• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[10/09/1972] look at us now | Benjy & Prue

[10/09/1972] look at us now | Benjy & Prue
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#1
17.05.2025, 18:46  ✶  
10/09/1972, po południu, wybrzeże North Devon

To, co wydarzyło się kiedy znaleźli się w Kromlechu spowodowało, że Prue nieco bardziej skupiła się na rzeczywistości. Stała się czujniejsza, zwracała uwagę na to, co działo się wokół nich. Dotarło do niej, że nie mogła zapominać się, aż tak bardzo, pozwalać sobie na więcej luzu, bo w jej przypadku niosło to ze sobą zawsze jakieś dodatkowe konsekwencje. Benjy zapewniał ją o tym, że to nic takiego, właściwie to wszystko co mówił było dla niej dość nowe, bo raczej nikt nie podchodził do tego w podobny sposób. Właśnie przez to raczej unikała rozmów o swoim darze, nie pokazywała tych umiejętności praktycznie nikomu, bo czuła się jak dziwadło. On taki nie był, nie traktował jej jak nienormalną, uznawał to za coś wyjątkowego, i gdy tak o tym mówił naprawdę wierzyła mu w te słowa. Wydawał się być bardzo pewny swojej opinii, cóż, nigdy nie spodziewała się tego, że akurat przy nim poczuje się w ten sposób, ale już wiedziała, że sporo się zmieniło od ich ostatniej, świadomej interakcji.

Był jej oparciem, pozwolił jej wrócić z tamtej strony bez pośpiechu. Wsparł ją w tej podróży, to sporo dla niej znaczyło. Nie uciekł, nie zostawił jej, nie porzucił. Uznał to, za nic takiego, jakby faktycznie nic wielkiego się nie stało. Dla niej było to dość sporo, bo zupełnie się przed nim odsłoniła, nie mogłaby obnażyć się bardziej, ale wcale tego nie żałowała, nie, wręcz przeciwnie. Nie miała nigdy problemu z tym, aby mówić wprost o swojej nienormalności. Przywykła do tego, że była wytykana palcami, przez obcych, jak i przez najbliższych. Nawet rodzice powtarzali jej, aby nie zwracała na siebie niepotrzebnie uwagi, bo już na pierwszy rzut oka widać było, że nieco odstaje. Trudno było zignorować te jej momenty, w których zawieszała się na trochę zbyt długo, gdy jej myśli błądziły gdzieś daleko, w połączeniu z widmowidzeniem tworzyło to osobliwą całość. Nie zliczyła, jak wiele razy wspominali jej o tym, aby chociaż próbowała być jak inni, nie wyróżniać się, nie zwracać na siebie uwagi. Naprawdę próbowała to robić, nie chciała sprawiać im problemów, powodować u nich wstydu, ale nie zawsze jej się to udawało. Właśnie przez to z czasem po prostu otoczyła się murem, bo to było wygodniejsze, trzymała się z dala, z boku, byleby tylko jakoś przemykać w tle, nie znajdować się w centrum, nie daj Merlinie nie skupiać na sobie zainteresowania innych.

Fenwick skłonił ją do myślenia, miał zupełnie inne podejście, co na pewno spowoduje u niej analizę tej całej sytuacji, ruszy przez to głową, może w końcu zmieni o tym wszystkim zdanie? Wbrew pozorom Prue była osobą, która brała pod uwagę zdanie innych osób, argumenty, które jej podsuwały, nie miała klapek na oczach, wystarczył bodziec, czasem słowo, aby zaczęła przetrawiać cały problem na nowo.

Ich randka nie miała się jeszcze kończyć, uznali zresztą to spotkanie jako pierwszą, co powodowało, że humor jej dopisywał. Było potwierdzeniem tego, że faktycznie mieli mieć dla siebie więcej czasu, że zamierzali kontynuować tę nową znajomość, relację, jak zwał tak zwał. Dobrze było mieć świadomość, że mogli być dla siebie wsparciem, czym tylko teraz potrzebowali podczas tego dość trudnego czasu, bo wiele się wydarzyło i nawet jeśli miało to być tylko chwilowe, to była ciekawa co z tego wyniknie, czego się od siebie nauczą, jak wiele zmieni to w jej dość stabilnym i nudnym życiu.

Nie zamierzała oponować, skoro chciał ją stąd znieść, to pozwoliła mu na to. Mogła unieść się dumą, udowadniać, że jest samodzielna, że jakoś sobie radzi, ale była jeszcze nieco przytłoczona tym, co się wydarzyło, mimo, że jej ciało i dusza znalazły się znowu w jednym miejscu, to nadal potrzebowała czasu, aby sobie wszystko jakoś ułożyć, do tego dochodziły te nieszczęsne buty, przez które jej stopy nie do końca chciały z nią współpracować. Dla niego wydawało się to być nic wielkiego, postanowiła więc pozwolić mu ponownie o siebie zadbać. To było całkiem budujące uczucie, świadomość, że nie musi sobie ze wszystkim radzić sama, że ktoś się o nią troszczy, nawet jeśli miało to być tylko chwilowe. Zamierzała skorzystać z okazji, uznać to za coś normalnego, chociaż było raczej dla niej nietypowe.

Całkiem wygodnie przebiegła ta wędrówka. Nie musieli się martwić tym razem wybuchającymi budynkami, płomieniami, które mogły w każdej chwili ich dosięgnąć. Kiedy znalazła się na jego plecach, oparła swoją głowę o ramię mężczyzny i cieszyła się widokiem, który roztaczał się wokół. Benjy wydawał się zupełnie nie odczuwać ciężaru jej ciała, nie miała pojęcia, jak właściwie było to możliwe, ale nie dało się nie zauważyć, że był cholernie wysportowany, przez te lata, kiedy się nie widzieli naprawdę się zmienił fizycznie, co pewnie było spowodowane życiem, jakie wiódł.

Nie przerywała ciszy, która trwała niemalże odkąd opuścili magiczny krąg. Czasem dobrze było sobie pomilczeć i nacieszyć się po prostu widokiem, który oferowała okolica. Fenwick był osobą z którą dobrze się rozmawiało, ale milczenie przy nim też nie było szczególnie niezręczne, czasem bowiem czuło się, że cisza ciążyła, ale to nie był jeden z tych momentów.

- Chyba, już niedługo będziemy na dole. - Postanowiła w końcu się odezwać, bo miała wrażenie, że faktycznie jeszcze chwila i będą mogli kontynuować swoją wędrówkę, tym razem jednak miała być ona mniej angażująca, bo miała obiecaną szarlotkę z lodami, w okolicznym miasteczku, co było całkiem miłą odmianą po tej trochę bardziej wymagającej fizycznie wyprawie, którą mieli już za sobą.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#2
18.05.2025, 00:44  ✶  
Przez krótką chwilę sądziłem, że Prue się uprze i powie: „Daj spokój, sama zejdę.” Ostatecznie nie zaprotestowała - nie powiedziała „nie”, nie spojrzała na mnie spode łba, nie fuknęła pod nosem, więc zanim zdążyła zmienić zdanie, nachyliłem się i przesunąłem dłońmi po jej udach, potem odstawiłem ją na ziemię, a ona przesunęła się, pozwalając, bym kucnął tuż przed nią. Odwróciłem się i złapałem ją pewnie, podciągnąłem lekko w górę, zaraz potem uniosłem - nie gwałtownie, nie teatralnie, tylko zwyczajnie, jakby to było coś, co robiliśmy od zawsze, setki razy, zakodowane w naszych ruchach i gestach. Ona oparła się na mnie lekko, trochę niepewnie, otuliła mnie ramionami wokół szyi, zaskakująco delikatnie, jakby nie chciała mnie niepotrzebnie obciążyć, ale dla mnie nie była ciężarem - objąłem jej nogi i ruszyłem, bez wysiłku. Prudence była lekka - znajoma, ciepła. Zaczęliśmy schodzić - ścieżka była nieco wąska, mało widoczna, ale już raz ją pokonaliśmy, prowadziła łagodnym łukiem w dół wzgórz, porośniętych wrzosami i zdziczałą trawą.
- No to jazda. - Mruknąłem półgłosem, jakby to była rzecz zupełnie naturalna, jak gdybym brał ją na barana codziennie od dekady, a nie tylko dwa razy w życiu - i to w ekstremalnie różnych okolicznościach. Tym razem nie było ognia, dymu, potwornego napięcia mięśni, adrenaliny, która tłukła w skroniach jak młot, była tylko ona - pachnąca czymś ciepłym, osobistym, jak medykamenty, zamknięta, zakurzona biblioteka i ziołowa herbata - i ja, zaskakująco spokojny, bo świat przestał się palić chociaż na moment. Przesunęła się lekko, by ułożyć się wygodniej, i objęła mnie mocniej, bez pośpiechu, tak jakby rzeczywiście było nam obojgu równie dobrze w tej ulotnej chwili, czerpaliśmy z niej spokojną satysfakcję, tym bardziej, że nie musieliśmy się spieszyć.
Pochmurny, wrześniowy dzień miał w sobie coś przyjaznego, chmury były miękkie, niskie, ale nie groźne, tylko trochę posępne - trochę tak, jak gdyby dzień nie mógł się zdecydować, czy warto się rozpogodzić. Powietrze było wilgotne, ale świeże, pachnące solą i mokrą ziemią - mimo chłodu było w tym coś przyjemnego. Milczeliśmy, lecz to było dobre milczenie - niewymuszone - nie po kłótni, nie po rozczarowaniu, takie milczenie, które nie wymagało niczego więcej. Słychać było tylko moje kroki, stukot kamieni pod butami, szelest wrzosów ocierających się o moje spodnie i odległe krakanie wron. Nie trzeba było rozmawiać, niczego mówić, gdyż nie było napięcia do rozładowania - nie mieliśmy żadnych niewypowiedzianych rzeczy wiszących między nami, wszystko padło na szczycie - szliśmy razem, w tej nowej, nieco absurdalnej, ale w gruncie rzeczy bardzo naturalnej konfiguracji. Czułem ciepło jej rąk na swoich ramionach, oddech gdzieś przy karku, czasem lekki ruch głowy, kiedy przekręcała się, by spojrzeć w bok.
Zsunąłem wzrok na ścieżkę, odgarniając wysokie źdźbła - pod nogami miałem żwir i ubite trawy, gdzieniegdzie kawałki omszałych kamieni. Było równo, stromo, ale bez większych przeszkód. Niosłem ją dalej bez wysiłku, osobliwie już przyzwyczajony do ciężaru - do tego, jak się poruszała, jak trzymała, tak właściwie, już raz to robiliśmy, nawet jeśli w innych okolicznościach. Prue nie potrzebowała mówić, a ja nie potrzebowałem pytać, czy jest jej wygodnie - wiedziałem, że było.
Nie miałem potrzeby gadać - nie miałem też ochoty żartować, udawać, że jestem bardziej wyluzowany niż w rzeczywistości, nie musiałem jej dalej przekonywać, że wszystko jest w porządku - chyba pierwszy raz od dawna naprawdę było. Oddychała spokojnie, rytmicznie, z twarzą przyciśniętą do moich pleców, i mogła tak zostać, nie przeszkadzał mi ten dotyk, ani nasza bliskość - czasem, kiedy poruszała się lekko, czułem na karku muśnięcie jej włosów albo ciepło dłoni, która opierała się o mój bark - nie chciałem, żeby to się kończyło.
Miasteczko, szarlotka z lodami, wrzesień, spacer z kobietą, która chwilę temu dotykała mnie po policzku tak, jakby robiła to od lat, a przecież oboje wiedzieliśmy, że nie zawsze tak było - przez lata to wyglądało inaczej - nasza relacja zmieniła się w bardzo nieoczekiwany sposób, tak samo moja reakcja na bliskość, którą mi zaoferowała, zupełnie z własnej woli, trochę nieoczekiwanie - nigdy wcześniej nie byłem kimś, kto cenił sobie te proste czułości... Albo byłem, bardzo dawno temu, w jakimś innym życiu, które przepadło, przeleciało mi przez palce... Wtedy, kiedy jeszcze myśl o randce nie brzmiała jak zupełny absurd.
Nie byłem pewien, czy to naprawdę randka, ani co właściwie oznaczało „pierwsza” w naszym przypadku, ale nie chciałem tego analizować - nie teraz - było wystarczająco dobrze, lepiej od wszelkich wcześniejszych prób, które nie potrafiły sięgnąć tego rodzaju ciszy - spokojnej, miękkiej, świadome. Jej obecność na moich plecach była realna i ciepła, ale nie przytłaczająca, raczej - naturalna. Ścieżka zaczęła łagodnieć, stając się szerokim traktem, po bokach pojawiły się niskie kamienne murki, porośnięte mchem, z kilkoma polnymi kwiatami wciśniętymi w szczeliny.
- Mhm, jescze kilka minut i powinniśmy byś na ostatniej plostej do miasteczka. - Przesunąłem rękę lekko, poprawiając jej nogi. - Właściwie, zalas je zobacys. - Uśmiechnąłem się lekko i kiwnąłem głową do przodu - zakręt za kolejnym pagórkiem odkrywał już pierwsze dachy, trochę krzywe, stare, ale znajome. - Póśniej wlósimy po motocykl. - Dodałem spokojnie, bardziej do siebie niż do niej. - Wolę go nie zabielaś na dół.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#3
18.05.2025, 16:19  ✶  

