25.04.2025, 11:46 ✶
Niecałe dwa lata.
Niecałe dwa lata temu zapytała Longbottoma “czy oni kiedyś po nią przyjdą.” Stwierdził, że nie będą musieli. Dopiero teraz zrozumiała, że miał rację. Tkwili w gotującym się kociołku, pod którymi zwiększano temperaturę na tyle powoli, by nie dało się zauważyć, że się gotują. A dzisiejszej nocy, wreszcie zaczęło kipieć. Gotująca się woda zalewała kuchenkę, brudząc i niszcząc wszystko po drodze. Ktoś zostawił niedopilnowany obiad na gazie, więc gdy woda już się wygotowała - płonąć zaczęło wszystko dookoła.
Tuż przed wyjściem z ministerstwa wypiła podwójną porcję przepisanego jej przez lekarza eliksiru na uspokojenie. Nie chciała ryzykować, że strach i emocje wezmą górę. Jeszcze nie teraz. Może dzięki temu nie zastanawiała się co się dzieje z jej rodziną? Czy rodzice byli bezpieczni? Co z Philomeną? Alexandrem? Wszystkie te wątpliwości i obawy zepchnęła w głębokie odmęta podświadomości, skupiona na swoim własnym przetrwaniu. Nie wiedziała czy płonął tylko Londyn. Czy atak przeprowadzono tylko i wyłącznie na magiczne części miasta?
Nie chciała dłużej siedzieć w Ministerstwie Magii. Nie mogła patrzeć na tych wszystkich ludzi. Na rannych mugoli, którym udzielano schronienia, na uwijających się jak w ukropie urzędników.
Pozwoliliśmy na to, swoją opieszałością.
Dlatego wyszła na ulicę, żeby zobaczyć ogrom zniszczeń. Świat płonął, a palący się czystokrwiści cuchnęli zapewnie tak samo jak mugole. Kamienica. Przez moment nawet chciała zobaczyć jak wygląda posiadłość Mulciberów, ale tak szybko jak pomysł się pojawił - tak szybko umarł. Nie powinna być tam dziś widziana. Nie chciała, żeby ją posądzano o cokolwiek. Wzięła głęboki oddech i natychmiast tego pożałowała. Zgięła się wpół plując przez moment popiołem, dymem i kurzem. I diabli wzięli jej plany o spacerze po Londynie. Nie w takich warunkach. Dlatego teleportowała się w jakiś zaułek dużo bliżej swojej kamienicy. Gdy jednak wyszła na główną ulicę, zamarła. Płonęło. Wszystko kurwa płonęło. Jej dom, kilka innych dookoła. Wiedzieli, że należy do niej? Liczyli, że tu mieszka? Czy to tylko przypadkowy traf? Nie wiedziała.
Zdążyła dotrzeć do strażaków przed resztą spanikowanych rodzin.
- Przepraszam ja…- Zaczęła, ale jeden ze strażaków z łatwością ją od siebie odsunął.
- Nie teraz!
Prychnęła oburzona. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Odnalazła wzrokiem tego, który wyglądał na najważniejszego w hierarchii, początkowo zbyt zajętego, żeby zwrócić na nią uwagę. W końcu jednak spojrzał w dół, trafiając wzrokiem na zezłoszczoną, dość przestraszoną czarownicę.
- Pan tu dowodzi?- Zapytała ostro. Strach, stłumiony przez eliksiry nadal huczał jej w głowie. Z jednej strony znajdowała się zbyt blisko wody. Z drugiej otaczał ją ogień. Chciała stąd iść. Ale nie mogła. Nieco rozpaczliwie chwyciła mężczyznę za poły munduru, wskazując wolną ręką na swoją kamienicę pożeraną przez płomienie. Szlag. Czy ubezpieczenie obejmowało zmasowane ataki terrorystyczne spowodowane przez fanatyków ze świata o którym ubezpieczalnia nie ma pojęcia? Pojęcia nie miała, ale mogła się domyślić.- Ratujcie mój dom!- Wręcz zażądała, puszczając jego mundur, ale tym razem wbijając czubek różdżki w klatkę piersiową mugola.
- Pani się uspokoi, robimy co moż…
- Nie. Nie robicie, ale moglibyście.- Zniżyła nieco głos. Żądanie przestało brzmieć jak żądanie, a raczej jak miłe polecenie, wydane przez kogoś, kogo wypadało posłuchać. Przez moment nawet poczuła lekki wyrzut sumienia, gdy urok ewidentnie zadziałał. Widziała to w jego oczach, pustych i skorych do kooperacji.- Nie wydaje ci się, że tamta kamienica jest warta twojej uwagi najbardziej? To mój dom! Bardzo ładnie proszę...
Strażak pokiwał niemrawo głową. Pewnie nawet nie wiedział dlaczego się zgodził. Biedny, nieszczęsny mugol wysłany na misję ratowania świata, choćby za cenę własnego życia. Odstąpiła od niego; schowała różdżkę z powrotem w głąb rękawa, udając że nic się nie stało. Mężczyzna otrząsnął się jak z nieprzyjemnego snu.
- ROZWIJAĆ WĘŻE! ZACZNIEMY OD TAMTEGO DOMU!
Z niemą satysfakcją obserwowała jak drużyna spogląda po sobie skonfundowana, ale posłusznie łapią za węże i pompy, żeby zacząć przepompowywanie wody z rzeki.
Dopiero teraz odsunęła się od całej zbieraniny. Krok do tyłu, kolejny. Jeszcze jeden. Tak by trzymać się z dala od wody. I płomieni. I najlepiej to tłumu, który zaczął się formować - ot zbiorowisko rozkrzyczanych, przepychających się mieszkańców okolicy. Wcale to nie było najprostsze zadanie.
// Storytellingowo ogrywam swoją klątwę krwi. Lorien jest świadoma, że większe emocje (skądinąd zasadne w tych warunkach) mogą spowodować przemianę, więc zawczasu przedsięwzięła odpowiednie kroki, aby do tego nie doszło.
// Pojawia się zalążek jej lęku przed wodą (zawada)
// Do wysokich rzutów na zauroczenie strażaka we wskazanej kości dorzucam jeszcze charyzmę ◉◉◉◉○. No ciężko jej odmówić.
Niecałe dwa lata temu zapytała Longbottoma “czy oni kiedyś po nią przyjdą.” Stwierdził, że nie będą musieli. Dopiero teraz zrozumiała, że miał rację. Tkwili w gotującym się kociołku, pod którymi zwiększano temperaturę na tyle powoli, by nie dało się zauważyć, że się gotują. A dzisiejszej nocy, wreszcie zaczęło kipieć. Gotująca się woda zalewała kuchenkę, brudząc i niszcząc wszystko po drodze. Ktoś zostawił niedopilnowany obiad na gazie, więc gdy woda już się wygotowała - płonąć zaczęło wszystko dookoła.
Tuż przed wyjściem z ministerstwa wypiła podwójną porcję przepisanego jej przez lekarza eliksiru na uspokojenie. Nie chciała ryzykować, że strach i emocje wezmą górę. Jeszcze nie teraz. Może dzięki temu nie zastanawiała się co się dzieje z jej rodziną? Czy rodzice byli bezpieczni? Co z Philomeną? Alexandrem? Wszystkie te wątpliwości i obawy zepchnęła w głębokie odmęta podświadomości, skupiona na swoim własnym przetrwaniu. Nie wiedziała czy płonął tylko Londyn. Czy atak przeprowadzono tylko i wyłącznie na magiczne części miasta?
Nie chciała dłużej siedzieć w Ministerstwie Magii. Nie mogła patrzeć na tych wszystkich ludzi. Na rannych mugoli, którym udzielano schronienia, na uwijających się jak w ukropie urzędników.
Pozwoliliśmy na to, swoją opieszałością.
Dlatego wyszła na ulicę, żeby zobaczyć ogrom zniszczeń. Świat płonął, a palący się czystokrwiści cuchnęli zapewnie tak samo jak mugole. Kamienica. Przez moment nawet chciała zobaczyć jak wygląda posiadłość Mulciberów, ale tak szybko jak pomysł się pojawił - tak szybko umarł. Nie powinna być tam dziś widziana. Nie chciała, żeby ją posądzano o cokolwiek. Wzięła głęboki oddech i natychmiast tego pożałowała. Zgięła się wpół plując przez moment popiołem, dymem i kurzem. I diabli wzięli jej plany o spacerze po Londynie. Nie w takich warunkach. Dlatego teleportowała się w jakiś zaułek dużo bliżej swojej kamienicy. Gdy jednak wyszła na główną ulicę, zamarła. Płonęło. Wszystko kurwa płonęło. Jej dom, kilka innych dookoła. Wiedzieli, że należy do niej? Liczyli, że tu mieszka? Czy to tylko przypadkowy traf? Nie wiedziała.
Zdążyła dotrzeć do strażaków przed resztą spanikowanych rodzin.
- Przepraszam ja…- Zaczęła, ale jeden ze strażaków z łatwością ją od siebie odsunął.
- Nie teraz!
Prychnęła oburzona. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Odnalazła wzrokiem tego, który wyglądał na najważniejszego w hierarchii, początkowo zbyt zajętego, żeby zwrócić na nią uwagę. W końcu jednak spojrzał w dół, trafiając wzrokiem na zezłoszczoną, dość przestraszoną czarownicę.
- Pan tu dowodzi?- Zapytała ostro. Strach, stłumiony przez eliksiry nadal huczał jej w głowie. Z jednej strony znajdowała się zbyt blisko wody. Z drugiej otaczał ją ogień. Chciała stąd iść. Ale nie mogła. Nieco rozpaczliwie chwyciła mężczyznę za poły munduru, wskazując wolną ręką na swoją kamienicę pożeraną przez płomienie. Szlag. Czy ubezpieczenie obejmowało zmasowane ataki terrorystyczne spowodowane przez fanatyków ze świata o którym ubezpieczalnia nie ma pojęcia? Pojęcia nie miała, ale mogła się domyślić.- Ratujcie mój dom!- Wręcz zażądała, puszczając jego mundur, ale tym razem wbijając czubek różdżki w klatkę piersiową mugola.
- Pani się uspokoi, robimy co moż…
- Nie. Nie robicie, ale moglibyście.- Zniżyła nieco głos. Żądanie przestało brzmieć jak żądanie, a raczej jak miłe polecenie, wydane przez kogoś, kogo wypadało posłuchać. Przez moment nawet poczuła lekki wyrzut sumienia, gdy urok ewidentnie zadziałał. Widziała to w jego oczach, pustych i skorych do kooperacji.- Nie wydaje ci się, że tamta kamienica jest warta twojej uwagi najbardziej? To mój dom! Bardzo ładnie proszę...
Strażak pokiwał niemrawo głową. Pewnie nawet nie wiedział dlaczego się zgodził. Biedny, nieszczęsny mugol wysłany na misję ratowania świata, choćby za cenę własnego życia. Odstąpiła od niego; schowała różdżkę z powrotem w głąb rękawa, udając że nic się nie stało. Mężczyzna otrząsnął się jak z nieprzyjemnego snu.
- ROZWIJAĆ WĘŻE! ZACZNIEMY OD TAMTEGO DOMU!
Z niemą satysfakcją obserwowała jak drużyna spogląda po sobie skonfundowana, ale posłusznie łapią za węże i pompy, żeby zacząć przepompowywanie wody z rzeki.
Dopiero teraz odsunęła się od całej zbieraniny. Krok do tyłu, kolejny. Jeszcze jeden. Tak by trzymać się z dala od wody. I płomieni. I najlepiej to tłumu, który zaczął się formować - ot zbiorowisko rozkrzyczanych, przepychających się mieszkańców okolicy. Wcale to nie było najprostsze zadanie.
// Storytellingowo ogrywam swoją klątwę krwi. Lorien jest świadoma, że większe emocje (skądinąd zasadne w tych warunkach) mogą spowodować przemianę, więc zawczasu przedsięwzięła odpowiednie kroki, aby do tego nie doszło.
// Pojawia się zalążek jej lęku przed wodą (zawada)
// Do wysokich rzutów na zauroczenie strażaka we wskazanej kości dorzucam jeszcze charyzmę ◉◉◉◉○. No ciężko jej odmówić.