• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 15.09 Victoria & Gabriel] A Rose by Any Other Name

[Jesień 72, 15.09 Victoria & Gabriel] A Rose by Any Other Name
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#1
30.06.2025, 13:22  ✶  
15.09

Maida Vale

Noc sprzyjała wędrówkom.

Czuł, że musi lepiej poznać to miasto, jeśli miał na nim żerować, pardon prowadzić prace detektywistyczną. Nie chciał zajmować czasu swojej towarzyszce, twardej pani detektyw Rosewood, zaraz po zmroku wybierał się więc na te przechadzki samotnie, a teraz, gdy czarodzieje i mugole bardzo powoli podnosili się po pożarze, był to wręcz idealny moment, by poobserwować ich działania bez ściągania na siebie nadmiernej uwagi. Prawie jak patrzenie na mrówki, które zaczynają odbudowywać swój kopiec po tragedii wsadzonego w niego bardzo zajadle kija.

A więc spacerował, oglądał zgliszcza, oglądał prace, które przeciągały się do późnych godzin wieczornych.
W końcu też jego nogi poprowadziły go tam. Jedna z bram była wyłamana, a dostrzegłszy ślicznotki, które skrywała antymugolska iluzja i słusznych rozmiarów ogrodzenie, nie potrafił... nie podejść i z zaciekawieniem wyciągnąć swoją szyję ku kwiatom, które oczywiście nie dorównywały urodzi jego krzewom, ale mogły konkurować o zaszczytne drugie miejsce.

Przygryzł wargę przez moment się wahając. Obiecał swojej biznesowej wampirzej partnerce nie ściągać na siebie zbędnej uwagi, z resztą podobne obietnice składał liderce tutejszego zgromadzenia nieśmiertelnych pijawek. Z założenia nie był istotą praworządną, jednak pobyt niemal dwóch wieków w wampirzym więzieniu skutecznie zniechęcał do jakiejkolwiek recydywy. Gabriel zwyczajnie nie był pewien, czy poradziłby sobie w takim zamknięciu choćby dzień dłużej. I nawet jeśli przed tygodniem pragnął ostatni raz spojrzeć w słońce i rozpierzchnąć się popiołem po swoim martwym ogrodzie, to teraz idea jakiejkolwiek kary ograniczającej jego wolność była wyjątkowo nieprzyjemna.

A jednak róże kusiły, hipnotyzowały barwą i wonią. Ogród, tajemniczy ogród czekał na eksplorację i uwielbienie.

Mężczyzna stanął więc w bramie, nieco poddając się konserwatywnej konwencji, wymuszającej według legend na nieśmiertelnych imiennego zaproszenia. Przeczesał dłońmi przydługie włosy układające się miękką falą, poprawił czarny długi płaszcz, nieco dramatyczny jak na mugolską modę, wciąż jednak wpasowujący się nazbyt dobrze w modę czarodziejską.

Wtem wrażliwe zmysły usłyszały kroki. Napiął się nieznacznie, przypomniał o udawanym oddechu. Wokół panował półmrok, nie chciał jednak kogoś nazbyt wystraszyć swoją obecnością, licząc, że może z gardła ów osoby padną słowa zaproszenia. Tylko tyle i aż tyle. Syreni śpiew kwiatów nie wystarczył by pchnąć go w objęcia tej tchnącej magią przestrzeni.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
01.07.2025, 17:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.07.2025, 20:06 przez Victoria Lestrange.)  

Minął tydzień od katastrofy, jaką była z pewnością zapisana już na kartach historii Spalona Noc. Ludzie powoli podnosili się z kolan po stratach, jakich doznali – nawet ktoś taki, jak ród Lestrange, nie uszedł przed mrokiem tamtejszej nocy. Zdawałoby się, że była to rodzina, która nie pałała miłością do mugoli i mugolaków, czystokrwiści z pokolenia na pokolenie od bardzo wielu już lat. Piękny ogród Maida Vale jakimś cudem uniknął ognistej zagłady, jakby czuwała nad nim jakaś opatrzność, albo czyjaś ręka, tak samo jak wiele domów należących do członków rodziny została oszczędzona i ludzie w Londynie z pewnością gadali… to jednak i Lestrange nie uniknęli straty. Jeden z ich domów, który zamieszkiwała część rodziny, ulokowany na obrzeżach Doliny Godryka, został dosłownie zmieciony z powierzchni ziemi – i to były konsekwencje, z którymi musieli się mierzyć jego mieszkańcy. I co prawda Victoria wyprowadziła się z rodzinnego domu półtorej miesiąca wcześniej, to przecież nadal nosił on mnóstwo jej wspomnień, rzeczy, których ze sobą nie zabrała… i tak dalej. To była strata, cios, którego zupełnie się nie spodziewała, gdy tamtej piątkowej nocy krążyła po ulicach Londynu. Jej rodzice przenieśli się właśnie tutaj – do Maida Vale, bo co innego mieli zrobić? Victoria nie była w stanie pomieścić w swojej kamienicy na Pokątnej całej swojej rodziny (i po prawdzie: wcale nie chciała, nie po to się przecież wyniosła z domu), przyjęła za to swoje siostry, które musiały jakoś się u niej ulokować. Korzystać z jej ubrań, kosmetyków… No i, tak po prawdzie, nie były przywykłe do takiego życia, bo Victoria, gdy się wyprowadzała, nie wzięła z domu żadnego skrzata. Sama jakoś sobie radziła, kupowała jedzenie na wynos, coś tam próbowała sama gotować, sprzątanie to nie był problem, bo sama była pedantyczna aż do bólu, ale teraz, gdy mieszały we trzy, z jej dwoma kotami…

Właśnie dlatego tego wieczora zjawiła się w Maida Vale. Trochę to odwlekała, trochę ciągle nie było czasu, bo aurorzy mieli tak naprawdę kupę roboty, ciągle narastała w niej jakaś taka irytacja, aż w końcu nie było sensu tego przekładać bardziej, bo w końcu nie chodziło tylko o nią, ale również o jej siostry. Przygotowywała się zresztą na całą walkę z własną matką – najwyraźniej nie do końca potrzebnie, bo Isabella, choć wybitnie niezadowolona z tego, co się podziało tydzień temu z ich domem i przymusową przeprowadzką, chyba sama czuła, że prośba (a właściwie oznajmienie) najstarszej z jej córek, jest właściwym i logicznym w tej sytuacji. A chodziło o to, by zabrać jednego ze służących im do tej pory skrzatów ze sobą, do jej kamienicy na Pokątnej.

