• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[20.09.72] All the king's horses

[20.09.72] All the king's horses
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
09.06.2025, 20:06  ✶  
Brenna nienawidziła kilku rzeczy. Śmierciożerców i Voldemorta na przykład. Nienawidziła też ludzi, którzy z premedytacją krzywdzili dzieci i sprawców pewnego określonego rodzaju przemocy wobec kobiet. I tak dalej. Poza takimi osobami lista jej małych nienawiści była dość krótka i obejmowała głównie bezczynność i poczucie bezużyteczności oraz jakiekolwiek grzebanie w głowie.
Nie chodziło tylko o hipnozę czy leglimencję, ale także o jakiekolwiek rozmowy terapeutyczne. Jak na kogoś, kto był zwykle szczery i chętnie mówił, także o różnych głupich sytuacjach, do których ludzie na ogół się nie przyznawali, naprawdę nie lubiła dzielić się z ludźmi tym, jak się czuję i co jest nie tak. Magipsychiatrzy właśnie takimi rozmowami się zajmowali, Brenna więc unikała ich jak ognia. Podwójnie, bo zwyczajnie bała się, co ich czary mary mogłyby wyciągnąć z jej głowy.
Ale właśnie… ogień.
Samo zamieranie na jego widok, nie wystarczyłoby, aby zdecydowała się na wizytę u Romulusa. Mogłaby żyć nigdy już nie używając proszku Fiuu i nawet pogodzić się z tym, że jej przydatność bojowa mocno spadła. Tyle że strach rodził się gdzieś w jej duszy nawet gdy próbowała rozstawić krąg widmowidza. Za pierwszym razem, gdy spróbowała po Spalonej Nocy, zgasiła po prostu świece i uznała, że wciąż nie doszła do siebie. Za drugim zdołała stanąć w kręgu i nawet spojrzeć w przeszłość, ale wizja rwała się, była wyjątkowo niestabilna, a Brenna w końcu spanikowała na tyle, że dosłownie uciekła, by przypadkiem ktoś nie oglądał jej w takim stanie. Przy trzeciej próbie poszło jeszcze gorzej, po czwartej zwymiotowała z nerwów. O piątej nawet nie chciała pamiętać. Minął tydzień, a potem drugi, i jej sny dalej były pełne ognia, a na jawie zamierała nawet na widok świecy. Bez widmowidzenia czuła się bezużyteczna: i niezbyt mogła znajdować nowe wymówki, dla których nie była w stanie wyciągnąć dla kogoś informacji, o które prosił. Klątwołamacze byli bezradni. Uzdrowiciele jak jeden mąż sugerowali wizytę u magipsychiatry, zwłaszcza że nie mieli teraz czasu na zajmowanie się czymś, co w żaden sposób nie zagrażało życiu i zdrowiu. Samo z siebie jakoś, wbrew jej pierwotnym nadziejom, nie przechodziło, a tylko się nasilało.
Dlatego ostatecznie znalazła się pod drzwiami Romulusa Pottera. Jeśli szło o grzebanie w swojej głowie, nie ufała nikomu w Anglii, ale jemu nie ufała odrobinkę mniej niż innym. I była spóźniona tylko pięć minut – głównie dlatego, że dwa razy omal nie zmieniła zdania, i robiła w tył zwrot jedynie po to, by zaraz znów wrócić, zła na siebie coraz bardziej, bo przecież zwykle była osobą dość zdecydowaną.
– Cześć! – przywitała go, posyłając mu uśmiech, kiedy już zdecydowała się wpakować do środka. Uśmiech był jej zwykłym uśmiechem, wyraz twarzy pozostawał pogodny, ton niemal wesoły, a słowa jak zwykle wylewały się z niej całą falą. – Przepraszam za spóźnienie. I w ogóle za kłopot. Ale walnęłam się chyba w głowę bardziej niż ustawa przewiduje i trochę mi odbiło. I trochę panikuję, jak widzę ogień. Mógłbyś mi wmówić, że nie boję się ognia albo usunąć, ehem, to co to spowodowało? – wystrzeliła prosto z mostu.
Notatnik w wewnętrznej kieszeni, w którym (często sobie tylko znanymi skrótami) zapisała po kolei wydarzenia Spalonej Nocy, zdawał się ją palić, chociaż wiedziała, że to niemożliwe.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
12.06.2025, 09:48  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Albo Roman
Przygrzewają, odgrzewają
Potem wody dolewają
To zupa Romana
Wysoki - mierzy 193 cm. Elegancki, wyprostowany, z reguły z pogodnym uśmiechem na twarzy, ale często można również spotkać niecne ogniki w jego oczach, szczególnie kiedy przebywa w towarzystwie zaprzyjaźnionych sobie osób. Oczy szaroniebieskie, włosy ciemnobrązowe. Cechuje go nieskazitelnie gładka skóra, bez jakichkolwiek niedoskonałości. Nie uświadczy żadnych blizn. Ubiera się elegancko, zawsze adekwatnie do sytuacji. Bywa, że w jego towarzystwie kręci się biały, puchaty kot.

Romulus Potter
#3
21.06.2025, 22:11  ✶  
– Cześć! – przywitałem się, odkładając pióro na biurko. Nie zdążyłem wstać, bo weszła trochę znienacka, więc tylko ruchem dłoni wskazałem miejsce naprzeciwko siebie. Od razu zauważyłem, że była spięta, cholernie spięta, więc uśmiechnąłem się, korzystając  z tych moich najspokojniejszych, ciepłych uśmiechów. Takich, które w moim przypadku mogły równie dobrze należeć do psychopaty, ale… nie dziś. Dziś byłem ten dobry. Ten z herbatką.
– Nie ukrywam, że byłem trochę zaskoczony, jak pojawiło się twoje nazwisko w moim grafiku... Ale hej, super, że jesteś, Bren — stwierdziłem z niekłamaną ulgą, robiąc wszystko, by się nie rozgadać o tym, jak bardzo ostatnio wszystko płonęło – metaforycznie, dosłownie i zawodowo. Czas miałem napięty do granic rozsądku i jeszcze trochę dalej, ale jak zwykle wyrabiałem się. Cud, magia, talent, organizacja i miłość do ludzi. A może po prostu dobry kalendarz. I seksowna asystentka. W duecie robiły cuda.
Zauważyłem, jak trzyma się sztywno. Spodziewałem się tego. Po pożarze Londynu wielu czarodziejów nosiło w sobie ogień, który już dawno powinien zgasnąć, a jednak wracał. W snach, w uliczkach, w zapachu przypalonego papieru. W jednym spojrzeniu na palenisko było traumy od groma. Brennie musiało być trudniej niż większości. Bo znałem ją. Wiedziałem, że to nie jest ktoś, kto łatwo prosi o pomoc. A już z pewnością nie magipsychiatrę!
– Pamiętam, że nie przepadasz za kontaktami z… kimś takim jak ja. Głowy, emocje, wspomnienia, hipnozy... Bleee, wiem. Ale nie zrobię nic, czego byś nie chciała. I na pewno nie zrobię nic bez twojej zgody. Możesz mi zaufać, serio – powiedziałem już spokojniej, może nawet łagodniej, choć gdzieś między słowami było czuć tę naszą znajomą nutkę kumpelstwa. Przynajmniej z mojej strony. Nigdy nie zapomniałem przecież tej jednej lekcji szermierki, po której stwierdziłem, że to nie dla mnie. Broń była piękna, ale wymagała skupienia i skrupulatności, których w duecie brakowało mojemu charakterowi.
– Nim przejdziemy do konkretów, muszę tylko wiedzieć: jak ta trauma się objawia? W jakich sytuacjach, jak długo, co ją uruchamia? Potrzebuję jakiejś mapy po tym problemie. Inaczej mogę cię co najwyżej wyprowadzić na manowce, a oboje wiemy, że nie mamy na to czasu ani nerwów, ani chęci.
Wyprostowałem się w fotelu, nie naruszając jednak tej atmosfery luzu, którą starałem się zbudować. W tej przestrzeni miała czuć się bezpieczna, nie oceniana. Nawet jeśli w środku siedział żar i popiół.
– Przede wszystkim wyluzuj. Tutaj jesteś bezpieczna. Nie ma ognia. Nie ma krzyków. A każde wejście do głowy to opcja tylko za obopólną zgodą. Wiem, że to brzmi oficjalnie, ale chcę, żebyś wiedziała: jesteś tu nie po to, żeby coś wytrzymywać. Jesteś po to, żeby sobie pomóc. A kto wie? Może hipnoza nie będzie potrzebna – odparłem, bo wcale nie musiało to być zabiegiem koniecznym. Czasami wystarczała rozmowa albo eliksiry.
Zawahałem się przez sekundę, zanim dorzuciłem jeszcze:
– A tak jeszcze w ramach wstępu: czy jesteś w stanie wypowiedzieć słowo Voldemort na głos? Nie musisz od razu. Po prostu chcę wiedzieć, gdzie jesteśmy na tej mapie lęku.
Uśmiechnąłem się znowu. Nie tak, jak psychopata. Raczej jak ktoś, kto naprawdę chce pomóc. Bo chciałem.

!Trauma Ognia
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
21.06.2025, 22:11  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
22.06.2025, 14:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2025, 14:48 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nie chciała być niemiła, zwłaszcza dla Romulusa, dlatego nie odpowiedziała mu, że nie przepadanie to za mało powiedziane: zasadniczo wolałaby prawdopodobnie poklęczeć parę godzin na grochu albo iść pływać w Amazonce pełnej krokodyli (albo aligatorów, tak naprawdę nie miała pojęcia, co grasuje w Amazonce) niż poddać się terapii u hipnotyzera. I nawet lęk przed ogniem oraz spadek możliwości bojowych by jej do tego nie zmusiły, gdyby nie fakt, że za swój kluczowy atut zawsze uważała widmowidzenie. Bez niego czuła się bezużyteczna – i w pracy, i dla Zakonu, i przede wszystkim dla osób, potrzebujących pomocy, bo mogła nie mieć już wiele wiary w Ministerstwo i zaczynała się dystansować od instytucji Zakonu, ale nie miała zamiaru ot tak siedzieć z założonymi rękami.
– Sama tu przyszłam i takie tam – powiedziała więc tylko, opadając na krzesło. Zaufanie? Nie była pewna, czy ufała już komukolwiek: najbardziej od dawna ufała Patrickowi i Vincentowi, i obie te osoby znikły z jej życia.
Ale Romulusowi nie ufała trochę mniej niż innym, a po prostu wyczerpała inne możliwości.
– Panika na widok ognia – stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. – Wiem, że po Spalonej Nocy więcej osób ma takie problemy, ale u mnie to nie słabnie i wydaje się… dziwne. Uzdrowiciele podejrzewali klątwę, ale nie mogą jej zdjąć. Ja mam wrażenie, że ten cały popiół coś zrobił z moją głową, ale moja głowa mogła też zrobić to sama z siebie – wyliczyła. Była może i płotką, ale nigdy nie ukrywała, co myśli o Voldemorcie, więc nie zaskakiwało jakoś, jeżeli stała się celem w jakiś sposób wybranym. Może ktoś po tamtej stronie bardzo jej nie lubił, bo wspomniała mu, że Voldemort to karaluch, a może miała pecha i znalazła się w złym miejscu, o złym czasie, i ktoś skorzystał z okazji. – Nawet świeczki są problemem. Widziałam tamtej nocy jakieś cuda w ogniu, wbiegłam do płonącego budynku, może jeśli... o tych momentach zapomnę, będzie łatwiej.
Nie miała zamiaru zagłębiać się w szczegóły, jeżeli absolutnie nie będzie musiała. Opowiadać o koszmarach z ogniem, niemożności zbliżenia się do kominka i wymiotowaniu ze stresu po próbach zobaczenia przeszłości w kręgu widmowidza. O takich rzeczach umiała rozmawiać z bardzo niewieloma osobami, i żadnej z nich nie było nawet teraz pod ręką.
– Gdyby był, pewnie właśnie mówiłabym, że hej, zmieniłam zdanie, miło było cię widzieć, masz tutaj ciasteczka, ja znikam… nawiasem mówiąc, nie mam ciasteczek, ale mam czekoladową żabę – odparła, uśmiechając się do niego lekko. Gdyby w pomieszczeniu płonął ogień, prawdopodobnie faktycznie wycofałaby się zaraz na progu, na szczęście wrzesień nie był aż tak chłodny, aby ludzie co do zasady palili w kominkach. – Jebać Voldemorta – powiedziała bez zająknięcia. – Wiem, co masz na myśli, ale to akurat mnie nie trafiło. Dalej mogę go spokojnie wyklinać.
Nie była pewna, czy panika na myśl o wypowiedzeniu jego imienia była gorsza czy lepsza od strachu przed ogniem, ale na pewno cieszyła się, że nie musi frustrować się w tej kwestii.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1034), Pan Losu (80), Romulus Potter (506)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa