niedługo po północy
Jeden ze zniszczonych zaułków Nokturnu
Ktoś krzyczał.
I nie było w tym krzyku nic dziwnego, bo na Nokturnie zawsze ktoś krzyczał. Krzyk był tu niczym codzienny hymn rozpaczy wybijany z precyzją hejnału na wieży ratuszowej
Dzisiejsza noc w całej swojej przeklętej grozie była czymś niezwykłym. Gwałtem na ludzkiej naturze; gdy zło rozlało się niczym pleśń w zbyt wilgotnej piwnicy. Noc niosąca zniszczenie. Noc niosąca oczyszczenie.
Ktoś płakał.
I szczerze powiedziawszy Baldwin miał wyjebane kto, bo łzy były nierozerwalną częścią tego przegnitego ekosystemu. Tej nocy nie tylko poplecznicy czarnego pana się obłupili, znając życie. Spoglądał na ten teatr rozpadu z chłodnym dystansem kogoś kto oglądał sztukę nie raz. Zrobił mentalną notatkę, żeby za parę dni sprawdzić nowy narybek w tutejszych burdelach. Świeże, nieopierzone ptaszyny… Ich bólem handlowano z reguły po obniżonych cenach, a jak każdy zdroworozsądkowy facet, Baldwin nie lubił przepłacać za amatorszczyznę.
Czarny popiół osiadał na wszystkim. Murach, resztkach wybitych szyb, trupach. Baldwin smakował go na języku jak kiepskiej jakości tytoń. Przesunął palcami po jednej z brudnych cegłówek, roztarł pył na opuszkach.
Londyńska szarość.
Jeszcze nie tak dawno Nokturn był piękny- skąpany w czerwieniach i żółciach ognia. Obraz, który wyrył mu się w pamięci, gotowy do przeniesienia na płótno.
Pierwsza panika zdawała się już powoli przygasać. Jak płomienie, które jeszcze nie tak dawno trawiły londyńskie trzewia, po których pozostał swąd spalonych ulic i ciał.
Kto miał umrzeć- umarł, kto uciec - dawno już uciekł. Nastała godzina szabrowników; szczurów; wszystkich tych gnid społecznych, które tylko czekały, aż śmierciożercy znikną, żeby zatopić zębiska w padlinie. Pomyślał niemal z czułością o tym idiocie, któremu pomóc spierdolić przed aurorami. Może zdechł w tych kanałach? Może wciąż się włóczył szukając wyjścia? Szczerze powiedziawszy - lepsze to niż żyć na usługach jakiegoś pierdolonego Lorda. A może przeżył i wrócił do swojego pana jak potulny kundel?
Oblizał spierzchnięte usta, a nogi same zaprowadziły go do jednej z tutejszych spelun. Sądząc po rozjebanej szybie i otwartych na oścież drzwiach, wyłamanych z futryny - Baldwin nie był pierwszym, który chciał się tu ugościć. Wsparł się pod boki, oglądając przez chwilę zieloną pobłyskującą na niebie czaszkę, tuż nad barem.
Niczym neon z zaproszeniem.
Po to w sumie wrócił na Nokturn. Napić się za frajer. Potłuczone szkło trzeszczało mu pod butami, gdy dziarsko przeszedł przez lokal, przyświecając sobie różdżką. Blask odbił się w rozbitym lustrze, na którym ktoś krwią namazał napis “szlamojebca”, dopełniając obrazu nędzy i rozpaczy, który przedstawiały poprzewracane stoły, rozjebane butelki i bujający się leniwie żyrandol.
Baldwin zarechotał. Och cóż za grzech. Czyżby mieli teraz legitymować każdą kurwę z jej rodowodu do pięciu pokoleń wstecz? To była ta piękna przyszłość Voldemorta? A może celibat? Tacy jak wielki Czarny Pan pewnie nie ruchali zbyt często, zajęci snuciem czarnych planów.
Rozalinda prześlizgnęła się z kieszeni na jego ramię popiskując zaintrygowana. Niuchała w powietrzu. Odruchowo pociągnął nosem, ale nie wyczuł nic poza spalenizną, szczynami i słodkim znajomym zapachem czarnej magii. Nokturn pachniał domem.
Nie musiał długo szukać właściciela przybytku - barman leżał martwy w drzwiach prowadzących na zaplecze. Wciąż z brudną ścierką w zaciśniętych palcach, więc musieli go wziąć z zaskoczenia.
- Była chociaż tego warta? - Zapytał, a trup jak to trup milczał wyjątkowo uparcie.
Malfoy sięgnął po jedną z zakorkowanych butelek wina. I już, już miał się zacząć delektować trunkiem (nieważne, że chujowym, przynajmniej za darmo, a jak wiadomo za darmo to uczciwa cena), kiedy usłyszał czyjeś żałosne biadolenie. Tym razem dźwięk dobiegał całkiem z bliska. Dokładnie z drugiej strony potrzaskanego okna. Zaraz za dźwiękiem przyszedł obraz - zachwycający w swojej brutalności. Ktoś, kogo twarzy nie potrafił dostrzec w ciemności bocznej uliczki, wlókł za sobą ów biadolącego człowieka.
Dobra Matko, toż to jackpot! Nie dość, że darmowy alkohol to jeszcze rozrywka. Dopadł do okna, nawet nie siląc się, żeby pozostać w ukryciu. Pod ręką miał różdżkę, wahadełko i z baku laku butelkę.
Przez ułamek sekundy złapał kontakt wzrokowy z ofiarą napaści, a ten zamilkł. Czyżby frajer liczył, że Malfoy mu pomoże? Och słodka naiwności. W odpowiedzi posłał mu szeroki uśmiech.
Jednak co Nokturn, to Nokturn.
// Korzystam z przewagi znajomość półświatka (III), żeby poszwendać się zniszczonej ulicy bez rzucania kośćmi na zagrożenie.
// Zawada: uzależnienie od alkoholu (jako argument po co on się tam w ogóle pchał tej nocy, zamiast siedzieć grzecznie w domu) + ogrywam spaczenie III