.
Jasny wzrok osiadł na stole, a błękit tęczówek opatuliły kotary kruczoczarnych rzęs.
Śmierć. Nigdy nie bała się śmierci, mimo iż lubiła życie. Śmierć była nieodłączną częścią jej życia w Norwegii - codziennością. Traumy, trupy, żałoby, skowyt duchów czy ich bliskich. A jej samej zawsze zdawało się, że jest gotowa umrzeć, otulona płaszczem kostuchy - a jednak czy była to prawda? Mimo, że kroczyła ze śmiercią pod rękę - to nie nad nią wisiało ostrze. To nie jej krew skapywała na zamarzniętą glebę, to nie jej łzy modliły się za tych, którzy odeszli. A jednak teraz, zerkając na Malfoya, potrafiła stwierdzić przed sobą, że byłoby jej trochę przykro.
Jej mentorka swego czasu mówiła "Śmierci nie boi się ten, który nie ma nic do stracenia, Scarlett".
A więc czy przez Ciebie mam coś do stracenia?
A może na pewno to tylko obłuda, chwilowe zamroczenie uśpionego umysłu, który w napływie senności odwiedził krainy Morfeusza, pozwalając ukoić zmęczony wzrok. Stąpamy po kruchym lodzie, stoimy nad przepaścią, a ja boję się... że ty, który wyciągnąłeś sto kroćset do mnie swą dłoń, również ty zepchniesz mnie w otchłań. 

-To dobrze... - skinęła z wolna głową, odrywając się od myśli - Jest tu? - zapytała zaraz. Co prawda nikogo nie wiedziała, nikogo nie słyszała, a jednak bardziej komfortowo było wiedzieć, że nie są tu sami.
Chociaż sami nie byli, byli oni i pewna dusza, której wzrok dalej czuła na plecach. Powoli ruszyła w kierunku stołu, aczkolwiek nie zrobiła niczego więcej, obserwując białe prześcieradło z bliska.
- Będziesz kochana, gdy zamkną cię w grobie, dokąd prowadził będzie kobierzec wysłany płatkami zmartwychwstałych kwiatów - wyszeptała cicho do siebie samej, wpatrując się w sylwetkę przed sobą. A ślepia figlarnie zakrzywiały, znęcały się, pozwalały wyobraźni płatać okrutne figle.
Z zadumy wyrwał ją dźwięk bosych stópek, odwróciła się gwałtownie, może zbyt gwałtownie, a błękitne ślepia dostrzegły... dziecko?
Dezorientacja skutecznie odganiała chmurne myśli i przemyślenia, gdy ta przyglądała się małej istotce, która żywo pchała się na ręce Baldwinowi.
Widok czerwonych nici z początku wywołał nieprzyjemny dreszcz, gdyż najprzyjemniej wyobraźni nie pobudzał. Po chwili jednak zrozumiała, że to nie wszyta w skórę makabryczna ozdoba, a jej główka zwyczajnie na splocie się trzyma.
Ożywieniec - szepnęły myśli. A Ona przyglądała się istocie kruchej i drobnej, zastanawiając się jaka to tragedia ją spotkała. Jaka tragedia spotkała jej rodzinę - zerknęła na Malfoya, biorąc cichy wdech.
Nie bała się, nie wyglądała jakby się bała, bardziej jakby szukała odpowiedzi na pytanie "dlaczego?".
-F.. - urwała, czując jak ów słowo ugrzęzło jej w gardle. Tak również i nazywała się jej mentorka. I mimo, że imię to było dość popularne, to jednak jego dźwięk poruszył serce jasnowłosej.
-Cześć malutka - podjęła cicho, a na jej usta wpłynął ciepły uśmiech. Dlaczego się tego dopuściłeś, Baldwinie Malfoy? Miłość ma swoją cenę. Miłość wiąże się z akceptacją obecności nienawiści.
-A więc to ty jesteś tym duszkiem, którego wzrok czuję od kiedy tu zawitaliśmy - zachichotała, obserwując dziewczynkę z dziwną czułością, chowając smutek jej tragiczności głęboko do kieszeni świadomości - To twoja córka? siostra? - zagaiła, przyglądając się jej pięknej twarzyczce, szmaragdom jej spojrzenia które zerkały w jej kierunku. Niczym najdroższe kamienie, osadzone w centrum jej pergaminowo śnieżnej twarzyczki.
W swym życiu dane jej było spotkać ghoula, nie jednego, a za każdym takim podążał korowód rozpaczy. Nieszczęścia więcej niż jednej osoby, obłęd, a na końcu cierpienie i życie w iluzji każdego z domowników.
Czy twoja miłość według Ciebie jest wystarczającym usprawiedliwieniem, aby powoływać do życia to co odeszło? - szeptały myśli. Skazywać na życie pozorne. Bo choć ból w nim nie gościł, głodu nie dane było uświadczyć - to i żaru ogniska nie dane było odczuć, chłodu nadbrzeżnej fali, wiatru - który muskał twarz pieszczotliwie, delikatnie. I tak istnieć w niebycie, wśród wstrzymanych zegarów, patrzeć jak świat podąża do przodu, a ty wciąż uwięziony w tej samej chwili. Smakując życie przez bibułkę, acz nigdy gołą ręką. Patrząc jak odchodzi to co kochałeś.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
29.06.2025, 12:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2025, 13:21 przez Lorraine Malfoy.)  
Wkroczyła do kostnicy niemal bezszelestnie, bo przez lata zdążyła poznać korytarze Necronomiconu na tyle, aby te nie musiały na jej widok uskarżać się jękiem przestarzałych parkietów. Uszu Scarlett nie doszło nawet skrzypienie uszczerbionych stopni schodów, po których schodziła razem z Baldwinem do podziemi zakładu pogrzebowego. A chociaż Lorraine poruszała się jak duch, z chwilą, gdy weszła do kostnicy, jej obecność stała tak samo namacalna jak obecność Fridy, która wcześniej pomagała jej sprzątać strych. "Pomagała" to było duże słowo w stosunku do małej ghoulki, słowo, którego Lorraine często używała na wyrost, ale Frida cieszyła się, gdy mogła robić z nią "dorosłe rzeczy", a do "dorosłych rzeczy" należało między innymi sprzątanie ich niewielkiego stryszku. "Sprzątanie" również było słowem stosowanym na wyrost, bo w przypadku Fridy ograniczało się do zabawy pośród staroci (w języku małych ghoulek były to jednak "skarby"), które przez lata zgromadzili tam Alhzared oraz Lorraine.

Ale nawet skarby ze strychu poszły w odstawkę, gdy Frida podchwyciła dobiegające z dołu kroki, i znajomy głos – głos więcej niż znajomy, bo należący do Baldwina, który wreszcie przyszedł do domu. Znaczy się, do Fridy! Natychmiast pociągnęła Lorraine za rękę, ale gdy zobaczyła, że półwila kręci głową, i pokazuje na stertę rzeczy, które chciałaby najpierw znieść na dół, Frida z miną rozdartej niemożliwym do dokonania wyborem męczennicy chwyciła pierwszą z brzegu pamiątkę (był to obrus, który Lorraine chciała ocalić przed molami), po czym zbiegła na dół. Obrus porzuciła gdzieś po drodze (odwiesiła go na krzesło w gabinecie Lorraine, co prawda krzywo, ale kto by się tym przejmował, skoro i tak miał powędrować do prania!), a potem pognała prosto do prosektorium.

Lodowate spojrzenie oczu Lorraine wydawało się topnieć, gdy patrzyła na dziewczynkę, którą Baldwin wziął na ręce. Takie wrażenie mogła przynajmniej odnieść Scarlett, którą Lorraine przywitała skinieniem głowy.

Jeżeli Scarlett była obrzydzona, dobrze chowała swoje obrzydzenie, co Lorraine doceniała. Zbyt wiele razy widziała, jak drastycznie potrafili reagować ludzie na widok ghouli. Z jaką pogardą patrzeć. Dlatego Lorraine była tak ostrożna, dlatego tak długo zajmowało jej podjęcie decyzji, aby pokazywać Fridę poza bezpieczną przestrzenią zakładu pogrzebowego. "Nie rozumiesz, jak będą na nią patrzeć", wypaliła kiedyś przy Baldwinie. "Nie rozumiesz, jak to będzie ją boleć. Ona też nie będzie rozumieć, dlaczego boli." Z czasem zaczęła odpuszczać. Zaczęła też sobie uświadamiać, że jeżeli ktoś krzywo spojrzy na jej dziecko, będzie w stanie objąć je swą wilą aurą, będzie w stanie odstraszyć każde nieprzychylne spojrzenie skierowane w jej stronę. Lorraine nie była nadopiekuńcza. Była... Była po prostu przerażona. Przerażona, że Frida poczuje się wykluczona, poczuje się wyklęta. A potem zobaczyła, jak bawi się z innymi dziećmi. Jak popycha w kałużę chłopaka, który stwierdził, że ma śmieszne uszy. Nie śmiał się z nici przy szyi, z przyszytych przez Lorraine palców. Nie, to wśród dzieci stanowiło przedmiot fascynacji, zazdrości wręcz. Ale uszy, które potem Frida kazała czeszącej ją Lorraine przykrywać lokami, robiąc przy tym zbolałą minę?

Lorraine wycałowała jej uszy, mówiąc, że nigdy nie widziała piękniejszych, i bardziej bezużytecznych uszek, bo znowu jej nie posłuchała, i bawiła się w błocie z tymi chłopaczyskami z sąsiedztwa, a przecież prosiłam cię wcześniej, żeby nie pobrudziła nowych trzewiczków.

Prawie się popłakała, gdy opowiadała o tym Baldwinowi.

"To twoja córka? Siostra?"

– Jest gwiazdką, która spadła z nieba, ale nigdy nie przestała świecić – przemówiła wreszcie Lorraine, a gwiazdy, pokrywające zaczarowany sufit, zaczęły świecić jak gdyby jaśniej. – Jej niegasnący blask dociera wciąż do naszych oczu.

Jest martwa, mówiły oczy Lorraine. Martwa jak wszystko tutaj. A jednak miłość, z jaką patrzyła na martwą dziewczynkę w ramionach Baldwina była jak najbardziej żywa. "Mrugaj gwiazdko aż po świt", nuciła jej wczoraj, zasypiając. "Czym ty jesteś, powiedz mi?" Czule poglądała na Fridę, bo chociaż poetycko dobierała słowa, jakie padały z jej ust, Baldwin dobrze wiedział, po co to robiła. Lorraine wiele robiła to po to, aby zadbać o dziecko, które trzymał w ramionach. Aby Frida rozumiała, i nie czuła się wykluczona z ich rozmów, a jednak, aby nie docierało do niej to, co do dziecka dotrzeć nie powinno. Aby nie musiała dźwigać ciężaru, który do niej nie należał. Nie z jej winy.

Zatrzymała się wzrokiem na zakurzonych falbankach halki, które teraz było widać spod niebieskiej sukieneczki dziewczynki, i nagle pożałowała, że pozwoliła jej pobiec na dół, nie przebrawszy jej wcześniej w coś czystego. Ale Baldwin strzepał już z niej większość kurzu, a resztę wycierał właśnie własną szatą. Usta Lorraine drgnęły. Nie miał lepszej? Nie powinien nosić się tak... nonszalancko. Była w Lorraine zaszczepiona jakaś przeraźliwa potrzeba zaprezentowania się jak najlepiej przed obcymi ludźmi. Jak gdyby jej biała suknia była symbolem statusu, a sztywno zaprasowana koszula Baldwina mogła świadczyć o jego wartości jako osoby. Ale przecież Scarlett nie była obca. Nosiła nazwisko Mulciber, ale w jej żyłach płynęła krew Malfoyów.

Gdyby było inaczej, nie zobaczyłaby w ogóle Lorraine. Więcej, nie zobaczyłaby w ogóle wnętrza jej zakładu pogrzebowego, bo Baldwin by jej tutaj nie przyprowadził.

Lorraine przechyliła lekko głowę, przypatrując się Scarlett z czymś na kształt zaciekawienia. Próbując odsunąć od siebie natrętną myśl, jak wiele twarzyczek takich jak twarz Scarlett już widziała. Wiedziała, czyjego podobieństwa szuka w nich Baldwin. Wiedziała, a on wiedział, że ona wie, ale imię Calanthe nigdy nie przeszło przez usta ani jej, ani jemu. Nigdy wcześniej Lorraine nie pomyślała jednak, że za którąś z tych twarzyczek może stanąć nazwisko Malfoy. Być może Baldwin posunął się tym razem za daleko. Być może powinna się cieszyć, że nie posunął się dalej. "Przejmujesz się tym?", pytała czasem, tak samo obojętna jak Baldwin. "Przejmujesz się tym?", zwykł pytać jej ojciec, którego ostre spojrzenie sugerowało, że nie powinna. Odziedziczyła po nim tę pogardę wobec świata. Nie tylko pogardę, ale i miłość, pomyślała, słysząc pytanie Baldwina.

"Co ty tu robisz, Frido?"

Odsunęła, póki co, myśli na bok, skupiając całą swoją uwagę na zebranych w kostnicy bliskich. Zbliżyła się do nich z szelestem sukien, które sięgały podłogi.

– Chciała pokazać ci, co znalazłyśmy dzisiaj na strychu.

Album. Album ze zdjęciami. Jeden z wielu albumów pozostających w jej pieczy, zaliczanych przez Lorraine, która nigdy nie posiadała przecież wiele, do kolekcji jej największych skarbów. Zbierane przez lata zdjęcia, na których uwieczniono jej przodków, nie przedstawiały sobą żadnej wartości, poza wartością sentymentalną. Nie zależało na nich nikomu spoza rodziny Malfoy. Nie, pomyślała Lorraine, wspomniawszy swoją ostatnią rozmowę z Eden, nawet dla Malfoyów były przecież bezwartościowymi. Inaczej stare ciotki, które odwiedzała, gdy nikt z rodziny nie chciał ich odwiedzać, nie wciskałyby jej tak chętnie zdjęć w podzięce za dobre słowo. Za przeczytany pięknie na głos rozdział ulubionej książki, gdy nie domagały już oczy. Za chwilę towarzystwa, gdy nikt inny nie chciał im towarzyszyć. Jak gdyby czuły się w obowiązku wynagrodzić ją za swoje uprzedzenia wobec tego, jak wzrastała. "Twój ojciec też zawsze potrafił mnie rozweselić", mówiły. Widziała, jak ich oczy błyszczą od wspomnień, i niczego nie pragnęła wtedy tak, jak wkraść się do wnętrza ich umysłów. W ich oczach, Lorraine była wtedy odblaskiem Armanda. W siedzącej obok młodej kobiecie widziały młodzieńca, który zabawiał je, deklamując poezję. W córce widziały ojca. "Jakaż szkoda, że zagubił swoją drogę. Ale ty, ty Lorraine..." Nigdy nie kończyły, jak gdyby szukały właściwych słów. Jak gdyby miały nadzieję, że nie kończąc zdania, jeszcze chwilę pobędą w czasach, gdy były młodsze, piękniejsze, a przede wszystkim, chciane. Jak gdyby wiedziały, że zostawiając Lorraine niedosyt, skłonią ją do powrotu. Jak tego biednego młodziana, do którego śmiały się w młodości z wyżyn bogatych balkonów, gdy rodzice nie patrzyli. Tak, takie historie też opowiadały Lorraine. One opowiadały, a ona słuchała. W takich momentach rozumiała, dlaczego tak wielu w rodzinie Malfoy wciąż kochało wspomnienie Armanda, mimo wszystkich bezeceństw, jakich się dopuścił. Armand potrafił słuchać, a raczej sprawiać, aby ludzie czuli się słuchanymi. Armand nudził się śmiertelnie w ich obecności, ale wciąż zbierał ich historie – wciąż te same, bo nie istniały inne historie, niż te opowiadane wciąż na nowo – te same od początku czasów. A Lorraine... Lorraine nie wykorzystywała ich historii. Lorraine była czymś więcej. Czymś, co zgubił Armand. Czymś, co zgubiły cioteczki na przestrzeni przeżytych lat. Nie kończąc zdania, były przekonane, że zdołają to odnaleźć i zatrzymać, tak, jak zatrzymywały Lorraine, życząc sobie jeszcze jedną piosenkę przygraną na fortepianie. Jeszcze jedną ploteczkę. Jeszcze jedną filiżankę herbaty, tylko bez cukru – ale zresztą, ty zawsze pamiętasz, jaką ja lubię herbatę – prawda, Lorraine? Stare, skostniałe w swych zwyczajach arystokratki, niczym nie różniły się wówczas od pogardzanych przez nie prostaczków, którzy przychodzili do Lorraine ze swoimi zmarłymi na marach, prosząc o wyprawienie pogrzebu. Gdy całowała ich upudrowane, pokryte pierścionkami dłonie i policzki w geście szacunku, przypominała sobie twarze zmarłych, którym towarzyszyła w ich ostatniej drodze. Tuszowała ślady choroby, która ich zabrała. Wygładzała niedoskonałości. Nadawała znękanym twarzom wyraz spokoju, pogody. Nie po to, żeby umniejszyć ich cierpieniom, ale żeby pomóc im odzyskać zatraconą godność. Bo ktoś musiał. Ktoś zawsze musiał pamiętać.

– Ty też jesteś na jego kartach – zwróciła się łagodnie do Scarlett. Zastanawiała się, czy Scarlett też pamiętała, skoro przez tak długo żyła z dala od rodziny. Z dala od swojego prawdziwego domu. Wyciągnięta w jej stronę dłoń, album, który wciąż trzymała Lorraine... Wszystko to zdawało się zaproszeniem. Zaproszeniem do poznania rodziny, z którą łączyła ją krew i podobieństwo rysów, ale nic ponad to. Lorraine zachęciła ją ku temu spojrzeniem.

A jednak dopiero gdy skierowała wzrok na Baldwina i na Fridę, która uwiesiła mu się u szyi, jej twarz rozpromienił uśmiech.

– Pomożemy Scarlett znaleźć jej zdjęcia? – rzuciła do nich zachęcająco, zniżywszy lekko głos.


Yes, I am a master
Little love caster
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
23.08.2025, 09:52  ✶  
W każdym z nich tkwiło ziarno egoizmu. W każdym jednym człowieku. Podlewane, pielęgnowane kwitło i wydawało plon. Czasem były to krwistoczerwone kwiaty, w których pąkach zamknięto ludzki krzyk i nieszczęście; wołanie o pomoc, choć ta nigdy nie mogła nadejść. Czasem były to listki - po których jak rosa spływały wspomnienia zbyt cenne by je sprzedać w jakimś zatęchłym sklepiku Nikitienki.
Czy Baldwin Malfoy był egoistą? Oczywiście. Jak każdy Malfoy! Jego pożądanie tkwiła głęboko pod skórą, truło pojedyncze żyły, przeżerało się przez żywą tkankę mięśni. Moje. Moje. Moje. Nienasycony głód istnienia, podsycany przez megalomanię.
Chwalcie mnie. Kochajcie mnie. Wyznawajcie we mnie swego Boga jednego jedynego. Bluźnierstwo wyssane z mlekiem matki. Pragnienie, którego nie dało się zaspokoić. Uczucie znane zapewne każdemu z nich. Wyniszczające aż po sam grób.

Frida nie była jego siostrą, bo w jej ślicznych oczach nie dostrzegał nienawiści z jaką wpatrywała się w świat Visenya. Nie miała rysów tej pieprzonej wiedźmy, która go zrodziła. W uśmiechu dziewczynki nie widział drżenia warg tak charakterystycznego dla Calanthe. Nie było jego siostry w jasnych lokach, w drobnych palcach, które aktualnie czule otuliły jego policzki. Zawsze ją to niezmiernie bawiło, kiedy zapomniał się ogolić. Może czekała aż będzie miał długą brodę i wąsy i pozwoli je zapleć w krzywe warkoczyki? Ale co najważniejsze - w milczeniu Fridy nie było Marcusa. Milczenie dziecka była pełne miłości tak przerażająco czystej, że wykręcała spaczoną duszę.

Frida nie była jego córką. Bogowie wiedzieli, że rozdarłby żyły i tętnice własnego ciała, by oddać jej krew. Zastąpić tą, która toczyła się przez martwe ciało jak trucizna. Może wtedy mógłby nałożyć na palec dziewczynki sygnet i uczynić ją dziedziczką Oxfordshire. Ale nie mógł tego zrobić. Nie chciał. Największego wroga nie skazałby na życie wśród martwych murów domu pozbawionego czułości, co dopiero własne dziecko.Nie było w Fridzie jego genów, krwi czy nazwiska. Ale została wybrana.Przez Bogów i Baldwina Malfoya.
Zabranie jej z ulicy tamtej zimowej nocy było jego świadomą decyzją. Nie była owocem jakiegoś nieprzemyślanego romansu, nie zrodziła jej żadna dziwka, która nakłamała, że łyka odpowiednie eliksiry. Nie była bękartem. I to czyniło Fridę jego największym skarbem.

- Hmm. Kim jest ta panienka?- Odpowiedział, odsuwając głowę, żeby przyjrzeć się ghoulce z szalenie przerysowaną wręcz uwagą. Dziewczynka zachichotała bezgłośnie dociskając do usteczek obie dłonie. Jest gwiazdką, która spadła z nieba, ale nigdy nie przestała świecić.- A potem wielki znak ukazał się na niebie. Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami. A na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.- Wyrecytował na jednym wydechu, podnosząc dziewczynkę na wyciągniętych ramionach do góry, nad swoją głowę. Pewnie by ją podrzucił, ale nie chciał denerwować Lorraine. Nie lubiła kiedy tak robił, więc robił to często. Trzymał tak przez chwilę śmiejącą się bezgłośnie ghoulkę.- No nie wiem. Mi dzisiaj bardziej przypomina małą ptaszynę.
Wypadła z gniazda. Wypchnięto ją. Zabito, bo nie potrafiła rozłożyć zbyt słabych skrzydeł.
Przekręcił głowę, słuchając półwili nieco bardziej uważnie, ale i tak jego pełnia uwagi skupiona była na córce.
- Och na strychu?- Zapytał, udając jakże głęboki szok.- Byłaś na strychu? I nie bałaś się? Tak nic, a nic?
Frida (która w między czasie z powrotem znalazła się w jego bezpiecznych objęciach) uniosła dumnie nos, wydęła usteczka i pokręciła stanowczo głową. Oczywiście, że się nie bała! Może przez moment, kiedy jakieś stare krzesło zaczęło rzucać cień na ścianę i wyglądało zupełnie jak straszny potwór, ale wtedy mama przesunęła świeczkę i zrobiła jej mały teatrzyk cieni. I w ogóle już się nie bała.

Skinął z uznaniem głową, po czym spojrzał na Scarlett i przez ułamek sekundy w jego oczach pojawił się cień niepewności. Nie rozumiesz, jak będą na nią patrzeć. Pamiętał te słowa. Dlatego z taką uwagą szukał teraz odpowiedzi w spojrzeniu Mulciberówny. Ale nie znalazł w nim pogardy. I to wystarczyło, przynajmniej na razie. Miłość mogła przyjść później. Wraz z odpowiedzią na wiele niezadanych pytań.
- Widziałaś kiedyś odważniejszą panienkę? Bo ja nie.- Zaśmiał się, a ghoulka nieśmiało spojrzała na nieznajomą. Ale nieznajoma była nawet całkiem podobna do mamy, a wszyscy wiedzieli, że mama jest najwspanialsza na świecie, więc ta nie-mama nie mogła być zła, prawda? Więc posłała Scarlett nieco przestraszony, ale prześliczny uśmiech i przez moment wyglądała jak skóra zdjęta z Lorraine.

Oczywiście, że się bał.
Ale strach Baldwina przyjmował inną formę niż ten Lorraine. Nie rozumiesz, jak to będzie ją boleć. Rozumiał. Ale od samego początku rozumiał też inną rzecz - Frida była dzieckiem Nokturnu. Była dzieckiem Podziemnych Ścieżek. Tam ludzie wiedzieli to czego nie wiedziała cała pierdolona śmietanka towarzyska Londynu. Wiedzieli, że wszystko ma swoją cenę - a Baldwin Malfoy był gotowy za pierwsze pełne pogardy i politowania spojrzenie wydłubać oczy i wręczyć je ghoulce do zabawy jak nowy zestaw gargulków. Więzy rodzinne na Ścieżkach były wyryte w kamieniu i pamięci. Tu nikt nie czytał opasłych tomów, nie studiował drzewa genealogicznego.
Dziewczynka?
Ach tak, dziecko Baldwina i Lorraine.
Dzieci Orfeusza?
Obrzydliwe. Bluźniercze. Ale wiesz jakie są te czystokrwiste rody - ruchają się między sobą.

Po tym następowało pełne zrozumienia kiwnięcie głową i człowiek wracał do swoich zajęć. Bo już raz się nauczył, że nie wtyka się nosa w nieswoje sprawy - dokładnie tego samego dnia, gdy mu nos upierdolono przy samej twarzy.
Nie mógł jej ochronić przed wszystkim. Mógł jej powiedzieć, że ma śliczne uszka i żeby się nie przejmowała, bo chłopcy już tacy są. “Ja też ciągnąłem za warkocze w szkole dziewczynkę, która mi się podobała, wiesz?” Oświadczył, a Frida zrobiła minę jakby nie dowierzała w męską głupotę. Musiała się tej miny nauczyć od Lorraine. Ona też tak często na niego patrzyła.A następnego dnia Frida złapała największą i najbardziej obrzydliwą ropuchę na całej ulicy. Oglądali z progu Necronomiconu jak maszeruje z wyjątkowo zaskoczonym płazem pod pachą i ostentacyjnie wpycha go w ręce młodego Finnigana.
“Daleko zajdzie. Po złamanych sercach podlotków, ale daleko.” stwierdził wtedy. Dziecięcy topór wojenny został zażegnany, ropucha pokoju przyjęta w podarku, a komentarze o uszach się skończyły raz na zawsze.

Spojrzał  na album, spychając w odległe zakamarki umysłu, całą niechęć wobec tego co w nim zobaczy. Wiedział dokładnie na której stronie są zdjęcia jego matki. Jego ojca. Odchrząknął cicho.
- Ty też jesteś na jego kartach.
Dlatego właśnie milczał. Dlatego nie kazał Lorraine zabrać albumu i małej z powrotem na górę, żeby nie musieć patrzeć na twarze swoich przodków. Bo Scarlett była na jakichś zdjęciach. A jeśli nie ona, to z pewnością jej matka. Była częścią tej rodziny, mogąc o tym niewiele wiedzieć. Więc zamiast buntu… zwyczajnie skinął głową.
Posadził ghoulkę na wolnym stole prosektoryjnym, odwracając się do Mulciberówny.
- Lorraine wykorzysta każdą okazję, żeby mnie publicznie poniżyć zdjęciami z dzieciństwa.- Stwierdził z tą nutą wręcz komediowego cierpienia. Och tak. Wielki pan Malfoy - rodzinny męczennik i ofiara rodzinnych pamiątek.- Poczekaj aż znajdzie to jedno, gdzie zamieniliśmy się z moją siostrą ubraniami w jedno Mabon i przez pół kolacji nikt się nie zorientował.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#7
24.08.2025, 10:21  ✶  
Nie odzywała się zbyt wiele, obserwując ich z nienachalną ciekawością. Chciała zrozumieć. Próbowała zrozumieć, gdy w pomieszczeniu pojawiła się kolejna nieznajoma twarz. Odpowiedź na to kim była dziewczynka nie dawała jej nic, prócz tego, że oboje z pewnością byli z nią niesamowicie związani. A więc jest ich? Córka? Siostra? - wciąż nie znała odpowiedzi na to pytanie, a biblijne rebusy wcale nie pomagały ułożyć tego w głowie. Zerknęła na Baldwina, a na jej usta wpłynął pogodny uśmiech, aby zatuszować to jak daleko odbiegały jej myśli.
Jej mentorka mawiała, że w takich chwilach warto przystanąć, w myślach odmówić znak krzyża, nawet jeśli ten nie należy do codzienności. Bo to co było naturalne zostało i tak już zbrukane, należy jedynie pożałować przyszłości i z tym żyć i wrócić dopiero, gdy nadejdzie odpowiedni czas, gdy wszystkim dookoła przyjdzie pomrzeć, a ożywieniec zostanie porzucony na pastwę losu, na pastwę egoistycznej zachcianki, płacąc jako jedyny konsekwencję swojego życia. A wcześniej? Wcześniej to można jedynie nadzieje mieć, że i oni odkryli swój sposób na wieczność, aby dopiąć szaleńcze, zgubne koło -  bo gdy śmierć złoży pocałunek na ich czole - to ta mała nie zrozumie. Jak każdy inny widywany przez Mulciber ghoul, który ostatecznie sam zostawał. I szczęściem było jeśli był dorosły i pojęcie śmierci rozumiał. Ale dziecko? Dziecko sądziło, że śpi i uparcie wybudzić się nie chce. I próbowało i zagadywało i prosiło i błagało i pielęgnowało i pozostawało, wtulając się w gnijące zwłoki swojego rodzica. Znaleźli raz takiego chłopca, wtulonego w ciało swej matki, której skóra zaczęła zapadać się, upłynniać niczym kisiel. Każdego szkoda - rzucała z każdym przypadkiem mentorka, z każdą sprawą, z każdą tragedią, a te dwa słowa z czasem przeszły i na samą Mulciber.

-Jesteś super odważna - rzuciła z ciepłym uśmiechem. A przecież to wszystko nie wina tego małego aniołka, którego widok w pewien sposób łamał serce, bo to jej przyjdzie płacić.
Jej wzrok przesunął się na Lorraine. Zdjęcie. Dopiero teraz Scarlett poczuła jak krew w jej żyłach zamarza.
Ty też jesteś na jego kartach - odwzajemniła uśmiech
-Jestem? - uniosła wzrok w kierunku sufitu, jakoby chciała się nad tym zastanowić ciut więcej, ciut bardziej. Nie była pewna, czy była. Słyszała, że bywali u dziadków, ale czy Ona bywała? Jeśli miała okazje to była zbyt mała i zbyt rzadko aby pamiętać. Ich kontakt był raczej sporadyczny i listowny, gdyż temat jej matki nie był poruszany za zamkniętymi drzwiami domostwa. Niezbyt często, a i tak zdawało się zbyt często - najstarszy z jej braci stroszył swe wyimaginowane pióra, gdy ojciec gładko zarzucał Scarlett podobieństwo do swej rodzicielki. I chyba te podobieństwo pogłębiało obrzydzenie najstarszego z braci względem Mulciber.
Pomożemy Scarlett znaleźć jej zdjęcia? - Jej wzrok przesunął się na kobietę, nabierając swoistej nieufności. Skąd ta znała jej imię, skoro te nie padło przez całą rozmowę? Skąd wiedziała, że jej twarz widnieje w albumie - chociaż ta wcale nie należała do niej, a do odbicia w lustrze przeszłości. Aczkolwiek lustro to nosiło inne imię, imię które zostało pogrzebane osiemnaście lat temu, zrodziwszy nienawiść w jej rodzinie. Nienawiść, która idealnie wpasowała się w chłód ścian. A jednak wraz z niepewnością w jej sercu zrodziła się ciekawość. W jej domu nie było zbyt wielu zdjęć, a przeszłość była niejasna - jak na ironie po obu stronach.
Uspokój się, głupia. Przecież Baldwin zapowiadał, że przyjdziecie zobaczyć trupa, stąd pewnie wie. Nic wielkiego.
Spojrzała na Baldwina, po czym zaśmiała się cicho, czując jak zebrane napięcie ulatuje.
-Mmmm... zrobiłeś taką reklamę, że teraz to nie mogę się doczekać - na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech.
Gdy wyciągnięto w jej stronę album to nie on przykuł uwagę Scarlett. Wzrok Mulciber zatrzymał się na dłoni Lorraine. Pierścionek. Taki sam, który dostała w dniu piętnastych urodzin od dziadków. Jesteś jeszcze zbyt mała by pojąć - przechyliła delikatnie głowę w bok, aby lepiej przyjrzeć się detalom biżuterii. Pochwyciła album, a jednak tylko po to, aby delikatnie ująć dłoń Lorraine. Ale na tyle duża, aby sięgać po prawdę, którą tak wielu starało się pogrzebać.
-Mam identyczny - rzuciła w końcu, puszczając powoli dłoń Malfoyówny. A jednak ten nigdy nie przyodział jej palca, ciążąc jej duszy niczym akt oskarżenia, niczym wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Skrzętnie ukryty przed światem w małym pudełeczku. Spoglądała na niego w każde ze swych urodzin, pytając dlaczego - jednakże zawsze brakło jej siły, odwagi, aby spojrzeć w oczy tej, która skończyła swój żywot nagle i niesprawiedliwie. Obracała go wtedy w palcach, rozstawiała ówcześnie świece w kręgu i milczała, zastanawiając się czy ten rok będzie tym konkretnym. Bo przecież miała wszystko czego potrzebowała, prawda? Ostatecznie rytuał nigdy się nie odbywał, a Scarlett zdmuchiwała świece rytualne, jak to czynili inni w urodziny - aczkolwiek Ona nie świętowała, nie wypowiadała życzenia, nie smakowała tortu. Ona po raz kolejny zagryzała gorycz porażki, czując się zbyt słaba aby wykonać ten mały krok. Aby spojrzeć w oczy tej, której odebrała to co najcenniejsze.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Lorraine Malfoy (1557), Baldwin Malfoy (2372), Scarlett Mulciber (2164)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa