• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1969] Marsz Praw Charłaków || elias & prudence

[1969] Marsz Praw Charłaków || elias & prudence
ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#1
23.03.2025, 00:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.03.2025, 01:00 przez Elias Bletchley.)  
—1969—
Dzielnica czarodziejów, Londyn
Elias Bletchley & Prudence Bletchley

Jak nic kogoś zgniotą w tym tłumie, skomentował bezgłośnie Bletchley, wsuwając swoje okulary przeciwsłoneczne głębiej na nos. Takie spędy nie mogły się obyć bez jakiegoś wypadku. Mecze quidditcha? Kibice przeciwnych drużyn musieli sobie dać po mordzie. Wielkie festyny? Jakiś dzieciak musiał się zgubić, a rodzice musieli zrobić aferę na całą imprezę. Jeden z marszów charłaków? Wysokie ryzyko potencjalnie niebezpiecznego incydentu. I to akurat w wolny weekend.

— Czy to już ten moment, w którym mogę powiedzieć: a nie mówiłem? — spytał jękliwym głosem, trzymając się jakieś pół kroku za swoją siostrę, trzymając splecione ze sobą ręce za plecami. — Trzeba było wybyć do Doliny Godryka na obiad, tak jak zasugerowałem. — Nie zrobił tego. Teraz tego żałował. — Nikt o zdrowych zmysłach nie otworzy dzisiaj lokalu. Nie ma sensu szukać knajpy w samym środku tego... Tego czegoś.

Machnął niezobowiązująco ręką na ulicę przed nimi, która była pogrążona w totalnym chaosie. Przynajmniej jak na standardy znane Eliasowi. Nie, żeby w magicznych dzielnicach Londynu kiedykolwiek panował jakiś wielki porządek. Tutaj zawsze kręcili się ludzie, ale kiedy człowiek wczuł się w rytm miasta, dostroił się do jego pulsu, to dało się jakoś ominąć te najgorsze momenty dnia, kiedy ulice były wręcz zalane ludźmi.

Istna powódź. Ludzi i bodźców. Transparenty, prześcieradła z wymalowanymi niezgrabnie hasłami, grupki ludzi w różnym wieku przekrzykujących się w coraz o bardziej wymyślnych przyśpiewkach nawołujących do równości w magicznym społeczeństwie. Tu i ówdzie wędrowały okrzyki sugerujące, że gdzieś w głębi tego całego pochodu rozdawano gorące napitki. Elias wzdrygnął się na samą myśl o tym, że musiałby przedrzeć się przez ten tabun ludzi tylko po to, żeby dorwać się do czegoś ciepłego do picia.

— Przyznaj, że nie tego się spodziewałaś, kiedy umawialiśmy się na obiad — rzucił w stronę Prue, interpretując jej nietęgą minę jako kompletne skonfundowanie. Może nawet wytrącenie z równowagi. Ktoś tutaj ewidentnie nie docenił tego, na co było stać społeczność charłaków i ich sympatyków. — Myślisz, że da się stąd jakoś bezpiecznie przejść do mugolskiej dzielnicy?

Zerknął kątem oka na siostrę, zaraz jednak wlepiając wzrok przed siebie. Starał się nie patrzeć na protestujących, co by przypadkiem nie zwrócić na siebie ich uwagi. Podziwiał odwagę protestujących i to, że faktycznie próbowali walczyć o swoje prawa, ale naprawdę nie chciał zostać wciągnięty w jakąś ideologiczną dyskusję z jakąś młodą aktywistką na rzecz społeczności charłaków. Chyba że byłaby ładna. Wtedy mógłby przemyśleć sprawę. Może. Chyba?
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#2
23.03.2025, 01:50  ✶  

Obiad z bratem był idealną okazją do tego, aby wyrwać się z domu. Liam miał dzisiaj służbę, więc wspaniale się złożyło, nie musiała się niczym przejmować, mogła poświęcić czas swojemu bliźniakowi. Starali się spotykać cyklicznie, może byli od siebie bardzo różni, ale nie zmieniało to faktu, że łączyła ich ta wyjątkowa więź.

Nie spodziewała się, że faktycznie na marszu pojawią się takie tłumy. Mieli po prostu znaleźć się w jakimś lokalu, usiąść spokojnie, porozmawiać i zjeść posiłek. Najwyraźniej to też nie mogło być takie proste. Bletchleyówna nie była przystosowana do tego, żeby przemierzać drogę w takich warunkach. Jej nogi były krótkie, ona była malutka, więc łatwo mogła się zgubić między tymi ludźmi, a zdecydowanie tego nie chciała.

- Eli, nie marudź, proszę cię, jeszcze chwila i się stąd wyrwiemy. - Naprawdę w to wierzyła. Marzyła tylko i wyłącznie o tym, żeby posadzić swój kościsty tyłek na krześle i zjeść coś ciepłego. Miała rano zmianę w Mungu, ledwie znalazła się w mieszkaniu, a musiała je opuścić, nie zdążyła nic wsadzić sobie do ust. Naprawdę była okropnie głodna.

- Dolina jest daleko, a chciałabym wrócić do domu przed powrotem Liama, przecież wiesz. - Mówiła mu dlaczego nie chciała wybywać poza miasto. Mieli zaplanowany wieczór, ona i jej narzeczony, bardzo zależało jej na tym, aby wszystko poszło po jej myśli.

- Nie bądź takim pesymistą, na pewno gdzieś się coś znajdzie, Londyn jest przecież ogromny. - Próbowała mówić pewnym tonem głosu, tak jakby naprawdę wierzyła w to, że znajdą coś otwartego. Poczuła, że żołądek jej się zaciska, głód nie opuszczał, naprawdę była okropnie głodna.

Prudence przystanęła na moment, nie powinna tego robić, ale nie mogła się opanować. Tak już działał jej mózg. Zastanawiała się ile osób jest w tym tłumie, czy mogła to policzyć, szybkie spojrzenie w lewo i w prawo, jakieś dziesięć osób szerokości, ile było takich rzędów? Nie wiedziała, nie miała pojęcia, mrugnęła więc dwa razy, właśnie wtedy też poczuła, że ktoś nadepnął jej na stopę. Jej liczenie nie miało najmniejszego sensu.

- Oczywiście, że się tego nie spodziewałam, inaczej jadłabym właśnie obiad w domu. - Nie musiał nawet specjalnie ciągnąć ją za język, aby mu się do tego przyznała. Prue nie znosiła tłumów, nie potrafiła się w nich odnajdywać. Tak właściwie, to dlaczego nie zaprosiła Eliasa do nich na obiad? Nie miała pojęcia, wszystko byłoby prostsze...

- Jakieś czterysta metrów stąd jest zaułek, możemy w niego wejść i przemknąć do mugolskiej części Londynu. - Nie miała pojęcia, ile im to zajmie, tym bardziej, że wokół nich zaczęło pojawiać się coraz więcej osób, krzyki były coraz głośniejsze. Czuła się tutaj coraz bardziej zagubiona. - Nie możemy się od siebie oddalić, to nie wygląda najlepiej. - Miała nadzieję, że Eli weźmie jej słowa na poważnie i faktycznie będą się trzymać razem. Nie chciałaby go zgubić.

ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#3
25.03.2025, 23:15  ✶  
Pokręcił powoli głową. Geniusz jego młodszej siostry musiał nagle się gdzieś ulotnić, kiedy społeczeństwo zaczęło na nią napierać ze wszystkich stron. W tym przypadku nie była to nawet przenośnia, a szczera prawda, bo tłumek zdawał się zacieśniać, jakby gdzieś z przodu coś zablokowało im głowę, spowalniając pochód.

— Oczywiście, że Londyn jest ogromny. A woda jest mokra — sarknął na jej tłumaczenia. — Ale na co dzień ludzie nie protestują ci na głównej ulicy.

Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem doszło tutaj do takiego zbiegowiska? Może podczas jakiejś politycznej pikiety przy wyborach na Ministra Magii? Otwarcia nowych lokali gromadziły spore tłumki, ale nie aż tak wielkie. Może faktycznie każdy ma w rodzinie jakiegoś charłaka, że poczuli się w obowiązku pojawić się tutaj, pomyślał, chociaż zaraz odsunął od siebie tę myśl. Zastanowi się nad tym, kiedy już znajdą się po drugiej stronie Dziurawego Kotła. Merlinie, żeby czarodzieje musieli szukać schronienia po niemagicznej stronie miasta.

— W tempie w jakim protestują, to przejście może równie dobrze być po drugiej stronie Londynu — mruknął pod nosem z niezadowoleniem Ech, jak dobrze, że panujący wokół harmider dość skutecznie pochłaniał jego narzekania, zanim te były w stanie dotrzeć do uszu sympatyków charłaków. — Ci ludzie są w takim nastroju, że dostanie z barka, to i tak będzie łagodny rezultat.

Otworzył usta na sugestię Prudence, w pierwszej chwili chcąc z niej zakpić. Taki braterski odruch. Korciło go, żeby zagrać jej na nerwach, czy na pewno czuje się komfortowo z tym, żeby maszerowali przez ten tłum jak małe dzieci, ale koniec końców powstrzymał się. Gdyby byli teraz na festynie czy jakimś letnim sabacie, to może i pozwoliłby sobie na podobny komentarz, ale teraz sytuacja była zgoła inna. I nie za bardzo mieli kontrolę nad tym, co się działo dookoła. Nie mogli się też za łatwo wycofać, bo z każdej strony napierali na nich ludzie.

— Dawaj tą łapę, młoda — zdecydował z nutką zmartwienia w głosie, splatając ze sobą ich dłonie.

Wzdrygnął się minimalnie na niespodziewany napływ dawnych wspomnień z przedszkola Pettigrew. Z tego, co pamiętał, dosyć często lądowali razem w parze podczas grupowych spacerów. Dlatego, że łatwiej im było mieć dwójkę dzieci z tej samej rodziny w tym samym miejscu? A może przez to, że małych Bletchleyów trzeba było mieć na oku? Tak to jest, kiedy okazujecie się mózgiem operacji odpowiedzialnym za wyprowadzeniem dzieci przez dziurę w ogrodzeniu, pomyślał przelotnie, zaciskając mocniej palce na ręce siostry.

— Nie powinniśmy zbliżać się do budynków — zauważył, idąc powoli do przodu i starając się utrzymać ich względnie na środku drogi. — Jeśli nagle zaczną napierać, to mogą zepchnąć ludzi na bok i się tam...

Elias niespodziewanie poleciał do przodu, gdy grupa czarownic maszerująca z transparentem wolnościowym na niego wpadła. Niezgrabne ciało młodego czarodzieja próbowało zachować równowagę i utrzymać się w pionie, co by nie pociągnąć za sobą Prudence, ale czy mu się to udało...? To już pozostawało w rękach losu. Tymczasem okrzyki ludzi zdawały się nabierać na sile.

(Aktywność Fizyczna) Czy Elias utrzyma równowagę?
Rzut T 1d100 - 87
Sukces!
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
27.03.2025, 22:21  ✶  

Najwyraźniej Elias nie do końca zrozumiał, o co jej chodzi. Nie byłby to pierwszy raz. Często zdarzało im mówić do siebie w zupełnie obcym języku, a niby byli bliźniakami, szkoda, że nie do końca było to widać poprzez ich sposób komunikacji. Niby mówiono, że ten rodzaj rodzeństwa miał specjalną więź, rozumiał się bez słów... Ta, jasne, w ich przypadku coś się nie zgadzało, może byli wyjątkiem potwierdzającym regułę? Morgana jedna mogła to wiedzieć.

- Jasne, ale to nie jest jedyna główna ulica. - Naprawdę musiała mu tłumaczyć teraz swoje skróty myślowe? Mogli zaszyć się w niemagicznej części miasta, zniknąć z dala od tego tłumu, to wcale nie wydawało się być takie trudne do realizacji. No, może odrobinę, bo musieli się przepchnąć przez tych ludzi. Nie wydawało się to wcale takie proste, ale też nie byli skazani na porażkę. Wierzyła w to, że zjedzą ten obiad.

Tak, dawno nie było tutaj takiego zbiegowiska. Prudence nie sądziła, że kiedyś tyle osób w jednym miejscu, no w tym miejscu. Nawet podczas jarmarków w sabaty nie oblegały okolicy, aż takie tłumy, a może inaczej - rozchodziły się wtedy między stoiskami i nie blokowały głównej ulicy. Nie będzie łatwo się między nimi przepchać, czuła to w kościach, nie mieli jednak innego wyjścia, szczególnie, że już dołączyli do protestujących.

- Nie przesadzaj. - Jasne, nie wyglądało to szczególnie kolorowo, ale nie wydawało jej się również być nie do ogarnięcia. Kto jeśli nie oni? Razem zdarzało im się już przecież działać cuda.

- Musieliby mnie dosięgnąć tym barkiem, na szczęście ledwo odrosłam od ziemi. - Próbowała nawet zażartować, a to nie zdarzało się często. Można było więc domyślić się, że Prue nie czuła się zbyt dobrze. Cóż, nie znosiła tłumów. Nie odnajdywała się w takim gęstym towarzystwie. Robiło się coraz głośniej, bo ludzie zaczęli skandować swoje hasła. Jeszcze chwila, a rozboli ją głowa, tego wolałaby zdecydowanie uniknąć.

Wcale nie tak łatwo było jej przyznać się do tego, że potrzebowała pomocy brata. To nie przychodziło jej naturalnie, bo Bletchley miała tendencje do radzenia sobie ze wszystkim sama. Tyle, że potrafiła spoglądać na problem z boku, wiedziała, że w tym przypadku bardzo łatwo mogliby się zgubić wśród ludzi. Nie chciała przemieszczać się bez niego między nimi, obawiała się, że ktoś mógłby ją zdeptać. Zdecydowanie go potrzebowała do tego, aby wyjść stąd w jak najmniej problematyczny sposób.

Pokręciła jedynie głową słysząc jego komentarz, ale nie oponowała. Wyciągnęła dłoń w stronę brata, dzięki czemu mógł spleść ze sobą ich palce. Poczuła się pewniej, przynajmniej nie stracą się z oczu. Normalnie pewnie zaczęłaby swój wyrzut na temat tego, że wcale nie jest młoda, bo dzieli ich tylko piętnaście minut, tyle, że nie miała szczęścia i urodziła się rok po nim, mimo takiej drobnej różnicy czasowej. Tym razem jednak tego nie zrobiła.

Wiele razy przemieszczali się w podobny sposób. To było dla nich naturalne, przynajmniej kiedy byli dziećmi. Spędzili ze sobą całe życie, no, przynajmniej tę część kiedy nie byli dorośli. Później ich kontakt nie był, aż tak częsty, chociaż nie przestali się spotykać, nadal gościli w swoich życiach i nie sądziła, że miałoby to się kiedykolwiek zmienić, w końcu mieli tylko siebie, byli bliźniakami, to była naprawdę silna więź.

- Tak, trzymajmy się od nich... - Nie zdążyła dokończyć, bo poczuła szarpnięcie swojej dłoni. Tłum na nich napierał, przez co jej brat się potknął i poleciał. Nie puściła jednak jego ręki, nadal się jej kurczowo trzymała, chociaż nie było w niej zbyt wiele siły, nie była w stanie mu pomóc, przed ewentualnym upadkiem. Jedyna nadzieja w tym, że jego nogi okażą się silniejsze. Próbowała się zaprzeć na swoich stopach, aby na niego nie wpaść.



Rzut O 1d100 - 47
Slaby sukces...
sprawdźmy, czy Pru wpadnie na brata
ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#5
31.03.2025, 21:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.04.2025, 20:39 przez Elias Bletchley.)  
Nić porozumienia, która istniała między rodzeństwem, była niczym żywe stworzenie - raz splatała ich relacje mocnym węzłem, wzmacniając ich więź, a innym razem naprężała się do granic wytrzymałości, grożąc, że pęknie na kawałki, których już nikt nie będzie w stanie połączyć. I tak w kółko. Dziwnym trafem, choć ruszyli w swoją podróż po tym świecie z tego samego punktu, ich drogi zaprowadziły ich w całkowicie różne miejsca, przez co wylądowali w centrach dwóch skrajności. Ironia losu. Czy coś w tym stylu.

Być może faktycznie jedynym sposobem na osiągnięcie pełnego zrozumienia byłoby... wsadzenie ich nawzajem do swoich głów, umożliwiając wgląd w najdrobniejsze zakamarki myśli, emocji i przekonań. Przerażający pomysł. Zapamiętajmy go, żeby już nigdy do niego nie wracać, skomentował bezgłośnie Eliasz, wzdrygając na samą myśl. Wyobrażenie ich codziennej komunikacji w takim scenariuszu było wręcz groteskowe. Eh, jak to dobrze, że żadne z nich nie wpadło na pomysł przyswojenia magicznej techniki Fal. Chwała Matce, że nikt ich nie popchnął w stronę pracy w siłach bezpieczeństwa. Podobno tam to była norma.

— Mój delikatny żołądek może mieć problem z tym, żeby cieszyć się z posiłku w takich warunkach — skontrował tekst siostry, nie chcąc dać się ponieść emocjom. Wodził wzrokiem na wszystkie strony, lustrując mijanych przez nich ludzi oraz fasady budynków. Zaczynało robić się nieco nerwowo. — Im dalej od czynnika stresowego, tym lepiej, prawda? To mi wyjdzie na zdrowie. To nam wyjdzie na zdrowie.

Zamrugał skonfundowany, opuszczając wzrok na buty siostry i przemieszczając się w górę ku czubkowi jej głowy.

— Och. Faktycznie — zauważył z nietęgą minę, jakby po raz pierwszy od dawna zwrócił uwagę na to, że Prudence była sporo niższa od niego. Taki mały szczegół. — Tym gorzej dla ciebie. Ja co najwyżej dostanę w ramię, ale ciebie tłum po prostu zgniecie, bo cię nie zauważy.

Może w ustach Romulusa, Ambrożego lub innego dawnego znajomego podobny tekst mógłby zabrzmieć jak żart; próba rozluźnienia gęstniejącej z każdą chwilą atmosfery. Słowa Eliasza brzmiały jednak jak suche fakty. Obserwacje, z którymi trzeba było się zapoznać i po prostu zaakceptować, bo nie dało się ich zbytnio zmienić. A przynajmniej większość ludzi nie potrafiłaby ich zmienić. Nie każdy był metamorfomagiem. Nie każdy parał się magią zmieniającą wygląd.

— Kuu…!

Nie zdołał dokończyć; chociaż poleciał do przodu, ciągnąc za sobą przy okazji Prudence, to w ostatniej chwili udało mu się wygiąć ciało w tył, odzyskując nikłe poczucie równowagi. Wciągnął głośno powietrze do płuc, wpijając się paznokciami w rękę swojej towarzyszki. Rodzinny obiad. Dobre sobie. Cholerna walka o przetrwanie.

— Dobra, teraz zdecydowanie trzeba się przepchać w bezpieczne miejsce — zarządził, decydując się na zrobienie tego, czego sam przed chwilą się obawiał, czyli wejścia na osoby przed nim przy użyciu swojego barku.

(Aktywność Fizyczna) Czy Elias utoruje sobie i siostrze drogę do przodu?
Rzut T 1d100 - 54
Slaby sukces...
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#6
01.04.2025, 22:19  ✶  

Byli niczym dzień i noc, ale to nie zmieniało faktu, że kiedy dochodziło do najbardziej dyskomfortowych sytuacji była dla niego w stanie zrobić naprawdę wiele. Myślała o swoim bracie, może nie była szczególnie wylewna w tym, aby przypominać mu o tym, jak bardzo go lubi, jak cieszy się że go ma, że nie kroczy po tym świecie zupełnie sama, to jednak nie zmieniało faktu, że tak uważała. Zresztą nigdy jakoś szczególnie nie lubiła się dzielić swoimi przemyśleniami na takie tematy. Co by nie mówić rodzina była najważniejsza, nie zamierzała nigdy zmienić tego zdania. Musieli trzymać się razem mimo tego, że byli skrajnie różni.

Chyba wolałaby nie wiedzieć, co siedzi w głowie jej brata, nigdy też nie wpuściłaby go do swojej, na szczęście żadne z nich nie interesowało się szczególnie dziedzinami magii z tym związanymi, w przeciwieństwie do tego jego koleżki, który z tego, co wiedziała został magipsychiatrą, nie miała pojęcia, jak do tego doszło, wolała nie wnikać, a jego unikać, bo kto wiedział do czego może się posunąć, nie ufała mu jakoś szczególnie, zresztą nie tylko jemu. Cała grupa przyjaciół Eliasa wzbudzała w niej raczej mało ciepłe emocje, pamiętała, jak ja wkurzali, gdy chodzili do szkoły. Całkiem zabawne było to, że ze z kilkoma z nich wylądowała w Akademii, a później na stażu. Nie, żeby szczególnie łaknęła ich towarzystwa. Zawsze uważali się za lepszych, ona wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Zresztą nadal nie do końca rozumiała dlaczego przyjęli jej brata pod swoje skrzydła, skoro nie byli jak oni - nie należeli do elity, nie byli bogaci i czystokrwości. Bliźniak musiał mieć im coś do zaoferowania, bo z tego, co się orientowała to ich przyjaźń nadal trwała, czego nie zakładała w ogóle w swoim szacowaniu. Jak widać i ona czasem mogła się mylić.

- Kto by się spodziewał, że masz takie wysokie wymagania. - Nie zamierzała jednak sprawdzać tego, jak bardzo faktycznie jego żołądek był delikatny. Zrozumiała sugestię, mieli się stąd oddalić. Nie było to wcale głupim pomysłem, bo też wolałaby odsunąć się od tego tłumu, kto wie, czy nie dojdzie tutaj zaraz do jakichś zamieszek, ludzie mieli raczej średnie nastroje, pozostawało tylko czekać, kiedy kogoś naprawdę wkurzą ci protestujący charłacy. Wolałaby nie być tutaj wtedy.

- Cieszę się, że podchodzisz do tego tak optymistycznie. - Nie spodziewała się po nim takieog czarnowidztwa, to była raczej jej domena. Tak, miała świadomość, że była drobna, niska i raczej mogła mieć problem z tym, aby przepchnąć się przez tłum. Potrafiła oszacować swoje szanse na przetrwanie ewentualnego wmieszania się między tych ludzi. Nie były one zbyt wielkie, jednak nie za bardzo mieli inne wyjście. Z każdej strony bowiem znajdowali się już ludzie, musieli po prostu opuścić to miejsce, tyle.

Zamiast dyskutować powinni byli się ruszyć, o czym świadczyło to, co wydarzyło się chwilę później. Elias został popchnięty, omal się nie wywrócił i pociągnął ją za sobą. Prawie się wywrócili, na szczęście jakoś udało im się utrzymać równowagę, bo nie sądziła, że łatwo byłoby im się podnieść.

Jakoś udało im się ponownie pewnie stanąć na nogach, kamień z serca, jeszcze nie mieli zostać chyba zdeptani. - Będę za tobą. - Jak już zauważyli to jej brat mógł więcej zdziałać w tym przypadku, nie puściła jego ręki, bo obawiała się, że tłum mógłby pociągnąć ją w innym kierunku. Trzymała się więc jego - szła bardzo blisko, ale jednak nie wysuwała się przed szereg.

ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#7
05.04.2025, 21:12  ✶  
Prudence mogła być wdzięczna losowi, że Matka nie obdarzyła ich talentem do legilimencji lub fal. Gdyby jakimś cudem opanowali te sztuki magii, zamiast kierować się w stronę przejścia do niemagicznego Londynu, Elias i Prudence byliby zmuszeni zatrzymać się na burzliwą rozmowę. Rozmowę, która odkryłaby całą głębię wyjątkowo niepochlebnej opinii Prudence na temat przyjaciół jej brata. A trzeba przyznać, że jej obsesja w tym temacie chwilami zakrawała na czystą paranoję. Jak inaczej można było nazwać te lata prześladowań jakich doświadczyli za jej czasów jako prefekta? Parę szlabanów, jakie byli zmuszeni odbyć, na pewno było jej winą...

Mimo wszystko, w jednej kwestii Prudence nie sposób było odmówić racji - ścieżka zawodowa jego przyjaciół była zaskakująco. Elias nie poddawał w wątpliwość ich talentów; wręcz przeciwnie, Ambroise i Romulus wydawali mu się wyjątkowo zdolni, zdecydowanie bardziej utalentowani niż on sam. A jednak to, że oboje rozpoczęli tak chętnie staż w Szpitalu św. Munga, mogło wydawać się osobliwe. Czyżby to rodzinne oczekiwania skłoniły ich do obranej po szkole drogi? Czy może sami narzucili sobie te jakże surowe i wymagające cele?

Elias odrzucił wizję rodziców, którzy wyobrażali go sobie jako przyszłego magimedyka, oddanego profesji leczenia czarodziejów i ich niezliczonych przypadłości. Może jego przyjaciele nie mieli tej swobody, jako domorośli czarodzieje. A może podjęte wybory nie wynikały z przymusu, lecz z pasji, której Bletchley po prostu nie podzielał, bo jego zainteresowania leżały gdzie indziej.

— Nie moja wina. Miej pretensję do rodziców! — sapnął Elias, rozglądając się na prawo i lewo. Dużo ludzi. Bardzo dużo. Cholernie wręcz dużo. — Zapewniam cię, że nie wybrałem się na ostatnie tournée po gabinetach lekarskich z własnej i nieprzymuszonej woli. Niestety, czasem trzeba pójść na ustępstwa, co nie?.

Może określenie ''delikatny żołądek'' nie oddawało w stu procentach problemów z jakimi się mierzył. Od lat cierpiał na zaburzenia związane z metabolizmem, a pierwsze próby pozbycia się problemy oznaczały intensywną terapię lekową. I to niezbyt owocną, bo skończyło się na tym, że ''taka po prostu jego uroda'' - musiał jeść więcej, jeśli chciał przyswoić efekty posiłków przyprawionych szczyptą magią. A jednak po tych lekach żołądek już nigdy nie był taki sam, skomentował dramatycznie. Prawdziwa diva.

— Nie wiedziałem, że mam jakiś wybór — odbił piłeczkę z niewzruszoną szczerością w głosie. — Preferujesz na co dzień język faktów i rozsądku, więc chcąc nie chcąc muszę się dostosować do twojego poziomu. — Żeby nie powiedzieć ''zniżyć się''. — Może dzisiaj nas to chociaż ochroni...

Cóż, chociaż ciało Bletchleya nie zaznało w ostatnim czasie jakiegokolwiek większego wysiłku fizycznego, który wykraczałby poza aktywności związane z pracą w zakładzie szklarskim, tak w sytuacji stresowej... Najwyraźniej było w stanie wykrzesać z siebie wystarczająco dużo siły, aby utorować sobie drogę do bezpiecznego azylu! I tak oto rodzeństwo powoli posuwało się na przód, pozostawiając za sobą bandę złorzeczących na nich czarodziejów i czarownic. Aż dziwne, że nikt w tych emocjach nie próbował mu oddać. Chociaż może to i lepiej?

Dwójka paralityków w samym środku społecznych zamieszek. Taki nasz obraz, siostro, pomyślał bezwiednie Elias, strzelając rozbieganym spojrzeniem na boki. Niby znał magiczną dzielnicę Londynu jak własną kieszeń, tak, teraz kiedy ulice były wypchane po brzegi ludźmi, w powietrzu powiewały flagi z hasłami wolnościowymi, a w uszach zamiast codziennego gwaru słyszał okrzyki nawołujące do... W sumie już nie wiedział czego, to czuł się tutaj po prostu obco. Jakby nagle znalazł się na obcej planecie. Albo bardzo mugolskiej dzielnicy.

Nie była to wcale komfortowa sytuacja, oj nie. I to nie tylko pod względem nacisku ze strony otaczających ich ludzi czy ciężkiej od emocji atmosfery. Coś wisiało w powietrzu- tak jak wtedy, gdy na szkolnych trybunach zaczynało dochodzić do rękoczynów, bo sędzia wlepiał czerwoną kartkę komuś z drużyny Gryffindoru. Eh, na szczęście tutaj wszyscy byli dorośli i na pewno rozumieli, że czysta agresja niczego nie rozwiąże. Zwłaszcza na środku ulicy.

— Wiesz co, chyba jesteśmy już blisko, bo ludzie jakoś tak...

Nie zdążył zreferować siostrze ruchów protestujących ludzi, bo nagle powietrze nad ich głowami przeszyły magiczne wstęgi, jakie mogli kojarzyć, chociażby z zajęć Obrony Przed Czarną Magią. Zaklęcia do pojedynkowania się. Ktoś zaczął ciskać w ludzi zaklęciami. Lub kilku ktosiów, bo nagle z przodu pochodu rozległy się histeryczne krzyki, a ludzie zaczęli rozpychać się na wszystkie strony, gdy tym razem zaklęcia poszybowały zza pleców Eliasa i Prudence. I to by było na tyle, jeśli chodziło o spokojny protest.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#8
05.04.2025, 22:26  ✶  

To nie tak, że ta opinia Prudence na temat przyjaciół jej brata wzięła się znikąd. Bardzo chętnie weszłaby w podobną dyskusję. Miała wrażenie bowiem, że Elias nie zdawał sobie sprawy ze wszystkich faktów, które brała pod uwagę przy swoim osądzie. Chętnie by mu je przedstawiła, chociaż czuła, że i tak nie łatwo byłoby go przekonać do zmiany zdania. Jego koledzy skutecznie uprzykrzali jej życie podczas edukacji w Hogwarcie. Wszyscy po trochę, ale najbardziej zapadł jej w pamięć Rookwood, który w każdej możliwej sytuacji korzystał z momentu, aby jej dowalić. Nie miała pojęcia, czymże mu, aż tak zaszła za skórę, skoro tylko i wyłącznie spełniała swoje obowiązki prefekta, ale skoro nadal pamiętała jego osobę, to nie mogło być szczególnie przyjemnym doświadczeniem. Swoją drogą naprawdę dziękowała Morganie za to, że zniknął z Wielkiej Brytanii, wyprowadził się do Australii, gdzie dzięki swoim koneksjom rodzinnym (jakżeby inaczej) rozwijał swoją karierę naukową. Przynajmniej nie było szansy na to, że spotka go gdzieś przypadkiem.

Resztę towarzystwa miała przyjemność spotykać podczas swojego stażu w Mungu, bo pozostała trójka przyjaciół brata wraz z nią wylądowała w Akademii. Okazało się, że byli całkiem bystrzy, w co na początku nie mogła uwierzyć. Przywykła jednak do ich obecności (może poza Romulusem, którego nie mogła znieść do dzisiaj).

Jej brat podążył zupełnie inną ścieżką, co w sumie też niespecjalnie ją zdziwiło. Elias od zawsze chodził z głową w chmurach, był oderwany od rzeczywistości, sztuka była mu bliska. Wybrał więc ścieżkę związaną z ich rodzinną profesją, no, może nie konkretnie ich rodziny, bo tutaj raczej wszyscy skłaniali się ku magimedycynie, ale nie widziała w tym żadnych kontrowersji.

- Po co chodziłeś do gabinetów lekarskich, wystarczyło przyjść do mnie, a bym Cię zdiagnozowała. - Nie mogła zrozumieć tego, że jej brat tak bardzo lubił komplikować sobie życie. Przecież miał ją, a jeśli nie ufał jej to mógł skorzystać z pomocy swoich wspaniałych przyjaciół, mimo to wolał korzystać z dobrodziejstw systemu, który zdaniem Pru był dosyć wątpliwy. Jego wybór...

- Kto by się spodziewał tego, że kiedykolwiek będziesz się przejmował tym, jaki język preferuję. - No jasne, najłatwiej było zwalić to na nią. Nie dało się nie dostrzec, że Prudence raczej podchodziła do oceny sytuacji dosyć rzeczowo, jednak nie spodziewała się, że spowoduje to taki pesymizm u jej brata. Byli tak cholernie różni jeśli chodzi o swoje osobowości i podejścia, że czasem zastanawiała się nad tym, jak to właściwie możliwe, że byli bliźniakami.

Jakoś razem udało im się utrzymać równowagę, a nawet poruszyć do przodu. Niesamowite, nie spodziewała się tego, że będzie ich stać na podobne osiągnięcie, zwłaszcza, że żadne z nich (w tym przypadku byli akurat zgodni) nie wykazywało szczególnego zainteresowanie jakąkolwiek aktywnością fizyczną.

Czuła, że z tego całego marszu, może jeszcze wyniknąć coś niedobrego. Słyszała coraz więcej nieprzyjemnych epitetów, ludzie byli gotowi do zamieszek, chociaż nie do końca zdawała sobie sprawę z kim właściwie mieliby walczyć. Dość szybko dostała odpowiedź na to pytanie, bo na niebie pojawiło się kilka wstęg, które kojarzyła. Ktoś postanowił rozgonić towarzystwo. Może to i lepiej, naprawdę nie chciała tutaj być. Marzyła tylko i wyłącznie o obiedzie ze swoim bratem.

Zaklęcia rzucone nad nimi spowodowały jednak jeszcze większą panikę. Ludzie przestali zupełnie panować nad tym, w którą stronę szli, raczej każdy zaczął podążać zupełnie bezwiednie przed siebie.

- Elly, musimy stąd spierdalać. - Powiedziała całkiem konkretnie, zresztą przeklęła, co robiła bardzo rzadko, więc te słowa mówiły same za siebie. Musieli stąd znikać, jak najszybciej, bo nie wątpiła w to, że za chwilę naprawdę zrobi się tutaj gorąco, a wolałaby tego uniknąć.

ᴀʟᴄʜᴇᴍɪsᴛ ᴏꜰ ɢʟᴀss
what is the point
in having a mind
if you do not use it
to make judgements
178cm wzrostu; zielone oczy; ciemnobrązowe kręcone włosy; trzydniowy zarost na twarzy; dołeczki w policzkach; lekko przygarbiona postura; chód opieszały, nieco niezgrabny

Elias Bletchley
#9
07.04.2025, 20:59  ✶  
Oni uprzykrzali jej życie? Dobre sobie. Po prostu nie dawali sobie wejść na głowę! Prudence na pewnym etapie ich szkolnej przygody powzięła sobie za punkt honoru udupienie ich wszystkich- zapewne po to, aby dać im jakąś lekcję. A to siłą rzeczy wiązało się z częstymi konfrontacjami prefektki z krnąbrnymi gryfonami. Bo czego innego można było się spodziewać, stając na przeciw grupie chłopów z domu Godryka Gryffindora?

Chociaż wyrośli na dojrzałych i statecznych inaczej dorosłych, tak wtedy nie byli takimi przyjemniaczkami. Regulaminy i zalecenia kadry pedagogicznej były raczej sugestią niźli prawem, a w nich buzowały hormony i emocje, co siłą rzeczy prowadziło do wyjątkowo zaognionych dyskusji. A Prudence jak to Prudence… Nie wiedziała, kiedy przestać i próbowała grać świętszą od arcykapłanki kowenu. Nic dziwnego, że regularnie darli ze sobą koty w szkole. Takie metaforyczne, nieprawdziwe.

— Byłem oprowadzany. Albo eskortowany. Jak pies, którego ciąga się po weterynarzach — sarknął Elias, przypominając sobie, jak rodzice wepchnęli mu do rąk zwitek pergaminu ze wszystkimi terminami spotkań z magimedykami, na których mógł znaleźć wszystkie potrzebne informacje, począwszy od nazwiska, przechodząc przez salę, a na liście swoich własnych objawów kończąc. Pełny zestaw. — Poza tym, twój entuzjazmem co do badania mnie... Powiedzmy, że boję się, co mogłabyś ze mnie wygrzebać.

Taka wizyta w gabinecie to byłaby idealna sytuacja żeby się na nim odegrać za te wszystkie lata. Siostra aż nazbyt dobrze wiedziała, że jak zaprowadziłaby już brata na kozetkę, to raczej by z niej nie uciekł, a więc miałaby pełne pole do popisu. Jeszcze by mi wmówiła, że mam jakąś magiczną wenerę, wzdrygnął się Bletchley, parskając nerwowo. Och, o ile lepiej by się czuł, gdyby dyskutowali o tym w jakiejś knajpce, a nie pośród protestującego tłumu.

— Twoje życie byłoby zbyt łatwe, gdybyś miała zbyt ugodowego starszego brata — odparł, wyciągając głowę, by spróbować dojrzeć, co się działo z przodu pochodu równości. — Ale czasem mogę sobie pozwolić na nieco dobroci. To twój szczęśliwy dzień.

Tak szczęśliwy, że zaraz nas pozgniatają, skomentował bezgłośnie, zaciskając mocno palce na przegubie ręki Prue. Pochylił głowę; nie chciał nagle stać się celem któregoś z idiotów, którzy postanowili zacząć ciskać zaklęciami w tłum.

— Do najbliższej uliczki i teleportować. I modlić się, żeby nie zablokowali magicznie ulicy — skomentował, biorąc głęboki oddech i...

Zaczął znowu pchać się do przodu, tym razem bezpardonowo spychając ludzi na boki. Wyglądało to nieco karkołomnie; bardziej jakby sam próbował się ich uczepić niż usunąć z drogi. Z drugiej strony, inni ludzie zdawali się wpaść na podobny pomysł, co sprawiło, że każdy szarpał każdego, próbując się dostać do jakiegoś konkretnego miejsca. Teraz pozostawało jedynie walczyć o swoje i nie dać się zgnieść temu tłumowi. Ale kto byłby w stanie powstrzymać dwójkę Bletchleyów, którzy zapewne nie pierwszy raz musieli się przepychać w ten sposób przez ulice swojego rodzinnego miasta? Przecież to nie był ich pierwszy dzień w Londynie. Co najwyżej jeden z tych, który na długo pozostanie w ich pamięci. I na który będą narzekać przy każdej nadarzającej się okazji, gdy tylko ktoś wspomni o niesławnych Marszach Charłaków.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#10
08.04.2025, 19:48  ✶  

To, że należeli do domu Godryka Gryffindora nie tłumaczyło tego, że w czasach nauki w Hogwarcie byli idiotami, pewnymi siebie, zadzierającymi nosa, po to aby udowodnić, że mogą wszystko. Ktoś musiał im pokazać, że wcale tak nie było. Padło na nią, bo musiała dzierżyć to wspaniałe miano prefekta. Nie, żeby szczególnie jej na tym zależało, ale skoro już trafiła w to zacne grono, to wypadało, aby spełniała swoje obowiązki. Mimo, że dużo bardziej wolałaby siedzieć w bibliotece między książkami i niczym się nie przejmować. Nie musiałaby się wtedy obawiać tego, że wpadnie na któregoś z ich bandy. Wtedy byli naprawdę okropni. Nie sądziła, że utrzymają ze sobą kontakt na dłużej, nie wyglądali jej na osoby dla których takie więzi nawiązane w szkole były dość istotne, jednak tutaj źle ich oceniła. Miała świadomość, że brat nadal utrzymywał kontakt ze swoimi przyjaciółmi, może poza Rookwoodem, który zniknął, to znaczy z tego, co słyszała to rozwijał swoją karierę naukową w Australii, oczywiście, że musiał dostać jakąś niesamowitą ofertę, gdzieś bardzo daleko. Rodziny jak jego miały koneksje na całym świecie. Dużo łatwiej było tym chłoptasiom z bogatych domów robić wielką karierę. Nie powinna im zazdrościć, ale nie miała wątpliwości, że tacy jak oni mieli dużo prościej. Wystarczyło szepnąć słówko odpowiednim osobom, a bardzo szybko mogli zacząć piąć się po szczeblach kariery, gdy ona na wszystko zapracowała sama.

- Dziwi mnie to, że się im dałeś. - Właściwie, czy, aż tak powinno? No, Elias był niby dorosły, tylko trudno było się uchronić przed podobnymi metodami w domu pełnym medyków, czy farmaceutów. Nie mógł uciec przed czujnym okiem ich rodziców. - Cieszę się z tego, że zdajesz sobie sprawę, iż nic nie ukryje się przed moim czujnym okiem, znalazłabym Twoje wszystkie przypadłości, szkoda, że nie chciałeś skorzystać z okazji. - Jego wybór, jeśli wolał chodzić po obcych lekarzach, jeśli nie ufał jej na tyle, to nie była jej sprawa, była przecież wyłącznie jego młodszą siostrą, to nie tak, że większość swojego dorosłego życia spędziła lecząc innych...

Prudence podchodziła bardzo profesjonalnie do swojego zawodu, może mogłaby nieco nastraszyć swojego brata, ale tylko przez chwilę, tylko odrobinę, szybko wróciłaby do stawiania właściwej diagnozy, ale nie było o czym dyskutować, bo wolał chodzić do obcych, jego strata.

- Nie wydaje mi się, żeby to był mój szczęśliwy dzień Elias. - Zwłaszcza, że znaleźli się w samym centrum manifestacji, w którym zdecydowanie wolałaby nie być. - Podziękuję za takie szczęśliwe dni. - Nawet jeśli jej brat miał akurat dzisiaj dzień dobroci dla Prudence, czy coś, co też nie zdarzało się zbyt często.

- Dobry pomysł.- Nie miała w zwyczaju tak po prostu akceptować tego, co mówił. Tym razem zgadzała się z nim w stu procentach. Musieli stąd spadać, zwinąć się, jak najszybciej, nie dać się porwać temu tłumowi manifestujących ludzi.

Tym bardziej, że gdzieś z tyłu zaczęły się zamieszki. Widziała na niebie zaklęcia, które zaczęły fruwać w powietrzu. Powinni jak najszybciej stąd zwiać.

Trzymała mocno dłoń brata, nie chcąc go zgubić, całkiem nieźle szło mu przepychanie się przez wszechobecny tłum.

W końcu dotarli do bocznej alejki, z której szybko się teleportowali. Mieli przecież obiad do zjedzenia. Na szczęście nie okazało się to aż takie trudne, dzięki temu, że niemalże całe życie spędzili w tym miejscu. Bardzo dobrze znali Londyn.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Prudence Bletchley (2771), Elias Bletchley (2578)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa