• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[16.09.1972] Où va-t-on ?

[16.09.1972] Où va-t-on ?
Czarodziej

Mathilda Quirrell
#1
12.08.2025, 00:29  ✶  
Była ciut spóźniona, o ciut za długo - mimo, że to ciut liczyło zaledwie chwilę. A jednak nie lubiła się spóźniać i żywiła nadzieje, że Oleander jeszcze nie dotarł na miejsce.
Ów nadzieja prysnęła w chwili w której zbliżyła się do drzwi jednej z sal. Melodia, tak piękna acz niezwykle melancholijna opatuliła jej receptory słuchowe. Nacisnęła klamkę, a drzwi z cichym skrzypem ustąpiły.
A jednak chłopak zdawał się tego nie zauważyć. Przyglądała się jego plecom, charakterystycznym loczkom - chociaż i bez tego zdawało jej się, że by go poznała. Poznałaby po dźwięku. Po pojedynczo wygrywanych nutach, gdy opuszki jego palców z gracją uderzały o klawisze.
Przez moment zastygła w bezruchu ciągnięta przez myśli. Dawno się nie widzieli, chociaż dawniej było ku temu mniej okazji. I przychodziło tylko zgadywać czy mijali się bez słowa, a może bez zauważenia - zagubieni w pędzie swoich sprawunków, których waga była iście wielka. Lubiła słuchać jak gra, bo wygrywał na strunach duszy, nie na instrumencie.
Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie, czując udzielający się nastrój.
Cicho, niemal bezdźwięcznie ruszyła w jego kierunku, stawiając każdy krok jakby balansowała nad przepaścią.
-Witaj Oleandrze - miękki szept zgrał się z melodią, a Quirrell pochyliła się tuż przy nim, wyglądając zza jego ramienia, próbując wyłapać jego spojrzenie. Długie orzechowe włosy przesypały się po ramieniu chłopaka, zalegając na nim. Nagła cisza zdawała się wstrzymać zegary w swej bezczelności, jakoby nie miała prawa zaistnieć.
Błękitne tęczówki zalśniły, a wzrok stał się ciut bardziej zaczepny. Na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech.
-Rzucasz uroki jeszcze zanim weszłam? - zachichotała, przyglądając się uważnie jego twarzy, jakby szukała zmian.
-Przepraszam za spóźnienie - dodała ciszej. Miała nadzieje, że chłopak nie był zły. A może nawet łudziła się, że nie zauważył. Niemniej jednak miło było go zobaczyć w końcu nie wśród tłumu, a samego.
Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#2
15.08.2025, 19:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.08.2025, 19:54 przez Oleander Crouch.)  
Czas nie był istotną walutą - szczęśliwi go nie liczą, a Oleander za takiego się uważał. Przesuwająca się w zatrważającym pędzie najcieńsza ze wskazówek zegara zataczała błędne koło, wiecznie śledzona przez większych i wolniejszych towarzyszy syzyfowej pracy; szybka śmierć sekund przywodziła na myśl cykl życia muszki owocówki, której istnienie było dla Crouch tak samo istotne jak punktualność.

Zaczesane w niesfornym nieładzie loki miał spięte, zwieńczoną wylewem z masy perłowej, spinką; upinała luźno kosmyki, odsłaniając młodą, naznaczoną piegami twarz, wraz z wyraźnie zarysowującą się linią szczęki. Luźny materiał koszuli, która miał na sobie spływał głębokim dekoltem w zagięcia mięśni klatki piersiowej; z szyi zwisał długi rząd rubinów w specyficznym kształcie nasion granatu, ich głębię zwieńczał blady stop złota wraz z mniejszymi, ukrytymi między obojczykami łańcuszkami. Przyozdobione sygnetami i pierścionkami palce przesuwały się mozolnie po klawiszach z kości słoniowej, błyskały w półmroku promieni słonecznych odgrodzonych ciężkim materiałem czarnej zasłony teatru; tempo muzyki było wolniejsze niż wszystkie trzy wskazówki zegara, jakby w sprzeczności do ich istnienia, nuty stawały okoniem, chcąc utrudnić urządzeniu pracę, nawet jeżeli to odpowiadało jedynie martwym zirytowaniem tykania.

Słuch był jego wielkim atutem. Szalenie skruszone w przeświadczeniu swego grzechu, nieśmiałe i ciche skrzypnięcie drzwi i kroki nie umknęły jego uwadze; wraz z dźwiękiem słów przesuwały się w towarzystwie wygrywanej melodii, nakreślając symfonię chwili. Nie przerwał gry, choć spojrzeniem podążał za tancerką, jej wdzięcznymi ruchami zarysowanymi pełnią bioder, miarowo opinających i rozluźniających materiał mięśniami brzucha, dumnie otwartą klatką piersiową, tkaniną okalającą smukłe ramiona, przez granicę dekoltu, gdzie cienie wyraźnie rysowały wyćwiczone ciało, po delikatne rysy twarzy i podkreślone wizażem powieki. Nienaturalnie jaskrawe, zielone oczy Oleandra kontrastowały z przygaszonymi barwami sali, wzbudzały pewien rodzaj niepokoju, choć trudno było określić czy jest to pozytywne, czy też negatywne uczucie; wzmagały chęć bycia dostrzeżonym prowadzącą wieczną walkę z lękiem konsekwencji, drapieżnej nieprzewidywalności.

- Mathilde, my perfect black swan - pierwsze słowa, które przesunęły się jedwabiście pomiędzy wargami, brzmiały jak łaskoczące ramiona łabędzie pióra; piękno ptaka było przyciągające, acz jego temperament pozostawiał wiele do życzenia.

Dotyk był elektryzujący, nie mógł oprzeć się pokusie, nie potrafił sobie odmawiać. Wiedziony głosem, przyprószony filuternością kosmyków włosów, odchylił głowę w jej stronę, spoglądając z bliska w zwierciadła duszy oplecione długimi rzęsami. Uśmiechnął się perliście ukazując rządek zębów, jego dłonie wciąż przesuwały się po klawiszach, choć melodia, jak wcześniej wolna, tak teraz przelewała się w tempie opadającego na talerz, gęstego miodu.

- Uroki? Tą melodią? Jeżeli tak, to nie mogę się doczekać twojej reakcji na coś, co faktycznie miałoby cię trzymać pod moim zaklęciem - mrugnął do niej, delikatnie zmarszczona skóra w kącikach ust napierała na wargi, gdy przycisnął klawisze mocniej; głośny dźwięk zakończył melodię gwałtownie, bez litości. Zamknięty w bliskości z drugim ciałem, wyczekiwał dreszczy, chciał je wywoływać. W zachłanności nie znał granic, potrafił jedynie wyciągać rękę po więcej; wiedziony przez węża, ugryzłby edeńskie jabłko, nie zostawiając dla Adama i Ewy nawet ogryzków.

Zakończywszy melodie, zwolnił ręce z wyznaczonych obowiązków; prawą dłonią sięgnął w gorę, odgarniając brązowe włosy za ucho kobiety, ich przyjemny chłód współgrał z rozgrzanymi od ruchu opuszkami palców. Musnął skórę jej twarzy dłonią, jak i chłodem przywdzianej biżuterii i filuternie wysmyknął się z jej objęć, wstając od instrumentu, naciskając na podłogę ciężarem, nie poruszając się nawet w połowie tak cicho jak towarzyszka.

- Czas mnie nie interesuje nawet w połowie tak bardzo jak ty. Jeżeli uważasz, że w czasie, który nam pozostał jesteś w stanie zauroczyć mnie równie silnie, co ja ciebie, nie będę miał pretensji. Jeżeli, natomiast będziesz potrzebowała więcej czasu... - zrobił dramatyczną pauzę, wzdychając teatralnie - będę musiał wyciągnąć konsekwencje - ostatnie ze słów zabrzmiało w jego ustach jak zwiastun dobrej zabawy, najprzyjemniejszej czynności, jaką przyszło im razem wykonywać; nie ukrywał swoich pragnień, choć trudno było stwierdzić czy flirt jest dla niego rzeczą tak naturalną jak oddychanie, czy też stara się specjalnie na tą okazję.

Wyciągnął do niej dłoń.

- Pokaż mi jak tańczysz. Bez muzyki. Ze mną. Nie jestem tancerzem, ale dobrze znam mięśnie swojego ciała - zaproponował - Tak będzie mi łatwiej zrozumieć jak ułożyć dźwięki, aby podkreślić twoje atuty - przekrzywił głowę, pozwalając lokom opaść na materiał koszuli.



“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Czarodziej

Mathilda Quirrell
#3
17.08.2025, 17:30  ✶  
Mathilde, my perfect black swan - na jej usta wpłynął senny uśmiech, a błękitne tęczówki częściowo skryły się za kotarami z kruczoczarnych rzęs, nadając im kociego wyrazu.
Oleander Crouch - szepnęły myśli, jakoby podsumowały chłopaka w tym jednym słowie, w tym jednym spojrzeniu, w dźwięku jego głosu i uśmiechu, który zaraz rozkwitł na jego ustach.
Oleander Cruoch - ten o nieprzyzwoicie szmaragdowym spojrzeniu, niczym tętniący życiem las. O skórze usypanej piegami, które jedynie dodawały uroku jego twarzy.
Chłopak z którym zdawało jej się, że ma dużo wspólnego - momentami zbyt wiele.
Oboje byli jak ta słodka trucizna po którą inni sięgali nie zważając, a może nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. A jednak Oleander w swych działaniach był bardziej zachłanny, bardziej gwałtowny, bardziej bezpośredni - podczas gdy Ona balansowała na linie niedopowiedzeń.
A może były to tylko jej myśli? A jednak nie potrafiła sądzić inaczej za każdym razem, gdy był blisko, a powietrze zaczynało gęstnieć. I nie była pewna czy to jeszcze Ona, czy już On.
Uśmiechnęła się sennie słysząc jego pierwsze słowa, nie odrywając od niego spojrzenia.
Ona również nie mogła się doczekać chociaż wiedziała, że będzie zachwycona. Przymknęła ślepia, gdy postanowił odgarnąć jej włosy, gdy gorące opuszki palców musnęły jej skórę, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia.

Słuchała jego kolejnych słów z uwagą, wodząc wzrokiem po jego twarzy, patrząc jak wstaje, jak wyślizguje się z zasięgu jej rąk. Na jej usta wpłynął koci uśmiech, a Quirrell uniosła brwi słysząc o konsekwencjach. A więc tak chcesz grać... - zachichotały bezgłośnie jej myśli. Powoli ruszyła w jego kierunku. Jej biodra kołysały się z każdym krokiem, a błękitne oczy utkwiły w Oleandrze przez moment patrząc na niego niczym drapieżnik skradający się ku swojej zdobyczy. Orzechowe włosy Quirrell osuwały się na jej ramiona, drżąc z każdym jej ruchem.
Nieśpiesznie zaczęła obchodzić chłopaka. Uniosła dłoń, muskając palcami obojczyk Oleandra, przejeżdżając paznokciami w kierunku jego ramienia - powoli, nieśpiesznie, jakoby badała granice, jakoby sprawdzała czy drgnie pod jej dotykiem. Na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech, obeszła go nieśpiesznie, muskając niemal jego sylwetkę swoją własną, zatrzymując się dopiero przy drugim ramieniu rudowłosego, wychylając się zza jego ramienia.
Nagle, bez ostrzeżenia, położyła dłoń na jego policzku, gwałtownie zwracając jego twarz ku sobie, zmuszając do spojrzenia jej prosto w oczy, delikatnie wbijając paznokcie w aksamitną skórę Croucha.
-Patrz tylko na mnie, Oleandrze Crouch - szepnęła, a słowa te brzmiały niczym niewypowiedziane Należysz do mnie - Przez chwilę krótsza aniżeli lot motyla, przez okruch w czasie, przez jeden taniec.
Obróciła się lekko, gładko, aby na powrót stanąć przed nim, prześlizgnąć się obok jego ramienia za którym chwilę wcześniej zalegała. Zrobiła krok do tyłu, a za nim kolejny, chwytając dłoń chłopaka, ciągnąc go delikatnie acz stanowczo ku sobie, aby ich ciała na powrót się spotkały. Aby zamknęły się w tańcu, aby zaczęli wirować w rytmie serc, które przyśpieszyły przez narzucone tempo. Sunęła dłońmi po jego ramionach, nie gubiąc ramy, a jednak nie trzymając jej sztywno - pozwalając na wariacje, na muśnięcie opuszkami palców jego ramienia, policzka - Gdy sami byli sobie muzyką, jakże zdradliwą, niepewną, subtelną - acz w swoje nagłej gwałtowności niepokojącą.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mathilda Quirrell (812), Oleander Crouch (680)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa