• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[03.09.72] To się kradnie co popadnie

[03.09.72] To się kradnie co popadnie
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#1
11.06.2025, 12:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.06.2025, 12:17 przez Charlotte Kelly.)  
Charlotte uniosła lusterko, krytycznie przypatrując się swojemu odbiciu.
Nie miała, rzecz jasna, żadnych zastrzeżeń do swojej twarzy samej w sobie. Ta, jak zwykle, pozostawała absolutnie olśniewająca. Jej wątpliwości i pewne niezadowolenie wywoływała za to szminka, która odrobinkę się rozmazała i straciła na intensywności. Tańsze zamienniki nie działały: będzie musiała trochę podnieść miesięczny budżet na kosmetyki, nawet jeżeli oznaczało to wzięcie kilku dodatkowych nadgodzin. Chociaż odkąd pracowały, problemy z pieniędzmi odeszły powoli w przeszłość, może obędzie się bez tego. I to mimo tego, że kupiła tę śliczną, niebieską sukienkę i och, no po prostu nie mogła oprzeć się tym czerwonym szpilkom z wystawy u Madame Malkin. Jej nogi wyglądały w nich po prostu bosko – to znaczy, jej nogi zawsze wyglądały bosko, ale w tych szpilkach zwracało to uwagę jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Z wprawą poprawiła makijaż, wrzuciła nieduże lusterko z powrotem do swojej torebki, ważącej tyle, że ktoś mógłby pomyśleć, że Charlotte upchnęła w niej poćwiartowane zwłoki i wparowała do gabinetu Augustusa Rookwooda. Na twarz odruchowo przywołała jeden z najbardziej uprzejmych uśmiechów: Charlotte lubiła uchodzić w Ministerstwie za miłą osobę. Oczywiście, wiedziała, że Rookwood prawdopodobnie nie cierpiał jej jak psa, a ona z kolei nie uważała, aby był godny choćby spojrzenia w jego kierunku, ale zachowywanie pozorów było czymś, co przychodziło jej już równie naturalnie jak oddychanie.
– Panie Rookwood. Przyszłam po raport w sprawie śmierci Sebastiana Whitleya – zaświergotała od progu. – Przywieźli go trzy dni temu, zabił go artefakt nieustalonego pochodzenia.
Morderczy artefakt był teraz w chciwych rękach Charlotte, która badała go w Komnacie Śmierci i z pewnym rozmarzeniem rozmyślała o wszystkich możliwościach, jakie mogłaby zyskać, gdyby odkryła, jak go obsługiwać i zdołała chyłkiem wynieść go z budynku Ministerstwa. Tak czy inaczej, skoro mieli tutaj obiekt doświadczalny, czyli pana Whitleya, to było bardzo przydatne w badaniach. Charlotte i tak odczuwała pewne obrzuenie, że po prostu nie przysłali im na dół całego ciała, a kazali zadowolić się raportem, ale jak się nie ma, co się lubi, to się kradnie, co popadnie. Miała nadzieję, że uda się jej jeszcze położyć ręce na jakichś próbkach. Albo wywołać ducha Sebastiana.
Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#2
22.06.2025, 13:59  ✶  
Wszelkie wakacyjne sukcesy odchodziły w niepamięć w obliczu niemal całkowitej utraty Vespery i definitywnej utraty Ojca. Z siostrą byliśmy papużkami nierozłączkami... Co prawda, wyprowadziła się z domu jeszcze przed weselem, ale teraz, kiedy była daleko i w ciężkim stanie... Nie było mi lekko – to mało powiedziane.
A Ojciec… Miał na mnie tak silny wpływ, że teraz, gdy go zabrakło, powstała we mnie wyrwa, której nic nie było w stanie wypełnić. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo z jednej strony była ta wyrwa – bolesna, świeża, a z drugiej napięcie, które narastało w szeregach Śmierciożerców. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
Minęło zaledwie kilka dni od pogrzebu Chestera Rookwooda, a ja wciąż nie potrafiłem tego przetrawić. Uparłem się na powrót do pracy. Potrzebowałem choćby pozorów normalności, ale z moją obecnością duchem było znacznie gorzej niż z fizyczną.
Zapach żałoby unosił się w powietrzu – ciężki, gryzący, zbyt znajomy. Siedziałem w gabinecie Ojca. Nie w swoim, nie w bibliotece. W Jego gabinecie. Tam, gdzie wcześniej nie odważyłbym się wejść bez wyraźnego pozwolenia. Teraz mogłem siedzieć w jego fotelu, bez spięcia, bez proszenia. Ale nie przynosiło mi to spokoju. Dziwne… Myślałem, że kiedy umrze, poczuję ulgę. Że wreszcie odzyskam własne imię. Zamiast tego mam pustkę i nie mam pojecia, czym ją zasypać.
Imogen próbuje ją zapełnić, zapewniając, że powinienem zastąpić Ojca. We wszystkim. Ulek wyjechał, więc zostaliśmy tu my. Ona już rozporządza skrzatami, zgrabnie wchodząc w nową rolę... Właściwie pełniła ją już wcześniej. A ja… ja dotykałem dłonią drewna biurka, na którym kiedyś kładłem dzienniki z ocenami. Ojciec nawet na nie nie patrzył. Odrzucał od razu na bok. Zawsze goniłem za jego uznaniem. Chciałem być najlepszy w jego oczach. A widział we mnie tylko panikarza w obliczu świń.
Zacisnąłem dłonie w pięści na to świeże wspomnienie i z zaskoczeniem odkryłem, że nie jestem w gabinecie. Że nie jestem nawet w Little Hangleton. Byłem w pracy. A naprzeciw mnie, ku mojemu rozdrażnieniu, stała Charlotte Kelly. Kobieta, za którą nie przepadałem, to mało powiedziane. Była dla mnie jak drzazga w sercu ministerialnej biurokracji – zbyt głośna, zbyt pewna siebie, zbyt... zdradziecka. Zwykła zdrajczyni krwi, panosząca się po korytarzach Ministerstwa, jakby miała do nich prawo. Nie powinna tu pracować, a już z pewnością nie obnosić się ze swoją nędzną osobą. Co najwyżej... co byłoby zresztą najlepszym rozwiązaniem, powinna leżeć na stole sekcyjnym. Martwa, rzecz jasna.
Artefakt nieustalonego pochodzenia…
Prychnąłem. Nie miałem siły ani ochoty na salonowe dywagacje.
– Ma pani, pani Kelly, artefakt na dłoni i wciąż nie ustaliła pani jego pochodzenia? – zapytałem z udawanym zaskoczeniem.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy ułatwić jej pracę. Ale doszedłem do wniosku, że to nie mój problem. I tak zawarłem w raporcie, że to klątwa z czasów Lanyon Quoit, prawdopodobnie pierwotnie stworzona w Carn Euny. Najpewniej artefakt pochodził właśnie stamtąd, a potem, jak większość rzeczy w Wielkiej Brytanii, zaczął krążyć. Zapomniany, przekazywany i czasami wypływający na wierzch przez podobne błędy czarodziejów lub mugoli.
Ale... jak widać, w Komnacie Tajemnic zdrajcy prężnie pracowali.

| Rzucam w WOŚ, czy mam rację z pochodzeniem artefaktu.

Rzut PO 1d100 - 19
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 45
Sukces!
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#3
26.06.2025, 15:08  ✶  
Charlotte słyszała o śmierci Chestera Rookwooda i obeszło ją to jeszcze mniej niż zeszłoroczny śnieg – w końcu zeszłej zimy zrobiła sobie parę bardzo malowniczych zdjęć na tle ośnieżonego krajobrazu, i była pewna, że żadna z tych fotografii nie wyszłaby tak dobrze, gdyby znalazł się na niej Chester. Słyszała też to i owo o Vesperze, ale to również traktowała jako mało istotną dla jej życia informację. Gdyby zależało jej na opinii kogoś powiązanego z Rookwoodami udawałaby wielkie zainteresowanie i współczucie. Ponieważ tak nie było, ograniczyła się do robienia smutnych min, gdy ktoś z pracowników wspominał, że Vespera Rookwood, znaczy się Black, prawdopodobnie nie wróci do pracy i wyrażania nieszczerego żalu ze straty tak doskonałej pracownicy.
Charlotte Kelly dbała tylko o siedem osób na tym świecie i jedną z nich była, oczywiście, ona sama.
– Och, proszę się nie martwić, panie Rookwood. Doskonale sobie z nim poradzę i w przeciwieństwie do pana wiem, że takich artefaktów w ogóle nie trzyma się na dłoni. Chyba że chce się, by ta odpadła – odparła mu lekko, ani na moment nie gubiąc uśmiechu. Nie zbił jej z pantałyku, nie sprawił, że się przejęła. Nie interesowała ją opinia Augustusa – ani na jej temat, ani na temat artefaktu. Nie zamierzała też poświęcać choćby sekundy na jego teorie na temat klątwy czy jej pochodzenia, z tym planowała udać się do klątwołamaczy i historyków, a z tego, co wiedziała, Rookwood nie był ani jednym, ani drugim – zwłaszcza że artefakt w istocie, była pewna, ulegał modyfikacji w czasie, przechodził przez wiele rąk i jego pierwotne przeznaczenie było zupełnie inne niż obecne, potrzebowała więc profesjonalistów.
Od Augustusa chciała tylko jednego: dokładnego opisu obrażeń ciała i wskazania przyczyny śmierci, bo w końcu tym się zajmował. Zresztą po prawdzie bardziej od pochodzenia artefaktu interesowało ją coś innego.
Mianowicie jego mordercze właściwości.
– Raport, panie Rookwood? Chyba że nie zdołał pan jeszcze wykonać wszystkich potrzebnych badań, mogę się wtedy zwrócić do innego koronera – dodała słodkim głosem, bo wciąż nie przekazał papierów. Być może pod płaszczykiem uprzejmego pytania kryła się szpilka, nie wykonywał dobrze swojej pracy, ale zdanie samo w sobie brzmiało niewinnie – tak by, jeśli ktoś by je usłyszał, nie mógł jej niczego zarzucić.

/przyjmuję, że przy tych rzutach i bez przewagi ma rację połowicznie Szeroki uśmiech/
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Augustus Rookwood (506), Charlotte Kelly (727)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa