Spojrzał na schody. Choć powietrze wciąż było ciężkie od dymu, a popiół wirował wokół jak czarny śnieg, same stopnie ocalały. Droga była wolna. Był to cud równie wielki, co ulotny.
Cassian uniósł różdżkę, gotów w razie potrzeby znów stanąć do walki z ogniem, ale wiedział, że nie czas na kolejne pojedynki z żywiołem. Teraz najważniejsze było to, by ci, którzy tam byli, usłyszeli ich i mogli zbiec na dół.
Upewnił się, że piach rzeczywiście utrzymuje ogień na dystans, a potem zrobił kilka szybkich kroków, stając na pierwszych dwóch stopniach schodów. Nie zamierzał ryzykować wejścia głębiej — wiedział, że każdy krok na górę to wystawianie się na kolejne niebezpieczeństwo. Schody były bezpieczne. Niech ten, kto potrzebuje pomocy, teraz z nich skorzysta.
— Droga wolna! Schodźcie prędko! — zawołał donośnie, próbując przebić się przez trzask płomieni i huk walących się fragmentów konstrukcji.
Dym ciął go w gardło, ale głos Cassiana był pewny, głośny, niosący się przez pogorzelisko jak wezwanie.
Nie czekał biernie. Ustawił się tak, by w każdej chwili móc zareagować — rzucić zaklęcie gaszące, gdyby płomienie znów spróbowały sięgnąć schodów, albo osłonić tych, którzy będą schodzili. Jego oczy wpatrzone były w ciemność piętra, wypatrując pierwszych sylwetek.
— Już nic wam nie grozi! Schodźcie! Szybko! — ponowił okrzyk, nie zważając na kaszel, który szarpał mu piersi.
Każda sekunda była na wagę życia. Cassian czuł, jak napięcie w nim rośnie, jak serce bije coraz szybciej. Byli tak blisko. Tak blisko, by komuś ocalić tę noc.
Czy dotrą już na dół, czy jeszcze komplikacje?
1 – dotrą, 2 – komplikacje