Miała spore ułatwienie podczas tej powrotnej wędrówki. Benjy trochę ją przyzwyczajał do udogodnień, z których nigdy wcześniej nie korzystała. Raczej nikt nie proponował jej podobnych gestów, nie miał w zwyczaju traktować kobiety jako tej, która mogła potrzebować pomocy w czymkolwiek. Prudence od zawsze była tą ogarniętą, która umiała o siebie zadbać, samodzielną, nie potrzebująca wsparcia w niczym. Przynajmniej na taką też się kreowała, łatwiej było jej zakładać tę maskę, nie musiała wtedy pokazywać swoich słabości, nie znosiła się odsłaniać, nie zdarzało jej się to zbyt często.

Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Właściwie ten dzień był dość wyjątkowy. Podejmowała spontaniczne decyzje, robiła to, na co faktycznie miała ochotę, nie przejmowała się konsekwencjami, chociaż przez ten moment. To była miła odmiana, tak samo jak i miłe okazało się być towarzystwo mężczyzny, którego kiedyś zdecydowanie wolała unikać. Był dla niej wyrozumiały, nie oceniał jej na podstawie jej słabości, czy tych nie do końca oczywistych przywar, których wcale przed nim nie ukrywała. Sięgała po prawdę, uważała, że po tym, co razem przeżyli na nią zasługują. Nie przejmowała się przeszłością, tym jak wyglądała ich relacja wcześniej, to mieli już za sobą, nie było sensu do tego wracać, zwłaszcza kiedy okazało się, że wystarczyła drobna zmiana podejścia, a wyjątkowo dobrze wychodziło im dogadywanie się ze sobą.

Byli ludźmi po przejściach, doświadczonymi przez życie. Nie dało się tego nie zauważyć w sposobie w jakim się ze sobą komunikowali. Może to i powodowało, że wszystko było prostsze, nie mieli wygórowanych oczekiwań wobec siebie, po prostu chyba chcieli, aby ktoś przy nich był w tym momencie. Trafili na siebie i postanowili z tego skorzystać, to było tylko tyle i aż tyle. Nie wydawało jej się bowiem, że z kimkolwiek byłaby w stanie nawiązać podobną więź, Benjy był pod tym względem wyjątkowy, nie miała pojęcia dlaczego postanowiła mu zaufać, to przyszło samo, nie miała też zamiaru się nad tym zastanawiać, zaakceptowała to, że tak było, i liczyła na to, że wyniosą z tej dziwnej, niespodziewanej relacji jeszcze więcej.

Zaczęła się przyzwyczajać do bliskości jego ciała, zapachu, ciepła, którym emanował. Uspokajało ją to, powoli zapominała o tym niefortunnym zdarzeniu, do którego doszło kiedy znaleźli się w kromlechu. Przy nim jakoś tak bardzo lekko przychodziło jej zapominanie, raczej skupiała się po prostu na tu i teraz. Tak po prostu, jakby nic innego nie miało znaczenia, poza tym, że byli razem, chcieli spędzać ze sobą czas, chcieli się choć odrobinę poznać i zbliżyć do siebie.

Było jej wygodnie, bardzo szybko przyszło Bletchley ponowne dopasowanie się do jego ciała, nie był to przecież pierwszy raz kiedy przemierzali drogę w podobny sposób. Teraz jednak warunki były dużo bardziej sprzyjające. Może w powietrzu dało się wyczuć zbliżającą się jesień, która nie wszystkim kojarzyła się dobrze, Prue jednak ją lubiła, no i nie da się ukryć, że te okoliczności były dużo bardziej przyjemne od poprzednich, gdy niósł ją na swoich plecach. Nie musieli się nigdzie spieszyć, nie zależało w tej chwili od tego, jak będą się przemieszczać ich życie, więc mimo, że już raz to robili to ten wydawał się być dużo bardziej wyjątkowy. Nie było sensu siegać po słowa, nie w momencie, w którym wszystko wydawało się być po prostu właściwe, a sama cisza wyrażała dużo więcej niż milion słów.

Benjy bardzo pewnie stawał kroki, ani razu się nie potknął, nie poślizgnął na kamieniach, mimo tego, że miał na sobie jej ciężar. Widać było, że był doświadczony w pieszych wędrówkach, zdecydowanie Prue by ich spowalniała. Tak właściwie to czuła że podjęła odpowiednią decyzję, nie musiała się martwić o to, że wywinie orła, obije sobie tyłek, a przy okazji mogła się w niego bezczelnie wtulać, korzystając z tego, że okazja sama się ku temu nadarzyła. Tym razem nie musiała być tak ostrożna jak wcześniej, nie zastanawiała się nad tym, czy przekracza granice, czy wypada, aby zbyt ciasno oplatała go swoimi rękoma, lub czy jej dłonie, aby na pewno znalazły się na odpowiednim miejscu. Wiedziała już, że nie będzie miał nic przeciwko jej bliskości.

To nie miał być koniec ich nowej relacji, określili dość jasno, że zamierzają spędzić ze sobą więcej czasu, co zapowiadało, że ten tydzień może okazać się naprawdę ciekawy. Mieli niedokończone sprawy, które już dwa razy zostały im przerwane, jednak w tym, co ich łączyło (nie wątpiła, że istniało jakieś połączenie, nie po tym wszystkim), nie chodziło wyłącznie o cielesność. Pierwszy raz od dawna wydawało jej się, że ma w kimś oparcie, że ktoś się o nią troszczy, że ktoś naprawdę chce ją zrozumieć, nie ocenia jej, a wręcz przeciwnie spogląda na nią jakby naprawdę miała do zaoferowania światu wiele. Nie do końca wiedziała, co powinna o tym myśleć, czy w ogóle musiała się nad tym zastanawiać, chyba nie. W tym momencie wolała po prostu skupić się na przeżywaniu, razem, kolejnych wspólnych chwil. Wykradnięciu ich jak najwięcej szarej rzeczywistości.

- Szybko Ci to poszło. - Zauważyła. Miała wrażenie, że wspinali się w górę dużo dłużej. Tak, zdawała sobie sprawę, że zazwyczaj wracało się z różnych miejsc zdecydowanie szybciej niż ku nim zmierzało, ale to nie był jedyny powód, Benjy nie miał już kuli u nogi, którą wcześniej była, no miał ją na plecach... Ale ta konfiguracja sprzyjała im dużo bardziej niż Bletchley próbująca udowodnić, że jej buty wcale nie przeszkadzają jej w górskich wędrówkach.

Wyciągnęła głowę zza jego ramienia, aby zacząć wypatrywać miasteczka, o którym wspominał. Poruszyła się dość powolnie, nie chcąc wykonywać gwałtownych ruchów. Patrzyła przed nich, aż w końcu dostrzegła pojedyncze budynki malujące się na horyzoncie. - Faktycznie, jesteśmy blisko. - Nie, żeby sądziła, żeby ją okłamał co do odległości, którą mieli do pokonania.

- Jak sobie życzysz, chyba tak będzie prościej. - Skoro wcale nie mieli do miasteczka tak daleko, to w sumie nie było wcale taką złą opcją zostawić jego motocykl w tym miejscu. Mogło skorzystać poraz kolejny z bliskości natury, nacieszyć swoje oczy tym widokiem. Na pewno na długo zapamięta to morze wrzosów, które mijali.

- Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędzałam czas w podobny sposób. - Powiedziała cicho, chciała, żeby wiedział, że to co robili było dla niej wyjątkowe, nie, żeby zakładała, że zależało mu na tym, aby to usłyszeć, ale odczuwała potrzebę się z nim tym podzielić, bo dawno nie czuła się tak przyjemnie i lekko, wiedziała, że w sporej mierze było to jego zasługą i naprawdę to doceniała.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#4
18.05.2025, 23:28  ✶  
Nie spodziewałem się tego - ani tego, że w ogóle się zgodzi, ani tym bardziej, że atmosfera między nami stanie się aż tak… Bezwysiłkowa. Spodziewałem się, że w najlepszym razie będzie próbowała wszystko trzymać w ryzach, a w najgorszym - że zrezygnuje jeszcze zanim dobrze ruszymy, powie coś chłodnego i definitywnego, tak jak kiedyś, i że nie będę miał prawa się o nic obrażać, ale tym razem nikt nie stawiał granic. Niosłem ją na plecach, znów, jakbyśmy cofnęli się o kilka dni, a jednocześnie zupełnie nie. Wtedy było w tym więcej napięcia, więcej niepewności - i z mojej, i z jej strony. Teraz - teraz było tylko ciepło, czoło Prudence oparte o mój kark, delikatna dłoń zaciśnięta na moim ramieniu, oddech spokojny, rytmiczny, trochę senny. Nie przeszkadzał mi ciężar kobiety - Prue nie ważyła więcej niż dobrze wypełniony plecak, ale w przeciwieństwie do plecaka - miała miękkie uda, pachniała wiatrem i wrzosowiskiem, i nie mogłem się powstrzymać od delikatnego uśmiechu, kiedy lekko poruszyła się, opierając policzek wprost na moim karku.
Czułem, jak delikatnie mości się na moich plecach i podnosi głowę, by spojrzeć przed siebie - było w tym coś paradoksalnie kojącego - jej podbródek opierał się lekko o moje ramię, a ciepło oddechu, jeszcze chwilę temu wtulone w mój kark, teraz otulało mi policzek. Uśmiechnąłem się mimowolnie - coraz bardziej przyzwyczajałem się do ciężaru w tym samym tempie, w jakim przyzwyczajałem się do jej obecności - spokojnie, bez przymusu, jakby to wszystko było po prostu... Właściwe. Dziwna była ta świadomość, że chociaż przecież dopiero co zaczęliśmy rozmawiać inaczej niż zwykle, to już czułem się tak, jakbym znał ten rytm od zawsze, ale... Znałem go przecież - znałem ją, tylko nigdy wcześniej nie pozwalała mi patrzeć na siebie bez zbroi, zresztą - ja jej też nie. Odkąd zaczęliśmy to zmieniać, zrobiło się między nami zaskakująco prosto, ale nie prostacko - bez zawiłości, bez domysłów, ani niepotrzebnego udawania. Nie było w tym żadnej gry - ani z mojej strony, ani z jej. Wiedziałem, że Prue nie próbowała być kimś, kim nie była, nie prężyła się w roli silnej kobiety ani nie chowała za dystansem, chociaż przecież wcześniej właśnie tak robiła - niemal obsesyjnie kontrolowała każdy grymas, każde słowo, dopóki nie wybuchła - niegdyś znałem ją wystarczająco długo, by być tego jednym z głównych odbiorców takich zachowań.
Nie wiedziałem, co będzie dalej, niby coś tam padło - że spróbujemy spędzać ze sobą czas, damy sobie więcej niż jedną randkę, nie zamykamy drzwi, które właśnie otworzyliśmy, ale... Znałem życie i, chyba, znałem nas - żadne z nas nie było dobre w tych prostych sprawach, w tych oczywistościach, które dla innych przychodziły naturalnie. Może faktycznie trafiliśmy na siebie w odpowiednim czasie - musieliśmy wcześniej sporo przegrać, żeby teraz nie chcieć już niczego komplikować - nie zamierzałem tego analizować. Zastanawiałem się za to, kiedy ostatni raz ktoś mnie tak po prostu dopuścił do siebie - bez warunków wstępnych, rozliczania mnie z przeszłości i oczekiwań na przyszłość. Ona też tego nie robiła - nie patrzyła na mnie jak na tego chłopaka sprzed lat, tego, przed którym wolała uciekać wzrokiem, którego ignorowała na korytarzach. Nie przypominała mi niczego z tamtych czasów - tak jakbyśmy oboje zdecydowali, że skoro tu jesteśmy, to znaczy, że wszystko sprzed tego momentu możemy puścić wolno, i chyba właśnie to było najbardziej naturalne. Nie musieliśmy walczyć z przeszłością, bo wystarczyło, że nie przyciągaliśmy jej do nas siłą - nie próbowałem odkupić win, nie próbowałem jej przekonywać, że się zmieniłem, bo nie o to chodziło. Cieszyło mnie, że nie próbowała forsować rozwiązań tylko po to, by coś udowodnić - sobie czy mi - nie musiała grać niezależnej, samowystarczalnej, nieosiągalnej, a ja nie musiałem próbować jej zdobywać.
Zaskakiwało mnie, jak szybko weszliśmy w coś, co przypominało... nie wiem - może nie do końca relację romantyczną, może nie układ, raczej coś pomiędzy, ale zdecydowanie z tych z ciepłym światłem, nieprzymuszoną ciszą i miękkimi spojrzeniami, które nie domagały się odpowiedzi. To przecież dopiero pierwszy dzień, pierwsza - nazwijmy to - randka, chociaż nie było kwiatów, stolika z rezerwacją ani zdawkowego: „To co, kawa czy herbata?”. Zamiast tego były wrzosowiska, droga powrotna z kromlechu, jej ręce zaplecione wokół mojej szyi, głowa oparta na moim ramieniu i to dziwne uczucie, że wszystko to przydarza się nam z naturalną łatwością, której się nie spodziewałem. Czułem ciało Prudence przy sobie i chociaż nie było to nic nowego - nie po tym, co przeszliśmy wcześniej, podczas tej pierwszej, szorstkiej i niezgrabnej bliskości wśród ognia, dymu i napięcia - tym razem miało to zupełnie inny wymiar. To nie była potrzeba chwili, adrenaliny, ulgi, że żyjemy - to była decyzja, może jeszcze nie nazwana, ale już podjęta - w niuansach spojrzeń, które trwały o sekundę za długo, w uśmiechach, które przestawały być tylko grą.
Szło mi się lekko, a to wcale nie przez teren - był taki sam jak wcześniej, pełen głazów, nierówności, zdradliwych kęp wrzosu. Nie złościłem się na kamienie pod stopami, nie przeklinałem w myślach pogody ani nachylenia zbocza. Skupiałem się na niej, na jej oddechu przy moim uchu, na miękkim dotyku jej dłoni oplecionych wokół mojej klatki piersiowej, na ciepłym ciężarze jej ciała, który nie miał nic wspólnego z fizycznością, i jednocześnie miał z nią wspólne wszystko. Ramiona wokół mnie były ciepłe i lekkie, czułem każdy mięsień, każdy ruch bioder, kiedy delikatnie zmieniała pozycję. Mimo to szedłem stabilnie. Przez te wszystkie lata wypracowałem sobie pewien rodzaj uważności - nie chodziło tylko o fizyczną siłę, ale o to, by nie zawieść, nie potknąć się, nie osunąć - nie wtedy, kiedy ktoś na mnie liczył.
Czułem, jak Prue porusza się za mną, jak wychyla głowę, ostrożnie, bez pośpiechu - gdy odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła wypatrywać miasteczka, poczułem lekko ruch powietrza tuż przy moim karku, ciepły oddech, przesuwający się niemal niezauważalnie. Milczeliśmy, mijając kolejne pasma wrzosów, które rozciągały się aż po linię horyzontu. Niebo zszarzało od nisko wiszących chmur, ale światło wciąż było ciepłe, jakby późne lato jeszcze nie zamierzało się poddać - pachniało ziemią, liśćmi, zbliżającym się końcem czegoś i cichym początkiem czegoś innego.
Prudence znów się odezwała - jej głos zabrzmiał tuż obok mojego ucha, znów miękki, spokojny, niemal senny.  Zatrzymałem się na moment, pozwalając kobiecie spojrzeć na dolinę z lepszej perspektywy. Wrzosy ciągnęły się aż po horyzont - fioletowe i falujące.
- Nigdy nie kłamię w splawie dysztansu, nawet wtedy, kiedy niosę damę na własnych plecach. - Mruknąłem w końcu, pozwalając sobie na drobną zaczepkę. Była w tym jakaś ironia - to była nasza pierwsza randka, a mimo to już niosłem ją przez wrzosowiska jak bohater z jakiejś absurdalnie romantycznej ballady, ale nie czułem się śmiesznie - wręcz przeciwnie, czułem się potrzebny. - Po plostu nie było sensu cię o tym upszedzać, mogłabyś szię losmyśliś i  postanowiś pszejś lesztę dlogi w tych twoich cudownych butach. - Rzuciłem półżartem, bo miałem ochotę ją rozśmieszyć, ale głos mi zmiękł przy końcówce - co jak co - te buciki były urocze, gdy już nie groziły skręceniem kostki.
Nie planowałem, żeby to była randka - nic z tego nie planowałem, a jednak wszystko układało się w coś, co - nie chciałem tego jeszcze nazywać - miało szansę czymś być. Nie chwilą, nie wspomnieniem do kolekcji - czymś bardziej zakorzenionym, prawdziwym, bo my byliśmy tacy w stosunku do siebie. Świadczyły o tym te kolejne słowa, na które nie zareagowałem od razu - coś w tonie jej głosu zasugerowało mi, że nie potrzebowała odpowiedzi, tylko tego, żebym to przyjął, usłyszał,  a ja słuchałem - nie tylko słów, ale też tego, co działo się między nimi. Nie pamiętała, a ja doskonale wiedziałem, jak to jest nie pamiętać -  że łatwo można się przyzwyczaić do samodzielności, do odcinania się od ludzi, żeby tylko nie musieć znosić rozczarowań. Pokiwałem głową, bardziej do siebie niż do niej - wiedziałem, co miała na myśli, i mógłbym powiedzieć to samo. Właściwie... Mógłbym powiedzieć dużo więcej, ale coś w tej chwili podpowiadało mi, żeby nie psuć tego słowami - to było jedno z tych zdań, które zapadają w pamięć, bo nie zostały wypowiedziane z obowiązku. Nie musiała mi tego mówić, ale zrobiła to - powiedziała prawdę, a ja, o dziwo, nie zareagowałem żartem - po prostu przez chwilę milczałem, bo nie chciałem tego spłaszczać, to zasługiwało na ciszę.

!Strach przed imieniem


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#5
18.05.2025, 23:28  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#6
19.05.2025, 16:04  ✶  

Pozwoliła sobie po prostu na to, żeby trwać, podejmować decyzje bez zbędnego rozważania tego, czy mają jakikolwiek sens. Robiła to na co miała ochotę, nie zastanawiała się, czy słusznie. Nie miała żadnych oczekiwań, po prostu chciała, aby to wszystko działo się dalej. Bez zbędnych deklaracji, oczekiwań, założeń, bez rozczarowania, bo skoro tak naprawdę nie mówili o niczym konkretnym, to żadne z nich nie powinno się zawieść, nikt nie mógł wyjść z tej sytuacji niezadowolony. Liczył się moment, ta krótka chwila, może kilka dni, z których mogli skorzystać, zobaczyć, co z tego wyjdzie. Krótki okres czasu, do którego kiedyś będą mogli wrócić, pomyśleć o tym, że chociaż przez chwilę było miło i nieskomplikowanie. To też dosyć sporo, zważając na to, że ostatnio raczej niezbyt wiele miała wspomnień, które wzbudzałyby w niej jakiekolwiek ciepło. Wiedziała, że tym razem będzie inaczej, że wyniesie z tego tylko pozytywy, już to czuła, już miała świadomość, że wszystko było zupełnie inne, niż to, co znała. Ciekawe, że musiała chodzić tyle lat po świecie, otaczać się murem, aby w końcu pozwolić komuś tak po prostu go przekroczyć, bez zbędnych pytań. Nadarzył się po prostu odpowiedni moment w czasie i przestrzeni, trafił się odpowiedni człowiek i wszystko zaczęło dziać się samo. Pozwoliła sobie odpuścić, przestała usilnie próbować kontrolować to, co działo się wokół niej i czuła, że dzięki temu jakoś łatwiej jej się oddycha, bo nie musiała myśleć o każdym wypowiedzianym słowie, czy każdym geście po który sięgała. To było nowe, nieznane, ale póki co wzbudzało w niej same pozytywne emocje.

Wyjątkowo, nie przejmowała się tym, że może być jego ciężarem, raczej jednak wydawała się być coraz pewniejsza tego, że nim nie była. Nie traktował jej jako kolejną komplikację, która stanęła mu na drodze, nic na to nie wskazywało, więc po prostu pozwalała sobie korzystać ze wszystkich udogodnień, które to ze sobą niosło. Mogłaby podejść do tego inaczej, znowu próbować okazywać to, jak bardzo była zawzięta, czy samodzielna, tylko po co? Nie widziała żadnego sensu w tym, aby to robić, nie tym razem, nie kiedy lepsze wydawało się po prostu dać ponieść chwili i korzystać z nadarzających się okazji. Łapać dzień, czy coś, chociaż nigdy wcześniej nie było to takie oczywiste.

Nie była to wina wypitego alkoholu, właściwie już zupełnie nie czuła tego szumu w głowie, który towarzyszył jej wcześniej. Wszystko, co robiła było zupełnie świadome, naprawdę tego chciała, tak po prostu. Zmieniła nieco swoje myślenie i nie widziała w tym niczego złego. Nie sądziła, że będzie tego żałować, nie wydawało jej się, aby miała ku temu powód. Szczególnie, że Benjy pokazał jej nieco swoje podejście, też się przed nią otworzył i wydawał się być w tym szczery, nie sądziła, że ją oszukiwał w tym, co mówił, w tym czym się z nią dzielił, co było i wyłącznie argumentem za tym, że czasem może faktycznie warto było odpuścić, dać się ponieść chwili, nie przejmować się za bardzo niczym.

