14.06.2025, 22:16 ✶
Poprzedniego lata pod Knieją
Helloise zwabiła wampirzycę do swojego domku
Nocą nigdy nie jesteś sam. W noc wychodzą najniebezpieczniejsze kreatury: widma, wampiry i inne bestie. W nocy zawsze ktoś ci towarzyszy.
Można się jedynie domyślać, czy i domniemani kochankowie, których w ramach zlecenia obserwowała od kilku dni Lucy Rosewood, czuli na plecach jej spojrzenie, gdy znikali za drzwiami domu na obrzeżach Doliny Godryka. Na działce naprzeciw tego monitorowanego przez detektyw budynku stał stary opuszczony barak — idealne miejsce, aby zaszyć się w nim niezauważenie i obserwować, kto wchodzi i wychodzi z sąsiedniej posesji oraz jakie miłosne sekrety ze sobą niesie. Była to wyjątkowo wygodna kryjówka — nikt nie kręcił się dookoła, w środku znalazło się nawet jakieś chybotliwe krzesło, a z okienka widać jak na dłoni wszystko, czego wampirzyca potrzebowała do realizowania zlecenia. Mogła obserwować i nie być obserwowaną.
Bo przecież była tu sama każdej nocy spędzonej na obserwacji, prawda? Nie było nikogo oddychającego bezgłośnie w jej kark? Żadna widmowa dłoń nie sięgała w jej stronę? Nikt nie stał pomiędzy nią a szybą, przez którą wyglądała? Prawda...?
W akompaniamencie cykania świerszczy kolejnej lipcowej nocy na Dolinę opadła gorąca i lepka zasłona ciemności. Gdy Lucy zjawiła się w baraku, aby dokumentować sekrety niewiernej żony swojego klienta, znalazła w nim tym razem coś, czego wcześniej tam nie było. Na podłodze pośrodku pomieszczenia leżała jej ulubiona czekoladka — ta, którą czasem zdarzało jej się przekąsić, aby nieco umilić sobie nudne godziny pracy. Gdy ją podniosła, pod spodem znalazła zwięzłą odręczną notatkę.
Widzę cię.
A jeśli zaczęła się rozglądać za autorem tej notatki, nie odnalazła go, lecz na jednym z krzaczków za oknem mogła dojrzeć zaczepiony o gałązkę papierek po takiej samej czekoladce. Czy wyszła do niego? Jeśli tak, uciekł tuż spod jej palców na żwirową ścieżynę. Ilekroć zbliżyłaby się do niego, wymykał się pchany niby pojedynczymi podmuchami wiatru. Biegł dalej i dalej w mrok, poza granicę siedzib ludzkich. Tam, gdzie zaczynały się łąki oraz dzika część sadów. Tam, gdzie rosła w oddali ściana Kniei.
Z jednego z tych odludnych zielonych zakątków, odgrodzona szczerbatym płotkiem, wyłoniła się w końcu chatka. Światła w środku zapalono, a drzwi zapraszająco otwarto na oścież — zarówno przednie, jak i tylne, przez co stając u progu na froncie, widziało się podwórze na tyłach. Otwarta chatka była niczym gościnny przedsionek lasu — lśniący korytarz pomiędzy Doliną a majaczącą kawałek dalej Knieją.
Jeśli Lucy stanęła przed domkiem, coś w środku skrzypnęło. Budynek zadrżał ledwo zauważalnie, jakby mościł się wygodniej w gruncie, na którym go postawiono. Z jednego z pokojów na deski omiecionego blaskiem świec korytarza wyszła kobieta w długiej, ciągnącej się po podłodze sukience. Stanęła na środku tego przejścia pomiędzy Doliną a Knieją, twarzą zwrócona do gościa.
— Widzę cię. — Choć tańczący w kącikach ust Helloise uśmiech i podszyty satysfakcją ton, jakim wypowiedziała te słowa, sprawiły, że wybrzmiały one bardziej jak: mam cię. — Ty też lubisz widzieć, prawda?
dotknij trawy