I padło na Strzałkę, z którego to wyboru Victoria była bardzo zadowolona, bo skrzatka była przy niej odkąd tak naprawdę pamiętała. Chwilę jeszcze wymieniła ze swoimi rodzicami grzeczności, po czym jej matka uznała, że jest już zmęczona i że chętnie udałaby się na spoczynek (co było oczywistym kłamstwem), ale był to dobry moment, żeby się rozstać, a skrzatkę dokładnie pokierować, dokąd ma się udać i które pomieszczenie wziąć na swoją własność.


Lestrange nie mogła sobie odmówić jednak wizyty w ogrodzie by na własne oczy przekonać się, że nie ma tutaj żadnych szkód (jak?). Nasycić oczy pięknem, a nos wonią tych kwiatów, które akurat otwierały się na wieczór i noc – nawet o tej porze roku. Przeszła wielkimi drzwiami na taras, by stamtąd skierować się na dróżkę do ogrodu. Strategicznie wkomponowane w otoczenie latarenki rozświetlały ciemności, pozwalając na dostrzeżenie czegokolwiek, tworząc ten przyjemny półmrok. Pantofelki na niewysokim obcasie cicho chrzęściły po żwirze usypanym na ścieżkach, gdy ta niespiesznie szła, z dłońmi za plecami, przystając co kawałek, by nachylić się do rosnących tutaj kwiatów. Róże. Czarne róże, wyglądające, jakby były hodowane na konkurs, oplatające mury, drzewa i przeróżne obiekty znajdujące się w ogrodzie. Ich intensywny zapach był wyczuwalny nawet teraz.

Okazało się, że nie była jedyną o tej porze odwiedzającą ogród osobą, bo w pewnym oddaleniu zobaczyła wysoką, smukłą i… znaną sobie sylwetkę. Uśmiechnęła się nawet lekko pod nosem, zupełnie nieświadoma pomyłki. Anthony… Być może jej wuj też dopiero znalazł czas, by zerknąć na to, co dzieje się w ogrodzie, by na własne oczy zobaczyć to dziwne zjawisko, o którym napisała mu w liście jeszcze przed tragedią, która oplotła Londyn swoim ognistym kokonem. Victoria ubrana była bardzo odmiennie do tego, jak ubierały się obecnie czarownice z dobrych domów – ale mówiąc szczerze miała to trochę gdzieś. Czarna, dość odważna i lekko prześwitująca koszula wyszywana ciemną nicią w delikatny florystyczny wzór, wpuszczona w równie czarne spodnie – strój podkreślał jej figurę i z pewnością mógł rodzić pytania, tym bardziej, że było już chłodno, a przy kobiecie trudno było szukać płaszcza.

– Anthony! – jej dźwięczny głos przeciął ciszę, gdy zawołała swojego wuja, stojącego ciągle w tej bramie, której nikt nie miał czasu jeszcze naprawić. Jego twarz była skryta w półmroku, a Victoria zastanawiała się, czemu tam w ogóle ciągle stoi. Przyspieszyła nieco kroku. – Mój drogi, nie spodziewałam się ciebie o tej porze w ogrodzie. Czemu nie wejdziesz?

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#3
02.07.2025, 17:55  ✶  
Kroki, a za nimi podążył głos. Dźwięczny niczym otwarcie sennego nokturnu, rozbrzmiał w jego głowie nie tak zupełnie obcym imieniem. Oczywista dla istnień liczących sobie więcej niż dwa wieki próżność odezwała się skwapliwie we wnętrzu jego zmartwiałego serca i to odezwała się z wielkim oburzeniem. Zważywszy na lata urodzenia co najwyżej Shafiq mógł być podobny do niego, bo o to, że może chodzić o tego byłego dyplomatę, Gabriel nie miał najmniejszych wątpliwości. To nie był jego pierwszy raz, gdy ludzie z pewnym zaskoczeniem odkrywali, że nie jest reklamującym garnitury modnisiem, winiarzem czy wujkiem.

Ten niewielki kołtun jednak szybko przesłonił czarującym uśmiechem - wszak ów podobieństwo działało na jego korzyść, topiło lody szybciej niż cokolwiek spotkało Londyńskie ulice. Nie był świadkiem tej pożogi, ale po samych miejskich zwłokach miał szansę mieć pewne rozeznanie w tym jakie piekło tu musiało zapanować wtedy gdy on sam... spał, podstępnie uśpiony przez anioła śmierci, anioła zmartwychwstania, przez Lucy, która teraz gdzieś na pewno nie martwiła się jego samotnym szwendaniem.

– Szanowna Pani, może gdybym nosił twarz znaną temu miejscu i jego domownikom, nie wahałbym się ani chwili, gdzie mi jednak, przechodniowi oniemiałemu w zachwycie, odważyć się wejść w wonne ramiona tego urokliwego miejsca, które Matka ocaliła przed pomstą lecącą z niebios? – Sprężysty krok, z uprzejmością wyciągnięta dłoń do powitania, pełen dworskiej galanterii ukłon. – Hrabia Gabriel Montbel do usług. – Z wielką chęcią otarłby wargi o ciepłą dłoń, poddawał się jednak dynamice sytuacji, pozwalając nieznajomej podjąć decyzję co do kształtu tego powitania. Współcześni ludzie mieli zaskakująco skrajne podejścia do tego gestu, a on... on tak bardzo chciał wejść do środka. – Czy mam przyjemność z właścicielką? Może... bratnią duszą, która też ukochała różę ponad całe stworzenie świata? – Jego szeroki uśmiech przydawał mu uroku, podobnie jak niesłabnący zachwyt, którego nawet nie musiał udawać, błękitne oczy same uciekały mu ku krzewom. Teraz też, gdy wszedł w nieco więcej światła, okazywało się, że jego włosy są jaśniejsze niż u wuja zainteresowanej. – Czy to pani dzieci? – Tych kilka kroków i ogłuszający aromat, tych kilka kroków i już drżenie opuszków chcących dotknąć wszystkiego... ostrość kolców, miękkość płatków, nawet ziemia na której zakwitały te ślicznotki znajdowała się obecnie w zakresie jego zainteresowań. No i Czarna Dama. Jego klucz, jego przejście do raju.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
05.07.2025, 21:50  ✶  

Głos nie należał do Anthonego – zdecydowanie nie. Akcent również był zupełnie nie taki, a słowa, które spłynęły z ust nieznajomego wszystko zresztą wyjaśniały: to nie był jej wuj. A ona popełniła fatalną pomyłkę!

Może by się zarumieniła, gdyby nie była nauczona jak radzić sobie z takimi sytuacjami. Victoria zamarła na drobną chwilę, w której jej mózg kalkulował i szukał najlepszej odpowiedzi w tej sytuacji i być może trwałoby to nieco dłużej, gdyby nie ukłon hrabiego.

– Najmocniej przepraszam, panie Montbel – odpowiedziała szybko, kierując na mężczyznę całą swoją uwagę. W tej chwili ogród czy róże przestały być takie ważne. – Półcień sprawił mi figla – nie musiała tłumaczyć, że wzięła go za kogoś innego, to było oczywiste w tej sytuacji. – Victoria Lestrange, bardzo miło mi pana poznać – przedstawiła się, i zawahawszy tylko na moment (w końcu doskonale pamiętała jak bardzo zimno jej ciała jest niekomfortowe dla innych) wyciągając dłoń w charakterystycznym geście pozwalającym na ucałowanie rączki panienki. Gdyby nie ukłon Gabriela, jego wyciągnięta dłoń, być może inaczej by się zachowała – jednak jego maniery wręcz krzyczały, że to osoba obyta z salonami. Z szlachecką czystą krwią. – Tak, można powiedzieć, że właścicielką. Na pewno jedną z właścicieli – nazwisko jegomościa krzyczało jej o Francji – i może sama nie władała językiem, to jednak w młodości pobierała podstawowe nauki, w końcu Lestrange nierozerwalnie było z Francją związani. Nigdy jednak nie skupiła się na tym, by języka się nauczyć i móc płynnie w nim porozumiewać. Co jednak się za nazwiskiem nieznajomego kryło to to, że zwyczajnie mógł nie wiedzieć nic o ogrodzie Maida Vale. Takie były jej szybkie wnioski. Mógł też nie wiedzieć o niej: o sławie, którą zyskała, o przypadłości jej ciała (i… duszy? A na pewno umysłu). – Ogrodem opiekuje się moja rodzina – doprecyzowała i delikatny uśmiech wygiął jej pełne, czerwone wargi. – Część z tych kwiatów na pewno – jej dzieci… pomagała przy kwiatach odkąd pamiętała. A główna zarządczy i ogrodów, gdy to czarnoróżane szaleństwo wykiełkowało, wręcz czekała aż Victoria się zjawi i zobaczy co jest grane. – Czarne róże akurat nie. Oprowadzić pana? Co prawda pora dnia być może nie sprzyja, ale wiele z tych kwiatów jeszcze nie śpi – niektóre już zamknęły swoje kielichy, wiele dopiero było w trakcie, ale były też takie, które tylko czekało na światło księżyca. Tego miały jednak nie zaznać, skoro chmury dymu jeszcze unosiły się, przesłaniając niebo. Widziała, jak nieznajomy z ciekawością zerkał na kwiaty – a w ramach przeprosin za swoją pomyłkę… dlaczego mu nie pokazać tych ogrodów?

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#5
10.07.2025, 12:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.07.2025, 12:50 przez Gabriel Montbel.)  
– Nic się nie stało, w tej szaradzie nie jest to winą ani moją, ani pana Shafiqa, że natura przydała nam podobnych rysów twarzy. We Francji, w której spędziłem większą część życia, to on był mylony ze mną, kiedy pełnił swoją dyplomatyczną funkcję. Teraz zaś... cóż, skoro zdecydowałem się na nieco dłużej zawitać do Londynu, przyjdzie mi nosić ten... niezbyt ciężki krzyż, który... muszę przyznać, jest dość wygodny jeśli chodzi o topienie pierwszych lodów z tymi, których dopiero przychodzi mi się zapoznać. – Przed laty były nawet podejrzenia o to, że mężczyźni są ze sobą spokrewnieni, Montbelowi nie w smak były jednak wszelkie drążenia genealogicznych skrętów i zakrętów. Jego wiek pozostawał dla wielu tajemnicą, wystrzegał się okultystów i szarlatanów, którzy na tej podstawie chcieliby mu nie tylko wywróżyć przyszłość, ale też z dość dużą dokładnością rozpisać teraźniejszość. Choć nie chciał przed sobą tego przyznać, ale był bardzo przesądny, i skoro miał tę przewagę nie zdradzać liczb rządzących jego życiem, tak też nie zamierzał tego robić i teraz, a byłoby to niezbędne do ustaleń rodzinnych koligacji.

– Pora dnia, czy może pora nocy jest wręcz idealna do tego typu spacerów. Kwiaty w moim ogrodzie właśnie nocą były najbardziej... wibrujące, kuszące, przyciągające wszystkimi możliwymi zmysłami. – Nuta smutku wkradła się do jego głosu. Nuta żałoby po miejscu, które zmuszony był porzucić. Nie on wybrał, a jego złamane serce, ogród który tak bardzo kochał zbyt mocno przypominał mu o straconej miłości. W gniewnie przestrzenie były niszczone i torturowane, a Gabriel finalnie pozostawił po sobie nadeschnięte zaniedbane krzaki - obraz żałości i odzwierciedlenie popękanej tęsknotą duszy. Oczywiście... róże te przetrwały zawirowania Wielkiego Terroru, przetrwają też i emocjonalny kryzys nieśmiertelnego, ale teraz pozostawił je za sobą. Na moment. Na zawsze?

Tymczasem co innego przykuło jego uwagę. Ziąb kobiety, czy może raczej absolutny brak wrzącej skóry, pod którą życie trawiło ciało jak gorączka. Poszum krwi, bicie serca, stabilny puls przechodzący przez żyły zdobiące nadgarstek... te elementy nie pasowały do układanki, nie byłby sobą, gdyby nie zapytał.
– Nie przypominam sobie pani we dworze miłościwie pilnującej wampirzego porządku, gdy składałem jej ostatnio wizytę... – postąpił kilka kroków by zrównać się z nią i pozwolić sobie na zwiedzanie tego cudownego miejsca, które w równie cudowny sposób uniknęło spalenia. – Może to nazbyt... niegrzeczne, a jednak ciekaw jestem bardzo pani stanu. Wyglądem i elegancją nie odstaje pani od wyśrubowanych wampirzych i nie poddałbym ani na moment w wątpliwość osądu istoty, która chciałaby zachować panią dla wieczności. Jest w tym przekonaniu moim jednak pewien fałsz, podobnie jak w moich rysach prędzej czy później odnajdzie się różnicę wobec waszego angielskiego polityka... – Choć chciał patrzeć na kwiaty, obrócił się na moment ku niej, tak adekwatnej do swej roli, Nocnej Damy, która całą swoją prezencję miała nader wampirzą. Nie był zbyt chętny przez lata swojej egzystencji do zawiązywania sojuszy ze swoimi pobratymcami, gardząc ich snobizmem i zadufaniem, przypadek Lucy Rosewood, która uratowała go przed niechybną śmiercią ledwie tydzień temu, kazał mu jednak poddawać w wątpliwość to przekonanie. Wampiry były samotnikami, a jednak w kryzysie to stado zapewniało przetrwanie. Poza tym... co tu dużo mówić - był zwyczajnie ciekaw gospodyni nie bardziej niż jej ogrodu.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
17.07.2025, 21:24  ✶  

Chyba nie powinno ją dziwić, że z taką precyzją wiedział, z kim dokładnie go pomyliła, skoro jegomość pochodził z Francji, a jej drogi Anthony spędził tam kawałek życia… Ale i tak ją to zaskoczyło. Na tyle, że delikatny rumieniec, raczej w tym przytłumionym świetle niewidoczny, wypłynął na jej policzki, zdradzając zakłopotanie, w które sama się wpędziła, tak pochopnie szafując imionami. Teraz było pewne, że to nie Shafiq, a to, co w pierwszej chwili wydawało się podobieństwem, teraz było jedynie krótkim snem rozwianym przez chłód wieczoru.

– No cóż, nie da się ukryć, że to bardzo skuteczne narzędzie – inaczej by go przecież nie zaczepiła – nie było to zbyt grzecznie. Miał swoje sprawy, ona miała swoje, a tak… Popełniona pomyłka przerodziła się w rozmowę i w chęć zadośćuczynienia błędowi i temu, że mu przeszkodziła… cokolwiek robił. W ten właśnie sposób zaproponowała mu spacer, na który by się nie zdecydowała z obcym – nie dlatego, że się bała, choć pora dnia była jaka była, nie. Raczej dlatego, że Victoria nie była duszą towarzystwa, po Spałonej Nocy miała piętrzącą się górę pracy i obowiązków, a do Maida Vale zawitała by skreślić jeden z nich z tej długiej listy… Obejrzenie ogrodu było tylko poddaniem się chwili, kaprysem i potrzebą odetchnięcia. – W takim razie zapraszam – skoro pora dnia mu nie przeszkadzała… Victoria nawet wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę, by sprawić, że światło latarenek stało się nieco mocniejsze.

Tak jak dotyk jej lodowato zimnej skóry był dla Gabriela zaskoczeniem – tak dla niej było to, że nie odczuła od niego ciepła, które i tak nie mogło jej ogrzać. Nie zobaczyła drżenia z zimna, którym zionęła, żadnego niekontrolowanego odruchu. Tam, gdzie on był zaskoczony – była i ona. Lecz kolejne ze słów bardzo rozjaśniały dla niej sytuację.

Dwór miłościwie panującej wampirzego porządku.

Ach. Victoria zaczynała się zastanawiać, czy to, jak zdawała się przyciągać duchy, przekładało się też na wampiry. Jeśli Gabriel spodziewał się, że Lestrange, uświadomiwszy sobie jego słowa, szybko zabierze rękę i będzie od niej czuć strach – to mógł się bardzo zaskoczyć. Victoria nie tylko nie zabrała ręki, co wydawała się tylko odrobinę zdziwiona tym przypadkowym spotkaniem. Nie było szybciej bijącego serca, nagłego uderzenia strachu; raczej przypominało to zaskoczenie jak przy opowiadaniu najnowszej ploteczki na salonach.

– Nigdy na dworze miłościwie panującej nie byłam – przyznała zresztą zgodnie z prawdą – i to mogło odpowiadać na pytanie, dlaczego jej tam nie widział. Słyszała o niej tylko, tak jak o tej dziwacznej wampirze hierarchii, ale nigdy się w ten temat bardziej nie zagłębiła. Z drugiej strony… nie była jedną z nich, choć nie dało się zaprzeczyć, że z nimi sympatyzowała. – Nie jestem wampirem, jeśli o to pan pyta – odparła lekko i nawet odrobinę się zaśmiała. Nie dość, że nie była wampirem, to nawet nie można jej było nazwać wampirzą przekąską: jej krew pito tylko raz, niecały miesiąc temu i to w ramach eksperymentu, nic poza tym. – Ale dziękuję za komplement, panie Montbel – bo nie dało się zaprzeczyć, że on tam był, o wyglądzie, elegancji i tam, gdzie nie wątpiłby, gdyby jakiś wampir chciał ją zachować w wieczności taką, jaka była w tej chwili. Złapała się dłońmi za plecami, gdy tak pomalutku szli usypaną żwirem dróżką pomiędzy kwiatami. – Widać, że jest pan w Anglii od niedawna. Zakładam, że chodzi panu o moje zimno? To żadna tajemnica, kilka miesięcy temu była to krajowa sensacja, pewnie i do Francji zawitały informacje o czterech śmiałkach, którzy przeżyli wejście do Limbo… trudno teraz spotkać kogoś, kto by o tym nie słyszał, albo nie kojarzył nic o Zimnych – nawet była pewna, że do Francji takie wiadomości doszły, skoro słyszeli o tym w Egipcie… A poza tym Primrose coś jej na ten temat pisała. Nie był to w żadnej mierze przytyk. Raczej po prostu Victoria nie do końca była pewna jak o tym mówić, bo do tej pory… nie miała takiej potrzeby, by tłumaczyć to komukolwiek. Wszyscy wiedzieli. – Tak czy siak… nie jest pan pierwszym wampirem, jakiego spotkałam – dodała po chwili, nie chcąc by ciężar jej odpowiedzi w jakiś sposób przygniótł rozmowę.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#7
18.07.2025, 10:48  ✶  
Jej zakłopotanie musowało podniebienie niczym Beaujolais Nouveau, owocowe, lekko kwaskowate... przyjemne i lekkie. A przecież był w tym mieście nowy, znał niemalże nikogo. I nie żeby garnął się do society, zmęczony kilkudziesięcioletnim stażem na francuskim dworze, do którego dopuszczało nie tyle co urodzenie, a status majątkowy. Takie kameralne jednak spotkania, zwłaszcza tutaj, zwłaszcza pośród róż. Może właściwie powinien podziękować Shafiqowi, za jego prezencje tak złudnie podobną do jego własnej, bo to w końcu anglik był podobny do niego, ze wszech miar chronologia urodzenia przemawiała na korzyść wampira, który urodził się nie lata, a wieki wcześniej.

– Proszę nie przepraszać, choćby gestem, czy zwątpieniem. Jeśli ta pomyłka umożliwia mi obejrzenie tego pięknego miejsca, cała przyjemność pozostaje więc po mojej stronie. – Zapewnił ją galanteryjnie, tonem odciążając nieco nachalność własnej wypowiedzi. Była w końcu angielką, której rodzina posiadała ziemie tu w Londynie, może też poza nim. Była więc ofiarą tego magicznego ataku, a on był tylko ciekawskim przechodniem, który nie chciał być kłopotem. Przyjemność. Brak zobowiązania... to powinno być coś, co łączyłoby parę.

Na przód wartości jednak tego zetknięcia dwóch nowych dla siebie osób, wysunęła się jednak ciekawość. Nie jestem wampirem – miał zatem rację, choć oczywiście pytanie tak sformułował, by mieć rację w obu przypadkach, ot taka wada długowiecznych. I komplement rzeczywiście był utkany w słowach, absolutnie szczery, nie musiał nawet go zmyślać, na poczet wdzięczności za wpuszczenie do domu. Do ogrodu. I jak ukochał róże, tak jednak kobieta ściągała na siebie swoją uwagę bardziej... Dawał się jej więc prowadzić, zmuszając się wręcz, by wzrokiem błądzić po krzewach, nie zaś po jej cudnej twarzy skrywającej intrygującą myśl, historię wykraczającą nieco poza przyziemne standardy.
– Zaiste... brzmi to... nieziemsko, nawet dla nas, użytkowników magii. Rzeczywiście te sprawy mocno mi umykały, pochłonięty byłem w ostatnim czasie... – zaciągnął powietrze szukając odpowiedniego słowa. Obsesją - to było najbliższe prawdy, ale niewygodne w zapoznawczym wieczorze, nie chciał w końcu jej spłoszyć, zrazić do siebie, skoro już i tak na krawędzi nieco pokpiwał ze swojego podobieństwa do innego, bliskiego jej człowieka. – innym projektem, który jednak zakończył się, tak sądzę. Wypalił w swojej formule. – Zmiana imienia, zmiana miejsca zamieszkania, zmiana otoczenia. Tak, to zdecydowanie brzmiało jak zmiana formuły. – Dla nas wampirów zmiana przychodzi ciężko, ale kiedy już się dokonuje. Jest trochę jak tatuaż, który zostaje z nami na zawsze. – Przystanął i z zastanowieniem nachylił się ku jednemu z kwietnych kielichów, oceniając stan kwiatostanu krytycznym okiem hobbysty, który trochę próbował lansować się na specjalistę. – Jest ich tu w Anglii całkiem sporo z tego co zdążyłem się zorientować. Przywilej XX wieku, wzajemne poszanowanie prawa - wampirzego i ludzkiego, zezwalające na wspólną koegzystencję. Muszę przyznać się przed Tobą pani, że odpowiada mi taki stan rzeczy. Ostatecznie... to różdżka i niefortunnie podejmowane decyzje czynią z nas potwory bardziej niż zęby i nieco oryginalna dieta – uśmiechnął się, głównie po to by pokazać brak własnych zębów, w geście imitującym uniesienie rąk ku górze. O ile z wielkim entuzjazmem podszedłby do propozycji skosztowania krwi kogoś, kto jest zimny z powodu magicznych okoliczności, o tyle sam nie zamierzał wyjść z tą propozycją. Liczył, że zaprosi go do tego ogrodu ponownie.
– Nie wydaje mi się, żebym znał ten szczep. To jakiś amerykański gatunek?
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
30.09.2025, 12:02  ✶  

Uśmiechnęła się pod nosem na odpowiedź wampira, nie zamierzając dalej ciągnąć tematu jego uderzającego podobieństwa do Anthonego – raz, że byłoby to niegrzeczne, a dwa, że męczące najpewniej dla obu stron. Jej własna cierpliwość w obliczu ostatnich dni też zresztą pozostawiała wiele do życzenia, nerwy miała napięte, niewiele spała, zmartwienie, które niczym gałązka cierniowa wciskało się pod skórę i raniło, oplatając się wokół niej zapierając dech w piersiach, w końcu zbierało swoje żniwo. Victoria marzyła o tym, żeby w końcu się wyspać i odpocząć, lecz był to luksus, na który nie było jej w tej chwili stać. Jej rodzina straciła właściwie wszystko. Co z tego, że posiadłość rodowa stała, skoro wszystkie prywatne rzeczy jakie mieli zostały doszczętnie i bezpowrotnie zniszczone? Ubrania, najpotrzebniejsze rzeczy – jej siostry nie miały w zasadzie nic oprócz tego, w czym były tego nieszczęsnego dnia, to samo zresztą z jej rodzicami. I chociaż wszyscy mieli teraz dach nad głową, a stosy galeonów w skrytkach Gringotta nie odczuwały wielkiego uszczuplenia, to uzbieranie wszystkiego od nowa zajmie czas. A rzemieślnicy byli zajęci i nie mieli go zbyt wiele…

– Anglia ostatnimi czasy nie może narzekać na nudę – odparła lekko, gdy tak szli obok siebie, a jej wzrok również ślizgał się po roślinach widocznych w półmroku oświetlanym latarenkami. Większość kwiatów już spala, zamknąwszy swoje kielichy, ale nie wszystkie. W tym wszystkim czerń róż wyglądających tak, jakby były hodowane na jakąś wystawę, na konkurs, w którym miały zająć pierwsze miejsce, była jak latarnia… tylko odwrotna. Przykuwały uwagę swoim mrokiem i tajemnicą. Zaprzątały głowę Victorii, która martwiła się niezwykłą zbieżnością czasu; pojawienie się czarnych róż, nieodłącznych towarzyszy rodziny Lestrange, później Spalona Noc… nawet elfy mieszkające w Maida Vale nienpokazywały się tak chętnie, pewnie równie przerażone syruacją co większość ludzi. Fakt, że trop za różami prowadził też na nieszczęsną Polanę Ognisk również nie napawał jej optymizmem. – Wypalił? Mam nadzieję że to tylko dobór słów – dodała, gotowa puścić oko do hrabiego, gdyby tylko na nią spojrzał. Był to niewątpliwie sytuacyjny dobór słów, który na swój sposób ją rozbawił. Nie zamierzała go jednak ciągnąć za język. Obserwowała gonzo ciekawością, zainteresowaniem. Miała do czynienia z wampirami, ale głównie… młodymi. Joseph Rookwood z pewnością był wiekowy, ale ich interakcja nie była przesadnie długa, na pewien jednak sposób przypominał on jej Gabriela. Czy raczej Gabriel przywiewał wspomnienie Josepha. No i były też jeszcze jej własne wspomnienia wryte w pamięć i zmiksowane z doświadczeniami babci. Być może dlatego w odpowiedzi kiwnęła w zamyśleniu głową, widząc logikę wypowiedzi Montbela. – Jeśli mogę, nie wydaje się to dziwne. Perspektywa dziesiątek a nawet setek lat życia z pewnością wpływa na postrzeganie i przyzwyczajenia – odpowiedziała mu lekko, zatrzymując się na chwilę, a jej uwaga przeniosła się teraz na mężczyznę, nie ma róże. – W takim razie chyba powinnam pogratulować nowego etapu w życiu? – brzmiało jakby to było dla tego wampira ważne, ta zmiana, skoro mówił o tym nawet jej, w zasadzie całkowicie obcej mu osobie.

– Nie dla każdego jest to takie oczywiste. Dla niektórych nadal pokutują uprzedzenia i historie które są tylko jedną monetą prawdy – sama miała podejście bardzo podobne do Gabriela: że ludzie potrafili być takimi samymi, jak nie większymi, potworami. Zawsze powtarzała to zresztą Saurielowi, nie chcąc słyszeć o tym, że sam nazywa się potworem. Nigdy go zresztą nie potępiła za to, że żył w nocy i żywł się krwią. Jasne, na początku było to dla niej dziwne, ale odmawiała bania się tego, a ostatecznie przywykła i brała to za coś absolutnie normalnego. Za część życia wampirów. Nie musieli przecież zabijać, żeby się napić krwi. Ludzie z kolei wręcz przeciwnie, jeśli jeśli mięso… – Co jest absurdalne. Nie jesteśmy przecież barbarzyńcami niezdolnymi do wyciągania wniosków i nauki o tym, co nieznane – zauważyła braku zębów: kolejna różnica, bo Sauriela bardzo chętnie swoje kły pokazywał, ich relacja była jednak znacznie inna. Lestrange uśmiechnęła się lekko do Gabriela.

– Nie, nie amerykański. Czarne róże to trochę zagadka, jeśli mam być szczera. Pojawiły się nagle, z dnia na dzień, ledwo ponad tydzień temu, jakby rosły tu od zawsze. Prawda jest jednak taka, że nie jest to pierwszy raz w historii, musieliśmy trochę poszukać i najwyraźniej są ściśle związane z naszą rodziną… i może mi pan wierzyć lub nie, ale najpewniej pochodzą z Francji – mówiąc to patrzyła na róże przy których się zatrzymali, by na końcu przenieść ciemne spojrzenie na Gabriela. – Rodzina Lestrange też pochodzi z Francji – dodała, pozwalając na minimalny uśmieszek na ustach.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#9
08.10.2025, 12:23  ✶  
– Przyszło mi żyć w ciekawych czasach wielokrotnie, zwykłem do tej pory unikać obecności w punktach zwrotnych... – Ostatni raz zdecydowanie nie był jego wyborem. Wampirzy lud ściągnął go z tronu na kilka uderzeń serca przed wybuchem Rewolucji Francuskiej. Znamienne. Nie pogrążał się jednak w tym było nie było traumatycznym wspomnieniu. Zamiast tego roześmiał się serdecznie na ciche życzenie związane z poprzednim zdaniem. No tak... Spalona Noc, słyszał już tę nazwę. Może rzeczywiście powinien unikać tego typu językowych zawirowań? Sam przespał to zdarzenie, wiele kilometrów dzieliło go od tragedii szarpiącej angielską ziemię. Nie narzekał z tego tytułu. Wręcz przeciwnie, uważał to za błogosławieństwo bo przy jego stanie umysłu w tamtych dniach, gotów jeszcze jak jaki szaleniec przemierzać pożogę by upewnić się że jedna ludzka, bardzo zarozumiała skóra była bezpieczna. Szczęśliwie było to już za nim - jak głęboko wierzył. Szczęśliwie, jego poprzedni projekt został wypalony.
– Zależne to jest od perspektywy, ale nie ma nad czym i nad kim ronić już łez. Jak feniks z popiołów. Jak Londyn, który też podnosi się z tego co obserwuję przemierzając ulice. Dziękuję za miłe słowa i owszem, czuję się tak, jakbym narodził się na nowo. – Mówił gładko, z pewną dozą samozadowolenia odnajdując w tych słowach prawdę, a nie tylko salonową ogładę powstrzymującą go przed zwierzaniem się nieznajomej. Odetchnął głęboko różanym ogrodem, którego stan i dziwaczność przypadały mu do gustu bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce w Anglii.
Spokój i chłód coraz bardziej już znajomej nieznajomej przynosiły mu niekłamaną przyjemność. Od czasu przebudzenia rzadko kiedy sięgał po kobiecą krew, chociaż skłamałby, gdyby nie przyznał, że był jej ciekaw. Biła od niej duma i powaga, przed którą czuł minimalny respekt, nawet jeśli był on raczej respektem człowieka przyglądającemu się piękności i unikalności kruchego motyla. – Nie wiem czy to magia tego miejsca, czy słowa, które wychodzą spomiędzy pani warg, ale coraz większa mam nadzieję, że nasze spotkanie nie jest jednorazowe. Pani uwagi są dla mnie miodem na zbolałe serce. – ujął jej dłoń i ucałował w podzięce, bynajmniej nie zamierzając się z nią rozstawać. Jeszcze nie.
Uwaga przeszła na kwiaty a informacje o nich nieco go zasmuciły. Zbyt zajęty pielęgnacją własnego ogrodu, nie był w stanie udzielić jej żadnych dotyczących czarnych kwiatów. Z resztą... Jeśli ich historia sięgała czasów, gdy był zamknięty w krypcie... Z łagodnością wrażliwego ogrodnika muskał czarne płatki, jakby oczekując że rośliny same opowiedzą mu swoją historię, choć bał się... o tak, bał się, że w jego gestach znajduje się prawda o tym, cóż też uczynił temu ogrodowi, gdy opuściła go miłość.
– Lestrange, no tak... w tym stuleciu spotkałem ich kilku na dyplomatycznych rautach. Ostatnie sześć lat nie było dla mnie łaskawe, ale mam wspomnienia pani familii sprzed dwóch wieków. Prawda jest taka, że w sumie jedna z pani bardzo odległych w czasie, niekoniecznie przestrzeni krewniaczek jest obecnie moją gospodynią. Osobą, przez którą i dla której próbuję znaleźć sobie miejsce tu, mimo pożogi i ogólnych niepokojów. Nosi teraz inne nazwisko, ale z tego co kojarzę, wywodziła się właśnie z waszego drzewa. Lucy Rosewood? Coś pani to mówi? – o słodka ironio. Rosewood, wspomniana pośród różanych krzewów. Zignorował ukłucie w martwe serce, ból fantomowy zapewne, zignorował myśl o tym, że była to kobieta, która winna bać się krzewów po tym co ujrzała w jego przeklętej piwnicy, zdecydowała się zamiast tego przybrać nazwisko z różami właśnie. Musi ją dziś zapytać o powód. Może jutro jeśli czas pozwoli.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
12.10.2025, 12:03  ✶  

– Och, nie wątpię – zmrużyła oczy, gdy uśmiech doszedł też do nich. Nie wiedziała, ile lat miał hrabia Montbel, ale z toku rozmowy wnioskowała, że dużo. Że miał całe lata na to, by obserwować bieg historii. Dosłownie obserwować, jeśli wierzyć jego słowom, że starał się unikać bycia w oku cyklonu, nawet jeśli wydawało się, że to tam jest najspokojniej. Był to tylko pozór. Tak czy siak – miał dużo większą szansę na życie w ciekawych czasach, jak to sam ujął, ale czyż każde czasy nie są na swój sposób ciekawe…? Tego Victoria nie wiedziała, nie miała jakiegoś wielkiego zamiłowania do historii, w przeciwieństwie do mężczyzny, który zawrócił jej w głowie (a może to jednak sprawa bycia wampirem…? Może naturalnie ich do tego ciągnęło?).

Jednak w przeciwieństwie do Gabriela, Victoria się w takim punkcie zwrotnym znalazła. Nie do końca z wyboru, trudno to zresztą było wytłumaczyć, ale prawda była taka, że gdyby nie to, co widziała w ogniu Beltane, to nikt by nawet nie wpadł na to, by w niego wejść… i wylądować w Limbo. Była więc nie tyle osią zwrotną, co całym mechanizmem, który w ogóle do tego wszystkiego popchnął.

– Podnosi. Ludzie mają zadziwiającą zdolność do adaptacji do warunków, jakie panują. To pewnie dlatego przeżyliśmy tak długo, pomimo oczywistej głupoty wielu osobistości – a zwłaszcza jeśli chodziło o władców, to wielu z nich zdawało się być wyjątkowymi głupcami. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale gdyby spojrzeć na historię w ogólności, to rasa ludzka, mimo że najinteligentniejsza z tych żyjących na ziemi, miała też niezwykłą zdolność do destrukcji otoczenia, ale też w szczególności siebie wzajemnie. Nie trzeba było zresztą daleko szukać: niedawno Grindelwald, obecnie Voldemort… Przejawiali dokładnie te same cechy, a ich udziałem była śmierć ludzi, którzy chcieli sobie po prostu żyć… – Chociaż jeszcze dużo wody upłynie w Tamizie, zanim wszystko, co zostało zniszczone, będzie odbudowane – czas… nawet z pomocą magii to wszystko zajmie… sporo. Przy takich zniszczeniach i tylu potrzebujących… Dlatego Victoria nawet nie zawracała sobie głowy szukaniem kogoś, kto naprawi elewację jej kamienicy, czy uszkodzone drzwi wejściowe. Ważne było, że działały i że dało się w środku mieszkać. – Bardzo się w takim razie cieszę – uśmiechnęła się do Montbela i nie wyrwała ręki, kiedy on ujął jej dłoń i ucałował kurtuazyjnie, choć skłamałabym pisząc, że się tego spodziewała – bo mimo wszystko zaskoczył ją. – Do ogrodu zapraszam zawsze – co prawda nie równało się to ze spotkaniem jej tutaj, ale była na to jakaś tam niezerowa szansa, tym bardziej, że jednak te róże zaprzątały jej głowę i zamierzała rozwikłać ich zagadkę. – Nie obiecuję, że na pewno tu będę, ale jest taka możliwość – zaśmiała się nawet trochę, ale znaczyło to ni mniej ni więcej, że to spotkanie i dla niej było miłe w jakimś tam stopniu. Widziała na pewno, że jest w stanie się z hrabią dogadać choćby chodziło o same kwiaty, a to było już coś, bo niewielu mężczyzn jednak się nimi interesowało.

Bo widziała jego ruchy, z jaką czułością dotykał płatków róży. Mówił zresztą, że ukochał sobie te kwiaty, że posiada (lub posiadał) ogród… Słuchała go uważnie, nawet jeśli nie odpowiadała na wszystko, co mówił. A teraz obserwowała z równym zainteresowaniem.

– Nie wiemy czym są, więc proszę o ostrożność. Chociaż nie zauważyłam by były agresywne dla ludzi. Nie wiem jednak też czy nie są gatunkiem inwazyjnym i szkodzącym innym roślinom… Wydarzenia z poprzedniego tygodnia trochę opóźniły moje badania – mówiła, gdy on przeniósł zainteresowanie na kwiaty. A „opóźnienie” było niedopowiedzeniem. Nie miała czasu w ogóle zbadać róży, którą zabrała w doniczce do domu. Ciągle była w pracy, a jak nie była, to spała, albo robiła różnie ważne rzeczy. Jak na przykład brała udział w pogrzebie… Tak na dobrą sprawę ta chwila, którą poświęcała właśnie wampirowi, być może była pierwszą całkowicie w pełni taką, która była całkowicie jej i spędzana wedle jej widzimisię.

Ach, sprzed dwóch wieków… Więc miał przynajmniej 200 lat na karku – zanotowała to sobie, ale nie skomentowała, słuchając tego, co mówił, gdy opowiadał o jakiejś jej… krewnej? Z odległego czasu, ale nie przestrzeni… Lestrange zmarszczyła ciemne brwi, gdy patrzyła na mężczyznę. Co próbował jej powiedzieć? Że nadal żyła? Nie byłaby to najdziwniejsza rzecz pod słońcem, w końcu umiała w swoim rodowodzie wampirzycę, która przestała być wampirem. Była więc wampirem? A może ghoulem? Choć patrząc na hrabiego i że mówił, że jest jego gospodynią, strzelałaby bardziej w to pierwsze. – Hmm, Lucy Rosewood? – powtórzyła za nim powoli, przeszukując odmęty pamięci w poszukiwaniu kontekstu. Przekrzywiła nawet głowę w zamyśleniu. Czy coś jej to mówiło? Nie za bardzo, ale miała wrażenie, że coś jej tam dzwoni, tylko nie była pewna gdzie. – Mam wrażenie, że gdzieś już słyszałam to nazwisko, ale nie umiem tego do niczego dopasować – przyznała w końcu, uśmiechając się uprzejmie. – Więc mówi pan, że to moja krewna? – zagadnęła.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (3491), Gabriel Montbel (2349)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa