7 września, wieczór
Helloise kradnie kota Quintessy
Nie zostało już w Dolinie Godryka wiele kotów. Trudno było nie zauważyć wszechobecnych ogłoszeń o zaginionych mruczkach, które ludzie powywieszali na każdym słupie w miasteczku. Trudno było za to zauważyć kota: dawno żaden nie przebiegł Helloise drogi, dawno żadnego nie przyłapała na polowaniu na pasikoniki, jaszczurki i nornice ukryte w trawach. Wszystko zaś, co odbiegało od naturalnego stanu, przyciągało uwagę czarownicy. We wszystkim wypatrywała ostatnimi czasy boskiego znaku, wskazówki, sygnału.
Nie zostało już w Dolinie Godryka wiele kotów, dlatego tym bardziej w ostatnich tygodniach zwracał jej uwagę ów rudy koci senior, którego czasem widywała wygrzewającego się na osiatkowanej werandzie jednego z domów. Spał głęboko, poruszał się nieco ospale. Dlatego nie uciekłeś z pozostałymi, koteczku? Nie masz już sił biec? Czasem przez sen obracał się na plecy, wystawiał miękki brzuszek, a eksterioryzująca nad nim widmowa Helloise myślała tylko o tym, jakim jest nieostrożnym głuptaskiem. Czy naprawdę myślisz, że ta siateczka uchroni cię od drapieżników, koteczku?
Piernik. Nazywał się Piernik. Tak wołała go kobieta z tego domu, którą to Helloise podglądała, podchodząc w widmowej postaci pod jej okna. Wielokrotnie obchodziła tę chatę dookoła, zaglądała w każdą szybę, lecz nie mogła nigdy wejść do środka. Nie szkodzi. Znalazła się wystarczająco blisko.
Tego wieczora wyjątkowo obserwowała dom z oddali. Pierwszy raz Hela zjawiła się w okolicach mieszkania Longbottomowej w swojej fizycznej, drobnej postaci owiniętej w kolorowe suknie, nie jako przezroczysty i zwiewny duch. Gdy nastał moment, weszła do ogrodu Quintessy, niespiesznie przesunęła się niezauważona pod oknami — znała wieczorny rytuał gospodyni, wiedziała, czym ta jest zajęta w tej chwili w środku i że jej nie przydybie. Wiedźma dotarła pod werandę, gdzie czekał na nią dawno upatrzony rudy śpioch. Wsunęła dłoń pod szatę, a po chwili w ostatnich promieniach zachodzącego słońca błysnął nóż. Kobieta przykucnęła przy drzwiach z siateczki i rozcięła je — wejście na werandę nie było może zamknięte, lecz obawiała się, że zawiasy mogłyby wydać niepotrzebny dźwięk. Wyczuwszy czyjąś obecność, kot uniósł zaspany łebek i odnalazł wpatrujące się w niego zza progu werandy niebieskie ślepia. Po chwili do jego nosa dotarł intensywny zapach rybki rozsmarowanej po wyciągniętym zachęcająco palcu przycupniętej czarownicy. Nie zwęszył podstępu: zeskoczył ze swojego fotela i podszedł do tej smakowitej dłoni, aby zlizać oferowany przysmak. Druga ręka tymczasem chwyciła go i po chwili został uwięziony w ramionach pachnących aromatycznymi ziołami.
Nie próbował uciekać, gdy Helloise wynosiła go z ogrodu. Widząc, że Piernik jest potulny i ułożony, pozwoliła sobie nawet pogłaskać go po łebku i przytulić nos do miękkiego futerka, a on zamruczał w odpowiedzi na te pieszczoty. Tuliła go, idąc za miasteczko; kilka razy jej włosy wplątały się przy tym w jego obróżkę, lecz był tak spokojny, że wydostanie ich nie sprawiło jej problemu.
Im bardziej jednakże oddalali się od ludzkich siedzib, a zbliżali do ściany Kniei, tym bardziej nerwowy stawał się kot. Wkrótce zaczął wykręcać się w jej ramionach, próbował wdrapywać się na plecy czarownicy, gryzł jej nadgarstki, zostawiając w nich sine zagłębienia po kłach.
— Czego się tak boisz? Co takiego tam widzisz? — syknęła czarownica do kociego ucha, nie ustając w upartym marszu ku granicy lasu. — Powiedz mi. Muszę wiedzieć, co tam widzicie. Pokaż mi. Pokaż, proszę.
Wbrew jej oczekiwaniom Piernik nie był skory do rozmowy, lecz wywijał się mocniej i mocniej. Czuła przez cienki materiał bluzki jego pazury orające jej łopatki w krwawe bruzdy, gdy próbował raz po raz ucieczki, ale była zbyt mocno otumaniona opium, aby ból robił na niej wrażenie. Kurczowo przyciskała do siebie kocie ciałko, szepcząc mu groźby i obietnice, prosząc o wyjawienie sekretów widm zielonej Kniei, która z każdym krokiem przez wrzosowisko wyrastała przed nimi coraz wyższa i bardziej złowroga.
dotknij trawy