- Mhm - mruknął, nie kryjąc sarkazmu w tym, co pozornie miało być przytaknięciem na taką a nie inną odpowiedź dziewczyny.
Oczywiście, że mógł jej to wybaczyć. W końcu wcale nie rzucał się w oczy. Nie to, by zajmował sobą znaczną część pola widzenia Bletchleyówny albo zwykł robić wokół siebie na tyle dużo zamieszania w podobnych sytuacjach towarzyskich, że nie dało się pomylić go z wieszakiem na kapelusze i płaszcze. Lub, co jeszcze mniej istotne, że spędzili ze sobą kilka ostatnich godzin. Zdecydowanie mogła nie zauważyć, że wyszedł z nią na korytarz.
Mógł, oj, mógł ją sprowadzić do piwnicy, gdyby tylko postanowił to zrobić. Całe szczęście, zamierzał być dla niej całkiem łaskawy. Nawet nie próbował drążyć, co takiego stało się w tej konkretnej spiżarce. No, może nie próbował robić tego bardziej niż tym jednym dodatkowym pytaniem.
- Prawie? - Nie, żeby jakoś mocno go to interesowało, ale posłał jej badawcze spojrzenie.
W tym miejscu albo dało się zgubić, albo nie. Prawie nie stanowiło właściwej odpowiedzi. To była za duża piwnica, aby zgubić się w niej tylko na chwilę i ot tak ponownie odnaleźć wyjście. Coś o tym wiedział, nawet jeśli znał większość sekretów rezydencji. Jak na przykład te boczne korytarze, w które ostatecznie weszli.
- Raczej na wazę z zupą albo szczypce homara - poprawił Prudence, robiąc przy tym wymowny wyraz twarzy, którego jednak z dużym prawdopodobieństwem nie była w stanie dostrzec z uwagi na ciemność panującą w pomieszczeniu oraz to, że to on prowadził w tym momencie.
Naprawdę nie potrzebowała nadawać wszystkiemu aż tylu parszywie brzmiących znaczeń. Oczywiście, nie dało się ukryć, że obecność spoconych, spieszących się osób przemykających bezpośrednio pomiędzy elegancko ubranymi gośćmi byłaby co najmniej uznana za wyraz niedbałości o organizację wydarzenia. Jednak w gruncie rzeczy, takie rozwiązanie było wyjątkowo wygodne dla wszystkich. Personel mógł przemieszczać się swoimi bocznymi korytarzami, korzystając ze skrótów i nie patrząc na to, aby nie wpaść na kogoś podczas niesienia tacy z pustymi kieliszkami. A goście mogli zatrzymywać się na plotki pośrodku głównych przestrzeni, torując przejście tylko sobie nawzajem. Nikt nie cierpiał, nikt nie narzekał. To było proste i zrozumiale przydatne.
No, przynajmniej dla niego. Dla Prue najwyraźniej nie do końca, ale to też postanowił łaskawie jej wybaczyć. W końcu na co dzień nie zadawała się z elitami. Z pewnością miała swoje wyobrażenia na ich temat, ale nikt nie wymagał od niej, aby wdawała się w szczegóły, dlaczego coś zwykło być tak, a nie inaczej. Przykre (dla niej, bo dużo ją omijało, rzecz jasna), ale prawdziwe. Nie zamierzał nic z tym robić.
Zamiast tego zaczął podążać w dół schodami do kuchni, przystając tylko na chwilę przy wąskim okienku doświetlającym trochę ciemne wnętrze klatki, aby spojrzeć na zewnątrz. Huknęło, błysnęło. Jeszcze nie padało, ale deszcz był nieunikniony.
- Cóż za klimat - rzucił przez ramię, choć nie spojrzał w stronę dziewczyny.
Gotyckość w pełni, idealnie, biorąc pod uwagę to, co robili przez ostatnie godziny.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down