10.04.2025, 18:41 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.04.2025, 18:44 przez Anthony Shafiq.)
—08-09/09/1972—
Anglia, Londyn
Theodore Kelly & Anthony Shafiq
![[Obrazek: AaijG9m.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=AaijG9m.png)
Widziałem pożar jak z iskry dobyty
Ogarnął zamku niebotyczne szczyty;
Pękły sklepienia, runęły filary,
Wszystko w piekące zmieniło się żary,
A nieba krwawą kryjąc się powłoką
Duszę trwożyły i raziły oko.
![[Obrazek: AaijG9m.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=AaijG9m.png)
Widziałem pożar jak z iskry dobyty
Ogarnął zamku niebotyczne szczyty;
Pękły sklepienia, runęły filary,
Wszystko w piekące zmieniło się żary,
A nieba krwawą kryjąc się powłoką
Duszę trwożyły i raziły oko.
Teleportacja nie wymagała większego skupienia niż w jego codzienności - Ministerstwo Magii było bezpieczne, a Anthony Shafiq święcie wierzył, że Biblioteka Parkinsonów jest bezpieczna. Zarówno przez wzgląd na nazwisko, ale też - a może przede wszystkim - na magię otaczającą cenne woluminy. Książki książkami, budynek, meble - to pozostawało palne, ale też rodzina wiele inwestowała w zabezpieczenia przed pożarem. Oby...
Kiedy dotarł do pokaźnej biblioteki od razu krzyknął:
– Theodore?! Thodorze Kelly! – wytłumienie sprawiało, że jakikolwiek harmider dziejący się na zewnątrz, nie dotykał studiujących w milczeniu gości biblioteki. Kilka gniewnych spojrzeń zostało rzuconych w stronę Shafiqa, kilka złowrogich CIII połączonych z jakże gwałtowną gestykulacją... Ludzie nie byli radzi z tego jak się zachowywał. W końcu też na przeciw wyszła mu jedna z ciotek, choć Anthony mógłby przyrzec, że akurat ona na tę funkcję awansowała, wcześniej pozostając w randze "kuzynki". Margrat - nieformena wiedźma o strzesze płowo-lnianych włosów trzymała ściągnięte wściekle brwi, choć jej rozwodnione oczy zdawały się być równie zagniewane co zaniepokojone, jakby ktoś ją zaraz miał obwiniać o to, że dopuściła do takich hałasów na terenie sacrissimum bibliotecznego.
– Anthony na miłość matki, cóż Ty robisz mój drogi! Jesteś ostatnią osobą, którą mogłabym podejrzewać o takie ekscesy w miejscu tak hojnie obdarzonym w wysyconą intelektem ciszę. – Zaskrzeczała, dociskając przed sobą własne dłonie, splatając palce jak do modlitwy. Mężczyzna nie przerwał jej tylko dlatego, że rozglądał się gorączkowo po terenie biblioteki szukając znajomej czupryny.
– Błagam Cię Margrat nie mam czasu... – skrzywiła się, gdy nie zwrócił się do niej mianem cioteczki, z pewnością nie spoufalałby się tak, gdyby były tu pozostałe dwie strażniczki rodowej wiedzy. Tymczasem Shafiq ścisnął ją mocno za ramiona i potrząsnął lekko, chociaż to on z ich dwójki był bardziej rozedrgany. – Margrat Londyn płonie. Nie jest jeszcze tak źle, nie wiem jak z kominkami nie sprawdzałem ich. To dopiero się zaczyna, ale będzie... ta noc będzie piekłem Margrat. A ja muszę znaleźć Theodore'a Kelly. Widziałaś go? – utkwił w niej stalowe oczy, a sam skupił się na oddechu by zapanować na siebie. Potrzebował nie tylko Theo, potrzebował też jego ojca chrzestnego, ale o to nie zapytał. Nie było problemem gdzie Morpheus znajdował się w pierwszej nitce czasowej. Problemem był fakt, czemu nie przyszedł do niego w drugiej...
Tymczasem przez woskową twarz kobiety przebiegł szereg emocji. Niedowierzanie, nerwowy uśmieszek, grymas wstrętu, gdy wspomniał imię chłopaka.
– Kundel Charlotty. Tak widziałam go.
Palce Anthony'ego na moment, na ułamek sekundy zacisnęły się mocniej na jej kościstych barkach, podobnie jak jego przystojna twarz stężała, ale... nie dał się sprowokować.
– Gdzie. – To nie było właściwie pytanie, nie w modulacji głosu. To było przynaglenie do odpowiedzi.
Margrat kiwnęła głową w stronę wyjścia.
– Zdawało mi się, że wyszedł przed momentem. Ale Anthony, co masz na myśli mówiąc, że...
– Powiadom ciotki. Ognia będzie tylko więcej. Trzeba wzmocnić ochronę tego miejsca. Może... może warto byłoby wpuszczać ludzi chociaż do głównego atrium. Nie wiem... Margrat proszę, uważaj na siebie. – Próbował ją przekonać, namówić do podjęcia działania. Wiedział jednak, że mówi chaotycznie, był rozedrgany czując jak z trudem utrzymuje swój stan w jakimkolwiek skupieniu. Każda myśl o Morpheusie, który jest martwy na pewno jest martwy dopadli go zasypali go żywcem popiołem czy powinienem skakać do Warowni, czy jest sens, jeśli teraz jego ciało jest li tylko popiołem? nie dał mu znać nim to się wszystko zaczęło, wzdrygała jego jestestwem i tylko lata praktyki i pracy w ministerstwie sprawiały, że nie rozpłakała się w ramionach Margrat jak mały chłopiec po śmierci chomika. Być może dlatego nigdy nie miał zwierzęcia domowego, pomijając fakt, że ojciec uważał to za stratę czasu.
Zaraz po tej wymianie zdań, wybiegł na zewnątrz i gdy tylko rozstąpiły się dwupłatowe skrzydła wiekowych drzwi zaczął krzyczeć:
– THEODORE! THEO! – tak, jakby spodziewał się, że i jego odnajdzie martwego, spopielonego, jako jedną z pierwszych ofiar śmierciożerców. Nagle dostrzegł znajomą czuprynę, pośród coraz bardziej zdezorientowanego tłumu, który nie wiedział jeszcze z jakim zagrożeniem do końca przyjdzie mu się mierzyć. Podbiegł do niego w nadziei, że gdy spojrzy w jego twarz, ujrzy dziecko, młodzieńca, którego nie dotknął nie tyle co płomień, ale nienawiść popleczników Voldemorta.
Kiedy dotarł do pokaźnej biblioteki od razu krzyknął:
– Theodore?! Thodorze Kelly! – wytłumienie sprawiało, że jakikolwiek harmider dziejący się na zewnątrz, nie dotykał studiujących w milczeniu gości biblioteki. Kilka gniewnych spojrzeń zostało rzuconych w stronę Shafiqa, kilka złowrogich CIII połączonych z jakże gwałtowną gestykulacją... Ludzie nie byli radzi z tego jak się zachowywał. W końcu też na przeciw wyszła mu jedna z ciotek, choć Anthony mógłby przyrzec, że akurat ona na tę funkcję awansowała, wcześniej pozostając w randze "kuzynki". Margrat - nieformena wiedźma o strzesze płowo-lnianych włosów trzymała ściągnięte wściekle brwi, choć jej rozwodnione oczy zdawały się być równie zagniewane co zaniepokojone, jakby ktoś ją zaraz miał obwiniać o to, że dopuściła do takich hałasów na terenie sacrissimum bibliotecznego.
– Anthony na miłość matki, cóż Ty robisz mój drogi! Jesteś ostatnią osobą, którą mogłabym podejrzewać o takie ekscesy w miejscu tak hojnie obdarzonym w wysyconą intelektem ciszę. – Zaskrzeczała, dociskając przed sobą własne dłonie, splatając palce jak do modlitwy. Mężczyzna nie przerwał jej tylko dlatego, że rozglądał się gorączkowo po terenie biblioteki szukając znajomej czupryny.
– Błagam Cię Margrat nie mam czasu... – skrzywiła się, gdy nie zwrócił się do niej mianem cioteczki, z pewnością nie spoufalałby się tak, gdyby były tu pozostałe dwie strażniczki rodowej wiedzy. Tymczasem Shafiq ścisnął ją mocno za ramiona i potrząsnął lekko, chociaż to on z ich dwójki był bardziej rozedrgany. – Margrat Londyn płonie. Nie jest jeszcze tak źle, nie wiem jak z kominkami nie sprawdzałem ich. To dopiero się zaczyna, ale będzie... ta noc będzie piekłem Margrat. A ja muszę znaleźć Theodore'a Kelly. Widziałaś go? – utkwił w niej stalowe oczy, a sam skupił się na oddechu by zapanować na siebie. Potrzebował nie tylko Theo, potrzebował też jego ojca chrzestnego, ale o to nie zapytał. Nie było problemem gdzie Morpheus znajdował się w pierwszej nitce czasowej. Problemem był fakt, czemu nie przyszedł do niego w drugiej...
Tymczasem przez woskową twarz kobiety przebiegł szereg emocji. Niedowierzanie, nerwowy uśmieszek, grymas wstrętu, gdy wspomniał imię chłopaka.
– Kundel Charlotty. Tak widziałam go.
Palce Anthony'ego na moment, na ułamek sekundy zacisnęły się mocniej na jej kościstych barkach, podobnie jak jego przystojna twarz stężała, ale... nie dał się sprowokować.
– Gdzie. – To nie było właściwie pytanie, nie w modulacji głosu. To było przynaglenie do odpowiedzi.
Margrat kiwnęła głową w stronę wyjścia.
– Zdawało mi się, że wyszedł przed momentem. Ale Anthony, co masz na myśli mówiąc, że...
– Powiadom ciotki. Ognia będzie tylko więcej. Trzeba wzmocnić ochronę tego miejsca. Może... może warto byłoby wpuszczać ludzi chociaż do głównego atrium. Nie wiem... Margrat proszę, uważaj na siebie. – Próbował ją przekonać, namówić do podjęcia działania. Wiedział jednak, że mówi chaotycznie, był rozedrgany czując jak z trudem utrzymuje swój stan w jakimkolwiek skupieniu. Każda myśl o Morpheusie, który jest martwy na pewno jest martwy dopadli go zasypali go żywcem popiołem czy powinienem skakać do Warowni, czy jest sens, jeśli teraz jego ciało jest li tylko popiołem? nie dał mu znać nim to się wszystko zaczęło, wzdrygała jego jestestwem i tylko lata praktyki i pracy w ministerstwie sprawiały, że nie rozpłakała się w ramionach Margrat jak mały chłopiec po śmierci chomika. Być może dlatego nigdy nie miał zwierzęcia domowego, pomijając fakt, że ojciec uważał to za stratę czasu.
Zaraz po tej wymianie zdań, wybiegł na zewnątrz i gdy tylko rozstąpiły się dwupłatowe skrzydła wiekowych drzwi zaczął krzyczeć:
– THEODORE! THEO! – tak, jakby spodziewał się, że i jego odnajdzie martwego, spopielonego, jako jedną z pierwszych ofiar śmierciożerców. Nagle dostrzegł znajomą czuprynę, pośród coraz bardziej zdezorientowanego tłumu, który nie wiedział jeszcze z jakim zagrożeniem do końca przyjdzie mu się mierzyć. Podbiegł do niego w nadziei, że gdy spojrzy w jego twarz, ujrzy dziecko, młodzieńca, którego nie dotknął nie tyle co płomień, ale nienawiść popleczników Voldemorta.
Charyzma III, Dowodzenie, Anthony - wychowywany w głównej mierze przez rodzinę matki Parkinson - próbuje przekonać swoją krewniaczkę, że Biblioteka potrzebuje dodatkowej pomocy, aby ochronić się przed nadchodzącym pożarem, przy okazji pozostawiając jej myśl, że ciotki mogłyby wspomóc część sąsiadów udzielając im schronienia w atrium biblioteki.
Rzut Z 1d100 - 46
Sukces!
Sukces!