Przyjemnie było znaleźć się znowu tak blisko niego, czuć pod opuszkami palców ciepło jego ciała, czuć dłonie oplecione o jej nogi, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, że właśnie tutaj jest jej miejsce, że pasuje idealnie do tego obrazka. Niby powinno być to poniekąd niewłaściwe, bo bez chwili zastanowienia przekraczała swoje typowe strefy komfortu, ale w tym wypadku zupełnie tego nie odczuwała. Chciała trwać w tym co się między nimi działo, bez względu na to, że raczej nie miało to jakiegoś głębszego sensu, bo było tylko chwilowe, ale może potrzebowali właśnie tej chwili, żeby złapać oddech, nieco oderwać się od codzienności, od swoich typowych zachowań, od tego kim się stali przez te mijające lata. Każde z nich przeżyło swoje, nie wątpiła w to, że nie były to szczególnie przyjemne rzeczy, więc gdy nadarzyła się okazja, aby w końcu los przyniósł im coś przeciwnego to pozwolili sobie z tego skorzystać. Cóż, każdy czasem potrzebował odmiany, byli tylko ludźmi, nie mogli ciągle odgradzać się od innych, a że poniekąd byli w tym do siebie podobni, to chyba doskonale rozumieli swoje aktualne potrzeby. Pewnie dlatego o nich nie rozmawiali i pozwalali sobie być, tak po prostu.

Zatrzymał się, aby dać jej szansę, by zapamiętała ten widok. Nie wątpiła, że zrobił to celowo, wcześniej bowiem po prostu szedł przez siebie, a teraz stanął w miejscu, dzięki czemu mogła dłuższą chwilę wpatrywać się w to, co znajdowało się przed nimi. Na pewno na długo zapamięta tę perspektywę, to miejsce, zupełnie inne od wszystkiego co znała. Naprawdę było tu malowniczo, ale nie chodziło tylko o to, a o całą sytuację, o to, że znajdowali się tutaj razem, że ciągle tkwiła na jego plecach, oplatała go swoimi nogami, a jej głowa była przytulona do jego ramienia. To wszystko było takie proste, zupełnie nieskomplikowane, a niosło ze sobą dużo więcej, niż się spodziewała, tyle, że póki co wolała tego w żaden sposób nie nazywać, tak bowiem było lepiej.

- Mówisz o tym tak, jakbyś często to robił. - Jakby faktycznie to była dla niego codzienność. Noszenie na plecach zagubionych kobiet, które same nie potrafiły sobie poradzić z przemieszczaniem się. Nie wydawało jej się jednak, aby tym się zajmował w wolnym czasie. Dobrze jednak było wiedzieć, że nie kłamał w takich prozaicznych rzeczach, tak właściwie to miała wrażenie, że raczej sięgał po prawdę, jaka by ona nie była, co też było w pewien sposób wyjątkowe. Nie mydlił oczu, nie opowiadał bajek, po prostu był sobą, bez względu na to, jak mogłaby to odebrać.

- Będziesz mi wypominał te buty przy każdej okazji, prawda? - Poruszyła delikatnie głową, przy okazji przewracając oczami, bo nadal nie odpuścił tego tematu. Nie była przygotowana do tej wyprawy, tak, nie była z tego powodu szczególnie dumna, bo oczywiście, że wolałaby sama truchtać na własnych nóżkach z tej góry (chociaż, w tej chwili nie była tego taka pewna, bo całkiem przyjemnie było znajdować się tak blisko niego, bez tłumaczenia się dlaczego to robi). - Wbrew pozorom mam w sobie odrobinę rozsądku, nawet jeśli moja duma musiała na tym nieco ucierpieć. - Zdawała sobie sprawę z tego, że nieprzyjęcie jego propozycji byłoby głupotą, największą z możliwych. - i obiecuję Ci, że następnym razem będę lepiej przygotowana. - Tak, zamierzała faktycznie nieco uzupełnić swoją garderobę, skoro już wspominali o tym, że spędzą ze sobą więcej czasu. Nie mogła pozwolić na to, aby za każdym razem kończyć na jego rękach, czy plecach, chociaż było to całkiem miłe. Skoro już rozmawiali o tym, że była to ich pierwsza randka, to musiała być gotowa na kolejne, a nie sądziła, że z Benjym będą się nudzić. Nie wyglądał na kogoś, kto potrafił usiedzieć w miejscu i zamierzała chociaż nieco za nim nadążyć, pokazać mu, że jest w stanie to zrobić, bo dlaczego by nie. Nie był to może jej typowy sposób na spędzanie czasu, ale widziała, że sporo ją omija i nie chciała dłużej tego robić.

Nie zareagował na jej kolejne słowa, ale chyba cisza w tym wypadku była odpowiedzią. Nie umknęło jej kiwnięcie głową, co potwierdziło to, że rozumiał. Na pewno doskonale zdawał sobie sprawę, co miała na myśli. Wydawało jej się, że są w stanie się w tym bardzo dobrze zrozumieć, że każde z nich od dawna nieco odsuwało od siebie ludzi, nie pozwalało sobie na chwile jak ta, kiedy nie musieli udawać, czy grać. Mogli po prostu przy sobie trwać i cieszyć się tym wspólnym czasem, który mógł ze sobą nieść wiele, jak i nic, bo nie mieli co do tego żadnych oczekiwań. Po prostu byli tutaj razem i było to właściwe, nie potrzebowali niczego więcej, niosło to ze sobą dziwną lekkość.

Przysunęła się znowu do niego nieco bardziej, właściwie to ponownie oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy. Pozwalała, aby wiatr muskał jej twarz w ten przyjemny sposób, chciała zapamiętać ten moment, dorzucić go do kolekcji wspomnień, którą właśnie zaczynała tworzyć.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#7
19.05.2025, 22:50  ✶  
Nie buntowałem się przeciw temu, co się działo, nie kalkulowałem, nie próbowałem zrozumieć, kiedy i jak to się stało, że przestałem postrzegać Prudence Bletchley jako kogoś, kto może być dla mnie komplikacją. Była po prostu sobą, cała w swojej sprzeczności - krucha i silna, zagubiona, ale z determinacją godną pozazdroszczenia, zamknięta w sobie, a jednak otwarta na to, co się działo między nami. Nie pytałem dlaczego - nie potrzebowałem wyjaśnień, gdy wszystko działo się swoim rytmem, a ja pierwszy raz od dawna nie czułem potrzeby przyspieszania lub wyhamowywania czegokolwiek. Nie. To był nasz wspólny, świadomy wybór, by dać temu rozwijać się swoim tempem - ja o tym zdecydowałem, Prudence też na to wszystko przystała. Wybrała wspólną przechadzkę zamiast spędzania czasu w domu... Może to było najdziwniejsze, bo sam nie pamiętałem, kiedy ostatnio ktoś wybrał moje towarzystwo w ten sposób - świadomie, bez presji, bez planu, bez oczekiwań, bez konieczności, za to z całym tym pakietem akceptacji, który potrafił rozbroić człowieka skuteczniej niż jakiekolwiek wyznania.
Z uwagi na to, nie oszukiwałem jej, mówiłem prawdę - nawet jeśli czasem nie była wygodna - nie dlatego, że byłem szczególnie szlachetny, albo że zawsze tak robiłem. Raczej dlatego, że przy niej nie chciało mi się niczego udawać. Co więcej - nie wydawało mi się, że musiałem - nagle cała ta maskarada, do której tak przywykłem, przestała mieć jakikolwiek sens. Wymowne - w tym negatywnym sensie, nie takim jak teraz - milczenie i uniki były czymś nie tylko zbędnym, ale wręcz nienaturalnym. Z nią byłem... Jakiś. Nie lepszy, nie gorszy - po prostu… Normalny.
Czułem jej palce na moim karku, ciepły oddech, który raz po raz muskał moją szyję, nogi oplecione wokół mnie - to wszystko mogło być tylko fizyczne, mogło być przypadkiem, chwilą, która niczego nie zmienia, ale nie było. To było porażająco intymne - być może właśnie dlatego, że nikt tego nie nazywał. Żadnych deklaracji, planów, żadnych słów, które potem można by cytować albo wypominać, zamiast tego był  oddech przy moim uchu, rytmiczny, świadomy, pewny.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nieznacznie, ale na tyle, żeby Prudence poczuła, że coś się we mnie poruszyło. Nie zamierzałem od razu z niej drwić - kusiło, jasne - ale jej słowa miały w sobie coś, czego nie chciałem natychmiast rozpraszać zgryźliwością. Tyle że… No, właśnie, trochę musiałem, tak już miałem. Swoją drogą… to mógłby być dochodowy biznes. „Fenwick & Co. - transport dla zdesperowanych, zagubionych i źle obutych.” Coś czułem, że miałbym klientów.
- Wies. - Powiedziałem w końcu, z lekkim przeciągnięciem głoski, jakbym rozważał wypowiedzenie jakiejś wielkiej prawdy. - Mosze i nie noszę kobiet na plecach na co dzień, ale muszę pszysnaś, sze statystycznie, odkąd cię posnałem, słupki wylaśnie posły w gólę... Ilość siniaków na klęgosłupie tesz wzlosła wykładniczo. - Spojrzałem na nią przez ramię, lekko unosząc brew, z rozbawieniem, ale też... Czymś bardziej ciepłym pod spodem - tylko, że tego już nie pokazywałem, nie otwarcie, ale Bletchley była wystarczająco spostrzegawcza - jeśli miała zobaczyć, to zobaczy. Nie unosiłem się dumą, nie robiłem z siebie bohatera, ale czułem się… Potrzebny, i to nie w sposób nachalny, a raczej jak kawałek układanki, który po latach w końcu pasuje gdzie trzeba - przynajmniej z pozoru, bo głęboko z tyłu głowy miałem świadomość, że producenci puzzli zazwyczaj używali kilku form do wycinania obrazków, dzięki czemu wzór z pięknym widokiem wzgórz można było uzupełnić o przypadkowy fragment widokówki z nowojorskiego metra, gdzie szczur niesie kawałek pizzy - teoretycznie krawędzie pasowały. W praktyce - najpierw to dopasowanie było śmieszne, bawiło, na dłuższą metę obrazek nie grał. Całe szczęście - nam to nie groziło, więc mogliśmy być dla siebie dokładnie tacy, jakimi się spotkaliśmy, nie musieliśmy się do siebie dopasowywać, nie mieliśmy oczekiwań, ani wymagań. To wystarczało.
Nie zamierzałem udawać, że to nie sprawiało mi przyjemności - to, że mogłem się z niej trochę ponabijać.
- Oj tak, będę, absolutnie. - Przyznałem bez cienia skruchy - nawet się nie zająknąłem, czując jak jej głowa porusza się na moim ramieniu, a ciężar spojrzenia niemal fizycznie przewierca mój kark. - Zlestą, sama powiedziałaś, sze to nasa pielwsa randka, a pierwsze lasy szię pamięta. To jusz element naszego wspólnego folklolu. Chociasz... Tak właściwie, od wypominek, mamy pszecies jesce ten dlugi, ofisjalny dal od losu, pszypadek idealny. Ten, kiedy tesz miałaś fatalne buty, o któlym wiedzą wsyscy w domu, więs... Po namyślę, s tym dam ci spokój, to o tym pielwsym będę wspominał o tym pszy kaszdej nadaszającej szię okazji. Ba, w pszyszłości pewnie nawet pszeklęsę histolię... - Uśmiechnąłem się pod nosem, bo czułem, jak się poruszyła, jakby chciała mnie szturchnąć, ale nie miała, jak - no trudno- niech cierpi na tej mojej przygarbionej sylwetce ratownika bez licencji. - W welsji deluxe będzies miała jescze atak paniki, mosze nalkolepsję, a ja popaszone plecy i lanę na pół uda, ale... Mimo to cię niosłem, dzielnie, bes słowa skalgi, nawet jeszli zawse byłaś dla mnie wledna i klasistowska. - Zamilkłem na chwilę po tych słowach, bo widok przed nami był wart zapamiętania, nie tylko dla niej. Wiedziałem, co robię, stając w tym właśnie miejscu - nie dla efektu dramatycznego, tylko dlatego, że w końcu miałem świadomość, iż to może być jeden z tych momentów, do których człowiek wraca, kiedy znowu wszystko zacznie się rozjeżdżać. Prudence była cicha, ale obecna, uważna, jakby chciała wchłonąć wszystko, zapamiętać to miejsce w detalach, by później móc do niego wracać w myślach, kiedy świat znów zrobi się szorstki. A ja chciałem, żeby miała do czego powrócić, nawet jeśli kiedyś - niedługo - wszystko się rozpadnie, bo może i nie mówiliśmy o tym głośno, ale oboje wiedzieliśmy, że takie momenty nie zdarzają się często, nieczęsto spotyka się ludzi, którzy pasują do ciebie nie dlatego, że są tacy sami, ale dlatego, że zostawiają ci przestrzeń na bycie sobą. Nie chodziło o to, żeby to zapamiętać jak jakąś pieprzoną kartkę z kalendarza, tylko żeby sobie potem przypomnieć, że jednak potrafiliśmy - chociaż przez chwilę - nie spierdzielić sprawy, być dla siebie normalni, inni niż kiedykolwiek... Jeśli na kilka chwil miałem być dla Prue tym odpowiednim człowiekiem w odpowiednim momencie w czasie i przestrzeni, to chciałem nim być - szczurem z metra w jej idyllicznym krajobrazie - bez analizowania, czy to się opłaca, bez pytania, co będzie dalej. Chciałem po prostu jeszcze przez chwilę nieść ją na plecach i czuć, że dzięki niej coś we mnie przestało być spięte, twarde, nieprzenikalne. To było jak złapanie oddechu po bardzo długim czasie pod wodą. Mogłem  oddychać tym, co się właśnie działo, i uświadamiać sobie, jak cholernie proste potrafi być życie, jeśli tylko przestanie się na chwilę wszystko analizować, rozkładać na czynniki pierwsze, próbować zrozumieć z góry to, co przecież i tak wydarzy się po swojemu. Patrzyłem na nią, a właściwie to jej dłonie opierające się o moje ciało, czułem głowę opartą o moje plecy, ciepło, które ze sobą niosła - i nagle nie miałem najmniejszej potrzeby wiedzieć, co z tego będzie. Nie potrzebowałem deklaracji, nie potrzebowałem gwarancji, że to się utrzyma - za tydzień, miesiąc czy rok wszystko nadal będzie wyglądało tak samo... Nie miało, oboje to jasno określiliśmy - to nie był początek niczego, ponad tymi paroma dniami przed tym, gdy wrócimy do naszych planów na życie - lub ich braku - ale w tej jednej chwili wystarczyło, że była tu, taka jaka była, z tą swoją krzywą, bezczelną logiką, która - paradoksalnie - zaczynała mieć dla mnie więcej sensu niż wszystko, w co próbowałem wierzyć wcześniej. Prudence przestawała być dla mnie niezrozumiała - nadal była zbiorem zagadek, ale w przeciągu zaledwie kilku godzin odsłoniła przede mną więcej, niż przez wiele lat. Zresztą…
Jak mogłem nie już zupełnie nic zrozumieć - nie wiedzieć, że to, co się działo było nieoczekiwane, ale szczere? Skoro sam przez tyle lat tak uparcie dźwigałem własne granice, swoją dumę, swoje: „Poradzę sobie sam.”, to jak mógłbym nie rozpoznać, kiedy ona odłożyła to wszystko na bok, choćby na jeden wieczór? Tak, wiedziałem, co robi - nie musiała nic o tym mówić, naprawdę dzieliliśmy przestrzeń, nie otaczaliśmy się murami i nie mydliliśmy sobie oczu, że jesteśmy ze sobą szczerzy. Zobaczyłem to w sposobie, w jaki pozwoliła się nieść, w tym cichym zaufaniu, które trudno było zignorować. Może to brzmiało śmiesznie, ale czułem się zaszczycony, że to właśnie mnie wybrała do tej jednej, malutkiej kapitulacji, ale nie zamierzałem jej o tym wspominać. Zrozumienie nie zawsze wymaga słów, czasem wystarczy jedno skinienie głową albo westchnienie, albo sam fakt, że się nie odchodzi.
Jej zapach, ciepło, które do mnie docierało, kiedy wtulała się bardziej - to wszystko działało na mnie rozprężająco, i chociaż nie potrafiłem tego do końca nazwać, to nie było w tym nic przesadzonego ani wymuszonego. To była po prostu bliskość dwóch ludzi, którzy choć nie znali się za dobrze, zaczynali się rozumieć, to był krok w stronę wzajemnego zaufania, które przecież nigdy nie przychodziło łatwo - zwłaszcza, gdy przez lata uczyliśmy się raczej stawiać mur niż most. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś - w ogóle kiedykolwiek - będę częścią takiego układu, bez deklaracji, bez planów, bez tej wiecznej kalkulacji, która zwykle towarzyszyła każdej poważniejszej interakcji międzyludzkiej. Budowałem świat, w którym nie trzeba było nikogo dopuszczać zbyt blisko, bo wtedy nikt nie miał szansy zawieść. To było nowe, zaskakujące, a jednocześnie cholernie znajome, jakbyśmy oboje znali ten stan z jakiejś zapomnianej, niedoszłem wersji siebie, którą życie zatarło na lata. Może dlatego tak dobrze się rozumieliśmy - w tej surowej, nieco zmęczonej wersji siebie, którą teraz byliśmy, zdołaliśmy odnaleźć coś prostego i ciepłego, i nagle nie liczyło się, co przeszliśmy, że każde z nas nosiło w sobie historię, o której wolałoby nie mówić na głos. Nie potrzebowaliśmy litanii ani wzruszających przemów - wystarczyło jedno spojrzenie, jeden gest - jej czoło na moim karku, moje dłonie obejmujące jej uda, porozumienie skryte w milczeniu.
Może dlatego nie próbowałem się bronić przed tym, co się działo. Nie potrzebowałem już kontroli, nie szukałem sensu w miejscach, gdzie go nie było, tylko po prostu pozwalałem sobie na tę jedną chwilę - jakby była całym światem, jaki nam był dany, a jeśli ten świat miał trwać jeszcze jeden dzień, jeden spacer, jedną kolejną noc - to wystarczyło. Nie dlatego, że nie mogłem chcieć więcej - oczywiście, że mógłbym, gdybym sobie na to pozwolił - ale dlatego, że przez lata nauczyłem się doceniać to, co jest teraz. To, co będzie albo może być - to rzadko kiedy okazywało się pewne i stabilne, częściej życie weryfikowało te oczekiwania, brutalnie miażdżąc je, chociaż myślałeś, że to ty trzymasz je w garści. Wiedziałem, że ten stan nie potrwa wiecznie,  życie znowu się odezwie, jak to miało w zwyczaju, to właśnie dlatego chciałem go chłonąć.
Patrzyłem przed siebie - na wzgórze, na zieleń, na przecinającą horyzont smugę światła między chmurami - i wiedziałem, że zapamiętam to miejsce na długo... To nie była kwestia widoku - to była kwestia tego, z kim go dzieliłem. Tego, że w tym prostym obrazie byłem ja, ona i nic więcej - żadnych obowiązków, żadnych planów. Czasem naprawdę wystarczy tylko ktoś, kto nie zadaje zbędnych pytań, tylko pozwala ci być sobą, dokładnie takim, jakim jesteś, i kto przez cały ten czas ani razu nie daje ci poczuć, że to za mało.
- A co do tego twojego losądku… - Zerknąłem przez ramię z udawaną podejrzliwością. - To, sze go mas, nie znaszy, sze s niego kosystas, ale nie naszekam, m'kay? Dobrze, sze mi wieszysz na tyle, szeby na chwilę go wyłączyś. Dzięki temu, gwalantuję ci, nie bęsie nudno. - Kiwnąłem głową i znowu ruszyliśmy w drogę - w końcu nie chcieliśmy, żeby zastała nas tu noc. Lepiej było usiąść w kawiarni, to tam prowadząc rozmowy, nawet jeśli widoki tutaj były naprawdę niczego sobie. - I nie musis szię tak od lasu tłumaczyś. Wies, sze nie lubię, kiedy plóbujes byś asz tak gszeczna. - Mruknąłem z udawaną powagą, przekrzywiając lekko głowę. - Ale skolo jusz padła taka szumna deklalasja, sze następnym lasem będzies pszygotowana… - Zawiesiłem głos teatralnie, przystając na chwilę, jakbym rozważał jakiś warunek konieczny, a potem znowu ruszając. - To czy to znaczy, sze ofisjalnie wpisujemy „następny las” do kalendasza? - Dodałem jeszcze, wzruszając ramionami z przesadną niewinnością.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#8
20.05.2025, 11:01  ✶  

Całkiem lekko przyszło jej zaakceptowanie tej sytuacji. Nie było sensu tego roztrząsać, to był po prostu idealny moment na to, aby po prostu się w tym odnaleźć, dać się ponieść. To, że działała zupełnie wbrew swoim zasadom, wbrew temu jak postępowała nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Tego chciała, nie analizowała dlaczego tak się stało. Czuła jednak, że postępuje właściwie dopuszczając go do siebie. Nie potrzebowała żadnych wzniosłych słów, żadnych deklaracji, po prostu odrobiny zrozumienia, a on dawał jej go nawet więcej, niż by zakładała. To wystarczyło, aby przekonać Prudence do siebie. Naprawdę nie potrzebowała wiele, aby się otworzyć, tyle, że nigdy wcześniej tego nie robiła, nie potrzebowała podobnej bliskości, albo wmawiała sobie, że tego nie potrzebuje. Coś się zmieniło, tak, i naprawdę podobała jej się ta zmiana. Było dużo prościej przestać skupiać się na powinnościach i dać się ponieść chwili, która być może nie miała trwać wiecznie, jednak mogła zmienić coś na dłużej w jej życiu. Nie twierdziła, że będzie inaczej, na pewno coś w niej pozostanie po tym dniu, a może kilku dniach, które mieli razem spędzić, bo przecież był to dopiero początek, a ona chciała więcej, chciała zobaczyć do czego ją to doprowadzi, co z tego wyniesie, chciała nabyć te nowe doświadczenia, chciała robić to z nim i przychodziło jej to bardzo naturalnie. Nie pomyślała, że wystarczy zmiana nastawienia do jego osoby, a wszystko między nimi zacznie układać się zupełnie innym rytmem. Nie musieli o tym rozmawiać, po prostu wiedzieli, czego oczekują, to też nie było zwyczajne, pojawiło się jednak między nimi to porozumienie, jakby dokładnie wiedzieli, na czym im zależy. Może właśnie na tym to polegało, że zbyt wiele razy zawiedli się na innych, zbyt wiele razy oberwali przez to, że za bardzo się odsłonili, że teraz nie skupiali się na tym, z czym się to wiąże, a chcieli po prostu przy sobie trwać i cieszyć się tym czasem. Dwoje ludzi, którzy kiedyś zostali przez kogoś zranieni, którzy nie do końca chcieli pokazywać otoczeniu, jaki miało to na nich wpływ, a jednak przed sobą nawzajem potrafili to zrobić.

Nie miała najmniejszego problemu z tym, aby podzielić się z nim swoimi dziwactwami, czuła, że nie będzie jej oceniał, że zrozumie to wszystko, wyglądał na kogoś kto sporo w życiu widział, kto wiele przeżył, może przez to tak łatwo przyszło jej mówienie o sobie, o tych drobnych mankamentach, które dla niej były codziennością, ale inni przez nie spoglądali na nią inaczej. On tego nie robił, przyjmował wszystko o czym mu wspominała ze spokojem, jakby to nie było nic wielkiego, właściwie to przecież nie było, żyła z tym od lat, jednak otoczenie powodowało, że czuła się nieco wyobcowana. Nie próbowali zrozumieć, zamiast tego albo jej współczuli, albo odsuwali się od niej, bo nie chcieli mieć do czynienia z kimś takim. Benjy okazał się mieć w sobie dużo więcej wyrozumiałości niż wszyscy inni i nie miała pojęcia skąd to wynika, nie znała jego całej historii, trochę jej się rozjaśniało, ale nie wszystko, mimo to, wiedziała, że postępuje dobrze. W tej chwili naprawdę chciała się przed nim odsłonić, chciała nawiązać tę więź, chociaż nie do końca miała pojęcie, co to oznaczało.

- Czyli to wszystko to tylko moja wina, pięknie. - Nie było to więc niczym standardowym w jego wykonaniu, to dla niej zaczął świadczyć usługi taksówkarskie, z których całkiem chętnie korzystała. - Z siniakami możemy coś zrobić... - Wydawała się bowiem nawet przejąć tym, że przez nią mogło mu być niewygodnie. Bletchley nie miała w zwyczaju ignorować niedogodności innych osób, a w tym przypadku je powodowała... więc czuła pewną odpowiedzialność za to, żeby się nimi zająć.

Kiedy na nią spojrzał nie wydawał się być szczególnie przejęty tym, że wykorzystywała go jako swój bezpłatny transport, nie przeszkadzało mu to najwyraźniej, tak widziała to w jego spojrzeniu, miała wrażenie, że dostrzega w nim coś jeszcze, ale nie umiała tego nazwać. Uśmiechnęła się do niego ciepło, nie umiała zignorować tego, jak na nią patrzył, jakby faktycznie jej miejsce było tutaj, tuż obok niego, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że znajdowała się na jego plecach, jakby nie była jego ciężarem, a to że troszczył się o nią w ten sposób było zupełnie naturalne, jakby mu na niej zależało. Dość szybko odsunęła od siebie te myśli, to nie był odpowiedni moment na to, aby rozkładać to na takie czynniki. Mieli po prostu korzystać z tych chwil, które dostali od losu i tyle.

- No tak, wszyscy wiedzą, że zostałeś bohaterem, szkoda by było nie korzystać z okazji i wspominać o tym w każdym możliwym momencie. - Może nawet i lepiej, że mieli jakąś alternatywę, bo chyba wolała, aby ta teraźniejsza chwila pozostała tylko między nimi, nikt nie musiał wiedzieć o tym, że zbliżyli się do siebie, nie, żeby uważała, że robienie z tego tajemnicy będzie potrzebne, ale nie wydawało jej się, aby potrzebowali uwagi i zbędnych pytań. Byli dorośli, mogli pozwolić sobie na chwilę zapomnienia bez żadnych niepotrzebnych spojrzeń rzucanych w ich kierunku. To miało być tylko i wyłącznie ich, a to też niosło ze sobą pewien urok.

- Jasne, nie krępuj się, zrób ze mnie jeszcze większą pierdołę, nie sądzę, żeby ktokolwiek spodziewał się po mnie czegoś więcej. - W tej historii okazał by się jeszcze większym bohaterem, który poradził sobie z naprawdę beznadziejną sytuacją, kimże była, aby mu tego odmawiać, niech ma swój moment chwały. Nie widziała potrzeby, aby weryfikować to zgodnie z prawdą. Zresztą nie dało się ukryć, że poniekąd tak było, może sytuacja nie była taka dramatyczna, ale nie miała wątpliwości, że nie wyszłaby wtedy z Horyzontalnej, gdyby nie on, nie dotarłaby do ministerstwa, albo by tam utknęła, albo umarła, jedno z dwóch, na szczęście tego nie sprawdziła, bo pojawił się na jej drodze zupełnie przypadkiem.

Może z początku nieco zdziwiła się, że spotkali się ponownie, jednak teraz naprawdę ją to cieszyło, po tym, co już razem przeżyli, co mogli przeżyć w najbliższym czasie. Wszystko było cholernie proste, nie niosło ze sobą żadnych komplikacji, pytań. Liczyła się tylko chwila, moment, nic więcej, no i on razem w tym wszystkim. Znaleźli ze sobą nić porozumienia, właściwie to miała wrażenie, że była całkiem gruba, i nie tak łatwo byłoby ją teraz zerwać, chociaż nie mieli trwać przy sobie zbyt długo. Czasem dużo łatwiej było się otworzyć przed kimś ze świadomością, że nie będzie go zbyt długo obok. Łatwiej było dzielić się swoimi przemyśleniami, mówić o sobie wiedząc, że nie trzeba będzie później do tego wracać, że to zostanie tylko tu i teraz. Dobrze było zrzucić ten ciężar z siebie, otworzyć się ten jeden raz , przez krótką chwilę nie przejmować się granicami, po prostu być sobą. Nauczona doświadczeniem raczej tego nie robiła, wygodniej było udawać, że się pasuje, że wszystko jest w porządku, bo wtedy nikt nie zadawał niewygodnych pytań. Kiedy znajdowała się obok niego nie miała jednak nic przeciwko temu, żeby mówić, po prostu, bez pytań, sama chciała się z nim podzielić tym wszystkim. Czuła się przy nim bezpiecznie, czuła się właściwie i korzystała z tego, że w końcu znalazł się obok niej ktoś, kto zdecydowanie ją rozumiał, nawet jeśli niedługo miał stąd zniknąć.

- Nie wątpię w to, że nie będzie nudno, z Tobą nie da się nudzić, co? - Przynajmniej jak na razie na każdym kroku jej to udowadniał, ale ustalili już wcześniej, że to ona w przypadku ich dwójki była nudziarą. No, może teraz nieco mniejszą, ale nie stałoby się tak, gdyby jej nie rozruszał. Oczywiście, że mu na to pozwoliła, bo chciała w końcu złapać oddech od tego swojego zwyczajowego zachowania, ale nie udałoby się jej to, gdyby Benjy nie pojawił się w jej życiu. Może zdarzyło się to zupełnie spontanicznie, może nie miała tego w planie, ale aktualnie to nie było istotne. Naprawdę doceniała jego obecność.

- Ja nie próbuję Benjy, zazwyczaj właśnie taka jestem, przy Tobie trochę mi to nie wychodzi. - To też już ustalili prawda? Bez mniejszego zawahania pozwalała mu się sprowadzać na złą drogę, chociaż, czy właściwie była ona zła? No nie do końca, po prostu bardziej spontaniczna, niż ta, którą zazwyczaj wybierała. Nie miała mu jednak tego za złe, wręcz przeciwnie, całkiem chętnie wchodziła w to wszystko. Chciała chociaż ten jeden raz mieć inne podejście, zachować się w zupełnie inny sposób, nie zastanawiać się nad podejmowanymi przed siebie decyzjami i właśnie to robiła. Nie sądziła, że będzie tego żałować, bo póki co wyśmienicie się z nim w tym bawiła. Może na dłuższą metę wyniesie z tego tygodnia coś więcej? Na pewno tak będzie.

- Myślałam, że to już jest oficjalne wpisane. - To, że miał być ten drugi raz. Może nie ustalili szczegółów, ale wcześniej nie wydawało jej się to potrzebne, bo przecież w ich przypadku wszystko działo się dość spontanicznie. Jeśli jednak chciał to zrobić, to oczywiście nie miała nic przeciwko temu, właściwe trudniej będzie mu się wymigać od kolejnego spotkania, jeśli ustalą jakąś godzinę i dzień. Nie sądziła, że się rozmyśli, chociaż wiedziała, że może być różnie, czuła jednak, że to dalsze zainteresowanie i chęć spędzenia wspólnie czasu nie jest jednostronne. On też tego chciał, najwyraźniej również potrzebował tej chwilowej bliskości, którą sobie dawali. Znaleźli się obok siebie we właściwym momencie i korzystali z tej obecności. Nie było w tym nic zobowiązującego i chyba to powodowało, że wszystko było dużo prostsze.

- Wybierz godzinę i datę, mój kalendarz jest zupełnie pusty. - Odkąd się tutaj znalazła nie miała żadnych konkretnych planów na najbliższe dni. Tak właściwie to wiedziała, że ma się do czegoś przydać znajomym swojego brata, a później mogła zajmować się sobą. To, że Benjy się tutaj pojawił było miłą odmianą od jej założeń, bo inaczej pewnie nie wyściubiłaby głowy poza drzwi gościnnego pokoju, tylko siedziała tam całymi dniami i czytała książki.

Tuptali dalej, w stronę miasteczka, które znajdowało się coraz bliżej. Prue nie zastanawiała się nad tym, czy powinna pozwolić mu się dać wnieść tam na plecach, całkiem wygodnie było jej przemierzać okolicę w ten sposób, mimo, że widziała że droga była już zdecydowanie bardziej przystępna dla jej uroczych bucików to nie sugerowała jeszcze, aby mężczyzna postawił ją na ziemię. To było całkiem miłe, ta niespodziewana bliskość, troska, zrozumienie. Nie spodziewała się, że spotka ją tyle niespodzianek podczas wizyty w Exmoor. Najwyraźniej los chciał jej udowodnić, że to naprawę był dobry pomysł, że podjęła taką, a nie inną decyzję. Dzięki temu faktycznie czuła, że złapie oddech, że coś się zmieni, właściwie to już się zmieniło, i podobało jej się to, co się z nią działo. Odnalazła w sobie część, którą zakopała bardzo głęboko, właściwie to praktycznie zapomniała o jej istnieniu. Nie pamiętała o tym, jak może wyglądać świat, kiedy patrzy się na niego bez przejmowania się tym, że ktoś może zacząć oceniać podejmowane przez nią decyzje, że komuś może nie pasować to kim jest. Wystarczyło tylko odpowiednie towarzystwo, odpowiednie miejsce i nagle życie nabrało kolorów. Mimo, że lubiła tą swoją czerń, to jednak od czasu do czasu dobrze było zobaczyć, że może być nieco inaczej.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#9
22.05.2025, 14:52  ✶  
Nie wiem, co mnie bardziej zaskakiwało - to, że się otwieraliśmy, czy to, że nie miałem z tym żadnego problemu, ona też nie. Nigdy nie byłem typem, który lgnie do ludzi, nie potrzebowałem miękkich słów, wzruszeń czy spojrzeń, które miały coś znaczyć, a jednak, z nią… Wszystko przychodziło jakoś inaczej. Nie znacznie łatwiej - po prostu naturalniej, jakby to, co u innych mnie męczyło, u niej było do przełknięcia, może dlatego, że niczego nie wymuszała. Nie szukałem tego - jasne, pomogłem jej, ale nie dlatego, że czekałem na jakąś nagrodę czy że zamierzałem grać bohatera - po prostu pasowało mi to, dokładnie tak samo jak jej obecność, jej milczenie nawet, nie musiała się tłumaczyć, ja też nie zamierzałem, nie sądziłem, że kiedykolwiek z kimkolwiek będzie między mną a kimś taka cisza, w której obie strony czują się dobrze. Nawet nie próbowałem szukać w tym drugiego dna - jej bliskość nie była nachalna, była szczera. A to, cholera, rzadkość. Nigdy nie uważałem się za szczególnie wyrozumiałego człowieka - w mojej wersji świata większość spraw nie była czarno-biała, była szara, lecz te odcienie szarości były mi znane, ale ona nie wpasowywała się w żaden ze schematów, które znałem, mimo to nie czułem potrzeby, by ją klasyfikować - wystarczyło, że była obok, z tymi swoimi „mankamentami”, jak je nazywała, które dla mnie były po prostu elementem układanki. Prudence miała dziwactwa - nie, nie znałem ich wszystkich, ale znałem wystarczająco, żeby wiedzieć, że nie były żadnym problemem. Zresztą, kto z nas nie ma swoich osobliwości? Ja byłem chodzącą galerią rys i pęknięć - ludzie mają swoje dziwactwa, ja też miałem, nie robiłem z tego sensacji, bo nie było czemu i po co.
Prudence patrzyła na mnie, jakby miała pewność, że ją zrozumiem, i chyba miała rację. Znałem tę ciszę między słowami, w której człowiek decyduje, czy komuś zaufać, czy się wycofać, i nie zamierzałem jej tego odbierać ani wyśmiewać. Wystarczyło, że nie uciekłem, kiedy zaczęła mówić o swoich dziwactwach z tą mieszaniną dystansu i wyczekiwania, jakby nie do końca wiedziała, czy może liczyć na coś więcej niż grzecznościowe: „To musi być straszne.” Nie musiała się przede mną tłumaczyć, może dlatego, że znałem to uczucie - bycia odstawionym na bok tylko dlatego, że jest się „innym”, a może dlatego, że nie miałem potrzeby się wycofywać, póki nie żądała ode mnie zbyt wiele - byłem tu, i pasowało mi to. Cokolwiek to było, to nie był przypadek, a chociaż nie mówiłem tego na głos, czułem to w sobie bardzo wyraźnie. Gdyby nie to, że miałem ją teraz na plecach, zapewne zrobiłbym teatralny ukłon w ramach uznania dla tego, jak z wdziękiem - i nieco zaskakująco - zaakceptowała ten stan rzeczy, ten nasz stan rzeczy.
- No dopsze, skolo jusz jesteś tak miła i uznajes pełną winę w tej splawie, to s pszyswoitości znów weśmiemy ją na pół... - Uśmiechnąłem się półgębkiem - rzuciłem to z tym lekkim uśmiechem, który w moim świecie oznaczał: „Przyznaję się do winy, ale tylko trochę, bo niby sam się na to wszystko pisałem.” - Moszemy. Na pszykład zostawiś je jako dowód męczeństwa. - Mruknąłem teatralnie. - Ale jeśli chcesz je wykorzystaś, jako pletekst, szebyś mi coś osobiście na nie nałoszyła, delikatnie, w trosce o moje zdrowie, wies, jak w tych mugolskich filmach - komples i tloskliwe spojszenia, to nie będę cię powstszymuje.
Byliśmy dorośli, ale jednocześnie pozwalaliśmy sobie na taką dziecięcą zabawę słowami, jakby między nami wszystko było możliwe.
- Siniaki to małe piwo. - Dodałem poważniej - uniosłem lekko brwi, wiedząc, że i tak nie widzi mojego spojrzenia, ale mając pełną świadomość, iż ton głosu wystarczy, by odczytała intencję. Nie musieliśmy o tym rozmawiać, to było prawdopodobnie najbardziej niesamowite - między nami nie było potrzeby wyjaśniania czegokolwiek, nie pytaliśmy, nie analizowaliśmy, nie rozrysowywaliśmy map emocjonalnych. Po prostu byliśmy - razem - cokolwiek się w nas działo, działo się w tym samym rytmie. - Nie pszyszło ci do głowy, sze mogę mieś fetysz obitych szebel? - Rzuciłem jeszcze, z udawaną nonszalancją, tylko po to, by poczuć, jak jej dłonie zaciskają się mocniej na moich ramionach.
- „Wsyscy w domu.” - Poprawiłem Prue. - Ale daj mi kilka godzin, a zwołam konfelensję plasową, pszecies zasługuję na pomnik pod Ministelstwem. - Parsknąłem cicho, na szczęście nie widziała mojego uśmiechu, albo widziała go tylko częściowo, z ukosa, ale już nauczyła się chyba nie traktować go całkiem poważnie. Tak, wydawało mi się, że zaczynała rozpoznawać te niuanse - i, ku własnemu zaskoczeniu, nie tylko jej na to pozwalałem, ale nawet nie próbowałem ich ukrywać. Wiedziała, że to nie kpina z niej, a z sytuacji, z samego siebie - jeśli bycie bohaterem polegało na tym, że człowiek po prostu jest w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i nie spierniczy niczego po drodze, to może faktycznie, ale tak naprawdę nie miałem zamiaru pielęgnować tego tytułu - było, minęło - teraz liczyło się tylko to, że nie musieliśmy udawać.
- Ej. - Obejrzałem się lekko przez ramię. Pajęczyny, samotność, to uporczywe przekonanie, że nic ci się nie należy - nie chciałem, by uważała, że miałem ją za nieprzydatną pierdołę - może dlatego, że znałem to zbyt dobrze, sam już dawno przestałem oczekiwać czegokolwiek od ludzi - z wyjątkiem rozczarowań i wyrzutów. - Nie udawaj, sze nie wies, sze jesteś absolutnie pszelaszająso kompetentna, kiedy tylko chces. Tylko czasem... Dajesz szię zaskoczyś, zdasza szię najlepszym.
Prawda była taka, że ona sama sobie uratowała w większym stopniu, niż jej się wydawało, gdyby nie to, że dała mi się wtedy wciągnąć w tę cholerną szczelinę przy Horyzontalnej, nie byłoby tej chwili. Może i mogłem jej wmówić, że bez mojego udziału by tam została, ale nie miałem potrzeby tego robić - wydawało mi się, że znała mnie już na tyle, by wiedzieć, że nie będę tego rozdrapywał. Przestaliśmy rozmawiać w domyślnych trybach obronnych, zaczęliśmy mówić o sobie tak, jakbyśmy nigdy nie mieli już więcej okazji. Nie w dramatycznym sensie końca świata, ale w tym lekkim, łagodnym - to się już nie powtórzy, więc spróbujmy teraz.
- Nuda to stan umysłu, bycie nudnym tesz. - Odpowiedziałem. - A twój umysł, jak na kogoś takiego jak ty, jeszt zaskakująso… Balwny. - Zaskoczyło mnie to, bo przez cały czas myślałem, że to właśnie ja przychodzę tu z bagażem, z całym tym gruzem przeszłości i niespełnionych planów, a potem okazało się, że ona też ma walizkę pełną nieużywanych myśli, pełną dziwactw, których nikt nie chciał rozpakować. Nie wiedziała wszystkiego o mnie - i dobrze - nie wiedziała, ilu ludzi zostawiłem za sobą, ilu nie potrafiłem ochronić, ilu mnie zawiodło. Nie wiedziała też, że to jej obecność przywracała mi coś na kształt... Równowagi, po nieudanym powrocie do kraju, niewysłowionego poczucia, że można jeszcze raz komuś zaufać, nawet jeśli to tylko na chwilę - nawet jeśli to tylko kilkadziesiąt wspólnych godzin, nie trzeba było tego planować. Nie trzeba było zakładać wspólnej przyszłości, nie trzeba było deklarować wielkich rzeczy, ale mogliśmy być prawdziwi - tu, na wrzosowiskach, gdzie nikt nie zaglądał, nie trzeba było udawać. Tylko dwoje ludzi zbyt zmęczonych światem, by wciąż nosić zbroje. Mój kalendarz też nie pękał w szwach, a nawet gdyby - znalazłbym w nim miejsce. Ujmując rzecz obrazowo - oto człowiek: środek lokomocji, mag bitewny, do wynajęcia na godziny, z opcją pełnego zrozumienia i bezgranicznej cierpliwości dla tego, co wydarzyło się w kromlechu. Czego chcieć więcej? Ryby z frytkami? Też bym pewnie zrobił, gdyby tylko o to poprosiła. Chciałem, żeby czuła się dobrze.
Chociaż z początku brzmiało to jak żart - nie żeby większość tego, co mówię, nie miała formy żartu - zaskakująco szybko uderzyło mnie, że nie mam nic przeciwko byciu właśnie tym dla niej.  Dźwiganiem, słuchaniem, trwaniem obok - nie pytałem, dokąd to wszystko zmierza, nie wtedy - to nie był ten moment na pytania. To był moment na kroki - moje, niosące ją przez wzgórza i wrzosowiska, przez ciszę, która między nami zapadła i która była, do cholery, jedną z najprzyjemniejszych, jakich doświadczyłem od lat. Nie miałem w zwyczaju przyjmować ludzi tak po prostu, zazwyczaj zbyt dużo ważyli - nie w kilogramach, a w oczekiwaniach, domysłach, głośnych potrzebach, które próbowałem spełniać tylko po to, żeby ostatecznie ktoś rzucił mi, że to wszystko i tak nie wystarcza. A ona? Ona siedziała na moich plecach, mówiła półgłosem, czasem się uśmiechała, czasem milczała, i wystarczało to w pełni, bo nie wymagała. Przypominała mi przez to zapomniane uczucie - nie bycia potrzebnym, tylko bycia chcianym. Subtelna różnica, ale wystarczająco mocna, żeby człowiekowi zaczęło się od niej kręcić w głowie.
- Wies, nie wiem, jakim cudem wpakowałaś szię na moją listę pliolytetów, ale najwylaśniej siedzi ci się tam całkiem wygodnie... - Odezwałem się cicho, bardziej do siebie niż do niej, słowa padły za szybko, zbyt nagle, zanim zdążyłem je przefiltrować, nie planowałem ich - gdybym powiedział to głośniej, bezpośrednio do Prudence, pewnie bym się zażenował, słysząc je wypowiedziane na pełen głos. Może brzmiały jak tandetny fragment romansu, ale były prawdziwe. Los czasem naprawdę miał poczucie humoru. - Jutlo, w samo południe, landka, odhasz w tym swoim czystym telminaszu, to umowa. -  Powiedziałem lekko, jakby nie chodziło o nic poważnego. - Albo nie, to za póśno, niech bęsie dziesiąta. Ty, ja i wsystko, czego się nie spodziewamy, szeby folklolowi stało szię zadoś.
Nie powiedziałem jej, że czułem się przy niej... Dobrze - ta bliskość, chociaż nieplanowana, nie była mi nie na rękę, a jej sposób bycia, trochę niedopasowany do świata, dziwnie pasował do mojego. Może właśnie to nas ratowało - ten milczący pakt ludzi po przejściach, dwoje czarodziejów, którzy nie musieli udawać, że są bardziej lśniący niż w rzeczywistości. Żadne z nas nie potrzebowało idealnego zakończenia, wystarczył kawałek zwyczajnego teraz. Nie musiałem tego mówić - wiedziała. Tak samo jak ja wiedziałem, że to, co się między nami działo, nie wymagało podpisów, obietnic ani wielkich słów. Po prostu było, nie jako preludium do czegoś większego, i to w zupełności wystarczyło. Szarlotka w miasteczku, do którego właśnie docieraliśmy, i mało określone plany na jutro.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#10
23.05.2025, 20:27  ✶  

Bywały momenty, których nie było się w stanie przewidzieć, sytuacje bardzo wyjątkowe, przynoszące spore zmiany, zupełnie niespodziewane. To była jedna z takich chwil, której nie podejrzewała, że potrzebuje. Przyniosła jej jednak dziwny spokój, zrozumienie, którego przecież nie szukała, a jednak je dostała. Tak właściwie to naturalnie przychodziło jej dystansowanie się, wycofywanie, chowanie się za milczeniem, bo dotychczas tak było prościej, wygodniej. Tym razem jednak było inaczej. Coś spowodowało, że wcale nie chciała postępować w typowy dla siebie sposób, ten jeden, jedyny raz miała chęć podejść do tego inaczej. Tak po prostu, skorzystać z okazji, możliwości, która się pojawiła. Okazało się to wcale nie być trudne, wręcz przeciwnie z ogromną lekkością przychodziła jej ta zmiana. Nie spodziewała się, że będzie tak prosto. Nie lubiła mówić o tym wszystkim, jednak chciała, żeby on miał szerszy obraz, żeby po tych wszystkich latach, kiedy niby się znali poznał ją w końcu tak naprawdę. Szczególnie, że zmienili do siebie stosunek, zaczęli dostrzegać w sobie coś innego. Niosło to ze sobą szczerość, po którą wcześniej nie sięgała, nie uważała, żeby to było potrzebne, teraz było zgoła inaczej. I nie bała się o tym mówić, nie wiedzieć czemu po prostu czuła, że ją zrozumie. Miał w sobie coś, co sugerowało Bletchley, że nie takie rzeczy widział w swoim życiu, że nie będzie drążył i faktycznie okazywał jej wyłącznie zrozumienie, dużo większe od kogokolwiek innego i nie wydawało się to wymuszone, taki po prostu był. Było to niespodziewane, niezamierzone, ale się działo i nie miała nic przeciwko temu, bo czy było coś złego w tym, że pojawiła się ta podskórna potrzeba chęci zbliżenia się do kogoś, chociaż na chwilę, otworzenia się, pokazania więcej niż wszystkim innym?

Nie wypytywała go o rzeczy, które miały pozostać niewypowiedziane, wiedziała, że jest ich sporo, każdy miał swoje tajemnice, jednak i bez tego dowiedziała się dosyć sporo. Wyczuwała, że wiele ich łączy, choć z pozoru podążali zupełnie innymi ścieżkami. Tyle, że jednak na tych bardzo różnych drogach mogły pojawić się podobne komplikacje, rozczarowania, przeżycia. Milczenie im nie ciążyło, było wyborem, na który mogli sobie pozwolić, bo czuli się przy sobie swobodnie, a często dużo trudniej było obok siebie milczeć, niż rozmawiać, w tym wypadku jednak to też nie wydawało się trudne. Ta cisza niosła ze sobą zaufanie, którego się nie spodziewała, ale je dostała.

- Nie spodziewałam się, że jesteś taki przyzwoity. - Właściwie to całkiem miłe było dzielenie się odpowiedzialnością na pół, nie, żeby to cokolwiek zmieniało, bo wiedziała swoje, jednak poczucie tego, że jedno i drugie nie chce winić siebie nawzajem za swoje błędy było czymś zupełnie nowym. Zazwyczaj brała wszystko na siebie, bez tłumaczenia, bez prób szukania innych, którzy mogliby być współodpowiedzialni. W tym wypadku nie widziała takiej potrzeby, w sumie mieli kolejną rzecz, którą dzielili, i całkiem lekko przychodziła im ta solidarność.

- Ten dowód i tak zniknie w przeciągu kilku dni. - A mogły przy tym powodować dyskomfort, oczywiście nie zamierzała odbierać mu tych śladów poświęcenia, które nosił na ciele po tym, jak transportował ją na swoich własnych plecach. To był jego wybór, ona mogła mu pomóc się ich pozbyć, ale wcale nie zamierzała na to naciskać. Jeśli mu to nie przeszkadzało, to nie było sensu się spierać o to, co będzie bardziej słuszne. Sama pewnie podjęłaby inną decyzję, bo po coś były stworzone te medykamenty, wiedziała jednak, że nie wszyscy są ich fanami.

- Oczywiście, że muszę się troszczyć o Twoje zdrowie, przecież mamy spędzić ze sobą kilka najbliższych dni, skoro mogę nam to ułatwić, to zamierzam to zrobić. - Kiedy tak to przedstawiał decyzja wydawała się bardzo prosta. Nie miałaby najmniejszego problemu z tym, aby się nim odpowiednio zająć, akurat jeśli o to chodzi, to była przecież całkiem wprawiona. Może ostatnio częściej dotykała zimnych ciał, w których nie było ani grama życia, jednak takich rzeczy się nie zapominało. Chętnie poczułaby pod opuszkami palców coś innego, zwłaszcza, że to miałoby być jego ciało, oczywiście, że myślała o tym tylko i wyłącznie przez wzgląd na swoje uzdrowicielskie zapędy, a nie nic innego. Nie bez powodu przecież zamilkła na chwilę i przymknęła oczy, cóż, wyobraźnia zaczęła jej podsuwać nie do końca odpowiednie obrazy, mrugnęła dość szybko kilka razy, aby odsunąć od siebie te myśli. Nie mogła dać się przyłapać na tym, że odpłynęła, jeszcze w takie nie do końca właściwie miejsce.

- Czyli jest coś więcej poza siniakami? Niedobrze, będę musiała Cię dokładnie obejrzeć. - Dobrze, że o tym wspominał, skoro pojawiło się więcej efektów ubocznych tego wszystkiego, to naprawdę warto było się tym odpowiednio zająć, poświęcić temu choć odrobinę uwagi.

- Nie przyszło, istnieje w ogóle fetysz obitych żeber? - Właściwie to chyba można było identyfikować fetysze pod siebie, chcąc nie chcąc jej myśli zaczęły krążyć wokół tego. Kto warunkował ich istnienie, chyba każdy mógł robić to sam, nie było jakiejś ogólnie przyjętej listy, bo ludzie byli bardzo różni i mogli czerpać przyjemność z innych doznań. Zmrużyła na moment oczy, policzki jej się trochę zaczerwieniły i nie stało się to przez wiatr, który nie przestawał muskać jej po twarzy.

- Podejrzewam, że już zaczęli budować ten pomnik, może nawet dostaniesz swoją własną kartę w talii czekoladowych żab, to by było coś. - Tak naprawdę, gdyby sama miała wybierać co mogłoby być największym, możliwym osiągnięciem, to chyba wolałaby zaistnieć wśród tej magicznej talii kart, na której znajdowali się najsłynniejsi czarodzieje.

Tak, miała świadomość, że były to tylko i wyłącznie żarty. Benjy nie naśmiewał się z niej, zaczęła rozpoznawać jego zachowania, wydawało jej się, że jeszcze trochę i będzie w stanie rozszyfrowywać większość z nich. Nie było to wcale takie trudne, nie kiedy sam pozwalał jej się poznawać w ten sposób. Odkrywał się, przynajmniej po części, tak jak i ona to robiła. Nie mieli z tym najmniejszego problemu, przychodziło im to dość zwyczajnie, właściwie to zapomniała w tej chwili o tym, że ma w zwyczaju trzymać emocje na wodzy i nie pokazywać po sobie zbyt wiele, teraz była raczej jak otwarta księga, no, może trzeba było nauczyć się z niej czytać, ale zawsze mogło być gorzej.

- To się wyklucza, przynajmniej trochę, gdybym miała być kompetentna, kiedy tylko chcę to byłoby zawsze, a nie do końca tak się da. - Wiedziała, że nikt tego nie potrafi, bo nie da się być zawsze w gotowości do działania, nie było możliwości przewidzieć każdego niebezpieczeństwa, zauważyć wszystkiego. Nikt nie był w stanie tego zrobić. Jako osoba, która lubiła mieć kontrolę nad tym, co się wokół niej działo nieco nad tym ubolewała.

- Ale masz rację, zdarza mi się być kompetentną. - Trochę odwróciła kota ogonem, ale tylko trochę. Wiedziała do czego zmierza, w sumie to nie miała sobie też zbyt wiele do zarzucenia, no, może poza tymi momentami, kiedy jak wtedy na Horyzontalnej po prostu się zawiesiła, z drugiej strony akurat na to nie miała wpływu, bo tak się po prostu działo, od czasu do czasu i nie była w stanie nad tym zapanować, ta przypadłość z którą musiała żyć niosła ze sobą takie chwile, pogodziła się z tym przecież.

- Jak na kogoś takiego jak ja?! - Udała oburzenie, przy okazji nieco mocniej ścisnęła go swoimi rękoma. To się prosiło o rozwinięcie i zamierzała to na nim wymusić, no, w delikatny sposób, przecież i tak nie byłaby w stanie tego zrobić siłą.

Zdawała sobie sprawę, że to, co mu dzisiaj pokazała, to jak się otworzyła mogło przynieść nieco zaskoczenia. Nie znał jej z tej strony, a przecież w przeszłości wydawało im się, że sporo o sobie wiedzą. Jeden dzień wystarczył, aby zmienić narrację, aby dostrzec dużo więcej. Nie dało się oczywiście pominąć tego, że czas też miał na nich swój wpływ, zmienił ich, i może to dobrze, że mieli szansę spotkać się po raz kolejny, bo najwyraźniej tego potrzebowali. Byli tutaj, przy sobie, bez żadnych deklaracji, żadnych oczekiwań, a mimo to wydawało się to być właściwe, odpowiednie, przemyślane, chociaż przecież ani o tym nie rozmawiali, ani niczego nie zakładali.

Mogli jednak w końcu odetchnąć, przestać udawać, zdjąć wszystkie maski zakładane na co dzień i sobie w tym trwać, jakby faktycznie miało to jakiś sens, może miało? Tak naprawdę wydawało jej się, że ma więcej sensu niż wszystko inne w tej chwili. Dwoje ludzi, którzy potrzebowali bliskości, którzy trwali w światach w których musieli jakoś sobie radzić, odcinać się od innych, stawiać granice, ukrywać się.

Nie skomentowała tego co powiedział. Uśmiechnęła się jednak, gdy usłyszała te słowa. To było całkiem miłe - usłyszeć, że ktoś myśli o Tobie, traktuje Cię jako jeden ze swoich priorytetów, nawet jeśli miało to trwać tylko chwilę. Dawno nie była na czyjejś liście priorytetów, tak właściwie od zawsze raczej sama sobie radziła ze wszystkim, nie wymagała zainteresowania, nie prosiła o wsparcie, o zrozumienie, wydawało jej się, że tego nie potrzebuje. Dobrze było jednak z kimś się tym podzielić, tym to znaczy tym całym ciężarem egzystencji, który czasem trochę przygniatał, nieco przytłaczał, ale nie w tym momencie. Teraz było jej wyjątkowo lekko i przyjemnie.

- Odhaczę na pewno. - Nie, żeby musiała to robić, bo Prue nie miała w zwyczaju o niczym zapominać, tak właściwie jej przypadłość niosła ze sobą akurat ten pozytyw, że Bletchley zapamiętywała wszystko, chociaż z drugiej strony, nie zawsze mogło to być odbierane, jako coś dobrego, w tym jednak przypadku tak było. - Po raz kolejny nie będę się w stanie przygotować do końca, ale niech będzie, to chyba nic złego. - Właściwie całkiem podobała jej się ta losowość, spontaniczność, do której nie była przyzwyczajona. Wzbudzała w niej wiele pozytywnych emocji, o których istnieniu nie miała pojęcia. Zamierzała zbierać to wszystko, co zapierało dech w piersiach, chwytać to, co zachwycało serce, te krótkie chwile warte zapamiętania. Wierzyła w to, że jeszcze to doceni, kiedy znowu nadejdzie ciemność i chwile zwątpienia.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (6667), Benjy Fenwick (5868)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa