02.08.2025, 00:02 ✶
To była ciężka noc. Pełna strachów i upiorów, które czaiły się na każdym rogu miasta, które oblane było migotliwą poświatą pomarańczowych płomieni. W dymie czaiły się cienie; nieprzyjazne, podburzone do agresji przez strach i własne zachcianki. Oblizywane przez ogień szyby pękały, ale Ambrosia nie mogła się oprzeć wrażeniu, że pękało coś jeszcze - poczucie bezpieczeństwa. Nie wierzyła w to, by kraj do tej pory czuł się dobrze i pewny siebie, ale dotychczasowe działania Voldemorta pozwalały na zachowanie pozorów. Tych przyjemnych, które wyścielały watą wnętrza umysłów, zatykały uszy i ograniczały pole widzenia. Wcześniej władza trzymała ręce na pulsie, Ministra mogła siedzieć na swoim złotym tronie, zadowolona cała z siebie, a czystokrwiste rodziny - te najbardziej obżarte własnymi pieniędzmi i statusem - mogły jako tako ufać sobie nawzajem.
Teraz pojawił się strach.
Kto był wrogiem, a kto przyjacielem? Kto gotowy był chować się za swoją maską by skrzywdzić bliskich? Nie wszyscy mieli pewnie komfort, by tak szybko zacząć się nad tym roztrząsać, bo wybierali z gruzów resztki swoich dobytków lub opłakiwali poturbowane ciała rodziny, ale ona? Ona siedziała bezpiecznie w Ataraxii, której ucierpiała co najwyżej zewnętrzna strona witryny. Ale może właśnie ta jej wygoda i przywilej sprawiały, że tak skwapliwie zaczęła przechodzić do rozrachunku. Kto oprócz Alexa, Louvaina i Stanleya zakładał maskę? Kto po ostatniej nocy miał na swoich rękach krew osób, których jedyną przewiną był pewnie fakt, że nie dostali chociażby szansy stanąć po odpowiedniej stronie?
Nigdy nie miała wątpliwości, że nie obchodziła jej walka, która działa się na górze, poza Podziemnymi Ścieżkami. Była w końcu nikim - przemykającą między uliczkami twarzą, marionetką i kukiełką, która na pierwszym miejscu stawiała to, co miała jej do zaoferowania rodzina i jej bliscy. Na Podziemne nie sięgała władza Ministerstwa i nawet Czarny Pan rozumiał, że traktowanie ich tak samo jak Nokturna i resztę Anglii, nie do końca wchodziło w grę. Dał im szansę; na zmienienie wejść, które prowadziły do plątaniny korytarzy, na zabezpieczenie się i wzięcie głębokiego oddechu, wreszcie wyzbytego nuty frustracji, która gościła tam przez panoszących się funkcjonariuszy ministerstwa.
I kiedy oni robili to swoje przemeblowanie, ona siedziała tutaj, tonąc pod słowami Louvaina. Może powinna docenić, że znalazł dla niej tę krótką chwilę w swoim napiętym grafiku - dzięki temu mogła zejść na dół, na ścieżki, zanim pojawił się którykolwiek ze śmierciożerców. Zanim miała szansę spojrzeć na skrytą pod czernią sylwetkę Alexandra, zastanawiając się czy faktycznie należała ona do niego, czy może tylko serce robiło jej figle. Chciała go zobaczyć. Chciała wiedzieć - nie, chciała usłyszeć, że zajmowała jego myśli podczas nocy. Ale mimo tej potrzeby by czuć się kochaną i potrzebną, wciąż zaciskało się uczucie rozczarowania, kiedy w nocy Lestrange ściągnął przed nią maskę. Póki tego nie zrobił, żyła tą właśnie nadzieją. Przez uderzenie serca, znowu była szczęśliwa.
Może dlatego siedziała teraz w Ataraxii, bo liczyła na coś, czego nie dostała podczas Spalonej Nocy. Z podkulonymi na krześle nogami i pochylona nad stołem, gdzie ułożyła zniszczony przez płomienie szyld. Zdążyła go już wyczyścić z sadzy, odganiając nabytą czerń i odsłaniając nadgryzione litery, z których od temperatury złuszczyła się farba. Malowała je więc na nowo, z braku laku lakierem do paznokci.
Teraz pojawił się strach.
Kto był wrogiem, a kto przyjacielem? Kto gotowy był chować się za swoją maską by skrzywdzić bliskich? Nie wszyscy mieli pewnie komfort, by tak szybko zacząć się nad tym roztrząsać, bo wybierali z gruzów resztki swoich dobytków lub opłakiwali poturbowane ciała rodziny, ale ona? Ona siedziała bezpiecznie w Ataraxii, której ucierpiała co najwyżej zewnętrzna strona witryny. Ale może właśnie ta jej wygoda i przywilej sprawiały, że tak skwapliwie zaczęła przechodzić do rozrachunku. Kto oprócz Alexa, Louvaina i Stanleya zakładał maskę? Kto po ostatniej nocy miał na swoich rękach krew osób, których jedyną przewiną był pewnie fakt, że nie dostali chociażby szansy stanąć po odpowiedniej stronie?
Nigdy nie miała wątpliwości, że nie obchodziła jej walka, która działa się na górze, poza Podziemnymi Ścieżkami. Była w końcu nikim - przemykającą między uliczkami twarzą, marionetką i kukiełką, która na pierwszym miejscu stawiała to, co miała jej do zaoferowania rodzina i jej bliscy. Na Podziemne nie sięgała władza Ministerstwa i nawet Czarny Pan rozumiał, że traktowanie ich tak samo jak Nokturna i resztę Anglii, nie do końca wchodziło w grę. Dał im szansę; na zmienienie wejść, które prowadziły do plątaniny korytarzy, na zabezpieczenie się i wzięcie głębokiego oddechu, wreszcie wyzbytego nuty frustracji, która gościła tam przez panoszących się funkcjonariuszy ministerstwa.
I kiedy oni robili to swoje przemeblowanie, ona siedziała tutaj, tonąc pod słowami Louvaina. Może powinna docenić, że znalazł dla niej tę krótką chwilę w swoim napiętym grafiku - dzięki temu mogła zejść na dół, na ścieżki, zanim pojawił się którykolwiek ze śmierciożerców. Zanim miała szansę spojrzeć na skrytą pod czernią sylwetkę Alexandra, zastanawiając się czy faktycznie należała ona do niego, czy może tylko serce robiło jej figle. Chciała go zobaczyć. Chciała wiedzieć - nie, chciała usłyszeć, że zajmowała jego myśli podczas nocy. Ale mimo tej potrzeby by czuć się kochaną i potrzebną, wciąż zaciskało się uczucie rozczarowania, kiedy w nocy Lestrange ściągnął przed nią maskę. Póki tego nie zrobił, żyła tą właśnie nadzieją. Przez uderzenie serca, znowu była szczęśliwa.
Może dlatego siedziała teraz w Ataraxii, bo liczyła na coś, czego nie dostała podczas Spalonej Nocy. Z podkulonymi na krześle nogami i pochylona nad stołem, gdzie ułożyła zniszczony przez płomienie szyld. Zdążyła go już wyczyścić z sadzy, odganiając nabytą czerń i odsłaniając nadgryzione litery, z których od temperatury złuszczyła się farba. Malowała je więc na nowo, z braku laku lakierem do paznokci.